Łotr
Malta była przepiękna. Tryskała życiem i kolorami. W powietrzu unosił się zapach dobrego jedzenia i wody morskiej, a wiatr przyjemnie chłodził rozgrzane słońcem ciało. Popołudnie nie było dokuczliwie upalne, aczkolwiek ciepłe i roziskrzone słońcem.
— Tato! Te lody za szybko topnieją! — marudził Sun-oh. — Kapią mi na ręce, nie umiem sobie z nimi poradzić!
— Musisz jeść szybciej w takim razie — naigrawał się z syna Ji-min.
Sun-oh się naburmuszył.
— Joonie ty mi pomóż — poprosił brata.
Nie miał odwagi zwrócić się do mamy. To ją ubłagał o tego loda, choć nie chciała się zgodzić, nie mówiąc o tym, że przestrzegała go, że nie będą mu smakowały. I tak w rzeczy samej było. Podobał mu się ich kolor, ale w smaku... nie przypominały niczego. Jakby rozpuszczone landrynki.
— Daj, wytrzemy i będzie dobrze — zlitowała się w końcu nad nim Nam-sun i wyciągnęła z torby chusteczkę.
Chwilę później dłoń Sun-oh była czysta i ruszyli dalej deptakiem, a Nam-sun poczuła, jak Ji-min ściska jej dłoń nieco mocniej, jakby dawał jej znak. Rozejrzała się więc wokoło dyskretnie. Oboje w jednym czasie spostrzegli przed sobą dwóch znajomych i dawno niewidzianych mężczyzn.
Ji-min poznał ich od razu pomimo upływu czasu. Pierwsze napotkał spojrzenie JK'a, dopiero potem jego wzrok skrzyżował się z tym V. Szli razem niczym wyrwani z innego, nierealnego świata, o którym starał się zapomnieć. Serce zabiło mu w piersi mocniej na ich widok. Sam nie wiedział, czy ze strachu, czy radości.
— Nie reaguj — poprosił żonę w dyskrecji przed dziećmi. — Nie znamy się.
Nam-sun uścisnęła jego dłoń porozumiewawczo i odwróciła wzrok.
— Mamo, nie radzę sobie z tymi lodami — marudził dalej Sun-oh. — Nie będę ich jadł nigdy więcej. Już naprawdę cię nigdy o nie nie poproszę, tylko błagam, wytrzyj mi znów rękę.
Ji-min miał ochotę zakneblować syna. Liczył, że szwedzki jest na tyle trudny, że V i JK go nie rozpoznają. Nie miał pojęcia czy oni wciąż mieszkali w Australii. Nie chciał o tym myśleć. Wyrzucił wszystko z głowy i...
Minęli się. Koniec.
Po tym spotkaniu nie miał prawa zostać żaden ślad, jednak tęsknota w jego sercu urosła przez lata tak wielka, że nie był w stanie się powstrzymać.
— Idźcie przodem — powiedział do Nam-sun, a ona uścisnęła jego dłoń mocniej.
— Jimmy proszę — jęknęła z lękiem.
Ji-min uwolnił swoją dłoń z jej dłoni.
— Idź, nic się nie martw — uspokoił ją. — Za dosłownie sekundę do was dołączę — obiecał.
Nam-sun nie chciała się upierać, czym zwróciłaby na pewno na siebie uwagę w tłumie ludzi. Posłuchała męża i poszła dalej.
Ji-min włożył ręce do kieszeni i odwrócił się na chwilę, stając z przeszłością twarzą w twarz.
V i JK szli w przeciwnym kierunku, ale czuł, że V tak samo, jak on, się złamie. Nie mylił się. Sekundę później przystanął i obejrzał się za siebie. Ich spojrzenia się spotkały. Patrzeli na siebie przez chwilę z oddali. Uśmiechnął się do niego, a V odwzajemnił uśmiech. Dobrze wyglądał. Widać było, że był szczęśliwy. We wspomnieniach przywołał to jedno, gdy żegnał go nieprzytomnego na lotnisku. Pocałował go wtedy w czoło, mówiąc: — Jesteś łotrem, ale tym dobrym. Uda ci się, zobaczysz, tylko trzymaj się kurczowo życia. Kocham cię bracie. Żegnaj. Nie zobaczymy się nigdy więcej.
A jednak się spotkali. Czuł z tego powodu ulgę. Był pewny, że V nie przeżył podróży do Australii. Długo o nim myślał. Zresztą nie było dnia, żeby tego nie robił.
Nad ich głowami zaskrzeczały mewy i obaj spojrzeli na chwilę w górę. Ji-min zobaczył znów we wspomnieniach ich dwóch, jako małych chłopców na plaży w Busan. W spojrzeniu V było widać bardzo wyraźnie, że i on przywołał w myślach to wspomnienie. Uśmiechnął się do niego raz jeszcze.
Udało ci się łotrze — pomyślał, a ciepłe uczucie rozlało mu się w sercu.
Odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜
Określenie Łotr nie było tu użyte przypadkowo.
Do jutra!
Sev.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro