Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🎑Legenda o wiecznym obrońcy🎑

Perspektywa Batmana

Jako Bruce Wayne nie przejmował się za bardzo tym, co dzieję się dotychczas w dzisiejszym świecie super-bohaterów. Sprawy jednak nabierają kompletnie innego obrotu, gdy to przybiera swój sławny na cały Gotham strój czarnego rycerza oraz musi sprostać się z drobnymi złodziejaszkami, czy to też z takimi szaleńcami pokroju samego Joker'a. Dzisiaj jednak nie był to dzień kiedy należał do wyjątkowo pracowitych. Inni z Ligi Sprawiedliwych sami nie mieli nic ciekawszego do roboty, więc wielu z członków drużyny zdecydowało się po prostu na zostanie w Wieżnicy [Watch Tower], by posiedzieć to w kawiarence, albo po prostu zająć się własnymi ważnymi sprawunkami. Nikt tam nikomu nie wadził, każdego interesowała własna tzw. fuha, jaka została mu przydzielona (albo sam ją sobie przydzielił!) i nic nikomu do tego. Jak wcześniej zostało wspomniane, nie wydawało się, by coś mogło zakłócić dzisiejszy spokój oraz ich (możemy tak powiedzieć) lekkie "wakacje".

Ale jednak.

Pomyślał, kiedy był akurat w trakcie zbierania informacji dotyczących ich nowego "przeciwnika", jeśli to w ogóle można tak nazwać. Niby sprawa nie była taka poważna, po prostu jakiś młody mężczyzna (ale ciężko nawet to było stwierdzić, bo jego czarna husta przysłaniała mu twarz) był widziany na dachu pewnego domu w pewnym górskim miasteczku i jakoś sytuacje obrały taki obrót sprawy, że widziano go jak zajmuję się pewnym oprawcą, który miał zamiar okraść pewną młodą kobietę z jej torebki. Jednak ku rozczarowania turysty, który nagrywał film, gdy rzecz została zwrócona w ręce właścicielki, jej wybawiciel przyjął podziękowanie, by zaraz potem rozpłynąć się w powietrzu.

Batman nie był człowiekiem, który wierzył w zjawiska paranormalne. Rozumiał i był w stanie pojąć, że współpracuje z pewnego typu kosmotami, przybyszami z innej planety, i różnymi innymi uzdolnionymi osobami, jednak nadal w jego głowie miejsca nie mogła znaleźć szufladka z oznaczeniem "duchy". Tak, dokładnie. DUCHY. Ironiczne, nieprawdaż? Wierzyć w życie pozaziemskie, ale już nie w to co najprawdopodobniej znajduje się na jego własnej rodzimej planecie, a w dodatku wypierać się tego jak ognia. Biznesmen tylko głęboko odetchnął i przeniósł cały swój ciężar ciała na plecy, które z kolei jeszcze bardziej niż dotychczas zagłębiły się w fotel, na którym rezydował.

- Jakiś problem Panie Bruce? - Z intensywnych zamyśleń i rozważań wyrwał go dobrze mu znany głos, jego lokaja, ale jak też lubił go nazywać podczas bycia Batman'em, ,,Agenta A".

Uśmiechnął się lekko na jego nagłe oraz niezauważalne pojawienie się, w jaskini, by zaraz później odwrócić się w jego stronę i spotkać z poważnym, aczkolwiek uspokajającym spojrzeniem starszego mężczyzny.

- Wszystko dobrze Alfred, po prostu pracuję nad pewną sprawą i zadaje sobie pytanie, czy oby na pewno chłopak, który widoczny jest na zdjęciu nie jest jakimś moim urojeniem.

Alfred natomiast tylko lekko uniósł brew na dziwne zachowanie swojego pracodawcy. Owszem, wiedział niemalże wszystko o swoim drogim przyjacielu, zatem dość dziwnym widokiem było zobaczenie go w stanie, który można nawet określić mianem ,,sfrustrowanego chłopaczka". Starał się jednak jak tylko mógł odciągnąć siebie od tych różnorakich myśli oraz najzwyczajniej w świecie pomóc swojemu paniczowi, w aktualnie prowadzonej orzez niego sprawie.

- Urojony panicz powiada? - Po tych słowach lekko złapał się za podbródek, by zaraz znowu przemówić. - Nie sądzę, że w jakikolwiek sposób powinniśmy od razu dyskwalifikować nawet te najdrobniejsze powody na istnienie, jak to panicz ujął, pańskiego ,,urojenia". - Tym razem wyprostował się i spojrzał swojemu drogocennemu przyjacielowi w oczy. - Może nagłe pojawienie się ów młodzieńca, miało jakieś konkretne powody?

Bruce tymczasem dobrze wsłuchiwał się w słowa drugiego mężczyzny, znajdującego się w pokoju oraz spoglądał (można nawet powiedzieć, że leniwie) jednym okiem na monitor, na ktorym to wyświetlało się jedno zdjęcie, z kilku perspektyw omawianego młodzieńca. Dzieciak, bo tak pozwolił sobie o nim mówić, był nie lada zagadką. Jednak od czego był sam Batman, w tej sprawie? Jeśli on nie wpierw rozłoży na naczynniki pierwsze, a później rozgryzie tej sprawy, nikt nie będzie w stanie tego zrobić.

Perspektywa Danny'ego

Chłopak na spokojnie przechadzał się pomiędzy drzewami i ławkami, które znajdowały się w pobliskim parku, tym samym krocząc ścieżką, która wykonana została z jakiegoś rodzaju kamienia. Nie mu jednak było oceniać z jakiego, w końcu był nastolatkiem, a jak to mówią okoliczni starsi: ,,Młodzież w tym wieku to tylko w swoje interesy patrzy, a jeśli prosisz o jakąś skruchę, czy też współczucie, żadnej nie dostaniesz". Nie było w tych słowach jednak zawarte dużo kłamstw, co racja to racja, nowe pokolenie, zwłaszcza te najmłodsze, w zakresie wiekowym od dziesięciu do trzynastu lat, było ostatnimi czasy nie do zniesienia. Mimo wszystko, Danny nadal uważał, że w porównaniu do innych, młodszych rówieśników, nie można było powiedzieć, że było aż tak źle. Wiele razy od swoich znajomych miał okazję się nasłuchać, jak to "gówniarze" spoza miasta, potrafią zrobić jeszcze większy cyrk niż ci, z którymi on sam ma styczność na codzień.

Ale niebieskooki nie zwracał na to większej uwagi i po prostu szedł dalej, podziwiając i wsłuchując się w piękno natury, które otaczało go z każdej strony.

- Spójrzcie, to Danny! - Ocho, skoro już mowa o dzieciakach, wygląda na to, że przykuł uwagę kilku okolicznych drugo i trzecioklasistów. Uśmiechnął się tylko na ten akt nagłej radości i zwrócił się w stronę, z której wydobywał się głos.

- Cześć Corney, Megan, Evan, Luke i Felix - Mowiac to, przybijał po kolei z każdym z nich żółwika, by właśnie tak się z nimi przywitać. To, jak poznał piątkę tych łobuziaków, było aktualnie bardzo przypadkowe. Pewnego dnia po prostu po skończonej pracy (a zatrudnił się jako kelner w pobliskiej, dość popularnej kawiarence), kiedy to miał wychodzić tylnymi drzwiami, zauważył przez okno jak to właśnie wcześniej wspomniana zgrajka, ustawia wiadro z wodą, tak, by to centralnie po otworzeniu drzwi wylało się na jego przyjaciela, który właśnie miał przez nie opuścić lokal.

Mimo jednak, iż zauważył jak paczka zastawia swoją nikczemną pułapkę, nawet palcem nie drgnął, by ostrzec swojego kumpla. Zamiast tego jednak, grzecznie czekał i nawet pozwolił mu wyjść pierwszemu przez drzwi, by to jego spotkał ten ogromny zaszczyt oblania lodowatą wodą pod wieczór.

Kiedy tak się stało i Noē wyszedł przez drzwi, by spotkać się z zminym prysznicem, grupka młodocianych zgrywusów cieszyła się w niebogłosy. Sprawy jednak nabrały innego obrotu, kiedy to zauważyli w drzwiach Danny'ego i od razu pomyśleli, że skoro jest współpracownikiem niebiesko włosego, to zapewne on da im ochrzan.

- Chłopie, było ustawić dwia wiadra, wtedy ten drugi też by był teraz oblany! - Krzyknął jeden czarnoskóry chłopak, który najwidoczniej był najśmielszy z całej piątki.

- Cholera jasna, gdbym jeszcze wiedział, że ten drugi tu będzie, to przecież przygotowalibyśmy drugie wiadro, za kogo ty mnie masz Luke?! - Powiedział z twarzy bardzo podobny do Noē'go dzieciak, by po chwili podejść do praktycznie nadal niekontaktującego ze światem wspomnianego wcześniej chłopaka i złapać go za dwa czarne sznurki, które były powiązane z bluzą. - Noē, palancie jeden, czemu żeś nie wspomniał, że nie wychodzisz dzisiaj sam?! Teraz na pewno dostaniemy ochrzan od tego tutaj wieżowca! - Wypowiadając ów zdanie wskazał palcem na właśnie przysłowiowy wieżowiec, czyli w bliższym przybliżeniu, właśnie Danny'ego, który nadal po prostu stał w jednym i tym samym miejscu. Jego współpracownik natomiast, chyba po woli zaczął odzyskiwać przytomność, bo już po chwili, odpowiedział, jak się później ''wieżowiec" dowiedział, swojemu młodszemu bratu.

- Hęęęęę--??! Kogo tutaj nazywasz palantem?! - I zanim ktokolwiek zdołał się obejrzeć, zaistniała przed nimi dwójka rodzeństwa zdążyła wykładać przeciwko sobie argumenty, które miały tylko pogrążyć jeszcze bardziej, jakby się dało jednego z nich. Ich wspólne powybijanie się na wzajem, przerwał na początku cichy, ale później już głośniejszy śmiech Danny'ego, który przeniósł się po kolei na innych, znajdujących się w jego najbliższym otoczeniu oraz ci, którzy też zrozumieli komizm sytuacji, w której teraz się znajdowali. - D-Dobrze--! - Powiedział starając się złapać wdechu Noē, by zaraz później kontynuować. - Evan, Corney, Megan, Luke, no i Felix, poznajcie Danny'ego, często razem jesteśmy na nocnych zmianach. - Kończąc swoją wypowiedź wskazał na nastolatka, o którym właśnie była mowa.

On natomiast lekko się uśmiechnął, przymrużył oczy i zwrócił się w stronę dzieciaków, by lekko im pomachać ręką. Zanim cokolwiek ktoś zdołał coś powiedzieć, czarno włosy, zdołał dodać do swojej postawy parę zdań, skierowanych do tych najmłodszych, którzy aktualnie z nimi byli na zewnątrz.

- A tak nawiasem mówiąc, nieźle wam poszło z tym wiadrem, założę się, że gdybym lekko się nie cofnął, to upieklibyście dwie rybki na jednym ogniu.

Słysząc to, zgrajka łobuziaków w najlepsze wydała z siebie jeszcze głośniejsze niż przedtem okrzyki radości i odniesienia sukcesu, że na pewno udało im się pobudzić wszystkich, którzy teraz spali (A było grubo po dziesiątej [22:00], zatem było to bardzo możliwe) Sama dwójka współpracowników wymieniła tylko pojedyńcze spojrzenia, które dały po sobie znać, że młodzi chuligani będą tu teraz częstszymi gośćmi.

Wracając jednak do teraźniejszości, można było zauważyć jak cała piątka okrąża Danny'ego, by zaraz później zalać go masą pytań i przechwałek, co udało się im takiego w praktycznie już połowie minionego dnia dokonać.

- Danny, Danny, a pobawisz się z nami??! - Zdążyła przekrzyczeć pozostałych swoich znajomych jedna z dwójki dziewczyn, by zaraz po jej słowach można było usłyszeć głosy pozostałych, które naciskały na to, by starszy chłopak z nimi został. W odpowiedzi dostali jednak jeden ze słynnych nerwowych śmiechów, których tak bardzo nie lubili, bo wiedzieli dobrze, że zwiastował on o tym, że pytana osoba jest zajęta i nie ma czasu na poświęcenie im jakiegokolwiek. Nie było też inaczej w tym przypadku.

- Wybacz Megan, niestety, muszę iść do kawiarni, zaraz zaczyna się moja zmiana. - Mówiąc to podrapał się po swoim karku i pomachał lekko ręką, oznajmując im, że dzisiaj nie jest ten dzień, kiedy to będzie im kazane narozrabiać trochę z ich ulubionym nastolatkiem. Zaraz jak skończył mówić, w jego uszach odbił się dźwięk, który miał oznaczać niezadowolenie i znudzenie dzieciaków.

- Ale Daaanny--! - Zaczęła wcześniej wspomniana dziewczynka. - Ostatnio w ogóle nie masz czasu na spotykanie się z nami, a przecież kto będzie z nami robił żarty na innych ludziach z miasteczka?!

- Właśnie! - Do tej pory cichy Felix zebrał się na odwagę i wtrącił swoje przysłowiowe "trzy grosze", co tylko sprawiło, że w utwierdzeniu jego zdania pozostalo mocno i gwałtownie pokiwali głowami.

- Wybaczcie dzieciaki, do końca tego tygodnia (A zaznaczmy, że była środa) moje godziny pracy są w godzinach od czternastej, do dwudziestej drugiej. - Stwierdził z lekkim bólem na sercu, bo odmawianie jego młodym towarzyszom nie należało do jego ulubionych zajęć. - Ale hej! - Wyrwał się, by móc po chwili kontynuować. - obiecuję wam, że jutro zbiorę się całe dwie godziny wcześniej, by móc je spędzić z wami, co wy na to? - Uśmiechnął się, na myśl swojego małego kompromisu, który udało mu się przed chwilą wymyślić i obserwował jak kolejno ich twarze zmieniają się z grymasu niezadowolenia, na ten, pełen energii i siły do psot, i zabaw.

- Obiecujesz??! - Krzyknęli synchroniczne i tak głośno, że zdołali na siebie zwrócić uwagę kilku przechodniów, którzy akurat zdecydowali się na rozkoszowanie się otaczającą ich zielenią i słońcem. Starszy natomiast, tylko lekko zachichotał na ich nagłą reakcję, aby zaraz później dbać im odpowiedź.

- Tak, obiecuję. - I tak właśnie te słowa zdołały poprawić jak dotychczas dość smętną atmosferę, na tą, pełną radości i szaleństwa. Nim się obejrzał, cała piątka zdążyła już biec w kierunku pobliskiego placu zabaw, a jeszcze chwilę później jeden z chłopców pomachał mu na dowidzenia, by zaraz się odwrócić i dalej dążyć w stronę swojego celu.

Danny natomiast, przez chwilę odprowadzał wzrokiem zgraję urwisów, by później tylko odetchnąć i wrócić do zmierzania w swoim dotychczasowym kierunku.

***

- Hej, wiesz coś może o tym filmiku? - Zapytał nieznajomy mu dotychczas głos, który przez chwilę miał wrażenie, że gdzieś zdołał wcześniej usłyszeć. Gdy spojrzał w kierunku, z którego się wydobywał, stanął twarzą w twarz, z stosunkowo niższym od niego samego chłopakiem. Przez chwilę przymierzył go ostrożnie wzrokiem, by zaraz ujrzeć telefon, w którym wyświetlany został filmik, pokazujący pewnego młodego mężczyznę, który przyodziany był głównie w czerń i biel, a jego chusta i okrągły, czarny kapelusz przysłaniały widoczność na jego twarz.

- Oh, chodzi ci o to wideo, które rzekomo przedstawia Wraith'a? - Zapytał leniwie, nie odciągając wzroku od ekranu. Widać było jednak po twarzy jego rozmówcy, że nie ma bladego pojęcia o co mu chodzi, zatem nie czekając na to, aż zdoła coś powiedzieć, dodał krótko. - To rzekomo obrońca naszego miasteczka, przynajmniej tak właśnie mówią plotki.

- Ciekawe... - Zdołał uzyskać w zamian, za podanie mu tych znikomych informacji, jednak jak widać, tylko one wystarczyły, by zainteresować prezentującego się przed nim blondyna, tym całym "Wraith'em". - Wiesz o nim może coś więcej? - Dalej drążył temat.

- Cóż, można powiedzieć, że to trochę taka legenda, chcesz to mogę ci o niej opowiedzieć tyle, co ja sam wiem i słyszałem. - Rzucił luźno, by w odpowiedzi dostać jeszcze bardziej dociekliwe i (można wręcz powiedzieć) przeszywające go na wylot spojrzenie. Gdy tylko to spostrzegł wskazał na pobliski stołek, ma którym jego, teraz słuchacz miał usiąść. - Od czego by tu zacząć...

Ponoć dawno temu, miasteczko, w którym się teraz znajdujemy było małą wioską, która była na tyle dobrze znana i rozpoznawalna, że inne narody i państwa traktowały ją z szacunkiem.

Mieszkańcy nawet w pobliskich wsiach byli znani z swojej dobroci i hojności, zatem każdy możliwy cesarz, czy też panujący danym obszarem władca, podchodził do nich z szacunkiem.

Pewnego dnia jednak, jeden z cesarzy pobliskiego narodu, gwałtownie zmarł.

Nie wiadomo co było przyczyną jego nagłej śmierci, wiele jednak wierzy w to, że winowajcą był sam syn cesarza, który wraz z jego nadwornym doradcą przygotował ów spisek.

Zrobił tak, bo rzekomo był zdania, że jego szanowany i podziwiany przez wielu ojciec, jest słaby, bo nigdy nie przechwalał, i okazywał innym swojej siły, a wręcz przeciwnie, nawiązywał dobre stosunki oraz sojusze z innymi państwami.

Kiedy młody władca dosiadł tronu, niemalże natychmiast zaczął sukcesywnie planować podboje pobliskich terenów, które jak sam wierzył, już dawno powinny być jego.

Ludzie z wioski byli przestraszeni, wiedzieli oni bowiem, że prędzej czy później i ich dopadnie chciwa ręką nowego cesarza.

Nie mylili się, niedługo później jak syn zmarłego władcy wszedł w posiadanie tak bardzo upragnionych ziem, nakazał swojemu wojsku skierować się w stronę tej małej bezbronnej wioski, którą tak bardzo jego ojciec kiedyś zachwalał i odbywał tam częste podróże.

Zrozpaczeni osadnicy nie mieli pojęcia co powinni począć, w prawdzie posiadali wojsko, jednak nie na tyle liczne, by zdołało ono odeprzeć kilku tysięczną armię złowrogiego im cesarza.

Wtedy, gdy wojska były już gotowe by zaatakować, pojawił się pewien młodzieniec.

Nie było widać jego twarzy, którą przysłaniał słomiany kapelusz oraz czarna jak noc chusta. Stanął na środku pola bitwy, gdzie podobno wypowiedział te słowa: ,,Cesarz postąpił wielki błąd, że przysłał tutaj swoje wojska. Albowiem jestem jej strażnikiem, wycofajcie się, albo poznacie gniew wiecznego obrońcy!" Wtedy spośród walecznych wojowników wyłonił się sam generał, który został tam przysłany, by dowodzić zwycięskim przejęciem nowego terenu. Gdy ujrzał mizernego młodzieńcę, który tak się im walecznie przeciwstawiał, uśmiechnął się chytrze i przemówił: ,,Biada ci samotny obrońco, któryś przeciwstawił się potężnemu wojsku samego cesarza! Odejdź, albo poddaj się, byśmy mogli przejąć te ziemię, ku chwale wielkiego cesarza!" Gdy jednak zauważył, że ów młodzieniec nawet nie drgnął, a wręcz przeciwnie, przyjął pozycję gotową do walki, generał się wściekł. Niemalże natychmiast rozkazał swoim wojskom zaatakować i właśnie wtedy, nadarzył się oczekiwany przez osadników cud.

Nieznany im mężczyzna, sam jedyny pokonał kilku tysięczną armię cesarza, by kiedy dostrzec, że generał planuję podnieść na niego swoje własne ostrze, dokonał tego samego.

Wyjął z oprawy, swój dotychczas nieużywany miecz, który przyłożył generałowi do gardła i rzekomo miał wypowiedzieć do niego słowa, które sprawiły, że został on przeklęty do końca swojego życia.

Kiedy zwycięski i tajemniczy wojownik, wrócił do uradowanych ludzi, ci w podzięce chcieli mu jakoś to wynagrodzić. Gdy zapytali jednak, jak ma na imię, ten niemalże nieusłyszalnie odpowiedział im: ,,Wraith", po czym zniknął.

Niedługo później rządy cesarza zostały obalone, a on sam skazany na surową śmierć, której miał dokonać sam zmuszony do tego bliski mu doradca.

Perspektywa Robina

Siedzieliśmy i z zainteresowaniem słuchaliśmy jak to Batman opowiadał nam historię o pewnym mężczyźnie, który to rzekomo miał zgładzić tą rzekomą kilku tysięczną armię. Jak, mam być szczery, ani trochę w to nie wierzyłem. Wypowiadane przez usta mojego mentora słowa, to nic więcej aniżeli głupia legenda, a jak wszyscy dobrze powinni wiedzieć, legendy głównie zawierają kłamstwa, a jeżeli nawet prawdę, to ogromnie zniekształconą. Westchnąłem tylko głośno, co zwróciło uwagę moich członków drużyny, przez co przestali słuchać, dotychczas mówiącego czarnego rycerza.

- Nie zrozumcie mnie źle... - Zacząłem po woli, bo nadal czułem na sobie ich wzrok. - Ale moim zdaniem, to wszystko to jedna, wielka bujda. - Podniosłem dotychczas opuszczoną głowę, by spotkać się z różnymi spojrzeniami skierowanymi właśnie w moją stronę, przez pozostałych znajdujących się ze mną w pomieszczeniu.

- Może i tak, ale mimo wszystko, nadal chciałbym byście to sprawdzili. - Zaczął spokojnie Batman, by zaraz odwrócić się w stronę monitora, na którym zostały wyświetlone przez niego zdjęcia i obrazy, które sam wcześniej dogłębnie analizował. - Poza tym, sądziłem, że ucieszy was wieść o nowej misji, ale jeśli jej nie chcecie, w takim razie--

Nie zdążył dokończyć, ponieważ zauważył jak KidFlash zdecydował się mu przerwać.

- Nie, nie, totalnie przyjmujemy tą misję! - Wykrzyknął, a gdy miałem coś dodać sam od siebie, poczułem jak jego dłoń wpierw zakrywa mi usta, a później on sam daje mi pioronujące spojrzenie, tym samym dające mi znać, że nie mam w tym temacie co do gadania.

- Jesteście wszyscy pewni? - Zapytał stojący przed nami mężczyzna w czerni, by po chwili spotkać się z kilkoma cichymi zadeklarowaniami swojej zgody. Ten jednak, nie okazując nawet krzty emocji, pokiwał głową na znak przyjęcia tego do wiadomości, by zaraz wyjść z pokoju.

Wtedy wykorzystałem okazję, by wyrwać się z objęć Kid'a, jednak, kiedy poczułem, że jego ręka nie ma zamiaru zejść z moich ust, lekko ją obśliniłem. Reakcja była natychmiastowa.

- Fuj, czy ty właśnie mnie polizałeś?! - Zapytał spanikowany, na co w odpowiedzi dostał mój chytry uśmieszek, oznajmujący mój triumf nad jego osobą. - Ochyda! - Krzyknął, po czym zaczął machać ręką na wszystkie strony, byleby tylko pozbyć się mojej próbki DNA, z jego dłoni.

- Zatem mamy... misję? - Usłyszałem głos Superboy'a, który pojawił się zaraz za mną, wraz z M'gann i Bestią.

- Można tak powiedzieć, ale nie liczcie na coś wielkiego, powiedziałbym, że to raczej opuszczenie naszej bazy na kilka dni by się trochę rozerwać. - Powiedziałem na jednym tchu, by chwilę potem spotkać się wzrokiem z najnowszym i najmłodszym członkiem naszej drużyny.

- Ja tam jestem zadowolony, w końcu rzadko mamy okazję razem gdzieś wyjść, prawda siostra? - Po tych słowach odwrócił się w stronę Megan, która tylko lekko się uśmiechnęła na jego dość dziecinne zachowanie.

- Racja Bestio, to miło, że chociaż raz będziemy mieli okazję wyjść i trochę odpocząć na wspólnej misji. - A po skończonej przemowie poczochrała już i tak zwichrzone włosy swojego brata.

- Misja to nadal misja, skoro Batman zdecydował się nas na nią wysłać, oznacza to, że nie będzie to czas na jakikolwiek odpoczynek i spokój. - Usłyszeliśmy za moimi plecami poważny i stanowczy (Można nawet rzecz) werdykt Aaualad'a, który dał nam do zrozumienia, że ma tutaj rację. - Wyszykujcie się i zaraz wyruszamy, Megan, przygotuj Bio-statek [Bio-ship] do odlotu.

- Rozkaz! - Powiedziała Marsjanka, po czym zniknęła za najbliższym, metalowym wyjściem, które najszybciej wiodło do naszego hangaru.

- Wszyscy inni, misja będzie wykonywana pod przykrywką, co oznacza, że powinniście spakować nie tylko swoje normalne stroje do bitwy, ale także cywilne ubrania, zrozumiano?

- Tak jest. - Odpowiedział mu zgrany churek, na który lekko się uśmiechnął, ale tylko tak, że najbliższe osoby (czyli między innymi ja i KidFlash) były w stanie go zauważyć. Po tym tak samo jak reszta drużyny, skierował się ku swojemu, przydzielonemu mu pokojowi, by zapewne spakować niezbędne nu rzeczy.

Ja natomiast, tylko cicho westchnąłem i po woli zaczynałem czuć, że to będzie jedna z tych misji, na której za wiele nie zdziałamy.

- Zapowiada się dłuuugi dzień. - Wymamrotałem, by zaraz poczuć, że będę żałował tych słów, ale nie wiedziałem jeszcze kiedy, czy nawet jak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro