Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wspomnienia Wampira 2/4

Postanowiłem przyspieszyć nieco proces szukania jej pracy i zatrudniłem ją w swojej siłowni.
Miała być recepcjonistką przy wejściu i spisywać ludzi, którzy wchodzili i wychodzili.
Oczywiście zajmowała się też wypożyczaniem, karnetami etc.
No i oczywiście mogłem się z nią droczyć nie tylko w domu.

- Przepraszam panią, wie może pani gdzie jest biuro bardzo przystojnego i atrakcyjnego szefa tego przybytku?

- To nasz szef jest przystojny i atrakcyjny?

- Pani tu pracuje, więc wie to najlepiej.~

- Jesteś niepoprawny...

Śmialiśmy się wtedy mając gdzieś to, że zapisy muszą zostać sprawdzone, a pudła przeniesione do magazynu.
Cieszyliśmy się chwilą, która została przerwana przez jej zew obowiązku.
Ja chciałem jeszcze pogadać, ale cóż...
Praca musiała być wykonana.
Była wiatrem, który pozwalał mi latać, a zarazem kotwicą trzymającą mnie przy ziemi. I tak i tak ją kochałem!

Tego dnia wróciłem wcześniej do domu. Miałem mniej roboty, więc się dało. W dodatku chciałem zrobić Lauren niespodziankę w postaci kolacji we dwojga.

Wróciła.

Ja czekałem cały w skowronkach.

- Cześć, co tu się dzieje?

- Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy twojej wolności Słodka.~

Jej uśmiech nie mógł zostać zastąpiony przez nic co żyje, bądź nie.
Był jak uśmiech anioła w złoty wieczór nad brzegiem morza.
Był nieporównywalnie przepiękny.
Skierowaliśmy się po dywanie z róż w stronę stołu. Tam była muzyka, wino i śmiech. Nawet moja służba miała wolne, gdyż wszystko chciałem zrobić sam. Wszystko było dopięte na ostatni guzik.

I... Wszystko jej się podobało.

- Wogóle, spotkałam dzisiaj twojego znajomego.

To mnie kapkę zaskoczyło. Znajomego?

- Jakiego znajomego?

- A taki niski szatyn z akcentem.
Mówił, że cię szuka i czy przypadkiem wiem gdzie się znajdujesz, bo chciałby się z tobą spotkać.

I wtedy poczułem ukłucie niezwiastujące niczego dobrego.
Cholera jasna.... To nie było dobrze.
To było źle, okropnie! Czyżby to byli "oni"? Jak sobie o mnie przypomnieli?
Przecież już dawno zerwałem z tym szajsem! Chyba ludzkie lata są krótsze niż na początku sądziłem... Ale to nie jest teraz ważne!
Jestem innym człowiekiem i nic tego nie zmieni!

- On? Rany... Nigdy się nie odczepi.

Lepiej, aby trzymała się od niego z daleka.

- Hm? Nie lubisz go?

- Nie lubię? To mało powiedziane. Lepiej wogóle z nim nie gadaj.
To oszust i krętacz.

Lauren była uparta i słuchała się tylko siebie, ale mam szczerą nadzieję, że tym razem jednak posłucha mnie. Nie chciałem, aby wpadła w kłopoty, w które kiedyś wpadłem ja.
To jest zamknięty rozdział mojego życia. Rozdział do którego nie miałem zamiaru nigdy powracać.

- Lepiej mów jak smakuje ci obiad.

Na szczęście i ona nie miała zamiaru długo trzymać się tematu dziwnego faceta. Wróciliśmy do przyjemniejszych rozmów takich jak komplementy i nasze zwyczajowe przekomarzanki. Cieszyliśmy się każdą spędzoną wspólnie, a moje uczucia do niej przybierały na sile coraz bardziej. Nawet nie wiedziałem, że to możliwe czuć tak silne emocje w tak dużej ilości! Powiem jej! Choćby i teraz!

- Jesteś wspaniałym przyjacielem Sergiuszu.

.... DLACZEGO MUSIAŁAŚ POWIEDZIEĆ TO AKURAT TERAZ???

Pamiętam, że czułem się wtedy tak, jakby zeszło ze mnie całe powietrze.
I od razu uprzedzam, że to nie był strach, tylko musiałem się namyślić czy to aby na pewno odpowiednia chwila, więc niczego sobie nie wyobrażajcie, jasne?

- No oczywiście, że jestem! W końcu kto inny, jak nie ja, może być najlepszy w byciu przyjacielem, hm?

- No tak, jesteś najlepszy we wszystkim. Szczególnie w skromności.

- W tej nikt mi nie dorówna!

Uwielbiałem jak prawiła mi komplementy. Mam na myśli...
Zawsze na nie zasługiwałem, ale pochwały z jej ust brzmiały jakoś... Specjalnie. Czułem się wtedy bardziej doceniany, niż zwykle. A może po prostu lepiej do mnie docierało coś z ust, które tak uwielbiam?
Najpewniej tak. Nigdy nie mogłem się na nią napatrzeć. Była po prostu... Zbyt piękna. Nigdy nie zapomnę tego wspaniałego obiadu. Był jednym z paru wydarzeń, które nigdy nie opuszcza mojej głowy, nieważne czy przy pomocy amnezji czy żalu.

Następnego dnia  szczęśliwie wspominaliśmy ten obiad.
Po pracy rozmawialiśmy ze służbą.
W końcu trzeba się z nimi zaznajomić i trochę zintegrować. Lauren znalazła sobie nawet wśród nich koleżanki.
W pewnym momencie, jednak, nasze rozmowy zostały przerwane pukaniem do drzwi.

- Ja otworzę.

- Słodka wstała i pokierowała się do wyjścia. Otworzyła drzwi i...

- Sergiusz, ktoś do ciebie.

Kto to mógł być? Przecież niczego nie zamawiałem. A może to nie poczta tylko jacyś wielbiciele?
W końcu powszechnie wiadomo, że jestem wspaniałą osobistością, to może chcieli poznać mnie na żywo?
W takim razie pokażę im się w całej swojej okazałości!
Podszedłem do drzwi, aby wyjrzeć kto to i...

- Ah, to pan domu...

To był ten typ, o którym przestrzegałem Lauren. Widzieć go raz w życiu to tak jakby uczyć się jego wyglądu na pamięć.

Poczułem, że... Coś jest nie tak...
Nawet bardzo nie tak...
To było to samo uczucie, które chwyciło mnie podczas wspólnego obiadu... A nie licząc tego, to czwórka mężczyzn stojąca na twoich schodach powinna wywołać w tobie niepokój, czyż nie?

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?

- Chodzi o pewną sprawę signore.
Jest pan właścicjelem siłowni, czyż nje?

- Tak... Jeśli są jakieś skargi, to proszę drogą internetową. W końcu czas prywatny to sprawa prywatne.

- To zajmje dosłownje chwilę.
Ale może nje będzjemy stać tak na progu?

Czerwona flaga... 

- Jeśli to szybka sprawa to można załatwić to tutaj.

- Nalegam...

Nosz cholera, nie chce się odczepić!

- Sergiuszu, wpuścmy ich już do środka...

- Słodka, nie wiesz co się dzieje, daj mi utrzymać tę sytuację pod możliwą kontrolą...

Szeptaliśmy między sobą, żeby potem znów się zwrócić do mężczyzn, a konkretniej jednego, który gadał.

- Najmocniej przepraszamy, ale jak już mówiłem przedtem, to jest niemożliwe. Bałagan i nieprzygotowane miejsce pracy to najgorsze co może się stać biznesmenowi panie...

- Vinci.

To nazwisko... Teraz nie miałem wątpliwości...

- Vinci... A ja Morinov, da.

Chciałem zatrzasnąć im drzwi przed nosem, ale pewna noga utknęła między framugą, a skrzydłem.

- Sergiusz, to nie ma sensu...

Lauren była uparta. Widziałem jednak, że nie chciała problemów.

- Długi spłaca sje w terminje signore Sjergiej...

Dobra... Pozostało tylko jedno wyjście...

- Hey panowie, co tak poważnie?
Atmosfera tak ciężka, że można się przewrócić!

Zrobiłem pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy. Popchnąłem tego najniższego i zatrzasnąłem drzwi.

- Co się dzieje?

- Dzwoń na policję!

I wtedy poczułem świst powietrza obok mojej twarzy. Coś przestrzeliło drzwi i musnęło mój policzek.
Nabój... Mieli ze sobą pistolety!

Lauren pobiegła do telefonu.
Niestety z daleka mogłem usłyszeć jej przekleństwa.

- Cholerstwo nie działa! Telefony też nie mają zasięgu!

Musieli przeciąć kable telefoniczne...

- Niech wszyscy zaczną uciekać! Ty też!

Przynajmniej oni będą bezpieczni... Szybko oddaliłem się od drzwi, aby skryć się za ścianą. Wszyscy w domu zaczęli albo biec do okien albo kryć się po różnych kątach domu. Ja nie ucieknę. Dopilnuję, aby wszyscy byli bezpieczni....

I  wtedy drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem...

Wdarli się do środka...

Usłyszałem tupot butów, który po chwili ucichł zastąpiony miarowym odgłosem stukotu obcasów. Wolny... Zupełnie jakby niczym się nie spieszył. I znowu cisza...

- Signore, gdzje pan jest?

Głupiec, myśli, że się odezwę. Dalej siedziałem cicho jak ta trusia i modliłem do czegokolwiek co było ponad chmurami, żeby tylko Lauren i inni byli bezpieczni.

- A wjęc chce sje pan bawić w chowanego? Zatem njech tak będzje.

I znów kroki w towarzystwie miarowego stukotu. Wstrzymałem oddech. I usłyszałem krzyk.

- Jedna jest tutaj!

Znaleźli jedną z moich służących. Biedna... Przemieniłem się w nietoperza i poleciałem na piętro, do mojego pokoju. Powinienem mieć w nim jakąś broń przeciwko tym ludziom. Szybko, ale cicho starałem się odnaleźć cokolwiek, co mogłoby mi pomóc. Oczywiście, że mogłem się rzucić na nich z gołymi pięściami i ich pokonać, ale... Bałem się o innych. Bałem się, że coś im się może stać podczas tego wszystkiego. Bałem się, że moja siła będzie niewystarczająca przeciwko tym opryszkom. Bałem się... Znowu... A powinienem być nieustraszony!

- Kolejny tutaj!

- Tutaj jest dwóch!

- A ty gdzie uciekasz?

Znów kogoś złapali... Dobra, nie mogę czekać. W szafce znalazłem scyzoryk, który zapewne zapomniałem przełożyć do nowej pary spodni. Musi wystarczyć... Niezauważony zbliżyłem się do schodów i wychyliłem nieznacznie. Wszyscy są jeszcze na dole. Przeleciałem na drugą stronę, żeby obejrzeć drugą stronę. Czysto...

- Signore Siergiej... Proszę wyjść. Zabawa w chowanego skończona.

No proszę... A ten znowu swoje? Skończony idiota...

- Proszę wyjść. Już pańska koleżanka sje njecjerpliwi.

Chwila moment... Co?

- Podobnje jak ja. A jak jestem znjecjerpliwiony to zdarza mi sje robić głupstwa...

Klik broni...

- Wjęc lepjej, abyśmy skończyli tę zabawę, chyba, że ona ma zostać ofjarą mojej nudy...  A chyba nikt tego nje chce... Prawda?

Cholera... Mieli jego słodką! Teraz na pewno ich nie zaatakuje, bo on ją skrzywdzi...

Niespodziewanie usłyszałem strzał i stłumiony pomruk bólu. NIE!

- Oj są chiba jakjeś problemy z decyzją. Zatem pozwoli pan, że pomogę... Uno....

Nie mogę mu na to pozwolić...

- Due...

Muszę to zrobić...

Już słyszałem jak chce doliczyć do trzech, ale szybko wychyliłem się zza ściany i rozłożyłem ramiona. Pokazałem im się w całej swojej wspaniałej okazałości.

- Ależ po co się od razu denerwować? Przecież jestem tutaj, cały i zdrowy.

Od razu wycelowali we mnie lufami swoich pistoletów. No tak, bali się tak bardzo, że nie mogli zareagować inaczej... Przy okazji udało mi się zlokalizować Lauren. Związana i zakneblowana była trzymana przez jakiegoś rudego faceta.
Czułem krew, a na ziemi zobaczyłem niewielką, szkarłatną plamę.
Ten szczur przestrzelił jej stopę!

- No i proszę, odnalazł sje. A już miślałem, że miłość nad sjebje przerzuci nad miłość do swojej dziewczyny.

I niespodziewanie... Poczułem palący ból w lewym udzie, a podobna plama pojawiła się pod moją nogą. Im większa była plama, tym więcej sił mnie opuszczało. 

To uczucie nie było mi obce... Normalne naboje nie spowodowałyby u mnie tak gwałtownej reakcji. Jedyny metal, jaki doprowadzał mnie do takiego stanu było...

Srebro...

Musiałem chwycić się poręczy, aby nie wylądować na ziemi. Zobaczyłem jak dwóch mężczyzn idzie w moim kierunku, a potem chwyta, aby zaprowadzić ich najprawdopodobniej do swojego szefa. No tak... W końcu mały szczur potrzebował dużej obstawy, czyż nie? Już zapisał nazwisko na mojej liście niegrzecznych dzieci.

- Nareszcje cje znaleźliśmy. Oj troszkę trzeba było sje namęczyć, nje powjem.

- Tia... A mnie jakoś  tego nie jest szkoda. Równie dobrze mogliście przyjść dwa dni po nigdy.

Czułem nęcący zapach krwi z ziemi... To była krew mojej ukochanej. Mojej słodkiej...

- Lepiej mów gdzie są inni. Wiem, że ona nie jest jedyną jaką złapaliście. I przysięgam, że jeśli coś im zrobiliście...

 W końcu obiecałem im bezpieczeństwo...

- Oh, ależ o nich proszę sje nje martwić. Są bezpjeczni. Chyba, że okaże sję pan nje współpracować...

No świetnie, jeszcze śmiał mi grozić! No ale, żeby przeżyli musiałem ulec...

- Dobra, chcecie kasy? Proszę bardzo, bierzcie co chcecie, tylko zostawcie nas w spokoju.

Ponoć nadzieja matką głupich, ale teraz miałem jej stosunkowo dużo.
Ba, nawet bardzo dużo.

- Gdybyśmy chcieli twoich dóbr, przyszlibiśmy tu w nocy.
Nam zależi na czymś trochę... Wjększim...

"Większym"? W jakim sensie "Większym"?

- Chodzi o konto bankowe? Prawa do siłowni? Proszę was bardzo, to wszystko jest w moim biurze, na górze.

- To też nje jest objektem naszych zainteresowań.

No do jasnej cholery, no to niech powiedzą co chcą, a nie bawią się w podchody!

- To co nim jest? Czyżby trener wymowy? Panu na pewno by się taki przydał.
Znam nawet jednego, całkiem dobry, a jaki tani.

Dobra, kapkę zdezorientowany wzrok Lauren, która najpewniej nie była pewna czy naigrywanie się z ich oprawcy jak i ten zaskoczony przestępców (Gdyż z pewnością nie spodziewali się takiej odwagi z mojej strony, a powinni!), którzy nas trzymali był tego warty. Potem wyczekiwałem reakcji tego szczura, ale... Ta nie nastąpiła. Po prostu patrzył się na mnie z pobłażliwością w oczach. Dziwne... Spodziewałem się bynajmniej jakiejś złości, urazy, albo chociaż krzywego spojrzenia, a tu nic.

- Ah, njesamowite, trzimać poczucje humoru w takjej situazione. Muszę powjedzeć, że jestem pod wrażenjem.

No pewnie, że był. W końcu ja zawsze wprawiam ludzi w taki nastrój nawet nie musząc nic robić.

- Każdy mi to mówi. Ale od was chciałbym usłyszeć co wy do cholery jasnej chcecie.

- A do tego już przechodzimy.

Mężczyzna pstryknął i skierował się w stronę schodów. Jego goryle pociągnęły mnie za nim.
No to ciekawie się zapowiada...
Tylko dla kogo... Posadzili mnie na krześle przy moim biurku, a sami stanęli obok. Niski facet powiedział coś do jednego, ale nie zrozumiałem co.
Tamten tylko skinął głową, wziął mój laptop i zaczął coś sprawdzać.

- Hasło.

Odezwał się krótko. No nie mogłem się powstrzymać...

- Imię twojej matki.

No i momentalnie po tym oberwałem prosto w brzuch. Au... Miał krzepę typ, nie powiem...

- Gadaj hasło, bo jak nie...

Dobra, dobra... Wiem co chciał powiedzieć. Lauren i reszta ucierpi...
No to podałem hasło. Od razu po tym zaczęli go przeszukiwać od góry do dołu, każde możliwe pliki.
Nie znaleźli jednak tego co chcieli.
Wywnioskowałem z faktu, że potem znów się mną zainteresowali.
Znów coś powiedzieli do tego całego Vinciego. Facet trochę mnie przerażał tym martwym spokojem... W sensie nie przerażał, a bardziej... Zaskakiwał!
Tak! W końcu ja niczego się nie boję!

- Czyli trzeba będzje porozmawjać...

No to się zacznie...

- Teraz możemy powjedzjeć o co konkretnje chodzi. A konkretnje to...
O kogo...

Istota? Jeszcze lepiej...

- Świetnie, nie tylko napastnicy ale i zboczeńcy... Z takimi rzeczami to u siebie w domu.

- Dumny... Na szczęścje, jednak, nje chodzi nam o to, a bardzjej o... Informazione.

- Zależy jakie...

- Oh signore....

Nie podobał mi się ten ton...
Podszedł do mnie niebezpiecznie blisko nachylając swoje piwne oczy do moich. Teraz przypominały oczy szaleńca...

- A kto powjedział, że masz tu jakikolwjek wybór?












*****************************

Hejka, tu autorka. Oj poczekaliście sobie na ten rozdział, jednakże nareszcie się pojawił!
Niestety liceum rządzi się własnymi zasadami i jedyne co mogę teraz zrobić to życzyć wam udanej majówki :'3.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro