Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ONE: party hard

Astrid zdecydowanie nie lubiła takich miejsc.

Dlatego też zaraz po przestąpieniu progu klubu, skrzywiła się znacznie, od razu wyczuwając nieprzyjemny zapach alkoholu, potu i Bóg wie czego jeszcze w dusznym klubie. Sama dziwiła się, że Heather naprawdę wyciągnęła ją właśnie tutaj, a co ciekawsze – Hofferson się na to zgodziła. Smętnie spojrzała na wyświetlacz telefonu, od niechcenia sprawdzając godzinę i jednocześnie próbując uniknąć jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z którymś z obecnych tutaj ludzi, bo z tego co zdążyła zauważyć większość z nich już poznała moc procentów.

Ugh.

Zdążyłaby zawrócić i z miłą chęcią spełniłaby te zamiary, gdyby nie dłoń przyjaciółki, zaciskająca się na jej nadgarstku. Już miała powiedzieć swoje typowe „to był zły pomysł”, ale Heather przewróciła jedynie oczami, odpowiadając swoim z kolei typowym:

— Nawet nie chcę tego słuchać — przekrzyczała szum tłumu, po czym poprawiając ciemnozieloną sukienkę, pociągnęła je obie do najbliższego wolnego stolika. Od razu usłyszała w tle bezczelnie gwizdanie, nawet jeśli muzyka uderzająca z głośników, zagłuszała jej własne myśli, więc spięła się znacznie, chociaż nie wiedziała czy bardziej że złości czy z zażenowania.

Blondynka czuła się krótko mówiąc... niekomfortowo. To nie tak, że nie potrafiła się bawić czy wypić parę drinków, bo chyba każda pracująca kobieta ma do tego prawo; bardziej panująca atmosfera w tym miejscu wzbudzała w niej poczucie, że jest jak towar na targu, zwłaszcza jeżeli co najmniej jedną trzecią baru stanowili mężczyźni, którzy skupieni w grupkach przy swoich stolikach, obrzucali pożądliwym spojrzeniem upatrzone sobie kobiety.

Wróciła spojrzeniem na czarnowłosą.

— Wyluzuj, Astrid. Nikt cię tu nie zje — zaśmiała się, opierając się swobodnie o oparcie swojego krzesła, jakby przebywanie w tego typu miejscach miała na porządku dziennym. Cóż, jakby nie patrzeć, Heatherze zawsze zdecydowanie łatwiej przychodziło „luzowanie”, w przeciwieństwie do Astrid, która pod takim pojęciem widziała raczej maraton ulubionego serialu z miską chipsów na kolanach. — To idioci, ale nieszkodliwi.

— Zastanawiam się, co ja tu w ogóle robię — parsknęła Astrid, kątem oka przyglądając się tłumowi ludzi na parkiecie, zawalonym dosłownie wszędzie czyjąś obecnością.

Przeważającą częścią tych ruchów były te, które trudno było zaliczyć do tańca, a niektórzy z tańczących najchętniej już teraz rozebraliby się przed partnerem lub partnerką choćby tutaj. Swoją drogą, ciekawe ile z tych przypadków było zasługą czystego alkoholu.

— Wyłączasz myślenie o problemach i spędzasz czas z najlepszą przyjaciółką.

Blondynka uśmiechnęła się delikatnie. Wypuściła z ust powietrze, czując, że Heather ma rację. I to nie pierwszy i nie ostatni raz. Zawsze wiedziała, czego jej trzeba, w końcu znały się wystarczająco długo, żeby czytać sobie w myślach, więc tak jak zawsze – po prostu jej zaufała.

Jednak mina zrzedła jej zaledwie po kilku minutach rozmowy o, jak zawsze, totalnych pierdołach, gdy do ich stolika zbliżał się nieznajomy. Chociaż sądząc po rosnącym uśmiechu przyjaciółki, wcale nie był aż taki nieznajomy, jak sądziła, w dodatku kiedy przytulili się szczerze, nie stroniąc od chichotów.

— Eret! Kopę lat! — Czarnowłosa wyswobodziła się z silnego uścisku bruneta i odgarnęła włosy na plecy, po czym od razu wskazała dłonią na Astrid, która już czuła, że wieczór nie będzie należał do tych „babskich”, a właśnie takiego potrzebowała. Faceci zdążyli wystarczająco schrzanić jej ostatni tydzień. — Mój przyjaciel ze studiów — wyjaśniła, otrzymując od blondynki jedynie krótkie przywitanie i nieco wymuszony uśmiech. Naprawdę nie miała ochoty spędzać czasu z dwójką przyjaciół, tym bardziej, że najwyraźniej mieli sobie dużo do powiedzenia. — Co cię tu przywiało?

Astrid westchnęła i oparła głowę na dłoniach, a zgięte łokcie postawiła na stole. Naprawdę próbowała słuchać ich rozmowy, ewentualnie od czasu do czasu wtrącać coś od siebie, jednak pogawędki o trudnych kolokwiach, wrednych profesorach czy niesprawiedliwości pracodawców jakoś niespecjalnie ją interesowały. Eret wydawał się sympatyczny, Astrid nie zamierzała odbierać im możliwości rozmowy, tyle tylko, że liczyła na wyłączne towarzystwo Heather i nie chodziło tu o zazdrość. Jak się potem okazało, brunet był szefem jakiejś firmy zajmującej się transportem, ale to także nie zainteresowało blondynki, w przeciwieństwie do przyjaciółki, która słuchała starego znajomego z zapartym tchem, urozmaicając wypowiedź różnymi westchnieniami zdziwienia.

Hofferson poklepała delikatnie czarnowłosą po ramieniu, po czym chwyciła torebkę.

— Idę po coś do picia. Chcesz?

Kiedy spotkała się z odmową, poprawiła jedynie swoją sukienkę, od razu kierując się w stronę baru. Zgodnie z radą ignorowała wszelkie gwizdy, więc z dumnie uniesioną głową stawiała kolejne kroki, a stukot szpilek ginął gdzieś pośród szumu muzyki.

Bar jak bar, nic specjalnego. Kilka wysokich krzeseł, długi blat i podświetlane półki z rozmaitymi gatunkami alkoholu; zza lady wystawały błyszczące kieliszki, odbijając mdłe, klubowe światło. Wzruszyła ramionami, mrużąc oczy, by dostrzec wypisane na ścianie nazwy trunków no i oczywiście ich jak zwykle zawyżone ceny, od których niemal odechciało jej się pić. Koniec końców usiadła na jednym z obitych czerwoną skórą stołków i z przyzwyczajenia wyjęła z torebki telefon, czekając na barmana, bo z niewiadomych przyczyn gdzieś zniknął.

Typowo.

— Ciężki dzień, huh?

Smartfon wypadł jej z ręki, gdy usłyszała głos obok siebie i zapewne musiałaby płacić za kolejną naprawę szybki, gdyby nie złapała go w porę. Przeklęła pod nosem, odruchowo sprawdzając, czy aby na pewno ekran przetrwał, ale z ulgą odłożyła go na blat.
Wkrótce potem odwróciła się w prawo, dostrzegając niedoszłego sprawcę oddalonego o jeden barowy stołek od niej, który obracał w palcach ozdobną parasolkę z jego jasnozielonego drinka. — Wyglądasz na przybitą.

Nadal na nią nie spojrzał, jednak była wystarczająco zaskoczona, żeby nie zwrócić na to uwagi. Zamrugała kilkakrotnie, marszcząc brwi.

— Słucham? 

Uśmiechnął się, bawiąc się daszkiem dodatku do trunku; zginał go i prostował naprzemiennie, wodząc wzrokiem po własnych paznokciach i nie zdając sobie sprawy, że Astrid lustruje go wzrokiem od góry do dołu.

— Niech zgadnę; szef upierdliwy do bólu, asystent nie rozumie prostych poleceń, na drogach korki, a w dodatku ceny tutaj cholernie zawyżone.

Jej brwi tym razem uniosły się. Na moment zacisnęła wargi, odwracając się z powrotem na wprost cennika, po czym westchnęła ciężko. Nie miała pojęcia kim był ten facet, ale jak na razie  poświęcił jej dzisiaj więcej czasu niż Heathera, która, swoją drogą, właśnie robiła maślane oczka do tego swojego „kolegi”. Astrid skrzywiła się na ten widok, dostrzeżony kątem oka. Chociaż czy płeć przeciwna już nie wystarczająco napsuła jej krwi?

— Coś w tym jest — mruknęła, decydując się na kontynuowanie rozmowy, mimo, że z początku chciała po prostu odejść. Poprawiła się na krześle, mimowolnie wygładzając sukienkę.

Złożyła u barmana zamówienie, gdy tylko podszedł, chociaż na dobrą sprawę, nie znała się na alkoholu na tyle, żeby mieć pojęcie co właściwie wybrała. A z resztą wszystko jedno.

— Nie wydajesz się zachwycona byciem tutaj.

Spojrzała na niego w tym samym momencie co on na nią. I natychmiast wróciła wzrokiem do ściany, żeby nie zobaczył jak się rumieni. Kolor drinka nieznajomego idealnie odzwierciedlał jego tęczówki. Szlag.

— Bo nie jestem — parsknęła krótko. — Przyjaciółka mnie tu zaciągnęła. — Wzruszyła ramionami, uśmiechając się niepewnie.

Szatyn przesunął swój napój w jej stronę, a chwilę potem również i krzesło, więc na imię nie musiała długo czekać.

— Czkawka.

Westchnęła cicho. Czy na naprawdę chciała się w to angażować? Chociaż... rozmowa jeszcze nikomu nie zaszkodziła, więc nie skomentowała tego.

— Astrid.

Podziękowała, kiedy barman w końcu postawił przed nią kieliszek z czerwonym alkoholem, a ozdobna, plastikowa palemka zachwiała się. Objęła stopkę palcami, drugą ręką sięgając po portfel do torebki, jednak przerwał jej głos wyraźnie zainteresowanego nią sprzedawcy.

— Na koszt firmy. — Puścił jej oczko, zaczynając potem wycierać mokre kieliszki szmatką równie białą, co jego zęby. Spojrzał krótko na towarzysza blondynki spod opadających mu na twarz blond włosów. Wysiliła się na uśmiech, dziękując potem w duchu za to, że chłopak zniknął gdzieś na zapleczu widocznie przywołany obowiązkami. Zdezorientowana gapiła się w swój drink dłuższą chwilę, jakby szukała odpowiednich słów.

— Ian już dawno powinien wylecieć z roboty. Do tej pory nie wiem, jak on wyjaśnia te rachunki i skąd ma na to kasę — parsknął Czkawka, kontynuując maltretowanie swojej parasolki w palcach.

— Znasz go? — Astrid upiła łyk napoju. Był słodki, nawet bardzo, ale nienajgorszy w porównaniu do tych, które wybierała zazwyczaj. Szatyn wzruszył ramionami.

— Niespecjalnie, ale byłem tu parę razy. Dziwne, że nadal mu się to nie nudzi.

Myślała czy w ogóle powinna mówić coś takiego, ale koniec końców uznała, że i tak komuś musi się wyżalić, a z tego co zdążyła zauważyć, Heather nie przejawiała jak na razie jakiegokolwiek zainteresowania przyjaciółką i nadal posyłała zalotnie spojrzenia Eretowi.

— W ogóle jesteście dziwni — mruknęła, z jednej strony chcąc, by to usłyszał, z drugiej zaś niekoniecznie. Chyba usłyszał, bo mimo głośnej muzyki jego krótki śmiech dotarł do niej. Lubiła ten dźwięk.

— Któryś zalazł ci za skórę?

Upił łyk zielonego drinka, opierając zgięte przedramiona na barowym blacie. W przeciwieństwie do tego, czego się spodziewała, Czkawka nie dość, że się nie obraził, to jeszcze widocznie wkręcił się w rozmowę. Astrid włożyła kosmyk włosów za ucho, przypominając sobie ostrą rozmowę z Sączysmarkiem parę dni temu, która zakończyła się zerwaniem. Z resztą... Ten związek i tak od dłuższego czasu nie miał najmniejszego sensu; kłócili się niemal codziennie o kompletne pierdoły, a każde z nich dusiło się w tej niezdrowej relacji. A kiedy przyszła tutaj, żeby zapomnieć o nieprzyjemnościach, nagle Heathera odnajduje starego przyjaciela, któremu prawdopodobnie chodzi o coś więcej niż rozmowę o studenckich czasach. Po prostu bosko.

— A żeby tylko jeden.

— Praca?

Zaśmiała się gorzko, na moment wpatrując się w swój drink.

— Chciałabym. — Nie powinna być zazdrosna o przyjaciółkę, bo to było naprawdę głupie, wręcz dziecinne, ale w głębi duszy coś jej tam zgrzytało. Już nie wspominając o tym, że na samo wspomnienie ostatnich kilku dni zbierało jej się na mdłości. Ten tydzień był chyba najgorszym, jakie przeżyła w przeciągu ostatniego roku i za żadne skarby nie chciała go wspominać dłużej niż to konieczne. — Ale praca akurat w tym wszystkim to przynajmniej jakaś odskocznia. Chociaż też bywa ciężko.

Skinął głową, kątem oka śledząc ruchy rzekomego Iana, który chyba faktycznie uwielbiał uszczuplać swój portfel, tym razem na koszt krótkowłosej brunetki. Wydawała się być zainteresowana, no chyba, że chodziło wyłącznie o bezpłatne wstawienie się, ewentualnie przygodę na jedną noc.

— Czyli co... kłopoty w związku?

Zacisnęła wargi, wrzucając z powrotem czerwoną palemkę do alkoholu. W zasadzie czuła się dziwnie sama ze sobą, gdy wyrzucała swoje żale kompletnie obcej osobie. To nie było w jej stylu, ale tego dnia właściwie nie miała nic więcej do stracenia, a Czkawka na razie nie narzucał się w żaden sposób. I miała szczerą nadzieję na pozostawienie tego na takim etapie, bo rozmowa – mimo że o życiowych nieprzyjemnościach – kleiła się dość dobrze.

— Już nie. — Spojrzała na niego, delikatnie się uśmiechając. Upiła trochę słodkiego alkoholu. — Zerwaliśmy. W zasadzie nie żałuję, to i tak nie miało większego sensu. Oboje się męczyliśmy.

Nie odpowiedział. Zamówił tylko następną kolejkę po dłuższym oczekiwaniu na barmana, jakby zdołał odczytać, że Astrid z chęcią zatuszuje kilka nieprzyjemności porcją wódki z colą. I cóż, Hofferson rzuciła jedynie krótkie spojrzenie na zajętą przyjaciółkę, po czym pogrążając się w rozmowie opróżniała następne kieliszki.

***

Muzyka dudniła z głośników praktycznie bez przerwy, nie zważając na to, że oślepiający, neonowy zegar wskazywał grubo po pierwszej w nocy, a rząd pustych szklaneczek do whisky był zdecydowanie dłuższy niż Astrid planowała. Astrid, cóż... Astrid nie wiedziała wielu rzeczy.

Począwszy od tego gdzie jest Heathera, poprzez zagadkę tak szybko mijającego czasu, na niewyjaśnionej umiejętności wlania w siebie wygórowanej ilości alkoholu kończąc. Huczało jej w głowie niemiłosiernie, świat trochę wirował, ale poza tym i tak trzymała się całkiem nieźle, nie licząc tępego bólu w skroniach.

Czkawka nadal siedział obok, spoglądając na nią z zaniepokojeniem, zwłaszcza jeśli od dobrej minuty nie odrywała od niego wzroku. W przeciwieństwie do blondynki był o wiele bardziej trzeźwy, a równocześnie z tym – odrobinę zawstydzony.

— Powiem ci, Czkawka, żeee... — Oparła głowę na dłoni, mrużąc oczy. Przejechała palcami po pustej szklance z odrobiną bursztynowej whisky na dnie, by potem dopić nawet te kilka kropel. — Że to wszystko jest bez... Bez sensu — mruknęła i zmarszczyła nos. Westchnęła ciężko; szatyn przez chwilę myślał, że rozpłacze się bez powodu, co byłoby dość niezręczne dla nich obojga.

— To, to znaczy co? — zaśmiał się krótko, nie mogąc tego powstrzymać na widok już-nie-takiej nieznajomej, która z grzywką wpadającą do oczu i zaróżowionymi od ciepła lub alkoholu policzkami, od czasu do czasu bełkotała jakieś niezrozumiałe zdania.

Astrid grzebała przez chwilę w białej torebce, wyjmując z niej kilka rzeczy na barowy blat, jakby nie słysząc pytania. Owszem, była trochę przyćmiona i nietrzeźwa, ale kontaktowała z rzeczywistością. Chyba.

— No... Związki. — Wzruszyła ramionami, koniec końców odnajdując zagubiony telefon, po czym triumfalnie położyła go przed sobą, uprzednio odsuwając pusty kieliszek po (piątym?) drinku. — Na jaką cholerę nam związki, co?

Nie mógł się powstrzymać przed parsknięciem. Astrid zmarszczyła brwi, nieudolnie poszukując włącznika smartfona, który dosłownie kilka sekund później zaczął wibrować. Dzwonek zagłuszyła muzyka, jednak mimo trudności, blondynka zdołała trafić w zieloną słuchawkę.

Astrid? Jesteś jeszcze w klubie? — Głos Heathery znała dobrze, jednak nawet wstawiona mogła się założyć, że jest czymś wyraźnie podekscytowana. Nie do końca kojarzyła wszystkie fakty, ale coś podpowiadało jej, że ma to związek z jednym brunetem, którego dzisiaj widziała. Oczywiście nie było mowy, żeby pamiętała jak miał na imię.
Hofferson przyłożyła palce do skroni.

— ... co?

Spojrzała szybko na Czkawkę, obracającego w palcach tym razem czerwoną palemkę. Definitywnie uśmiech cisnął mu się na usta.

No, czy jesteś w klubie — powtórzyła czarnowłosa — bo nie dam rady teraz po ciebie wrócić, trochę zabłądziliśmy. Halo, jesteś tam? — dodała, gdy po dłuższej chwili nie otrzymała żadnej reakcji, bo akurat wtedy Astrid analizowała rysy na nieco zmanierowanym blacie.

Nie zauważyła, że dociśniętym do ekranu policzkiem włączyła funkcję zestawu głośnomówiącego.

— Jestem — odmruknęła średnio wyraźnie, ale czarnowłosa jedynie zaśmiała się.

Upiłaś się?

— Dlaczego, Heather?

Śmiech dobiegł zarówno z jej prawej strony jak i z telefonu. Czkawka jednak nie naśmiewał się z Astrid, co to to nie, po prostu jej nieporadność miała swój urok. Domówił sobie jakiegoś słabego trunku, bardziej z chęci dotrzymania towarzystwa niżeli upicia się.

Bo słyszę. Jesteś z tym facetem?

Astrid zamyśliła się na chwilę, a potem dumny uśmieszek wykwitł na jej ustach w mgnieniu oka.

— Może ta-ak, a może... nie. Ale z bliska jest — zlustrowała szatyna zamglonym spojrzeniem od góry do dołu, podczas gdy on skrzętnie udawał, że ani nie słyszy rozmowy, ani nie czuje wzroku blondynki na sobie — jeszcze lepszy, wiesz?

Tak jak Czkawka do tej pory trzymał się naprawdę dzielnie, tak teraz omal nie udławił się swoim nowym drinkiem. Naprawdę nie potrafił wskazać momentu, w którym Astrid przestała kontrolować wlewany w siebie alkohol i teraz nawet czuł się odrobinę współwinny, jednak to nie sprawiało, że zażenowanie spowodowane jakże dyskretną oceną zmalało.

— Jakbyś go zobaczyła, to naprawdę-...

Dasz radę wrócić do domu? Zamówić ci taksówkę?

— Przejdę się.

Gdyby Astrid mogła ją widzieć, zauważyłaby jak ta kręci głową rozbawiona.

Nie przejdziesz sześciu kilometrów w tym stanie.

Blondynka wodziła palcem po uszczerbionej krawędzi kryształowej szklaneczki po dopitej whisky, usiłując wygłuszyć ogłupiającą muzykę siłą umysłu, a potem popatrzyła się tępo w telefon.

— A założymy się?

Czkawka najwyraźniej postanowił zlitować się nad nowo poznaną kobietą, więc sięgnął dłonią po leżące urządzenie, wyłączył głośnik i przyłożył do ucha, zarabiając tylko jakieś niewyraźne mruknięcie z jej strony.

— Dopilnuję, żeby dotarła — zapewnił, kiwając głową Ianowi, aby ten dyskretnie pozbawił ich dostępu do procentów poprzez posprzątanie niedopitych drinków. Heathera zamilkła na moment i szatyn nawet zaczął myśleć, że padł zasięg. — Jesteś przyjaciółką Astrid, prawda?

Tak — nuta niepewności w jej głosie przekonała go do teorii, że dziewczyna mu nie do końca ufa. — A ty to...?

— Czkawka Haddock. Prześlę sms’em mój numer, w razie czego będę pod telefonem.
Z drugiej strony usłyszał strzępki niewyraźnej rozmowy. Zakrył dłonią drugie ucho, żeby uwydatnić słowa – niestety nie zdołał wyłapać nic konkretnego, poza tym, że prawdopodobnie Heathera omawiała coś z drugą osobą.

Wysyłam adres Astrid. Ale tylko spróbuj ją skrzywdzić, to przysięgam, że już nigdy nie będziesz chodził prosto, o ile w ogóle — dodała poważnie, po czym rozłączyła się. Kilka chwil później cichy brzdęk dochodzący z przedniej kieszeni jego spodni oznajmił nadejście nowej wiadomości od nieznanego numeru.

Gdy tylko oderwał wzrok od telefonu, Astrid niespodziewanie znalazła się tuż obok – o dziwo na własnych nogach – po czym przewieszając torebkę dokładniej przez ramię, zacisnęła palce na jego nadgarstku.

— Chodźmy tańczyć — zarządziła, chichotając uroczo. — Bo bym sobie nie wybaczyła.

Szatyn uniósł brew w zapytaniu.

— Chyba lepiej będzie jak faktycznie zadzwonimy po tą taksówkę, co?

Astrid machnęła ręką, chwiejąc się nieco na nieracjonalnie wysokich na ten moment szpilkach, jakby propozycja była co najmniej głupia.

— Oj nie bądź taki sztywny. Wiem, co... Robię.

— Astrid, dostarczę cię do domu. Tak będzie najlepiej.

Zrobiła taką minę, że Czkawka był niemal pewien, że blondynka rozpłacze się na miejscu. Całe szczęście potem jej twarz znowu rozjaśnił delikatny uśmiech, a palce mocniej oplotły jego dłoń.

— Tylko jedna piosenka. — Wygładziła machinalnie niebieską sukienkę, posyłając mu spojrzenie przypominające te, które dzieci posyłały rodzicom, kiedy marudziły o upatrzoną na regale zabawkę. — Proszę?

Szatyn naprawdę nie chciał wplątywać się niepotrzebnie w taniec z pijaną blondynką. Nie chodziło o sam taniec, a bardziej o to, jak późno było i co obiecał jej przyjaciółce, w dodatku no... nie znali się praktycznie wcale. A patrząc na parkiet zawalony po brzegi chwiejnymi krokami nietrzeźwych imprezowiczów i ich pseudo-tańce wolałby raczej do nich nie dołączać.

Zeskoczył z barowego stołka, zostawiając na blacie pieniądze.

— Może innym razem, dobra? Teraz wychodzimy.

Burknęła coś po swojemu, ale posłusznie podążyła za nim do wyjścia, po drodze omal nie wybijając sobie kilku zębów. Cholerne szpilki.

Gdy wyszli na zewnątrz, od razu poczuli powiew chłodnego, wieczornego, a przede wszystkim świeżego powietrza. Duchota wewnątrz po dłuższym czasie naprawdę potrafiła przyprawić o ból głowy, który już tępo pulsował w skroniach ich obojga, tak więc automatycznie odetchnęli z ulgą zaraz po przekroczeniu progu.

Astrid owinęła się szczelniej jeansową kurtką i oparła o kamienny słup, podczas gdy szatyn dzwonił po taksówkę. Rozmowa trwała tylko kilkanaście sekund, po czym wrócił do niej, upewniając się, że zgodnie z założeniami nie postanowi nagle wrócić do domu na piechotę. Już teraz z trudem utrzymywała równowagę.

— Masz dziewczynę? — wypaliła nagle, wgapiając się tępo w śmigające po ulicy samochody. Czkawka parsknął krótko, bezwiednie sprawdzając godzinę, ale jednocześnie nadal bezpiecznie trzymając Hofferson za łokieć.

— Od kiedy dobrowolnie rozmawiasz o „bezsensownych związkach”? — zaśmiał się podczas cytatu, a ona wzruszyła ramionami, opierając głowę o kamień za sobą. Świat albo stracił na ostrości albo potrzebowała okularów. No zostawał jeszcze alkohol. Prawdopodobnie jedyne racjonalne wyjaśnienie. — Nie, nie mam.

Uśmiechnęła się głupio, wpatrując się w swoje buty.

— No to je-est nas dwoje.

Żółty samochód całe szczęście podjechał pod klub wyjątkowo szybko. O tyle o ile dojście do taksówki poszło im w miarę sprawnie, tak wejście do środka okazało się sporym wyzwaniem; kostka brukowa omal nie przyczyniła się do zwichniętej kostki i gdyby Astrid nie zdążyła złapać się siedzenia, to zamiast do domu byliby w drodze do szpitala, już nie wspominając o tym, że padła na nie praktycznie jak kłoda.

Mruknęła coś tylko zdawkowo, kiedy drzwi się zamknęły. W zasadzie nie zarejestrowała momentu, w którym kierowca już wszystko wiedział, a oni siedzieli przypięci z tyłu i śledzili widoki za oknem.

Droga planowo miała zająć jakieś dziesięć minut, jednak Astrid dopadła nuda po bodajże dwóch i nawet bezcelowe przekładanie rzeczy w torebce w poszukiwaniu bliżej nieokreślonego przedmiotu nie pomagało zneutralizować ciągnącego się czasu.

Dlatego też uciążliwie wwiercała się spojrzeniem w Czkawkę, który ze wszystkich sił starał się udawać, że tego nie zauważa. I szło mu dość dobrze, oczywiście do czasu, bo blondynce opornie wychodziło trzymanie się w pionie, więc postanowiła podeprzeć głowę o jego ramię, mamrocząc coś pod nosem.

— Wszystko w porządku? — zapytał, w odpowiedzi dostając chyba potwierdzenie. Przynajmniej tak założył i miał nadzieję, że trafnie.

— Zimno mi — oznajmiła bezceremonialnie. — Tu jest jak w tym, no... zamrażalniku, czy coś.

Westchnął ciężko. Astrid mówiła czasem od rzeczy, ale postanowił ten jeden raz jej uwierzyć. Objął ją delikatnie ramieniem, jakby bał się, że wyjdzie nazbyt nachalnie i niekomfortowo, ale ona z zadowoleniem wtuliła się w jego bok, bełkotając coś o poduszkach.

— Długo tu mieszkasz? — Niezręczność tej chwili w pewnym sensie wywarła na nim presję przerwania ciszy dosłownie jakimkolwiek pytaniem. Wszystko było na tamten moment odpowiedniejsze od milczenia.

— Moooże.

— Przeprowadzałaś się, czy to twoja rodzinna miejscowość?

Nawet nie miał siły wmawiać sobie, że zrozumiała pytanie. Znalazła sobie lepsze zajęcie, a mianowicie bawiła się palcami — jego oczywiście, bo swoje przecież znała, więc to żadna rozrywka — obracając je i dokładnie oglądając. W taksówce, tym bardziej z tyłu, było ciemno, chociaż brzask mozolnie zbliżającego się poranka rozjaśniał trochę ciemne niebo, a całe wnętrze pachniało tanim odświeżaczem powietrza w kształcie choinki, który kołysał się zawieszony na przednim lusterku. Ale nawet w tak nikłym świetle, zdołał przyznać sam przed sobą, że Astrid miała naprawdę piękne oczy.

— Czyli... nie masz żony? Czy obrączkę zgubiłeś?

Nie mógł się powstrzymać i zaśmiał się krótko. Wiedział, że alkohol mógł powodować luki w pamięci, ale podobne pytanie padło dosłownie kilka minut wcześniej. Pokręcił głową; w końcu cierpliwość była złotem, czy jakoś tak.

— Nie, nie mam.

Zdezorientował ją. Najwyraźniej konkretnie, bo wpatrywała się tępo w dłonie szatyna i przez następne chwile – ku jego uldze – milczała. Aczkolwiek później stwierdził, że chyba jednak wolałby odpowiadać na jej pytania niż bezskutecznie próbować delikatnie strącić jej palce ze swojego uda. Kręte wzorki, które tworzyła ani trochę nie pomagały mu nadać sytuacji neutralnego wydźwięku i sam już nie wiedział czy jest bardziej rozbawiony czy zawstydzony.

— A ja uważam, że powinie-eneś.

Dziękował zarówno w miarę pustym ulicom, jak i taksówkarzowi, któremu swoją drogą wręczył przyzwoity napiwek, gdy nie musiał komentować tej odpowiedzi, bo w końcu samochód zatrzymał się przed owym blokiem i przy niewielkich trudnościach dotarli do progu.

Po dłuższych poszukiwaniach magnetycznej karty w jakże przepastnej damskiej torebce dotarli pod wnękę z windą. Czkawka wcisnął przycisk, niemal od razu słysząc niezrozumiały chichot Astrid, która opierając się bokiem o beżową ścianę zwijała się ze śmiechu.

Chcąc nie chcąc i jemu się udzielił.

— Jest zepsuta od dwóch tygodni — parsknęła, odgarniając z czoła delikatne kosmyki blond włosów, które błyszczały w półmroku lamp uruchamianych czujnikiem ruchu. — Musimy iść heeen po scho-...

Przyłożył jej dłoń do ust zanim zdążyła obudzić drugą połowę swoich sąsiadów. Bo pierwsza zapewne wstała zaraz po trzaśnięciu nieludzko ciężkich drzwi, które Astrid uparła się otworzyć i zamknąć sama, zaraz po zapewnieniu, że „nie jest wcale aż tak pijana”.
Czkawka z trudem zachował powagę, jednak po kilku głębszych wdechach udało mu się odzyskać spokój.

— Dobra, które to piętro?

Astrid oderwała się od gapienia w ścianę i odwróciła gwałtownie, a torebka zawirowała na jej ramieniu wraz z ruchem. Zygzakiem dotarła do szatyna, uwieszając się jego ramienia niczym ostatniej deski ratunku przed wyrżnięciem twarzą w poręcz schodów.

— Drugie.

Schody po pijaku były wyzwaniem samym w sobie, ale schody w szpilkach niemal wykraczały za poziom wykonywalności. Już po pierwszym stopniu Astrid mogłaby się w sumie poddać, gdyby nie to, że była... no Astrid, która przecież potrafi wszystko. Nawet pokonać dwa piętra po pijaku w szpilkach, odprowadzona przez przypadkowo poznanego faceta z baru. Brzmiało jak wyzwanie.

Podciągnęła się mocno na poręczy, wzdychając ciężko, a potem przeklęła pod nosem i zrezygnowana usiadła na półpiętrze, uśmiechając się idiotycznie. Wyzwania wyzwaniami, ale wdrapanie się na cztery stopnie potrafiło być wyjątkowo wyczerpujące, więc zmęczona oparła głowę o dłonie, a przedramiona na kolanach, po czym podniosła wzrok na Czkawkę. Ewidentnie próbował się nie roześmiać, jednak nie wiedziała dlaczego, bo na tamten moment wszystko wydawało jej się niecodziennie zabawne.

— Pomóc?

Popatrzyła na niego nieprzytomnie, po czym z lekkim opóźnieniem pokręciła głową.

— Jestem silną i nieza-leżną kobieetą.

— W to nie wątpię.

Zapadła cisza. Czkawka włożył dłonie do kieszeni spodni, czekając na jakąś odpowiedź, nad którą Astrid chyba myślała i to dłuższą chwilę, bo nawet światło na klatce zgasło, pozostawiając ich w półmroku. 

— Wiesz co? — Światła znowu ożyły, gdy Astrid pochyliła się do przodu, zdejmując buty i przekładając do wolnej dłoni. Czkawka mógłby dostać medal za cierpliwość. — Zmieniłam zda-anie.

Pierwsze piętro poszło wyjątkowo szybko, chociaż nie obyło się bez niewyjaśnionych chichotów czy huku drgającej poręczy, na jaką Astrid zdążyło się upaść kilkakrotnie niezależnie od mocnego chwytu na swoim przedramieniu. Przynajmniej się starał.
Na drugim omal nie wywalili się oboje, kiedy blondynka bez powodu postanowiła się zatrzymać bez ostrzeżenia, a mężczyzna nie był na to przygotowany. Koniec końców triumfalnie stanęli przed mieszkaniem ze srebrnym numerem dziewiętnaście przytwierdzonym do drzwi, by chwilę później Astrid grzebała w torebce poszukując kluczy i narzekając na to „cholerstwo”, gdy nie potrafiła odpowiednio przypasować ich do zamka.

— Masz wsuwkę? — zażartował, na co Astrid zachwiała się, po czym również uśmiechnęła, nadal walcząc z opornym zamkiem i nie dającym się dopasować kawałkiem metalu. Może faktycznie pomysł ze zbieraniem pamiątkowych breloczków, żeby potem przyczepiać je do kluczy nie był najlepszy, ale skąd miała wtedy wiedzieć, że przyjdzie jej wracać do domu nad ranem z alkoholem we krwi?

— O ty kryminalisto, ty — mruknęła, wydając z siebie bliżej nieokreślony okrzyk szczęścia po usłyszeniu znajomego kliknięcia. Chyba oboje odetchnęli z ulgą, przekraczając wymarzony od kilkunastu trudnych minut próg.

Astrid praktycznie wpadła do środka, rzucając jakimś przekleństwem po uderzeniu się łydką w szafkę na buty, a potem rzuciła parą szpilek w kąt razem z torebką.
Kurtkę próbowała powiesić, jednak ta i tak wylądowała na podłodze, czym Astrid również się specjalnie nie przejęła, machając tylko lekceważąco ręką.

Czkawka oparł się bokiem o framugę nadal otwartych drzwi, po czym sprawdzając godzinę na telefonie, obrócił głowę w stronę, z której przyszli.

— Daj znać przyjaciółce, że dotarłaś — polecił, dostając w odpowiedzi zdawkowe mruknięcie. Astrid słysząc to, straciła zainteresowanie swoją ścianą, po czym zamaszyście odwróciła się do niego, stawiając kilka chwiejnych kroków.

Uśmiechnął się delikatnie, jednak uśmiech ten odrobinę zbladł, gdy blondynka zarzuciła mu ramiona na szyję, uwieszając na nim praktycznie całym ciężarem, po czym posłała zamglone spojrzenie.

Wpatrywała się w jego twarz tak intensywnie, że odruchowo przełknął ślinę, chociaż naprawdę starał się to powstrzymać. Wzrok Astrid wędrował od jego oczu przez piegi, aż do ust, którym poświęciła chyba najwięcej czasu i tylko przekrzywiła głowę, gdy znaczącym chrząknięciem próbował ją od tego odciągnąć. Była pijana, fakt. Ale przez te kilka sekund wydawała się wyjątkowo trzeźwa.

Delikatnie złapał ją za dłonie, odpychając ostrożnie od siebie. Astrid zmarszczyła brwi, jednak nie zamierzała tak łatwo się poddać. Owszem, posłusznie dała trzymać się za nadgarstki, jednak szybko obróciła to przeciwko niemu. Wciągnęła go opornie do środka, biodrem zatrzaskując drzwi.

— Ups?

Zachowywała się szczeniacko, ale wtedy miała to serdecznie gdzieś, a te wypite drinki dodały więcej odwagi niż zakładała. Czkawka uniósł brew, uśmiechając się. Chociaż trzeźwa nie była, zdołała dostrzec, że był spięty; jej zachowanie go dezorientowało. I dobrze.

— Lepiej już pójdę — powiedział, starając się opanować drżenie głosu. Astrid nie myślała racjonalnie, a on nie chciał dopuścić do czegoś, czego potem oboje by żałowali; tylko że jej nieprzytomne spojrzenie nadal wbite w jego twarz wcale mu nie pomagało. Blondynka milczała, oczy śledziły nawet najmniejsze drgnięcie na jego twarzy, a ciepły oddech z nutą alkoholu owiewał jego szyję.

Popatrzyła na niego ten ostatni raz zanim objęła kark szatyna dłońmi i musnęła wargami jego ciepłe usta. Nie dało się ukryć, że Czkawkę zmroziło. Pierwszy raz od dawna zamarł w bezruchu, kompletnie nie wiedząc, jak mógłby odpowiednio na to zareagować. Jej usta napierały spokojnie na jego własne, mógł wyczuć delikatny posmak wódki i strukturę szminki, jednak był zbyt zaskoczony gestem, żeby ruszyć choćby palcem. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa, więc dopiero, gdy Astrid oderwała się od niego na odległość wyłącznie niezbędną do oddychania, dotarło do niego, co właściwie się stało.

— Rozluźnij się trochę, co? — Jej głos był zachrypnięty i dobiegał jakby z oddali, chociaż mógłby policzyć każdy pieg na jej nosie. Odetchnął płytko, śmiejąc się nerwowo na tyle, na ile pozwoliło mu ściśnięte z emocji gardło, po czym oblizał wargi, wciąż wyczuwając na nich jej smak. Skłamałby mówiąc, że mu się nie podobała, bo Astrid była doprawdy piękną kobietą i w innych okolicznościach nawet nie śmiałby temu zaprzeczać, ale...

— Jesteś pijana — zauważył, kolejny raz podejmując próbę zwiększenia odległości między nimi. On stawiał jeden krok do tyłu, ona jeden do przodu. Sięgnięcie klamki nie miało prawa bytu, bo Astrid przylgnęła plecami do drzwi, ciągnąć go za sobą z pożądliwym uśmieszkiem. — I to nie jest dobry pomysł.

Wzruszyła ramionami, chwytając za kołnierz jego kurtki. Z satysfakcją obserwowała, jak przełyka ślinę.

— Może i jestem pija-na... ale na pewno nie ślepa.

Widziała, że mu się podoba, że chciałby rzucić wszystko w cholerę, mimo że w przeciwieństwie do niej nie miał zaburzonego postrzegania świata przez procenty. Wiedziała także, że Czkawka podoba się jej. Zielone, błyszczące oczy, ostro zarysowana szczęka, obsypana piegami twarz — i bez alkoholu śmiało nazwałaby go wręcz nieprzyzwoicie przystojnym mężczyzną.

Zadrżała, gdy przejechał językiem po wargach. Chryste, czy on to robił specjalnie?

— Ale tak nie można, Astrid. — Usłyszała w tym zdaniu moralizatorską nutę, która chociaż delikatna, zdradzała cząstkę jego charakteru. — Tak po prostu nie wypa-...

Tym razem odpowiedział na pocałunek instynktownie, bo wymamrotane przez nią „chrzanić to” zadziałało jak magiczny środek na pozbycie się wszelkich granic dobrego smaku czy rozsądku, które Czkawka dotąd próbował desperacko trzymać na wodzy. Gdzieś tam wciąż walczył z wewnętrznym poczuciem moralności, nawet próbował ją delikatnie odepchnąć, jednak... No właśnie.

Na początku całowali się spokojnie, nawet za spokojnie jak na taką ilość procentów, ale potem...

Astrid jęknęła w jego usta, kiedy złapał jej twarz w obie dłonie, całując mocno, niemal boleśnie łącząc i rozdzielając ich wargi spragnione siebie nawzajem. Być może zachowywali się jak para napalonych nastolatków, być może to było naprawdę żałosne albo rodem wyjęte z tanich romansów, ale nie chcieli tego zatrzymywać. Wiedziała, że już przeciągnęła go na swoją stronę, że już nie ma odwrotu, jednak albo była zbyt pijana albo po prostu ten facet za dobrze całował, żeby się tym wtedy przejęła.

Oderwała się na chwilę, z trudem łapiąc płytki wdech gęstego powietrza. Popatrzyła na niego mętnie, zielone oczy błysnęły zwyczajnym, wręcz zbyt prostym pożądaniem i to jej wystarczyło. Czuła jego oddech na policzkach, dłonie przesunięte na jej biodra, które docisnął do ściany pokoju. Czuła wszystko za bardzo, za intensywnie, by potrafiła rozróżnić fikcję od rzeczywistości.

Docisnęła usta do jego, tak desperacko jak nigdy nie całowała nikogo. Nie potrafiła i nie chciała się odrywać, bo — cholera jasna — jego pocałunki były obłędne i doskonale wiedział jak przygryzać jej wargi albo kiedy rozchylić je językiem tak banalnie prosto, aby bez oporu mu ustąpiła.

— Chodź — wychrypiała, oplatając jego dłoń palcami, po czym wyjątkowo stabilnie poprowadziła przez korytarz, korzystając z każdej możliwej okazji do pocałunku.

Na ślepo zrzuciła mu kurtkę z ramion, która głucho spadła na panele. Sięgnęła dłonią do tyłu, otwierając drzwi do swojej sypialni tonącej w niemal nieprzejrzystej ciemności przez zasłonięte rolety, po czym wpuściła ich do środka.

Spojrzała na niego pożądliwie i specjalnie przejechała językiem po wargach, żeby go jeszcze trochę podenerwować, sprawdzić ile wytrzyma. Nigdy tak się nie zachowywała, nawet po wieczorze panieńskim jednej z przyjaciółek, na którym alkohol naprawdę lał się strumieniami potrafiła postawić się ludzkim pragnieniom. Teraz nie była Astrid, a przynajmniej nie tą poprzednią. Teraz po prostu planowała stracić resztki siebie, starych zmartwień i innych przyziemnych rzeczy właśnie w swojej sypialni z przypadkowo poznanym facetem. I choćby miała tego żałować, to trudno.

Czkawka tylko jęknął głucho na ten gest, wsuwając dłoń pod jej sukienkę, by pogładzić wąską talię blondynki, która mruknęła zadowolona w jego usta. Sama sięgnęła do jego spodni, próbując pokonać zapięcie paska, jednak on skutecznie odwracał jej uwagę, bo zapomniała własnego imienia, kiedy jego usta znikąd wzięły się nagle na jej odkrytych obojczykach. Wiedział co robić, cholernie dobrze.

Wynalazła w końcu zapięcie, niemal wyszarpując potem tą część garderoby ze szlufek, bo nie miała ani czasu ani ochoty cackać się z tym choćby chwilę dłużej. Szatyn wynajduje zapięcie jej sukienki, która potem bezszelestnie ląduje pod ich stopami i... Zamiera.

Przez dłuższą chwilę nie potrafi oderwać wzroku od smukłej sylwetki blondynki, on zarysowanego brzucha, zgrabnych ud i proporcjonalnych piersi. Nawet komplet białej bielizny zdaje się podkreślać każdy fragment jej figury, idealnie kontrastować z mleczną cerą i sprawiać, że naprawdę ma ochotę ją pocałować. Mocno, pożądliwie, tak, by zapamiętała smak jego ust do końca życia.

I robi to nie czekając ani chwili. Wsuwa jej język do ust, pieści podniebienie, na które w odpowiedzi dostaje cudowne mruknięcie. Astrid odrywa się od ściany, zmusza go, żeby usiadł na krawędzi łóżka, a sama sadowi się na jego kolanach i obejmuje mocno kark. Chce jeszcze bardziej, jeszcze bliżej, jeszcze wyraźniej niż kiedykolwiek z kimkolwiek. Pociąga za kosmyki włosów, ale potem wymownie przenosi dłonie na krawędzie jego koszulki. Nie musi nic mówić, żeby wykonał prośbę, więc pozwala mu odsunąć się odrobinę tylko na kilka sekund, bo więcej nie zniesie. On przeciąga materiał przez głowę, niedbale odrzucając go w ciemny kąt, jednak zanim wróci do pocałunku wpatruje się w Astrid. Astrid z rozchylonymi wargami, rumieńcem na twarzy. Astrid, której praktycznie nie zna, chociaż teraz pragnie jak nigdy. Astrid, która kręci głową, przygryzając wargę, by potem jej drżąca dłoń naznaczyła dotykiem jego brzuch.

— Ja pieprzę — niemalże wyjęczała, gdy wzrok zjechał na smukły, ale silny tors szatyna. Był cholernie idealny. Tak idealny, że nawet w ciemności mogła się nim zachwycać. — Żartujesz sobie?

Czkawka nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko na jej wargach, usatysfakcjonowany reakcją. Chwycił ją ostrożnie za biodra, zadowolony z tego jak drgnęła na ten niespodziewany dotyk.

Położył ją na plecach, chciała go dotknąć, ale jej nie pozwolił. Złapał jej nadgarstki przenosząc nad głowę i przyciskając do miękkiej pościeli. Musnął ustami delikatną skórę za uchem, wsłuchując się w westchnienie blondynki, która wierciła się pod nim, próbując wyswobodzić dłonie. Nie tyle dlatego, że było jej nie wygodnie, co prostu musiała go dotknąć, bo czuła jak ogień rozsadza jej żyły, serce tłucze się w klatce piersiowej, gdy jego usta prawie boleśnie naznaczają jej rozgrzane ciało, a ona nie może się odwdzięczyć.

Zostawia czerwone malinki na brzuchu, szyi, bokach, tworzy ślady wilgotnych pocałunków, które brną coraz niżej i niżej; ona nie daje rady wypełnić gęstym powietrzem zaciśniętych płuc. Chyba szepta jego imię wciąż i wciąż, nie powstrzymuje się od słodkich jęków ani nie myśli o zdrowym rozsądku, który wyparował przy samym wejściu do mieszkania.

Udaje jej się stopami dosięgnąć jego bioder, oplata stopy wokół nich, jakby miało to pomóc stopić im się w jedną, spójną całość jeszcze zanim pozbędą się reszty ubrań. Patrzy na niego ten ostatni raz, upewnia się czy to nie wizja omamionego alkoholem umysłu, czy on faktycznie jest obok tak czysto fizycznie. A on odpowiada bezgłośnie.

Bo wystarcza, że całuje ją mocno, a ona już wie, że życie jest za krótkie na rozmyślanie o tym, co właściwe.

***


A/N:
Pomysł na to opowiadanie zrodził się w jakieś dwadzieścia minut w jednym pokoju, kiedy razem z -herbasia- doznałyśmy synchronicznego połączenia umysłowego. Po prostu.

Mam nadzieję, że na razie podoba Wam się tak bardzo jak mnie XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro