ᴋɪᴇᴅʏ ᴡɪᴅᴢɪ ᴄɪę ᴘᴏ ʀᴀᴢ ᴘɪᴇʀᴡsᴢʏ
ɴᴀɢᴀᴛᴏ
— Nagato, (imię matki) przyszła — Konan weszła do środka ciemnego pokoju i popatrzyła na niego uważnie. Mężczyzna uniósł wzrok, a w półmroku błysnęły Rinnegany.
— Niech wejdzie — powiedział słabo. Kobieta wyszła, a po chwili oczom Uzumakiego objawiła się (imię matki). W ramionach trzymała tajemnicze zawiniątko.
— Jestem ciężko chora — oznajmiła bez żadnego wstępu i podeszła bliżej. — Nie zostało mi już wiele czasu.
— To już nie jest mój problem — rzekł chłodno, na co kobieta rozwinęła kocyk i pokazała mu niemowlę o czerwonych włoskach. Nagato wciągnął gwałtownie powietrze.
— Został mi miesiąc, może mniej. Jeśli się nią nie zajmiesz... Nie mam nikogo innego i chcę, by dorastała u boku choć jednego rodzica.
— Zajmę się nią — obiecał Uzumaki po dłużej chwili i wziął dziewczynkę na ręce.
— Dziękuję — wyszeptała (imię matki) i podeszła pożegnać się z córką. — Mamusia bardzo cię kocha, (t.i). Bądź grzeczna.
Kobieta opuściła pokój ze łzami w oczach, a Nagato uważnie przyjrzał się dziecku.
— (t.i)... — szepnął i ucałował ją w główkę, a niemowlę uśmiechnęło się przez sen.
ɪᴛᴀᴄʜɪ
Uchiha pognał na spotkanie ze swoją ukochaną. Kobieta od kilku miesięcy niewiele się do niego odzywała, przez co Itachi był odrobinę zaniepokojony. Gdy wkroczył do jej domu, usłyszał jęki bólu i płacz dziecka. Szybko wbiegł do pokoju. Jego oczom ukazało się mnóstwo krwi i zalana łzami (imię matki) trzymająca w rękach niemowlę. Wygląda zupełnie jak mały Sasuke, pomyślał Uchiha.
— Itachi... — szepnęła słabo kobieta. Brunet podszedł do niej i klęknął u jej boku. — To twoja córka.
Kiwnął głową, lecz jego twarz zdobił zmartwiony wyraz. (imię matki) wyglądała, jakby zaraz miała umrzeć.
— (imię matki), ty...
— Tak. To koniec, Itachi. Dlatego błagam, zajmij się (t.i)...
Mężczyzna kiwnął głową i wziął dziewczynkę na ręce. Był gotowy ponieść odpowiedzialność i obiecał sobie, że będzie świetnym ojcem.
ᴅᴇɪᴅᴀʀᴀ
Widok małego zawiniątka przed kryjówką Akatsuki bardzo zdziwił Deidarę, lecz gdy przeczytał krótki list i spojrzał na twarz niebieskookiego niemowlęcia, nie było żadnych wątpliwości.
Młody artysta został ojcem, a kobieta, która zaszła z nim w ciążę, nie chciała mieć z nim i dzieckiem nic wspólnego.
— I co teraz? — powiedział sam do siebie. — Nie mogę niańczyć dziecka, muszę tworzyć sztukę, un.
Zrozpaczony wziął w ramiona małą dziewczynkę i westchnął cicho.
— A może to ty jesteś sztuką, co? — spytał cicho, a niemowlę kichnęło. — Niech ci będzie. Nauczę cię, czym jest piękno... (t.i).
ʜɪᴅᴀɴ
— Hidan! — Jashinista usłyszał głośne i wściekłe wołanie kobiety. Odwrócił się, a jego oczom ukazała się dziewczyna, z którą przespał się parę miesięcy temu. Poczuł dziwne uczucie w brzuchu, gdy zobaczył, że kobieta trzyma w rękach niemowlę o srebrnych włosach i fiołkowych oczkach.
— Co to? — zapytał. (imię matki) prychnęła wściekła.
— Twój bachor — powiedziała. — Zrób z nią, co chcesz. Ja nie chcę sobie niszczyć życia.
Oddała mu dziecko i zniknęła w kłębie dymu. Jashinista przyjrzał się twarzy istotki. Dziewczynka spojrzała na niego, a on uśmiechnął się słodko. Nawet przez myśl by mu nie przeszło, żeby ją poświęcić.
— Dzień dobry, księżniczko — powiedział łagodnie. — Ta kurwa popełniła straszny błąd, że cię zostawiła. Nie wie, co traci, prawda, kochanie? Nazwę cię (t.i).
Pocałował dziewczynkę w czółko i zachichotał cicho.
ᴏʙɪᴛᴏ
— Deidara-senpai! Coś słyszałem! Tam, w krzakach! — Tobi dziko wymachiwał ręką w kierunku niskich drzewek. Deidara sapnął rozzłoszczony.
— Nie krzycz tak. Jak tak bardzo chcesz, to tam idź. Tylko uważaj, żeby cię coś nie zjadło, un.
— Deidara-senpai się o mnie martwi! Jest taki uroczy! — wykrzyknął i uciekł, zanim blondyn zdążył jakoś zareagować na te słowa.
Patyki pękały z trzaskiem pod jego stopami. Przedzierając się przez krzaki, uniósł trochę do góry swój płaszcz, aby nie zaczepiał się o gałęzie.
Nie mylił się, rzeczywiście coś słyszał.
W małym zakrwawionym koszyczku leżało małe płaczące dziecko. Niedaleko leżały dwa martwe ciała. Jedno należało do kobiety, a drugie do mężczyzny. Domyslił się, że to było ich dziecko, a morderca najprawdopodobniej nie widział w maluchu zagrożenia, więc pozostawił je w zimnym lesie w nadziei na to, że samo umrze.
Tobi podszedł do koszyczka i wyjął z niego małą istotkę. Opatulił ją płaszczem i pobiegł w kierunku Deidary, krzycząc coś o tym, że los zesłał ich miłości dziecko.
ᴋɪsᴀᴍᴇ
Hoshigakiemu było smutno, gdy zobaczył malutką (t.i) po raz pierwszy. Z wyglądu za bardzo przypominała jego. Kiedy ukochana Kisame była w ciąży, myślał, że ich dziecko odziedziczy jej piękno. Mylił się.
(t.i) przychodząc na świat, pozbawiła życia kobiety, którą kochał. Stojąc nad jej prowizorycznym grobem, zastanawiał się, czy poradzi sobie w roli ojca. Nie mógł obwiniać o śmierć nowo narodzonego dziecka, niezależnie od tego, jakie by nie było.
Ciężkie krople deszczu uderzały o rondo jego słomianego kapelusza, który robił się coraz bardziej mokry. Spojrzał w dół na zawiniątko, w którym leżała jego mała córeczka. Ssała delikatnie jego palec. Mimowolnie się uśmiechnął. Gdy otworzyła na chwilkę oczka, stwierdził, że bardzo przypominają te, które miała jej matka.
Kisame jeszcze raz spojrzał na grób, następnie szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia z wioski, gdzie czekał na niego Itachi.
ᴋᴀᴋᴜᴢᴜ
Mężczyzna krytycznym wzrokiem spoglądał na (imię matki).
— Nie będę ci za nią płacił. Jesteś prostytutką, skąd mam wiedzieć, że ona jest moja?
Kakuzu nie mógł uwierzyć w to, że został ojcem. Dziewięć miesięcy temu pierwszy raz postanowił pójść w kierunku domu uciech i zaprzepaścić tam trochę swojego bogactwa. Potem przez kilka tygodni dręczyło go to w koszmarach.
— Spójrz na nią! Tylko ty w okolicy masz takie dziwne oczy!
Zrezygnowany pochylił się lekko nad kołyską. Potem znowu podniósł wzrok na kobietę.
— Poza tym wiesz, przy czym najlepiej jej się zasypia?! Przy szeleście gotówki!
— To wcale nie dowód — mruknął spod maski.
Wściekła (imię matki) zmarszczyła swój nos. Machnęła mu palcem przed twarzą. Widać było, że emocje się w niej gotują i chce wygarnąć mu za siebie i za inne matki-kurwy.
— Nie dam ci na nią pieniędzy — odezwał się, zanim ona zrobiła to pierwsza. — Wezmę ją ze sobą.
Prostytutka na chwilę oniemiała, po czym zaczęła dziwnie wzdychać.
— Ale wiesz... (t.i) dla mnie wiele znaczy. — Odwróciła się od niego i zaczęła chodzić po pomieszczeniu. — Nie wiem, czy mogę oddać ci tak wielki dla mnie skarb... Chyba że masz trochę gotówki przy sobie, wtedy... — Spojrzała w miejsce, gdzie stał Kakuzu. Zniknął, tak samo jak (t.i).
sᴀsᴏʀɪ
Sasori się zdziwił, kiedy zobaczył, że przed drzwiami jego pracowni zawinięte w jakiś kocyk leży dziecko. Podszedł ostrożnie i sprawdził, czy to nie jest pułapka. Po dokładnych oględzinach i z wewnętrznym spokojem ducha wziął niemowlaka z ziemi i zaniósł do środka. Położył je na stole wśród różnych drewnianych części i zaczął zastanawiać się, co zrobić.
Czy ktoś wiedział, że tu mieszka właśnie on, Sasori, czy po prostu jego pracownia stała się pierwszym lepszym wyborem jakiejś zdesperowanej matki?
Odwinął kawałek kocyka, aby sprawdzić płeć swojego „znaleziska”.
Dziewczynka.
Czerwonowłosy z powrotem owinął dziecko i przeklął głośno. Wychowywanie bachora nie leżało w jego ambitnych planach na przyszłość, jednak sumienie zabraniało mu zostawić je na pastwę losu.
Po kilkugodzinnych rozmyślaniach zrezygnowany postanowił kupić mleko, aby jego (t.i) nie była głodna, gdy się obudzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro