Zawód z dzieciństwa
Kościej: Cz-Cześć wszystkim.
Witam w kolejnym odcinku n-naszego życia. J-Jest piątek wieczór, a z p-powodu imprezy, która odbyła się dwa dni temu, pochorowały nam się, aż dwie osoby, które n-nie przetrwały w-wrzucenia do basenu.
N-Nie martwcie się jednak, gdyż one też będą odpowiadać na pytania.
N-No dobrze...
Pytanie jest znów od Bury_konik:
Zadam kolejne pytanie. A btw, macie *rzuca każdemu ulubione słodycze*
A pytanie to: Kim chcielibyście być za dzieciaka? Pytam o wymarzony zawód.
Kościej: *Łapie galaretkę*
D-Dzięki! T-To miłe z t-twojej strony. I-Inni też zapewne się ucieszą.
N-No dobra, t-to może najpierw nasze
chorowite osoby.
P-pan Francesco bardzo ucieszy się z k-kawy. A Jin z bezy.
Chodźmy do nich.
*Siup do sypialni!*
Kościej: N-No to jesteśmy.
I-I... O, cześć Midsi.
Midas: Cześć kosteczko.
*Całusek*
Byłem właśnie u naszych pacjentów.
Pan Francesco to z tydzień przeleży.
Jin młoda i ruchliwa to może z trzy dni. A co tu masz?
Kościej: A.... M-Mam list i trochę słodyczy. Mam też coś dla ciebie.
*Daje opakowanie pianek*
Midas: Oh, dziękuję.
To miło ze strony naszej widzki.
Może ją tu kiedyś zaprosimy?
Miła z niej osóbka.
Kościej: T-Tak... Całkiem fajna jest...
M-Mam pytanie.
K-Kim chciałeś być, j-jak byłeś mały?
Midas: Hehe, żebym to ja pamiętał...
Hmm.... Jak byłem mały, to zawsze chciałem zostać kucharzem.
Z jednej strony chciałem pomagać ludziom karmiąc ich, a z drugiej strony... Wystarczyło, żebym wziął mięso do ręki i masz steka.
Kościej: C-Ciekawie...
J-Ja zawsze chciałem być...
G-Grajkiem jak moja rodzina...
Każdy umiał na czymś g-grać.
Midas: I ty też umiesz.
Twoje skrzypki są wspaniałe.
Może kiedyś z panem Salio i kocią rodziną zrobicie jakiś koncert?
Byłoby bardzo ciekawie.
Kościej: C-Czemu nie...
A-Ale wracając, Jin i pan Francesco są chorzy, Tak?
Midas: Zgadza się.
Jin wpadła do basenu uciekając przed dziadkiem po incydencie z cukrem pudrem, a pan Francesco...
Cóż... Starał się rozwiązać konflikt, który znów wywiązał się między panem Rafaelem, a panem Sergiuszem.
Kościej: A-Aj.... To może...
Pójdę najpierw do Jin...
Midas: Dobrze, tylko się nie zaraź.
Kościej: J-Jestem szkieletem, M-Midsi.
Midas: I jakimś cudem jedzenie, które spożywasz znika z twojego przełyku i zamienia się w energię.
Kościej: *Loading...*
R-Racja... To pójdę zobaczyć co tam u niej...
*Siup do Jin!*
Kościej: H-Hej Jin.
Jak się czujesz?
Jin: *Kicha*
W pytę! Jeśli nie licząc gorączki i kataru, to nie mogę narzekać.
Co cię do mnie sprowadza...
Wasza wysoKOŚĆ.
Kościej: *Milczy przez dłuższy czas*
Jin: ...A nie?
Kościej: M-Musiałem przekalkulować twoje słowa i.... N-Na niebiosa...
*Prycha*
Jin: Choroba nie odbierze mi mojego poczucia humoru!
*Kicha*
Kościej: A-Ale odebrała ci m-możliwość swobodnego oddychania.
Jin: Tia... Wracając...
Jakie wiatry cię tu przywiały?
Kościej: *???*
Jin: *Wzdycha*
Czego chcesz?
Kościej: Dostaliśmy kolejny list i chciałem ci p-przeczytać pytanie.
Przy okazji łap *Rzuca bezę*.
Jin: Skąd masz ten cud cukiernictwa?
*Łapie cud cukiernictwa*
Kościej: Dostaliśmy od Burego Konika.
Jin: Z niej to równa laska jest!
Wiedziałam, że się zakumplujemy.
Kościej: D-Dobra, wracając...
Kim chciałaś zostać, kiedy byłaś mała?
Jin: Ło cie panie.... Cóż....
Hmm... Szczerze? To chyba chciałam zostać sniperem, ale potem zobaczyłam, że w wojsku ciągle ci tylko rozkazują, a wszyscy wiedzą, że jestem wolną duszą!
Kościej: Jako dziecko.... Co?
Jin: A czy dzieci nie fantazjują o zostaniu piłkarzem, policjantem, czy pójściu do wojska?
A poza żołnierzem to, chciałam zostać malarką. Przeniosłam się jednak na rysowanie komiksów.
Jak już coś się komuś spodoba, to gruba kasa z tego leci mogłabym pomagać dziadkowi tym, czym lubię.
Kościej: Heh.... T-To dosyć wielkoduszne.
Jin: Nigdy o tym tak nie myślałam, jednak możesz mi to mówić w każdą środę. A właśnie, mam dla ciebie żart.
Co mówi matematyk do drwala?
Kościej: O matko.... C-Co?
Jin: ROMB.
*Badum tsss!*
Kościej: ...Wypoczywaj *le wychodzi*.
Jin: ;_;
*Kicha*
Kościej: T-Teraz możemy iść do pana Francesco. M-Może po drodze k-kogoś spotkamy?
*Ale nikogo nie spotyka*
Kościej: ...N-No to czas na pana Francesco.
*Wchodzi do pokoju*
Dz-Dzień dobry panu.
Francesco: *Kaszlnął*
Dzień dobry... Miło, że ktoś jeszcze mnie odwiedził.
Kościej: O... A-A kto jeszcze pana odwiedził?
Rafael: *Le pojawia się za nim*
Buongiorno (Dzień dobry).
Kościej: *Le zawał*
AAAAAAaaaale niespodzianka dz-dzień dobry, panie V-Vinci.
Rafael: Milo, że ktoś jieszcze sje interesuje zdrowjem Francesco.
Kościej: T-Tak.... M-Mam pytanie do panów. D-Dostaliśmy nowy list.
Francesco: Oh... Akurat teraz jak jestem chory...
Kościej: A-Ale to nic.
To jest pytanie i przy okazji....
Poczęstunek? W każdym razie, niech panowie trzymają.
Francesco: *Bierze kubek kawy*
Łał... To bardzo miło ze strony tej osoby, dziękuję.
Rafael: *Uśmiecha się szeroko*
Grazie (Dziękuję).
Dawno nje mialem karmelka w ustach.
Kościej: H-Heh....
Miło mi widzieć, że wam się podoba....
N-No a co do pytania, to...
Kim chcieliście panowie zostać w dzieciństwie?
Francesco: Cóż.... Muszę sobie przypomnieć....
Rafael: W tim czasje ja mogę powjedzieć. Chcialem zostać psichologiem albo ogrodnikiem.
Kościej: O-Oh, to brzmi ciekawie.
Skąd taki wybór?
Rafael: Psichologiem, bo zawsze interesowalem sje psychiką ludzi, a ogrodnikjem, bo... Cóż... Uwjelbiam naturę.
Kościej: Fajne z-zawody.
A pan, panie Francesco?
P-Przypomniał już pan sobie ulubiony zawód z dz-dzieciństwa?
Francesco: Wydaje mi się, że to był chyba listonosz.
Ale nie jestem pewny.
Może dlatego, że jeździ się wtedy dużo po miastach?
Kościej: Brzmi f-fajnie...
Ale niestety m-muszę już iść.
Jeszcze zostali mi panowie Greyfurowie, pan Salio i pan Sergiusz.
Francesco: Powodzenia *Kaszle*.
Kościej: A ja ż-życzę zdrowia.
Do widzenia p-panom.
Rafael i Francesco: Arivederci.
Kościej: O-Oby byli w jednym miejscu....
Wise, Bernard, Salio, Sergiusz:
*Siedzą w salonie i grają w szachy*
Kościej: Uffff... N-Na szczęście nie muszę znów chodzić...
Wise: Szach i mat.
Bernard: Niech to!
Salio: Wspaniałe zagranie, panie Greyfur.
Wise: Dziękuję. Może rewanżyk, bracie? Albo może ty że chciałbyś zagrać, Salio?
Salio: Podziękuję.
Kościej: Dz-Dzień dobry, panom.
Bernard: Dzień dobry, Kościeju...
Kościej: W-Widzę, że o-ogrywa pana własny b-brat.
Wise: I dobrze widzisz, mój drogi.
Rozłożyłem go na łopatki.
Salio: Trzeci raz z rzędu.
Sergiusz: Niesamowite, że mnie też pokonał!
Bernard: W rewanżu zamienimy się miejscami, Wisu.
Wise: Jeszcze zobaczmy, wąsku.
Kościej: W-W każdym razie, dostaliśmy nowy l-list i słodycze.
Wise i Bernard: Słodycze?
Kościej: T-Tak
*Pokazuje pudełko z dwoma bezami, kawą z miodem i.... Torebką krwi*.
Salio: Z jednej strony to miłe, że o nas pomyślała, ale z drugiej....
Skąd wzięła krew?
Sergiusz: Mój drogi, nie słyszałeś o oddziałach szpitalnych?
Tam przecież przechowują krew
*Bierze torebkę i wbija się w nią kłami*.
Salio: *Bierze kawę*
Dziękuję.
Bernard: Czy to są bezy?
Kościej: U-Um... Tak.
Wise: *Wziął jedną*
Mniam... Oh, chce ktoś kawałek?
Bernard: Nie dzięki, mam własną
*Wziął swoją*.
Kościej: A co d-do pytania...
Kim chcieliście zostać j-jako dzieci?
Sergiusz: Ja spełniłem swoje marzenie i już od urodzenia byłem najlepszym wampirem na świecie✨.
Wise: Hmm... Dobre pytanie...
Chyba chciałem zostać bibliotekarzem.
Bernard: Zawsze chciałem prowadzić własną firmę stolarską.
Nie wiem dlaczego, ale robienie mebli wydawało się wtedy takie zabawne...
Salio: Chciałem być policjantem, byłem policjantem, przestałem być policjantem, bo już nie chciałem być policjantem.
Kościej: Krótko i szybko jak w-widzę...
Salio: A co tu dużo mówić?
Sergiusz: Może przyłączysz się do naszej gry? Może teraz zaczniemy obstawiać?
Kościej: A-Ale ja nie mam nic do p-postawienia.
Wise: A dla czystej przyjemności?
Kościej: A-A dla przyjemności, t-to czemu nie.
Sergiusz: A więc obstawiamy!
*****************************
Saqu: I jak wam się na razie podoba książka? Wasze pytania i wyzwania dodają mi +15 do weny.
W każdym razie, życzę wam przyjemnego weekendu ^^.
Żegnom
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro