Being (Fri)enemies 2/2
PREVIOUSLY:
Rafael i Sergiusz dostali wyzwanie, aby być dla siebie miłym przez 24h.
Jeśli nie podołają temu wyzwaniu, będą musieli sprzątać dom w strojach pokojówek, przez tydzień.
Ostatni wieczór oglądali razem jakieś filmy (upijając się w sztok), żeby potem zasnąć na kanapie.
Czas szykować się na kaca!
Jin: Dzień dobry wszystkim.
Jest 8 rano i powoli budzimy się do życia. To samo można też powiedzieć o naszych dwóch ptaszkach, co sobie leżą tam na górze.
Chociaż w sumie to jeszcze nie słyszałam żadnych dźwięków z ich pokoju...
No dobra, czas sobie zrobić śniadanie.
Może ta dwójka zejdzie na dół nas ochrzaniać czy coś hehe...
*Po tych słowach Jin schodzi do kuchni i napotyka tam kogoś*
Marcus: Hejka siorka. C'tam?
Jin: Siemka Bro.
A przyszłam sobie śniadanko zrobić i ogarnąć jakoś swój żołądek.
Widzę, jednak, że mnie ubiegłeś.
Marcus: Duże cielsko, duże zapotrzebowanie na jedzenie i na spanie.
W każdym razie jeśli chcesz, to mogę ci przygotować mój typ śniadania.
Jin: Nah, podziękuję.
Nie jestem wielką fanką dużego kawałka mięsa usmażonego na patelni z dodatkiem jajka.
Marcus: To jajecznica na odwrót.
Musisz kiedyś spróbować.
A tak z innej beczki, jak trzyma się dzisiaj nasza rozrywka?
Jin: A w sumie to nie wiem.
A masz dzisiaj jakieś plany?
Marcus: ....Nie? Miałem na myśli naszą kochaną parkę, która zapewne obudzi się z kacem ,,Grzechotnikiem".
Jin: Z czym?
Marcus: ,,Kac Grzechotnik" jest wtedy, kiedy poruszasz głową, a mózg nadal stoi.
Jin: Uuu.... Może im to grozić.
W szczególności, że mamy tutaj węża.
A w sumie to jestem ciekawa z jakiego rodzaju węży wywodzi się
Pan Wunsz.
Marcus: Ja tam obstawiam jakiegoś jadowego czy coś.
Jin: Może masz rację.
W każdym razie czas na śniadanko!
*No to sobie robią śniadanie.
Po drodze dochodzi do nich reszta mieszkańców*
Bernard: Dzień dobry młodzieży.
Jak się wam spało?
Marcus: Cześć wujaszku.
A nieźle, nie narzekam.
Jin: U mnie też spoko.
Bernard: Miło to słyszeć.
A tak wogóle...
Czy wiecie może co tam u Rafaela i Sergiusza?
Nie zdążyłem jeszcze do nich pójść.
Jin: Nope. Nic mi o nich nie wiadomo.
Możemy sprawdzić po śniadaniu.
Albo nawet i teraz.
Marcus: Zapomnij! Ja chcę najpierw zjeść, a potem patrzeć czy się wykrwawiają czy mają kaca.
Bernard: Ummm.... Może ja już do nich pójdę. Tak na wszelki wypadek.
Jin: No to jak uważasz.
Zrobić ci śniadanie w międzyczasie?
Bernard: Z chęcią.
Mogą być jajka, jeśli łaska.
Jin: Się robi wujku!
Marcus: Lepiej weź kija jak będziesz ich rozdzielać.
Bernard: Oj daj spokój.
*Idu idu do pokoju*
*W tym czasie w pokoju*
Rafael: *Wstaje z kacem*
Ouuu... La mia testa... (Moja głowa...)
Sergiusz: *Śpi dalej*
Bernard: *Zagląda cicho do pokoju*
Rafael: *Przez chwilę stara się odróżnić smak powietrza od jego zapachu, żeby potem ogarnąć w jakiej jest pozycji*
Per quanto riguarda... (Co do jasnej...)
Bernard: Dzień dobry wam.
Rafael: Buongiorno Bernardzje...
*Dopiero po chwili wszystkie bodźce dotarły do Włocha, przez co gwałtowne odepchnięcie się od wampira nadeszło z opóźnieniem.
Skutkiem nagłego oddalenia się i krzyku jest świdrujący ból głowy oraz spadnięcie z kanapy.
No i przy okazji pobudka Sergiusza*
Sergiusz: Na wszystko co ciemne co ci odwaliłoooouuu moja głowa...
Bernard: Aleście musieli wczoraj zabalować. Widzę tu conajmniej cztery butelki wina.
Rafael: Chyba bilo ich więcej...
Sergiusz: Nie pamiętam...
W każdym razie... Vinci, do jasnej
k*rwy, mógłbyś krzyczeć nieco ciszej?
Taka koleżeńska prośba...
Rafael: Jasne...
Sam na tim skorzistam...
Bernard: Chciałem tylko sprawdzić czy żyjecie oraz powiedzieć, że zbieramy się na śniadanie.
Oj coś czuję, że wszyscy będą na was czekać z niecierpliwością.
Sergiusz: Ta... Niech mnie cmokną...
W szczególności Jin prosto tutaj~...
*Pokazuje usta*
Bernard: Oj chciałbyś.
To do zobaczenia na śniadaniu.
*Le znika*
Rafael: Ta... Ta...
Olala.... Co sje wczoraj dzialo...?
Sergiusz: Nie wiem...
I chyba nie chcę wiedzieć...
Rafael *Bierze wodę z szafki i wypija*
Po glębszym namiśle...
Ja chyba też...
Sergiusz: *Również wypija wodę i bierze leki na kaca*
Dobra.... Ale przynajmniej nie czujemy tej niezręczności, która mogła nastąpić wczoraj....
Rafael: ...Przez chwilę poczulem podziw Signore...
Widzieć pozitiw w takjej situazione.
Sergiusz: Jestem wspaniały, nieprawdaż?
Rafael: A tego nje powiedzialem.
Sergiusz: ...
Rafael: -w-
Z ,,grzecznoścji", jednak, nie zaprzeczę. To jak? Idzjemy na śnjadanje?
Sergiusz: -_- ... -w-
Jasne.
*No to oboje schodzą do kuchni.
Po drodze mijają oczywiście rozbawionych ,,widzów"*
Marcus: A kogo my tu mamy?
Widzę, że zabalowaliście ostro, co?
Midas: Ajjjj, widzę, że alkohol się jeszcze do końca nie rozłożył.
Może dać panom jakieś leki?
Jin: Ludzie, wy wyglądacie jakbyście mieli ostrą sesję MLP!
Sergiusz: *Syczy*
Powabna... Twego głosu zawsze słucham tak wspaniale, ale jest piękniejszy, kiedy jest on dyskretny i cichy, niczym skowronek.
Midas: W skrócie: nie krzycz, bo teraz mają wyostrzone wszystkie receptory.
Jin: Aaaaa.... Jasne, spoko.
Midas: Nigdy nie piłaś alkoholu?
Jin: Nie? Mimo, że jestem już pełnoletnia, to żaden mi nie wleciał w łapki. Prawdopodobnie za sprawką dziadka wszystko co ma procenty magicznie znika z mojego otoczenia.
Marcus: Chcesz kiedyś spróbować?
Jin: No jasne! Tylko, musimy wyjść cichcem, żeby się nie zorientował.
A to będzie trudne jak na jego uszy.
Salio: Co panom przyszykować na śniadanie?
Rafael: Nie mam glowy do wymyślanja... Zrobję sobje platki...
Sergiusz: ...Mamy arbuza?
Salio: Arbuza?
Sergiusz: Cholernie chce mi się pić...
Salio: Hmmm... Chyba powinienem go mieć...
Bernard: A na dokładkę, ty nie wiesz co jeszcze kupił. To coś dla was.
Sergiusz: Czy to jest to, o czym myślę...?
Jin: Dokładnie. Stroje pokojówek!
I spokojnie, faceci też je noszą.
Spójrzcie.
*Pokazuje zdjęcie*
Rafael: Oh no....
Jin: Oh yes >:3
Bernard: *Wheeze*
Kościej: O-O rany...
Ludzie naprawdę to noszą?
Marcus: Zgadza się.
Więc w sumie sytuacja Win-Win.
Dla nas. Muszę was zobaczyć w tych strojach.
Sergiusz: Zapomnij.
Jak na razie to jesteśmy dla siebie anielsko mili.
Marcus: To trzeba zrobić tak, abyście byli dla siebie niemili.
Midas: Czy to jest fair?
Marcus: Nie, ale nie liczy się droga do celu, tylko sam cel.
Ej, bądźcie dla siebie szczerzy do bólu.
Sergiusz: Chciałbyś.
Mieliśmy iść potem na piwo, a ty, Brutusie, grasz przeciwko mnie.
Marcus: No co?
Chcę po prostu zobaczyć swój cel.
Jin: Ej Serek, a tak z ciekawości...
Wiem, że Vinci to Włoch, a ty jakiej jesteś narodowości?
Sergiusz: Jestem dumnym Rosjaninem.
Jin: Aaa... Ty to Rusek, to nie zrobisz...
Sergiusz: Ja nie zrobię?!
*Chwycił się za głowę, bo zabolała*
Oczywiście, że bym zrobił...!
Tylko, że nie chce mi się nosić stroju i sprzątać domu z tym czubem...!
Jin: :>
Rafael: Signore...
Sergiusz: ...Ej, Aniele, ale to była tylko przenośnia.
Wszyscy: :D
Sergiusz: Ej ludzie to była tylko przenośnia...! Ja nie miałem tego na myśli...!
No może miałem, ale nie teraz...!
Rafael: Maledetto idiota...!
(Ty cholerny idioto...!)
Marcus: Dzięki siostra.
Jin: Nie ma za co.
W końcu rodzina trzyma się razem.
Midas: To od kiedy zaczynacie?
Sergiusz: Ummm....
Um um um....
UMMM.... Najlepiej od nigdy...!
Makaroniarzu, spływamy...!
*Le ucieczka*
Jin: Za nimi!
*Le pogoń*
Bernard: Hehehe...
Oj to będzie ciekawy tydzień...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro