Wspomnienia palacza 2/2
*SENSITIVE CONTENT*
..... No tego to się kompletnie nie spodziewałem.
Ona? Mnie? Naprawdę?
Chociaż to by oznaczało, że...
NIE JESTEM PEDOFILEM!
I mimo tej wspaniałej nowiny, nie umiałem wydusić z siebie choćby małego słówka.
- Tak, wiem, zapewne myślisz, że lecę na kasę... W końcu ja mam 22 lat, a ty jesteś starszy... O wiele, ale uwierz mi... Ja naprawdę coś do ciebie czuję. Nie jesteś jak ci wszyscy goście, którzy chwalą się swoimi mięśniami i tego, że się niczego nie boją.
Ty jesteś... Delikatniejszy.
I za to cię kocham, Franci...
Aha... Czyli to coś dobrego... Chyba...
Jednak to nie zmienia faktu, że nadal byłem w ciężkim szoku.
Musiałem zapalić. TERAZ.
- Ja... D-Daj mi chwilkę...
Oj tej paniki nie da się zapomnieć.
Uzależnienie kontra bezpieczeństwo.
W końcu nie mogłem zostawić tu Yumi, bo jeszcze się ktoś zorientuje.
Dobra... Na spokojnie... Teraz powiesz jej, że musicie iść, bo inaczej oboje stracicie tam głowy. NIE wspominasz o temacie, który niedawno poruszyła.
Na zewnątrz szybko sobie zapalisz i będziecie żyć.
- Franci...?
Jej głosik wyrwał mnie z przemyśleń.
- Dobra, mam już plan.
M-Musimy szybko stąd nawiać.
- Franci, ale powiedz mi, czy ty też mnie kochasz?
Akurat teraz!
- P-Powiem ci na zewnątrz.
- Nie. Ja chcę tu usłyszeć tu i teraz.
Nie no, serio!? Jak akurat jestem na głodzie, to zachciało jej sie słuchać wyznań!? Nie mogłem długo zwlekać, a znając jej upartość tylko byśmy stracili czas.
- Tak, k-kocham cię. K-Kochałem od tej nocy, w której spaliśmy razem.
J-Już od wtedy kochałem się w t-twoich oczach i n-niewinnym wyglądzie, w-w twoim głosie oraz t-twej słodkości.
Chyba było tego więcej, ale jak na razie pamiętam tylko tyle.
Chyba wspominałem też coś o jej tatuażu w kształcie kociej łapki, ale do rzeczy...
Nią chyba też to zatrzęsło, bo patrzyła się na mnie tymi dwoma słońcami, które miała za oczy.
Ta chwila wydawała się być wiecznością, która niestety...
Nie była nam teraz na rękę.
- D-Dobra, zbierajmy się, bo inaczej te wyznania nie będą miały sensu.
Rumieńce nie potrafiły opuścić moich policzków co dodatkowo utrudniało nasze zadanie, bo wychodząc wszyscy myśleli, że no... Zabawiałem się z jakąś nową dziewczyną.
- "Uuuu Francesco, mogłeś mnie zaprosić."
- "Nieźle, Cicha woda z ciebie, co?"
- "Ej piękna! Mnie też tak zrobisz?"
Ja tylko odpowiadałem uśmiechem albo wzrokiem pełnym pożałowania dla poczucia humoru owej osoby.
- Co oni mówią...
Usłyszałem wreszcie głos należący do małej Azjatki.
- Nic ważnego...
Jesteśmy już niedaleko, teraz najważniejsze, aby nie wpaść na nikogo ważnego...
- Na przykład...?
- Na szefa, jego syna albo prawą rękę, pana Leona.
- Tak słucham?
- Ten ostatni głos niestety należał do wysokiego, dobrze rozbudowanego rudego ruska, o którym właśnie mówiłem. Może i byłem tym dryblasem z 1.87, ale on?
On był conajmniej 5 cm wyższy ode mnie! A się prostuję, bo przy garbieniu tracę kolejne 5. Dlatego kiedy tylko na niego wpadliśmy, moje ciało spięło się jak struna. No tak...
Jedyny rusek jaki się tu znajduje, a natrafiłem na niego właśnie ja!
- O co chodzi? Słyszałem swoje imię.
- T-To nic takiego.
No tak.... Dobry z ciebie kłamca, nie ma co. A ten jego surowy wyraz twarzy wcale nie ułatwiał sprawy...
Już nie wspominając o moim głodzie.
- Czyżby? A ty słońce? Co ty tu robisz?
Miałaś poczekać w biurze.
Chwila... Czy on zwracał się właśnie do Yumi?
- Ja... Chciałam się tu tylko rozejrzeć, tatusiu. No i podczas zwiedzania natrafiłam na mojego przyjaciela z dzieciństwa.
To ja już nic nie rozumiem...
Czy to jest ta sama dziewczyna, która przed chwilą wyznała mi miłość, a teraz nazwała ,,tatusiem" mojego wiceszefa?
- Tatusiu?
- A co Francesco, zazdrościsz?
Oczywiście jak zwykle przejawiał wobec mnie swoją wyższość przemieszaną z kamiennym wyrazem twarzy, który zmienił się spoglądając na azjatkę, w uśmiech.
Jakby tego było mało, ta wyszła zza moich pleców i skierowała się w jego stronę, żeby potem przytulić się do jego boku.
To ja już nic nie rozumiem....
- T-To wy sobie pogadajcie, a-a ja pójdę na dwór.
Już nie mogłem czekać.
MUSIAŁEM ZAPALIĆ!
Wyminąłem ich, żeby skierować się szybko na zewnątrz, a kiedy znalazłem się przed budynkiem, szybko wyjąłem opakowanie zza marynarki i odpaliłem jednego szluga. Zbawienny dym z łatwością dostał się do moich płuc i uspokoił je.
Dobra... Zbierz myśli...
Musisz po nią wrócić i...
- Franci...?
A może nie będziesz musiał?
- Czy... Czy powiesz mi wreszcie co tu się dzieje? Co to miało być?
,,Tatusiu"?
- Musiałam się tu jakoś dostać.
To mój protektor. Nie wiesz ile mi zajęło omotanie go.
- Masz rację, nie wiem....
Znów musiałem wziąć wdech tytoniowego dymu.
Dobra, nie denerwuj się....
- Słuchaj, wszystko co mówiłam o moich uczuciach do ciebie to była prawda. Ja naprawdę czuję do ciebie coś więcej.
Tak bardzo chciałem jej wierzyć...
Ale świadomość tego, że oddała swoje ciało jakiemuś innemu typowi ciągle wierciła dziurę w mojej głowie.
- P-Po prostu... Chodźmy do mnie...
Nie umiałem powiedzieć nic więcej, więc.... Skierowałem się w stronę mojej kamienicy
- Nie wierzysz mi...
- C-Ciężko mi przełknąć myśl, że spałaś z moim wiceszefem.
Pamiętam jak trudno było mi wydusić te słowa. W końcu kto nie byłby zbity z tropu po dowiedzeniu się takiej rzeczy? Na pewno nie ja, jednak to nie był koniec moich emocji.
Niespodziewanie Yumi zatrzymała nas oboje, żeby potem zniżyć mnie do jej poziomu.
- Y-Yumi?
- Pokażę ci, że możesz mi nie tylko uwierzyć, ale też i zaufać.
No i.... Pocałowała mnie.
Ale nie w policzek, a w usta.
O rany.... Czułem się jakbym miał za chwilę eksplodować.
Pamiętam, że zrobiło mi się wtedy strasznie gorąco i zimno zarazem.
No a poza tym strasznie mnie piekły policzki. Odsunęła się dopiero po jakichś parunastu sekundach, które...
Trwały parę minut. Potem kolejne paręnaście sekundo-minut wykorzystałem na patrzenie się prosto w jej brązowe oczy. To był mój pierwszy pocałunek.
Mówię szczerze, bo kłamać to i tak bym nie umiał.
- Wierzysz mi? Już wszystko okej?
Nie umiałem wypowiedzieć choćby sylaby, więc po prostu pokiwałem głową. Zupełnie jakbym był w jakimś amoku.... I te przyjemne dreszcze...
- To... Pokażesz mi gdzie mieszkasz?
I znów bez słowa pokiwałem głową.
Na szczęście nadal miałem władzę w nogach, przez co zacząłem ją prowadzić na odpowiednią ulicę.
- Coś ty tak zaniemówił?
Pierwszy raz się całujesz?
Chyba powiedziała to w formie żartu.
- N-No... Tak....
Debil...
W każdym razie niedługo potem doszliśmy do starej kamienicy.
Mieszkałem na 8 piętrze.
Na tyle wysoko, aby nie dobiegał do mnie szum miasta, ale na tyle nisko, żeby nie dusiły mnie żadne spaliny.
Kiedy weszliśmy do środka, przywitała nas parka szczęśliwych kłaczków.
Miałem dwie fretki, Tab i Acco.
Yumi dostała szału na ich punkcie.
Nie mogła przestać ich głaskać i przytulać. Zrobiłem się nawet o nich zazdrosny, ale wiedziałem, że dziewczyny tak mają.
- Dobra... To powiedz mi wszystko od początku.
Poprosiłem robiąc jej herbaty, a mnie samemu kawy.
Niestety od niej również byłem uzależniony, ale cóż...
Okazało się, że po uderzeniu rurą w głowę znalazła ją jakaś prostytutka. Na szczęście ta poczuła kobiecą solidarność i wspomogła ją w dojściu do mafii. Po prostu znalazła sobie
,,Sugar-Daddy'iego" i jak po sznurku, doszła do celu.
- Błagam, nie oceniaj mnie po tym...
Po prostu chciałam cię znów zobaczyć...
Nic nie powiedziałem. Po prostu się do niej zbliżyłem i przytuliłem do siebie. Kompletnie nie znałem się na tego rodzaju rzeczach, więc to było jedyne, co mi przyszło do głowy.
Może jak spojrzę się na to przez pryzmat tego ,,spotkania" to...
Może nie będzie to aż takie złe?
Racja, dalej byłem w ciężkim szoku, ale...
- Jakoś się to rozpracuje...
Powiedziałem cicho, żeby potem znów spojrzeć się na jej oczy jak słońca.
- Od teraz będziemy musieli ukrywać nasz związek przed innymi.
Ale przed sobą nie ukrywamy niczego.
Jak na razie to tylko takie słowa udało mi się wydusić. Yumi zgodziła się ze mną i tak rozpoczęliśmy życie niczym z Romea i Julii. Wyrobiliśmy sobie nawet plan dnia.
Yumi nocowała u mnie, a rano odprowadzałem ją na granicę, żeby potem szybko biec do siebie, przepracować cały dzień, spotkać się z nią przy granicy i razem wrócić do mnie. Działało to przez jakiś czas. Potem stwierdziliśmy, że po prostu przeprowadzę ją do siebie.
Tab i Acco bardzo ją polubili, więc nie musiałem się martwić o to, że ją pogryzą czy coś. Minęły tak z trzy lata. Po nich zadeklarowaliśmy sobie, że postaramy się odejść od mafii.
Jej udało się to zrobić z łatwością.
W końcu miała ten swój urok osobisty.
Ja nie miałem tyle szczęścia...
- "Ty chyba sobie żarty robisz."
Rozmawiałem z wysokim blondynem, gdyż szef musiał się zająć pewną
,,sprawą osobistą" i musiał wziąć do tego Leona. Antonio był trzeci w kolejce.
- "Z mafii nie można sobie ot tak odejść. I ty o tym wiedziałeś pisząc się na to."
- "Może wtedy tak, bo nie miałem perspektyw. Teraz mam."
- "Niech zgadnę... Podebrałeś Leonowi azjatkę, tak? Oj ty nie wiesz jaki był wkurzony, kiedy ta do niego nie wróciła ze ,,spaceru z przyjacielem"."
No tak...
Prawie bym zapomniał o Leonie...
- "...W każdym razie już nie chcę mieć z wami nic wspólnego. Odchodzę."
- "No to do szefa z czymś takim.
To on się zajmuje wywalaniem."
Już myślałem, że temat skończony, ale Antonio nie byłby sobą, gdyby nie zaczął mi docinać.
- "A tak z innej beczki, to dziwię się, że taka atrakcyjna laseczka poleciała na takiego przegrywa jak ty."
Oczywiście chciał pokazać swoją wyższość...
Młodszy, bardziej rozbudowany... Dziwię się, że pan Vinci znosił jego zachowanie. Bufon śpiący z każdym na lewo i prawo...
Bez słowa postanowiłem zakończyć tą rozmowę, więc wstałem i skierowałem się do wyjścia.
- "Ej, a buzi na drogę?"
Oblech... Może wcześniej bym uległ, aby mieć spokój, ale już nie byłem taki strachliwy jak przedtem.
Nie należał mu się żaden szacunek.
- "Buzi to możesz dać mi. W dupę."
Powiedziałem na odchodne, żeby niespodziewanie... Wylądować na ścianie przyszpilonym przez owego blondyna. Oj... Czy honor był tego wart?
- "Co się taki pyskliwy zrobiłeś?
Czyżby klepki ci się poprzestawiały od zbyt dużej ilości nikotyny?"
Jego niebieskie oczy były naprawdę blisko moich. Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć, więc milczałem.
On chyba uznał to milczenie za poddanie się.
- "Widzisz? Znaj swoje miejsce i poznaj kto lepszy od ciebie. A propo...
Chyba należą się przeprosiny temu lepszemu, nie uważasz?"
Co za bufon... Patrzyłem się na jego uśmiech z niepewnością wymalowaną na twarzy. Mogłem zakończyć to szybko, ale... Chciałem dać nauczkę temu rozpieszczonemu g*wniarzowi...
- "Jak go znajdę to go przeproszę."
I... Splunąłem mu w twarz.
Niech nie myśli, że jak jest z bogatego domu, to może wszystko.
Mimo dziwnego poczucia satysfakcji, które mnie wtedy dopadło nie zapomniałem, że właśnie rozgniewałem możliwego gwałciciela niektórych z naszych porwanych
jak i prawdopodobnego ojca paru brzuszków naszych współpracownic.
A propo brzucha, to właśnie wtedy poczułem uderzenie w jego okolicach.
Pierwsze, drugie, trzecie...
Myślałem, że jeszcze chwila i wypluję mój obiad.
- "Ty cholerny... Faktycznie ci się coś poprzestawiało.
Ale nie martw się, ja to naprawię."
Chciałem się wyrwać, jednak tylko oberwałem ponownie.
Tym razem z buta w kolano, przez co
noga odmówiła mi posłuszeństwa.
On niestety skorzystał z tego, że byłem teraz o połowę niższy i chwycił mnie tak, że mogłem tylko podziwiać tapetę z rękami w górze. Nigdy nie byłem mocny w walce wręcz, więc myślałem, że chciał poprzestać na upokorzeniu, ale jego kolejne słowa wybiły mi to z głowy.
- "Zawsze chciałem spróbować smaku nikotyny~"
Chwila... Czy on chce...
NO MÓWISZ TO JAKBYŚ GO NIE ZNAŁ PANIE FRANCESCO!
- "Co ty chcesz zrobić!?"
- "Mówisz to jakbyś mnie nie znał."
Na dodatek skubany czyta w myślach...
Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale poczułem jak ten gryzie mnie mocno w szyję. Zabolało, ale... Poczułem też znajome pieczenie na policzkach.
NOSZ CHOLERA JASNA!
Zacząłem się szarpać, jednak to nic nie dawało. Mało tego, poczułem jak robiło się tu coraz przewiewniej.
Chwila... To nie to...
TEN ZBOK ROZPINAŁ MI FRAK!
Pamiętam tę panikę, szarpanie się, próbę krzyku zatrzymywaną ciosem głowy o ścianę i nieuchronne zmierzanie ku jednemu.
Już myślałem, że to koniec, kiedy poczułem jak coś mnie trąciło w bok.
I gdyby nie to trącenie zapewne miałbym kolejną fobię do kolekcji.
Widzicie, jako hobby zajmowałem się...
Chemią. Ale nie kolekcjonowaniem pierwiastków czy taką dziecinadą.
Ja... Bawiłem się w ,,alchemika", a moje ,,mikstury" albo sprzedawałem tym, co się nudzili, albo trzymałem je dla siebie, na wszelki wypadek.
I spokojnie, nie jestem narkomanem.
Te strzykawki robiłem na misje albo na samoobronę. Zwykle unieszkodliwiały cele. Chyba, że było się pechowcem, a ja miałem zły dzień.
I właśnie taka strzykawka uratowała mi życie! No może nie do końca życie, ale... Wiecie o co mi chodzi.
Musiałem się tylko jakoś do niej dostać, a do tego potrzebowałem chociaż, jednej ręki i czasu, którego mi ubywało za pomocą stopera w kształcie ręki przy moim pasku.
- "M-Mogę zapalić n-na uspokojenie?
M-Mam paczkę przy sobie."
Oby to zadziałało...
Jeśli wyjdę z tego cało, to na nowo zacznę chodzić do kościoła.
- "Hmm... W sumie to niezły pomysł.
Może wreszcie przestaniesz wierzgać jak węgorz wyjęty z wody...
No i sam z chęcią skorzystam."
Zaczął szperać mi po kieszeniach.
Jeśli natrafi na igły, to już po mnie.
- "K-Kieszeń po wewnętrznej.
Na górze. Zapalniczkę też mam."
Szybko go nakierowałem, żeby mnie nie zdemaskował. I tak skorzystał z okazji i jeździł po mojej klatce piersiowej tyle, na ile pozwalała mu swobowa ruchów. Dobra Francesco...
Cierp dla wolności...
Na szczęście szybko mu się to znudziło i po chwili miałem już w ustach biały patyczek. On, tak jak obiecał, też sobie wziął. Najpierw odpalił swojego, a potem zajął się moim.
- "Nawciągaj się, póki możesz normalnie oddychać."
To raczej ty powinieneś się martwić o oddech...
Niespodziewanie wyciągnąłem się do góry i żarzącą się końcówką papierosa sparzyłem go po dłoni.
Oczywiście nie mogło się obejść bez wyzwisk, ale też i poluzowanego po ścisku uchwytu, z którego oczywiście skorzystałem.
Szybko wysunąłem dłoń z jego łapy i wepchnąłem ją sobie do kieszeni żeby potem szybko wyjąć strzykawkę
(oczywiście zabezpieczoną).
- Słodkich snów...
Na więcej nie umiałem się wysilić, więc po prostu zjąłem szybko plastik z igły i wbiłem mu ją w ciało.
Nie widziałem w co trafiłem, ale to i tak nie miało znaczenia.
Z jego strony usłyszałem tylko nagłe wstrzymanie oddechu.
Nawet nie zdążył nic powiedzieć, bo nagle zaczął chichotać.
Upadł na ziemię i coś bełkotał. Dobra...
Nie pamiętam co wtedy wkładałem do tej strzykawki, ale to musiało być coś mocnego.
Nie zważając na nic, wstałem i uciekłem z tamtego biura prosto do swojego, nie zważając na ludzi patrzących się za mną.
I w sumie, jak się później okazało, mieli prawo się patrzyć.
W końcu kto by nie patrzył na typa biegnącego w rozpiętym fraku i ze śladami na szyi. Przepracuję to co muszę i wracam do domu... Nic złego nie może mnie spotkać...
- Franci? Co to za ślady?
No kto by pomyślał.... Była wściekła jak osa, kiedy je zobaczyła, a ja zmęczony jak wół, kiedy musiałem tłumaczyć jej wszystko od początku i tak, żeby mnie przypadkiem nie zabiła.
Skończyło się na tym, że na jedną noc wyrzuciła mnie z własnego domu...
Rano wpuściła mnie z podwórka i zaczęła przepraszać za tę decyzję.
- Przepraszam cię tak bardzo...
Ja naprawdę myślałam, że masz jakiś romans...
Gdybym był chamem, mógłbym wytknąć jej to jak owinęła sobie wokół palca Leona, ale już nie chciałem rozpoczynać tego wszystkiego ponownie. Po prostu starałem się jakoś ułożyć zdanie, którym mogłem jej odpowiedzieć.
- Po prostu... Zapomnijmy o tym...
I w sumie tylko to udało mi się powiedzieć, ale chyba nie potrzebowaliśmy niczego więcej...
Najważniejsze, że dzień był wolny od pracy i nie musiałem znów tam iść.
Mieliśmy czas tylko dla siebie.
I szczerze? To było coś, czego potrzebowałem od dłuższego czasu.
Gdybym tylko mógł władać nad czasem, jednak świat to nie bajka i znów musiałem iść do ,,pracy".
A dzień miał się rozpocząć wręcz wspaniale, bo od spotkania z szefem...
- "...No więc? O co się pożarliście?"
Czułem się jak na dywaniku u dyrektora, w podstawówce...
Tylko, że karą nie było wyrzucenie ze szkoły, a mogiła na cmentarzu.
Chciałem opowiedzieć mu wszystko dokładnie, ale jak zwykle to Antonio musiał mieć pierwsze słowo.
Jedyne co mi poprawiało humor, to to, że widziałem go w stanie silnego Tripa.
- "Wstrzyknął mi jakieś świństwo."
- "I to powtarzasz mi ciągle, mój drogi, a ja chcę znać powód."
Obaj spojrzeli się na mnie.
Wzrok szefa pytał, a wzrok Antonio zakazywał mi cokolwiek mówić.
Chyba wybór był jasny.
- "Podczas rozmowy na pewien temat Antonio zaatakował mnie i naruszał moją przestrzeń osobistą."
Nawet nie zrobiłem przerwy.
To wszystko powiedziałem na jednym wydechu. Oj coś czuję, że w przyszłości będą spotykać mnie z nim niemiłe przygody... Przynajmniej reszta spotkania przebiegła CAŁKIEM spokojnie. Nadal mnie dziwi, że ten bydlak nie dostał kulki.
Chociaż w sumie... Ja również mogłem ją dostać, więc lepiej nie zadawać pytań i cieszyć się z tego co się ma.
Dostaliśmy dodatkowe zadania w mafii w ramach ,,kary".
Niestety musiałem spytać pana Vinciego o jedną rzecz...
- "Słucham uważnie, Francesco.
O co chodzi?"
- "Ja... Chciałbym odejść z mafii.
W moim życiu pojawiła się nowa droga, której nie chcę zasypywać."
Nieco zwiesiłem swój wzrok.
Milczał.... Myślał....
- "Chodzi ci o tę dziewczynę, tak?
Zgadza się, wiem, o którą chodzi. Widziałem was razem na mieście, jednak nie to jest ważne.
Ważne jest to, że oboje wiemy kim była. Naprawdę wierzysz, że człowiek potrafi się zmienić ot tak?"
To wszystko schodziło na złe tory...
- "Sz-Szefie, ona zerwała z mafią.
Już dla nich nie pracuje, a ja ręczę za jej niewinność."
- "Choćby własną głową?
Lepiej tego nie rób, bo stracisz ją bezsensownie, a to byłoby już niepotrzebne, skoro ona i tak nie będzie żyć."
O nie.... Czy on chciał....
- "Cz-Czyli, że... O-Ona..."
- "Dokładnie. Jest zbyt niebezpieczne dla naszej organizacji, a ja mam zamiar się jej pozbyć."
- "B-Błagam nie! J-Ja mogę obiecać, że ona w-wcale nie jest niebezpieczna!"
I znów włączyła mi się panika.
Ona nie mogła umrzeć!
Nie po tym co dla mnie zrobiła!
- "Francesco, daj spokój.
I tak nic nie zdziałasz, a możesz sobie tylko zaszkodzić."
Te słowa brzmiały jak ostrzeżenie, jednak miałem je gdzieś.
MUSIAŁEM go przekonać, żeby pozostawił ją żywą.
- "O-Obiecuję, że zrobię wszystko!"
Krzyknąłem, bo w desperacji nie wiedziałem co mógłbym mu zaoferować. Na pewno nie przyjemność, bo był aseksualny, kasę już miał, władzę podobnie, a i tak byłem na każde wezwanie.
Mimo to... Zaciekawiła go moja oferta, gdyż milczał. A to oznacza, że coś rozważa.
- "...Mówiłem, że ci to tylko zaszkodzi."
Te słowa najpierw wybiły mnie z rytmu, żeby potem kolejne mnie na niego nastawiły.
- "Będzie żyć, jednak ty uważaj na to co robisz i jak tańczysz z diabłem."
Kolejne ostrzeżenie.
Jakim cudem nadal nie dostałem kulki pomiędzy oczy?
Od tamtego momentu wracałem do domu bardziej zmęczony niż zwykle.
W sumie to tylko kawa trzymała mnie przy życiu. I właśnie ten brak wolnego czasu zaczął budować między nami mur.
- Oni cię wykorzystują, Franci.
Wracasz późno, a rano znów musisz tam iść, nawet jak jest Weekend.
Czy nie ma dla nich nic świętego?
Znów kłótnia... Niestety to było bardziej skomplikowane, niż jej się mogło wydawać.
- Skarbie...
Była w szale i nie chciała mnie słuchać.
- Albo powiesz temu szczurowi, że odchodzisz, albo ja to zrobię.
- Nie rozumiesz, że to niemożliwe?
Starałem się jak tylko mogłem, ale ledwo udało mi się uratować twoje życie.
- Nie musiałeś. Poradziłabym sobie z tym konusem tak czy inaczej.
- Prędzej to zabiłby cię na moich oczach. A uwierz mi, jest do tego zdolny.
Oczywiście nasza kłótnia zakończyła się wywaleniem mnie z domu i ponownymi przeprosinami nad ranem.
Tylko, że nawet wtedy nie miałem na to siły.... Ten styl życia wyraźnie się na mnie odbił przez ten miesiąc.
Częstsze kłótnie wymusiły na mnie wzięcie urlopu, na który szef, po długich namowach i o dziwo się zgodził. Mówił przez telefon, a w tle słyszałem krzyki i błagania o litość, więc zapewne nie chciał tracić czasu.
Wyraźnie był ,,zajęty".
Ten urlop naprawił większość rzeczy.
Wyjechaliśmy sobie nas morze, gdzie postanowiłem zrobić coś, co miało zmienić całe nasze życie.
Chciałem się jej zaręczyć.
Przywyknę jakoś do takiej pracy, a czułem, że kocham Yumi coraz bardziej i bardziej z dnia na dzień.
Kupiłem nawet pierścionek i zaprowadziłem ją nad molo.
Słońce zachodziło nad horyzontem, a chmury formowały niesamowite mozaiki.
- Jak tu pięknie o tej porze...
Jej uśmiech był wart tysiąca takich słońc...
- Nie wziąłem cię tu bez przyczyny.
Mam coś dla ciebie.
Pamiętam, jak brałem jej dłonie w swoje, czując pod opuszkami palców jej jedwabną skórę i uśmiechnąłem się do niej.
Sam byłem bardzo podekscytowany tą sytuacją, a Yumi chyba udzielił się mój nastrój.
- Dla mnie? A co to takiego?
Dobra...
Weź się w garść i zacznij mówić...
- Ty otworzyłaś mi oczy na szczęście.
Gdyby nie ty, nadal byłbym pewnie smutną kupką wstydu i nieśmiałości.
Zmieniłaś mnie jak wróżka, a ja chcę aby właśnie ta sama wróżka towarzyszyła mi do końca życia.
Tak więc zadam ci pytanie....
Przyklęknąłem i wyjąłem czerwone pudełeczko z pierścionkiem w środku.
To są te słowa...
- Czy... Wyjdziesz za mnie?
Patrzyłem się prosto w jej oczy, niczym słońca. Myślałem, że te rozbłysną w ekscytacji i szczęściu, jednak....
Te tylko przygasły. Podobnie jak jej uśmiech.
- Franci.... Ty chyba sobie nie wyobrażasz naszego życia, co?
Chwila.... Jak to? Nie chciała?
- Z tą mafią się ogarnie.
Wyjedziemy z kraju. Uciekniemy.
- Nie o to chodzi. Po prostu....
Ja widzę cię jako dobrego partnera, ale nie jako męża czy ojca.
Podobnie jak ty nie widzisz mnie chyba jako żony i matki, co?
- Ja... Właśnie widzę.
Czyli nie.... Pomogła mi powoli wstać i spojrzała się na mnie nieco poważniej.
- Franci... Nasze dzieci nigdy nie byłyby bezpieczne. Poza tym, serio?
Tacy ludzie jak my nie mogliby być dobrymi rodzicami.
Osiem lat różnicy i problemy z mafią.
Dorośnij i spójrz prawdzie w twarz.
I w ten sposób... Po prostu odeszła zostawiając mnie na molo samego, z pudełeczkiem w dłoni i pustym sercem.
Ja myślałem, że...
To właśnie będzie naszym szczęściem....
Jakże się myliłem....
Musiałem przemyśleć to wszystko...
Kiedy ona pojechała, ja zająłem się pakowaniem reszty rzeczy.
Miałem przy okazji czas, aby przemyśleć to wszystko. Może moje serce wcale nie musiało być pęknięte? W końcu to zrozumiałe, że boi się tego. Mogła mieć w końcu rację, że nie bylibyśmy dobrymi rodzicami.
W końcu co dobrego by wynikło z takiej przeszłości? No i...
Co złego byłoby w byciu partnerami?
Nadal byśmy czuli do siebie to samo.
Może to jest jej szczęście?
Taka miłość, ale bezpieczna?
Może o to chodzi?
Myśląc nad tym wszystkim spakowanie minęło mi szybciej, niż się spodziewałem. Mogłem wrócić szybciej i zrobić Yumi niespodziankę akceptując jej warunki.
Jeśli ona jest w ten sposób szczęśliwa, to ja też będę. W końcu jej szczęście jest moim szczęściem.
Właśnie wracałem piechotą, późnym wieczorem. Metro było oddalone o ulicę, jednak krótki spacerek miał swój urok. Światła miasta mogły być wtedy naprawdę piękne.
Aby jej nie budzić, postanowiłem wejść po cichu i... O dziwo nie spała, bo światło w naszej sypialni się paliło.
Mało tego, słyszałem jakieś...
Śmiechy? Jeden na pewno należał do niej, ale drugi...
To był śmiech mężczyzny.
Nagle wszystkie moje mięśnie spięły się jak struny, a w gardle zaschło niemiłosiernie.
Po prostu poszedłem w tamtą stronę i wejrzalem do pokoju, aby ujrzeć....
Yumi, na łóżku, z jakimś obcym facetem. Byli do połowy rozebrani i wydawali się mieć wspaniały czas.
- Yumi.
Tylko to udało mi się powiedzieć, bo kolejne słowa mogłyby w wywołać coś, czego nie chciałem, aby wywoływały.
Moje serce po prostu... Pękło.
Dziewczyna słysząc mój głos spojrzała się w tamtą stronę i... Zamarła.
Wiedziałem co widziała.
Mężczyznę coraz usilniej zaciskającego zęby i pięści z coraz bardziej widniejącym wyrazem rozczarowania, ale też i cierpienia na twarzy.
- Franci.... Ja to wszystko wytłumaczę...
Zaczęła cicho, ale ja nie chciałem słuchać. To wszystko to były cholerne kłamstwa! Rozerwała moje serce na kawałeczki, a teraz chciała udawać, że chce je skleić!?
- Wyjdź.
- Franci, wysłuchaj mnie, błagam!
- To ja może lepiej pójdę....
JAK TEN SUKINSYN MIAŁ PRAWO WCHODZIĆ W NASZE ŻYCIE!???
Pamiętam, że wtedy nie myślałem.
Po prostu wyjąłem strzykawkę z kieszeni i rzuciłem się na niego.
Pamiętam, że trafiliśmy na okno, które zostało stłuczone.
Kawałki szkła trochę nas poraniły, jednakże adrenalina nie pozwalała czuć bólu. Usłyszałem grzmot. Chmury, które wtedy widzieliśmy przyleciały aż tutaj, jednak zamiast pięknych obrazów ukazywały gniew i agresję w swoich błyskach.
Niedługo potem zaczął lać ulewny deszcz, który moczył nasze ciała.
Rozpacz płynąc przez moje żyły pobudziła ciało, które z większą siłą napierało na strzykawkę z nieznaną nikomu (poza mną) substancją.
- Francesco! Przestań!
Słyszałem krzyki dziewczyny, jednak te przychodziły do mnie jak do głuchego.
Musiała dopiero wybiec na balkon, na który cudem wpadliśmy.
Niespodziewanie poczułem jak ktoś jeszcze chwyta mnie za dłoń ze strzykawką.
- Zostaw go błagam!
Spojrzałem się na nią i...
Zobaczyłem dwa słońca zalane łzami.
Słońca, które kiedyś ubóstwiałem i....
Nadal to robiłem.
Ja nie przestałem jej kochać.
Nie umiałem. I to bolało najbardziej...
Na szczęście krople deszczu zamaskowały krople moich łez, które w tamtym momencie poleciały mi po twarzy. Wstałem z owego mężczyzny i wskazałem igłą w stronę mieszkania.
- Bierz swoje rzeczy i wynoś się stąd...
Mój głos drżał, jakbym miał w gardle szkło, które musiałem przełknąć.
Widziałem, że chciała powiedzieć coś jeszcze, jednak nie pozwoliłem jej.
Nie chciałem znów wątpić....
- WYNOŚ SIĘ STĄD!!!
Oboje wybiegli trzaskając za sobą drzwiami. Nawet nie wzięła swoich rzeczy. A ja tylko stałem w deszczu i pozwalałem wodzie studzić moje emocje. W tamtym momencie....
Po prostu upadłem na kolana i się poddałem. Nigdy nie znajdę miłości...
To jest moje przeznaczenie...
Nawet nie pamiętam kiedy zasnąłem, bo obudziłem się leżący na ziemi, cały mokry i chory od emocji. Moje fretki...
Kochani towarzysze....
Trącali mnie, abym się obudził.
W domu było teraz tak pusto....
Widziałem to, nawet z balkonu...
Wstałem obolały z ziemi i pierwsze co zacząłem robić, to pakować jej rzeczy do toreb i wyrzucać na korytarz.
Kochałem ją... Ale miałem dość jej kłamstw...
Po paru godzinach torby zniknęły.
Skoro nie dobijała się do środka, to chyba pogodziła się z tym szybciej, niż myślałem....
Nie miałem do kogo zadzwonić, a mówić mogłem tylko do moich zwierzaków.
I tak w sumie przeegzystowałem cały dzień, bo życiem tego nazwać nie było można. Na przemian spałem, paliłem albo płakałem, co osłabiło mnie tak okropnie, że następnego dnia nie poszedłem do pracy.
I kolejnego, i jeszcze następnego.
Oczywiście dzwoniły telefony, ale ja nie miałem sił rozmawiać.
Odebrałem tylko jeden i to był pan Vinci, jednak mruknąłem coś tylko o chorobie i się rozłączyłem.
I tak nie obchodziło mnie czy będę żył czy nie....
W końcu do moich drzwi ktoś zapukał.
Po trzech czy czterech dniach, nie wiem, nie liczyłem wtedy czasu.
Byłem kompletnie wyssany z energii, więc nie poszedłem nawet otworzyć.
Ta osoba, jednak, postanowiła sama wejść do środka.
Usłyszałem chrobot w zamku i skrzypienie drzwi. A niech kradną...
I tak nie mam nic do stracenia...
Ciche kroki zbliżyły się do mojej sypialni, a wtedy usłyszałem głos.
- "Ugh... Przez te twoje humory musiałem przerwać swoją pracę.
Ty nie wiesz jakie mogą być tego konsekwencje."
Głos pewnego niskiego szatyna.
Czemu nie przysłał jednego z naszych?
Nic mu nie odpowiedziałem.
A niech mnie zabije... Widziałem jak pewnego żółtodzioba zastrzelił za to, że zasnął w pracy, to mnie tym bardziej mógł zabić...
Kroki zbliżyły się do mojego łóżka i oparły się o nie patrząc mi się prosto w oczy swoimi piwnymi źrenicami.
- "...Ile ty tu tak leżysz?
Jadłeś cokolwiek?"
Na to pytanie również mu nie odpowiedziałem. Dziwne, że mnie jeszcze nie zabił...
W końcu to niesubordynacja....
Patrzyłem się tylko pusto przed siebie, na co on chyba zirytował się na maksa. Poszedł chyba do kuchni, bo
usłyszałem dźwięk otwieranej lodówki.
Po paru minutach wrócił z miską płatków z mlekiem.
Położył je na szafce nocnej obok mojego łóżka, a potem wskazał na nie palcem.
- "Masz to zjeść. Jesteś zbyt dobrą inwestycją, abyś mi tu teraz umarł z odwodnienia."
Oczywiście żadnej reakcji z mojej strony. Byłem kompletnie wypruty z emocji. Nawet słowa o inwestycji, które w jego ustach można było uznać za gigantyczny komplement
(oczywiście w naszej mafii, bo normalnie to by ludzie wrzeszczeli
,,Co to za nieczulec, że nazywa tak człowieka w potrzebie inwestycją?")
nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia.
W pewnym momencie wyciągnął swój rewolwer, a mnie pociągnął za łachy do góry. Jego głos złagodniał...
W zły sposób.
- "Posłuchaj, mnie uważnie, Francesco.
Znajdujemy się w kamienicy pełnej niewinnych ludzi. Tuż obok mieszka sobie rodzina, która nawet nie wie, że może być zagrożona, więc albo grzecznie zjesz te płatki, albo obiecuję ci, że rozstrzelam najpierw tę rodzinę, a potem każdego mieszkańca tego budynku. I to ty będziesz mieć ich na sumieniu."
Czy on serio... Szantażował mnie, abym zjadł płatki?
Czy serio byłem aż tak dobrą
,,inwestycją"?
Po paru sekundach udało mi się wziąć miskę z płatkami i trzęsącymi się dłońmi zacząć jeść jej zawartość.
A mój szef nadzorował mnie tak, jakbym conajmniej rozbrajał jakąś bombę. O kurcze... Mój żołądek dopiero wtedy ogarnął jak głodny byłem... Zjadłem całą miskę i momentalnie poczułem przyrost energii. To jednak nie był koniec, bo pan Vinci wyjął kajdanki z mojej szafki i przypiął mi dłoń do łóżka.
- "Jeszcze sobie coś zrobisz..."
Mruknął nadal trzymając w dłoni rewolwer, żeby potem znów skierować się do kuchni.
Tym razem wrócił z kartonem soku.
Jego też położył na szafce.
- "Masz wypić ⅙ tego kartonu."
Cóż... Lepiej nie oponować, bo znając mojego szefa rozstrzelanie całej kamienicy było w granicach jego możliwości, więc...
Posłusznie wypiłem sok.
- "No.... A teraz powiesz mi co u diaska wyprawiasz? W pracy nie ma cię z cztery dni, zero kontaktu...
Ja rozumiem, że teraz nie odbierasz, ale wcześniej to ty chyba miałeś siłę,
nieprawdaż?"
Jego słowa sprawiły tylko, że...
Znów się rozpłakałem.
Nie umiałem teraz o tym myśleć, a tym bardziej mówić. Dopiero po dobrych paru minutach uspokoiłem się na tyle, żeby móc kontaktować.
Wtedy też, przy okazji, zauważyłem, że pan Vinci wyciąga coś w moją stronę.
To była chusteczka, którą wziąłem, aby otrzeć oczy i wydmuchać nos.
- "Już skończyłeś?
Tylko się odwadniasz tym płaczem.
Nie uważasz, że lepiej będzie pooglądać coś w telewizji?"
Teraz jego głos był łagodniejszy i sformułowany tak, jakby faktycznie oczekiwał odpowiedzi.
A ja czułem, że... Mogłem mu jej udzielić. O dziwo. Whoah....
Umiejętności szefa nadal potrafiły mnie zaskakiwać....
Pokiwałem głową, na co ten uśmiechnął się delikatnie i odpiął mnie od łóżka. Poszliśmy razem do salonu, gdzie włączyliśmy urządzenie i oglądaliśmy albo jakieś kryminały, albo jakieś komedie, ale romansidła omijaliśmy (przy rozpoczęciu jakiegokolwiek od razu zaczynałem płakać, a to już starczyło panu Rafaelowi za odpowiedź.)
Ta kuracja trwała tydzień.
Dzień w dzień szef groźnej grupy przestępczej przychodził do mojego domu, zajmował się mną i pilnował, abym wrócił do zdrowia.
Kiedy byłem już zdolny do stabilnego funkcjonowania, kazał mi powiedzieć wszystko pod pretekstem wystrzelania ludzi piętro niżej. W sumie już nie musiał mnie szantażować.
Sam musiałem się komuś wygadać.
Opowiedziałem mu wszystko od początku do końca, a on tego słuchał z uwagą, żeby na końcu....
Westchnąć ciężko i uśmiechnąć się do mnie.
- "Ostrzegałem cię, mój drogi.
Twoje życie to twoje drogi.
Ty wybierasz konsekwencje i ryzyka, a takowym ryzykiem był już jej wiek i niedojrzała natura młodego, ciekawskiego kociaka."
Różnica ośmiu lat... Taka duża...
Jednak okazała się być przeszkodą...
- "Ja ją tak bardzo kocham...."
- "Jeśli nadal chcesz kochać, to szykuj się na ból, który będziesz czuć."
Potem wstał i spojrzał się na mnie spokojnie, ale nadal trzymając na ustach ten swój delikatny uśmiech.
- "A teraz chodź, mój drogi.
Zabrałeś mi tydzień z pracy, więc teraz musisz mi go oddać.
Poza tym lepiej sprawdzić czy Leon radzi sobie jak na prawą rękę przystało."
Słysząc jego słowa wstałem i...
Blado odwzajemniłem uśmiech.
- "Oczywiście. Tylko zamknę dom."
No proszę... Okazuje się, że to psychopata podniósł mnie do pionu.
Tamtej przerwy wyładowywałem przeżycia na siłowni.
Praca nie była już tak uciążliwa jak przedtem i mimo, że często widywałem Yumi na ulicy w towarzystwie tamtego faceta, to nie pozwoliłem sobie upaść ponownie. Racja, serce zawsze zaczynało mi krwawić, kiedy tylko zauważałem jej oczy jak słońca, jednakże... Praca sama się nie zrobi.
Zwierzęta same się też nie nakarmią.
Szedłem po prostu naprzód, nieważne jak czasami bolało.
- Panie Francesco....
Hę? Co to za głos?
*****************************
Jin: Panie Francesco, halo.
Francesco: *Wybudza się*
H-Huh...? O co chodzi?
Jin: Właśnie nie wiem.
Wyglądał pan jakby pan spał, ale nie do końca...
Francesco: O-Oh, to nic.
Po prostu... Myślałem.
Jin: Przy okazji chciałam pana przeprosić. Nie powinnam była tak wyskakiwać i was straszyć.
Francesco: N-Nic nie szkodzi. Wybaczam.
Jin: *Ufff....*
To może.... Skoro już wszystko w porządku, to może wrócimy do reszty? Chłopaki robią grilla.
Będzie chciał pan spróbować?
Francesco: Czemu nie....
*No to oboje wracają do reszty.
Akurat na Grilla, na którym rozmawiają o przeróżnych rzeczach takich jak wakacje, życie czy...
Miłość.*
*****************************
Saqu: Witom!
Powiedzcie mi, jak wam się podoba taki długi rozdział?
Zdradzę wam, że ten posiada ponad
5000 słów. Kto wie? Może w przyszłości pojawi się więcej takich wspomnień?
A tymczasem cieszcie się resztkami wakacji, jakie jeszcze macie.
Żegnom
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro