ELEVEN: he's my friend
Oparł czoło o kafelki przed sobą i pozwolił, żeby ciepła woda swobodnie spływała po twarzy, podczas gdy zamknął oczy, próbując coś z siebie wykrzesać. Jakieś pojedyncze zdanie, które pozwoliłoby mu określić, co tak właściwie czuje. Cokolwiek, co dałoby mu poczcie stabilności we własnych myślach. Ale po dłuższej chwili, jedyne co zrobił, to uśmiechnął się lekko i przeczesał palcami mokre włosy. Nie miał pojęcia, ile czasu spędził w łazience, ale para powstała na lustrze znaczyła, że raczej sporo.
I trudno.
Sam nie wiedział, gdzie tak naprawdę dotarł pamięcią ani gdzie zamierzał się zatrzymać, o ile w ogóle. Zastanawiał się, czy sięgnął aż do spotkania w barze, randki w kawiarni, incydentu w warsztacie czy tego w samochodzie, ale koniec końców zrozumiał, że każdemu poświęcił przynajmniej minutę, bo trudno było zdecydować się na jedno wspomnienie. Jeden dotyk.
Nic dziwnego.
Wyprostował się, strumienie wody relaksowały bardzo skutecznie, więc odetchnął z ulgą i mimowolnie sięgnął dłonią do obojczyka, gdzie jeszcze niezagojony ślad doskonale przypominał mu o wydarzeniach tego wieczoru i cóż... Poprzedniego również. I tego jeszcze wcześniejszego.
Jakoś nie potrafił się nie uśmiechnąć, a już z pewnością nie wtedy, kiedy fala przyjemnego mrowienia rozeszła się po całym ciele.
O dziwo, wcale nie czuł się z tym źle, a od momentu wejścia do domu nie doświadczył żadnych wyrzutów sumienia, które zastąpiło szczęście lub satysfakcja. Ewentualnie mieszanka obu, której nie nazwał, bo trudno było ubrać w słowa, to co czuł, gdy Astrid... gdy Astrid go dotykała, całowała i gdy pozwoliła mu na to, czego oboje w tamtej chwili pragnęli. Mało tego – pozwoliła dotykać się jemu, chociaż wcale nie musiała. Chyba właśnie nad tym myślał. Nad oddaniem, jakie pokazała.
Przetarł dłonią twarz gestem bardziej odruchowym niż koniecznym.
Nie potrzebowała pytać, po prostu to zrobiła, a on uważał to za objaw tak dogłębnego zaufania, że niemal ugięły mu się kolana. Oddała mu się, w pewien sposób, jednak nadal potrafiła sprawić, żeby przechodziły go dreszcze z góry na dół za sprawą jednego pocałunku, ruchu czy słowa.
I Bóg mu świadkiem, że mógłby wracać do tamtej chwili setki razy, a wciąż czułby na skórze jej dotyk i widział zamglone pragnieniem niebieskie oczy, w których odbijało się światło ulicznej latarni.
***
Patrząc w lustro zastanawiała się, czy tej drugiej Astrid serce łomocze w piersi równie mocno, co jej samej albo, czy tak jak ona nie potrafi skoncentrować się na... Właściwie na niczym. W głowie miała chaos, ale pozytywny, więc tym bardziej była ciekawa czy towarzyszka z lustra podzielała to uczucie. Niestety, nie mogła tego sprawdzić, tym bardziej zapytać, więc po prostu patrzyła na nią i starała się wyczytać to z jej twarzy. Swoją drogą – zarumienionej twarzy i to niekoniecznie przez ciepłą wodę, w której przed chwilą brała kąpiel.
Chcąc nie chcąc, dłoń po dłuższej chwili ciszy znalazła swoje miejsce na szyi, za to palce prawie że troskliwie prześledziły ścieżkę bordowych śladów, teraz tak widocznych w łazienkowym świetle. To tam ją naznaczył. Tam były jego usta. Kilkakrotnie.
Wypuściła powietrze, zaciskając palce wolnej ręki na krawędzi umywalki i dopiero później podniosła wzrok na drugą Astrid. I wtedy ta... Uśmiechnęła się. Przynajmniej na początku, bo później uśmiech przeistoczył się w chichot trwający parę chwil. Parsknęła śmiechem, chociaż w sumie nie wiedziała dlaczego. Być może była po prostu szczęśliwa, być może cała ta sytuacja wyszła na tyle spontanicznie, że dopiero teraz do niej dotarło, co właściwie zrobili w cholernym samochodzie. I nawet jeśli – podobało jej się to. Ta swoboda. To, że spędzili razem świetny czas w kinie, że Czkawka zapytał się jej o zgodę w niemy, aczkolwiek wymowny sposób. I to, że sami się z tego śmiali, kiedy emocje już opadły, a ona wpatrywała się w jego wciąż pociemniałe tęczówki z odległości tak bliskiej, że zapamiętała każdy detal.
Astrid nie spieszyło się, żeby zapomnieć ten widok.
Pokręciła głową ostatni raz zanim wyszła z łazienki pozostawiając tam zaledwie swoje odbicie i skierowała się do swojej sypialni. Na zewnątrz już dawno panował mrok, chociaż nikłe światło księżyca jak zwykle zdołało przecisnąć się przez rolety i tym samym spocząć na fragmencie ściany naprzeciwko. Astrid położyła się wygodnie, ale dla pewności sprawdziła jeszcze telefon, bo nie zamierzała w niedzielę obudzić się wcześniej niż to konieczne. I kłamstwem by było, gdyby powiedziała, że wiadomość od Heathery jej nie zaskoczyła. Nie chodziło tu oczywiście o późną godzinę, bo czasami ich weekendowe rozmowy przeciągały się aż do momentu, w którym ptaki śpiewały za oknem, a słońce przebijało się przez ciemność; zaskoczeniem okazała się sama treść. Krótka, ale wystarczająca, żeby Astrid uśmiechnęła się z cieniem przyjacielskiej satysfakcji.
Bo przeczytanie "umówiłam się na randkę z Eretem" naprawdę sprawiło, że miała ochotę do niej zadzwonić i wytknąć prosto w oczy "bycie przyjaciółmi ze studiów". Pewnie by to zrobiła, gdyby nie to nieludzkie zmęczenie, nawet jeśli przyjemne. I tak, ten wieczór był przyjemny w każdym możliwym tego słowa znaczeniu.
***
Uporczywe, jasne światło rozganiało mrok sypialni, która tonęła w niemal nieprzejrzystej ciemności. Astrid zmrużyła oczy, starając się rozpoznać na tamten moment niewyobrażalnie głośną melodię. Dopiero po kilku sekundach skoordynowała swoje ruchy na tyle, żeby sięgnąć dłonią do nocnej szafki i na ślepo chwycić za telefon. Nie doczytała nazwy.
Od chwili naciśnięcia zielonej słuchawki, czuła, że coś jest nie tak. Że coś się stało.
— Astrid...? — szept był ochrypły, niepewny, a część głosek jej imienia zatarła się bezgłośnie. Niewidzialna gula urosła w gardle w ułamku sekundy, a ona sama spięła się w sobie na ten ton głosu. — Astrid, ja... Szczerbatek, ja nie wiem, ja... Pomóż mi, nie wiem… nie wiem co robić, proszę...
Mówił szybko i nieskładnie, paru słów nie zrozumiała, ale wcale potrzebowała.
Bo Czkawka był przerażony.
Sen spłynął z powiek w jednym mrugnięciu. Już siedziała na brzegu łóżka, z telefonem przyciśniętym do policzka w ciemności swojej sypialni. Odnosiła wrażenie, że czuje jego rozedrgany oddech na swojej szyi, cały niepokój. Zapragnęła mu go odebrać.
Nie musial nic mówić.
Włączyła tryb głośnomówiący, dosięgając pierwszego lepszego ubrania, jakie wpadło jej w ręce po otworzeniu szafy. W pośpiechu wyjęła jakieś jeansy i przeklęła, kiedy stopa zaplątała się w nogawkę. Zgarnęła telefon z łóżka, wbiegając do przedpokoju.
— Już jadę. Nigdzie nie idź.
Nawet nie zorientowała się, że nie ubrała skarpetek i teraz wciskała bose stopy w trampki, za to na ramiona zarzucała bluzę.
— Zamówię taksówkę. Będę za dwadzieścia minut.
Astrid wybiegła z klatki schodowej w środku nocy.
***
Nacisnęła klamkę, drzwi ustąpiły bez najmniejszego oporu. Nie wydały żadnego dźwięku czy skrzypnięcia, jednak cisza wcale nie pomagała. Wzmagała niepokój. Wzbudzała strach swoją obecnością, kiedy panoszyła się po całym domu, który wówczas wydał się Astrid nieswojo pusty. Nieprzyjemny wręcz, co kontrastowało z tym, jakim go zapamiętała.
Jej kroki rozbrzmiały na dolnym piętrze wyłącznie echem.
— Czkawka?! — odpowiedziała jej cisza.
Zaglądnęła do salonu. Kanapa była pusta, uchylone okna na taras wpuszczały do wewnątrz chłodnawy, lipcowy wiatr. Wycofała się, bez zastanawienia pokonując truchtem te paręnaście stopni. Zdawały jej się cholernie wysokie.
Astrid nawet nie spojrzała na zdjęcia wiszące na ścianie. I dopiero, kiedy stanęła na progu jego sypialni, poczuła, jak coś ciężkiego upada na jej pierś. Ciemność pochłonęła chyba ich oboje, a noc przytłoczyła swoim ogromem. Poczuła się maleńka.
— O nie... — szept był tak cichy, że niemal nie rozpoznała własnego głosu.
Podbiegła do jego skulonej sylwetki i uklęknęła na podłodze bez cienia zawahania. Czkawka na nią nie popatrzył ani kątem oka. Drżącą dłonią głaskał psi łeb ułożony na kolanach i jak zahipnotyzowany wsłuchiwał się w świszczące wydechy przyjaciela, niemalże zaciskając palce na czarnej sierści. Mówił do niego, cicho, jakby nikt inny nie miał prawa tego usłyszeć oprócz ich samych. Jasne światło księżyca pozwoliło jej dostrzec zaszklone ślepia zwierzęcia. Oraz oczy Czkawki.
Astrid była przerażona.
Nie pytała, nawet o tym nie pomyślała.
Wyciągnęła telefon z kieszeni, jasność ekranu oślepiła ją na moment, ale nie poczuła dyskomfortu. Wystukała parę wyrazów i dopiero potem położyła mu dłoń na ramieniu. Zmusiła, żeby na nią popatrzył.
— To niedaleko. — Podniosła ekran na wysokość jego oczu. Całodobowa klinika weterynaryjna znajdowała się niecałe paręnaście minut drogi stąd. — Musimy tam jechać, rozumiesz?
Miała wrażenie, że słowa do niego nie dotarły. Prawdopodobnie tak właśnie było. Znowu odwrócił głowę w kierunku dyszącego Szczerbatka, ale Astrid była szybsza. Ujęła jego twarz w obie dłonie, nie dbała o to, że telefon głucho upadł na panele. On potrzebował dosadnego przekazu.
Był jak nieobecny.
— Hej, popatrz na mnie. — Nie miał wyjścia, więc to zrobił. — Potrzebuję twoich kluczyków. Ty weź Szczerbatka. Poradzimy sobie.
— Są... są w kuchni na blacie — powiedział w końcu, jednak to jedno zdanie zdawało się kosztować go wiele wysiłku. Astrid uśmiechnęła się słabo, chociaż możliwe, że tego nie zauważył. Jej uśmiech był automatyczny, bo widząc tak paraliżującą go bezsilność, słowa stawały się niewystarczające, ale musiała, po prostu musiała w pewien sposób pokazać mu, że tam jest. Że cokolwiek dolega Szczerbatkowi, ona jest gotowa pomóc. Skinęła głową.
Koniecznością było zachowanie trzeźwości umysłu. Zdjęła jeszcze koc z oparcia krzesła i podała go Czkawce.
— Przykryj go. Będzie mu cieplej.
Zanim zostawiła go w pochłoniętej mrokiem sypialni, dostrzegła jak troskliwie otula materiałem drżące zwierzę, kiedy to kasła niespodziewanie. Ostry, suchy szczek. Zacisnęła zęby, kierując się do kuchni.
Kluczyki istotnie leżały tam, gdzie jej powiedział. Znowu wyszła w noc, odblokowała samochód jednym, sprawnym ruchem i w tym samym momencie drzwi domu otworzyły się. Czkawka nie patrzył na nic innego, noc nie robiła na nim wrażenia, ani nawet to, że lekki chłód omiótł skórę, na której pojawiła się gęsia skórka. Tulił do siebie przyjaciela, jednak teraz Astrid nie widziała w jego oczach dezorientacji, a desperację. Błaganie o pomoc.
Nie protestował, kiedy powiedziała, że poprowadzi. Zamknęła drzwi za nim i wróciła do auta. Zajęła miejsce, po czym bez chwili wahania uruchomiła silnik.
— Nie zostawiaj mnie, mordko. Tylko mnie nie zostawiaj. Proszę. — Usłyszała. Przełknęła ślinę i skupiła się na drodze.
Szum drogi uciekającej spod opon wcale nie koił nerwów, a mijane ulice na obrzeżach nagle stały się obce. Miasto w nocy zamarło, podczas gdy oni wyczekiwali zmiany światła sygnalizacji.
***
Nie skłamałaby, gdyby powiedziała, że tak naprawdę niewiele pamiętała z tego, co działo się przez następne dwie godziny. Wszystko z jednej strony szło bardzo szybko, a z drugiej czuła się zawieszona w czasie razem z Czkawką na korytarzu kliniki weterynaryjnej, której wnętrze przesycały środki dezynfekcji zmieszane z zapachem zwierzęcego futra. Co jakiś czas mijali kobietę czy mężczyznę w turkusowym uniformie, słyszeli szczekanie, miałczenie i skomlenie, a to i tak zlewało się w bezkształtną masę przypadkowych dźwięków.
Nawet teraz, siedząc na niemiłosiernie niewygodnym krześle, nie potrafiła zapomnieć widoku twarzy szatyna, kiedy weterynarz razem z owiniętym w koc Szczerbatkiem zniknął za drzwiami jakiejś sali i kazał im czekać. Tak po prostu czekać. Więc czekali, w niepewności i dezorientacji o godzinie drugiej trzydzieści trzy w nocy.
Nie odważyła się zapytać, czy sam Czkawka wie, co się stało, ale nawet nie miała serca pomyśleć, że mogłaby to zrobić. Zwłaszcza, kiedy od przeszło czterdziestu minut (lub więcej) nieprzerwanie chodził w te i z powrotem wzdłuż korytarza, jakby odpoczynek był opcją równie irracjonalną co pójście do domu.
Przeczysywał włosy palcami, zaciskał dłonie w pięści aż do pobielałych kłykci, ale nie odezwał się. Chyba nie był w stanie. I nic dziwnego. Na szarym t-shircie osiadło kilka ciemniejszych pozostałości psiej sierści, krawędzie były wymięte, bo patrząc prawdzie w oczy, był w piżamie.
We wszelkiego rodzaju szpitalach, wiele zwykłych rzeczy odczuwało się inaczej. Czas się wlókł, słowa często stawały się niezrozumiałe, niedorzeczne albo nie do pojęcia. Tak właśnie czuł się Czkawka. Zagubiony. Zagubiony jak cholera.
Astrid westchnęła i wstała ze swojego miejsca, ostrożnie do niego podchodząc. Chciała zachowywać zewnętrzny spokój, bo wiedziała, że jej nerwy są ostatnim czego potrzebował. I choćby miała udawać, że się nie denerwuje tylko dlatego, by on poczuł się względnie bezpiecznie, zrobiłaby to bez chwili zawahania.
Nie znała Szczerbatka zbyt długo, Haddocka w zasadzie też nie. Ale nawet te parę spotkań z ich dwójką wystarczyło, by zauważyła ich więź. Czkawka kochał Szczerbatka. I śmiertelnie się o niego bał.
— On z tego wyjdzie, słyszysz? Cokolwiek to jest. — powiedziała cicho, aczkolwiek pewnie. Nie pozwoliła mu zwątpić w to stwierdzenie ani na sekundę. Uśmiechnęła się lekko ku pokrzepieniu serc i wyciągnęła dłoń, żeby położyć mu ją na ramieniu i ścisnąć w geście otuchy. Był spięty.
Czkawka wypuścił powietrze. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale chwilę potem je zamknął. Splótł palce z tyłu karku, za to wzrok najpierw spuścił na podłogę wyłożoną linoleum, a dopiero potem znalazł w sobie siłę, żeby ulokować go na jej twarzy. Z trudem zniosła ten widok.
Bóg jej świadkiem, chciała mu obiecać, że to nic takiego. Ale przecież nie była weterynarzem, nie miała pojęcia co się stało i jak poważne to jest ani nawet jak czuje się Szczerbatek, bo nic im do cholery nie powiedzieli. Musiała ograniczyć się do wsparcia, którego Czkawka potrzebował. Czyjejś obecności.
— Ja nie... nie mogę go stracić, Astrid, ja-... — przerwał. Nie dokończył zdania, jednak nie musiał. Zamiast cokolwiek mówić, objęła go ramionami. Przytuliła go bez słowa, układajac głowę na jego obojczyku. Westchnął i przez moment była przekonana, że to pomogło choćby w najmniejszym stopniu. Czuła, jak drży.
Dopiero, gdy się od niej odsunął, miała okazję mu się przyjrzeć. Zobaczyć cały ten strach, który przecinał jego twarz aż nadto wyraziście, bo sama poczuła, jak na gardle zaciska się supeł. A potem... Potem zielone oczy przebłysnęły czymś, czego dotąd nie doświadczyła z jego strony. Zacisnął usta w wąską linię, wypuścił niespokojny oddech, a spojrzenie zmatowiało. Jak gdyby oddzielił się od rzeczywistości. A może był taki od kiedy tu przyszli, tylko tego nie zauważyła?
Miała zamiar zapytać, jednak ją uprzedził.
— Zaraz wrócę — oznajmił zwięźle, po czym posłał jej coś w rodzaju kiepskiej imitacji uśmiechu. Nieszczerego uśmiechu na odchodne, w którym coś Hofferson naprawdę nie pasowało, chociaż do końca nie wiedziała co. Z drugiej strony nie zamierzała też naciskać.
Po prostu odprowadziła go wzrokiem aż do zakrętu, gdzie na ścianie przywieszono oznaczenia kierunku do toalet.
Astrid wróciła na swoje miejsce, wpatrując się tępo w automat z kawą, który chwilowo dotrzymywał jej towarzystwa na pustym korytarzu. Ledowe podświetlenia obudowy mrugały co jakiś czas, najwyraźniej na wykończeniu. Nie odwróciła wzroku od maszyny przez jakiś czas i chyba dopiero wtedy poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Sen sam cisnął się na powieki i stłumiła ziewnięcie, zanim mruknęła coś pod nosem przeszukała kieszenie bluzy w nadziei, że może jednak zabrała portfel i uda jej się ożywić organizm porcją kofeiny.
Nie znalazła go tam, ale nie zdążyła również się tym przejąć. Na siedzeniu obok leżał telefon Czkawki, którego dzwonek nieśmiało przebijał się przez monotonię dźwięków kliniki. Astrid odruchowo spojrzała na wyświetlacz i odczytała nazwę "mama" z wyświetlacza.
Zastanawiała się dłuższą chwilę. Na tyle dłuższą, że urządzenie zadzwoniło jeszcze trzy razy, a Czkawka jak zniknął, tak go nie było. Pamiętała, że zaraz po zabraniu Szczerbatka do gabinetu używał telefonu, więc prawdopodobną opcją było, że pisał właśnie do swojej mamy. I chyba właśnie ta mama do niego oddzwaniała.
Być może nie powinna tego robić, ale wzięła telefon do ręki i odebrała. Wszyscy martwili się o Szczerbatka, a "mama" miała prawo dowiedzieć się czegokolwiek. Nawet jeśli sam Czkawka, a co dopiero Astrid nie mieli najmniejszego pojęcia o stanie zdrowia zwierzaka.
— Tak słucham? — starała się brzmieć w miarę spokojnie, chociaż z trudem przychodziło jej myśleć trzeźwo o niemalże trzeciej nad ranem i pozbawionej kofeiny. Nerwy robiły swoje, ale czuła, że będzie musiała to odespać. A co dopiero Czkawka.
— Och, witaj. Tutaj Valka, mama Czkawki — Kobieta była zaskoczona, jednak blondynka nie wyczuła w jej głosie żadnej niechęci. Wręcz przeciwnie, brzmiała na miłą i ciepłą osobę. — Ty pewnie jesteś Astrid, prawda?
Musiała odczekać sekundę zanim zebrała myśli. Naprawdę była rozkojarzona, ale przytaknęła. Dopiero później zorientowała się, że rozmówczyni zna jej imię. Przyjęła to za swego rodzaju komplement. Chyba.
— Czkawka poszedł do łazienki, zaraz powinien przyjść — powiedziała zgodnie z prawdą. — Mam coś przekazać?
— Pisał do mnie. Wiem, że jesteście w klinice. Nic więcej się nie dowiedzieliście, prawda? — W jej głosie Astrid wysłyszała szczere, matczyne wręcz zmartwienie, może nawet rodzaj smutku. Nic dziwnego, sama Astrid na myśl o jakichkolwiek szpitalach wzdrygała się z niepokojem.
Westchnęła.
— Niestety nie. Nadal czekamy.
Przez moment trwały w ciszy, a przynajmniej ze strony Valki, bo blondynka skupiła się na brzęczeniu automatu i terkocie metalowych wózków. Ewentualnie na stłumionym szczekaniu, dobiegającym z poczekalni.
— Mam jedną prośbę, Astrid. — Znowu zawahanie. — Nie zostawiaj go teraz samego, dobrze? Szczerbatek... Szczerbatek jest dla niego naprawdę ważny. Nawet bardziej niż się wydaje. Mogłabyś to zrobić?
Ani myślała się zastanawiać nad odpowiedzią.
— Nigdzie się nie wybieram.
***
Dłonie zaciśnięte na umywalce, wzrok twardo wbity we własne odbicie. Nagle staje się mu obce.
Widzi, chociaż naprzeciwko czai się ciemność. Przekrzywiła głowę.
Zaciska szczękę, odkręca kran. Lodowata woda uderza o porcelanę za głośno, ciarki przebiegają w dół kręgosłupa i wzdryga się znacznie.
Wpatruje się w strumień. Nie pamięta, co miał zamiar zrobić.
Ruchem dłoni zatrzymuje go. Palce są odrętwiałe, a opuszki zimne. Dotyka chłodnej powierzchni, ale żaden receptor nie przekazuje informacji o dotyku.
Czuje, że oddech grzęźnie mu w gardle. Spłyca się, jakby płuca nie miały dość siły, by pobrać więcej.
Odchodzi od lustra, które go dezorientuje. Kilka kroków w bok, później w tył. Przełyka ślinę.
Jarzeniówki na suficie drażnią go zbyt jaskrawym światłem. Mruży oczy, zamyka je na ułamek sekundy. Są wilgotne.
Szarpnięciem otwiera drzwi kabiny. Mięśnie sztywnieją tak mocno, że nie potrafi dłużej stać. Ciało go zawodzi. Zmysły go zawodzą. Umysł go zawodzi. Siada na zamkniętej toalecie.
Próbuje oddychać, ale ściany na niego napierają. Jest ściśnięty między nimi, zabierają mu przestrzeń. Nienawidzi ich.
Chce je odepchnąć, jak najdalej, jednak te ani drgną. Nieprzerwanie naciskają na jego ramiona.
Splata dłonie z tyłu karku, pociąga za włosy, jakby liczył, że się obudzi. Gdzieś indziej, z dala od ścian. Gdzieś, gdzie będzie mógł swobodnie oddychać. Gardło jest przesuszone, mimo spływających z tyłu łez.
Serce dudni w piersi, opiera łokcie na kolanach. Kafelki odbijają to cholerne światło.
Zamyka oczy. Łza (a może kilka?) spływa mu po policzku, chociaż nie jest tego do końca pewien. Niczego nie jest pewien. Nie teraz.
Stopą drga nerwowo, wybija chaotyczny takt. Niespisany, nieokreślony przez rytmikę. Takt paniki.
Wbija paznokcie w swój kark, ale nie czuje bólu. Albo właśnie czuje. Ale chce. Chce coś poczuć.
Płuca nadal nie współpracują. Ściany nadal napierają.
A Czkawka jest cholernie zagubiony.
***
Kiedy go zobacztła, wiedziała, że coś się stało. Nie określiła tego niczym konkretnym. Był wyrwany z czegoś głębszego, świadomie lub nie, ale i tak wymusił na usta słaby uśmiech. Był zmęczony. Niespokojny.
Mozolnie przemierzał korytarz, wzrokiem od niechcenia wodził po ścianach, ale potem spuścił go na podłogę. Chyba nie chciał patrzeć jej w oczy, a ona nie rozumiała dlaczego, więc wstała, wychodząc mu naprzeciw.
Dopiero wtedy uniósł na nią zielone oczy, delikatnie zaszklone.
Astrid nie była świadoma, co zaszło, ale to nie powstrzymało jej przed objęciem go ramionami dokładnie tak, jak tego potrzebował.
— Wszystko będzie dobrze. Obiecuję — szepnęła.
Czkawka postanowił jej uwierzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro