Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Crush

Był koniec zimy. Padało. W witrynie Meadow&Wind paliły się jak zwykle świeczki i panowało w niej przyjemne ciepło. Aura i witryna współgrały ze sobą, zachęcając, aby wejść do środka, kupić książkę, rozsiąść się wygodnie i w ciszy kontemplować historię zapisaną na jej stronach.

JK nie gustował w czytaniu, ale zauważył zaraz po wejściu do księgarni, że gustował w tym niewysoki chłopak, Koreańczyk, którego widywał tu, ilekroć przekroczył próg popołudniu. Miał może dwadzieścia lat lub o jeden czy dwa więcej. Zawsze z policzkiem wypchniętym okrągłym lizakiem, ubierał się w za duże swetry, szerokie spodnie i kurtki wiatrówki, co rusz innego koloru. JK widział wyraźnie, że powodem jego czytelniczych zapędów nie były jedynie historie zapisane na kartach książek, a właściciel księgarni, czyli jego mąż. V. Tae-hyung. Chłopak wodził za nim rozmarzonym wzrokiem i patrzył jak w obrazek, ilekroć ten przeszedł obok niego.

— Często tu przychodzi? — zapytał więc o niego niby od niechcenia, opierając się o ladę i skanując tyłek V opięty eleganckimi ciemnymi spodniami w drobną kratkę.

Wprowadzał właśnie do systemu numery nakładowe książek i skupiał się na tym, bo pomimo że księgarnia była już czynna od pół roku, to wciąż sprawiało mu to problem. Obejrzał się za siebie zdezorientowany.

— Kto?

— Chłopak w zielonym swetrze. Siedzi w czytelni — wyjaśnił i wskazał na niego skinieniem głowy. — Nie martwi cię, że wypaprze książki tymi lizakami, które wiecznie ma w gębie?

— Aaaa Tae-oh. Owszem, bywa tu dość często, ale nie wybrudził jeszcze ani jednej książki, więc spokojnie. Panujemy nad sytuacją.

JK otworzył oczy szerzej.

— My? Tae-oh? Jesteście na ty? — zapytał zaskoczony. — Ile on ma lat? Dwadzieścia?

V zastygł w bezruchu. Na twarzy miał wymalowany taki wyraz, jakby został złapany na czymś nieuczciwym.

— Dwadzieścia dwa. To coś złego? — zapytał. — Jest miły, kulturalny, lubi książki, dużo czyta, więc pozwoliłem mu tu przychodzić co wieczór.

JK zaśmiał się lekceważąco.

— Jest miły i lubi książki? — zapytał kpiąco. — Tae, ty naprawdę jesteś taki naiwny?

V stanął prosto, a w jego spojrzeniu zagościła dezorientacja.

— O czym rozmawiamy?

— O tym, że chłopak patrzy na ciebie jak w obrazek — wytłumaczył. — A jedyne, po co tu przychodzi, to zapewne, żeby popatrzeć na twój tyłek.

V szybko spojrzał w jego stronę. Spotkał spojrzenie chłopaka i uśmiechnął się do niego dla niepoznaki. Ten rozpłynął się momentalnie jak lody na słońcu i tak samo szybko się opamiętał, gdy obejrzał się na niego JK i z powrotem wlepił wzrok w książkę.

— Jesteś pewien, że on w ogóle czyta tę książkę? — zapytał prześmiewczo JK.

V się żachnął.

— Nie wiem, nie stawiaj mnie w takiej sytuacji. Czuję się jak idiota — obruszył się lekko. — Co mnie obchodzi, co robi? On jest ponad dekadę młodszy od nas.

— Pogoń go stąd — zażądał JK.

V wlepił w niego zaskoczone spojrzenie.

— Nie mogę, zwariowałeś?

— Nie możesz? Niby dlaczego? Zrób to, bo ja to zrobię — pogroził.

— Nie, nie zrobisz — stanął w obronie chłopaka V. — To moja księgarnia i mój pracownik — argumentował.

— Pracownik? — zapytał jeszcze bardziej zaskoczony JK.

— Tak, zaproponowałem mu pracę — fuknął V. — Nie przesadzaj, to dzieciak! — syknął przez zęby. — O co ty mnie posądzasz?

— Ciebie? O nic, ale on... — JK aż się zapowietrzył. — Nie zgadzam się!

V prychnął drwiąco.

— To znaczy co mam mu teraz powiedzieć? Nie, niestety jednak nie dam ci pracy, bo mój mąż twierdzi, że ci się podobam?

— Właśnie tak!

— Oszalałeś JK. Opamiętaj się. Powtarzam, to dzieciak. Nawet jeśli jest tak, jak mówisz, a zapewniam cię, że nie, to niczego to nie zmieni. Zaczyna od jutra.

— Mnie spotkałeś, gdy byłem od niego tylko o rok starszy.

— JK! — warknął V. — Powtarzam ci! Opamiętaj się. Nie będę odpowiadał na te absurdalne zarzuty!

JK zacisnął szczękę i syknął rozeźlony. Odwrócił się tyłem do lady i oparł o nią łokciami. Mrożącym krew w żyłach spojrzeniem obrzucił chłopaka wciśniętego w bordowy fotel, a ten widząc to, zasłonił się mocniej książką, jak tarczą.

JK się skrzywił.

Już ty dobrze wiesz, że cię zdemaskowałem. Książka ci nie pomoże. Już ja się z tobą policzę — złorzeczył na chłopaka w myślach. Przyjrzał mu się dokładnie. Chłopak wyglądał niepozornie, rzeczywiście jak dzieciak, ale to było jak impuls. Czuł się od niego gorszy. Od tej jego buźki na jedno umycie i tych alabastrowych rączek! Nie takich jak jego. Szorstkich i wiecznie umazanych smarem. Nie czytał książek. Poczuł się... stary i nieatrakcyjny. To były irracjonalne powody, ale nie mógł zaprzeczyć, że poczuł się z tym źle.

— Pomożesz mi na zapleczu? — zawołał do niego V, stojąc w drzwiach.

— Może ja pomogę? — zerwał się z fotela chłopak.

JK spojrzał na niego jak wściekły wilk i chłopak opadł z powrotem. Zdjął kurtkę, rzucił na blat i ruszył w kierunku zaplecza.

— Z tego, co mi wiadomo, zaczynasz dopiero jutro — warknął na niego, mijając go w drodze. — Żebyś się za szybko nie wypalił — zadrwił z niego i wszedł na zaplecze, trzaskając drzwiami.

Tuż za nimi stał V wsparty dłońmi o boki i patrzył na niego złowrogo.

— Serio?

JK wypchnął językiem policzek.

— Ale co?

— Traktujesz chłopaka jak...

— Konkurencję? Tak.

V przestąpił z nogi na nogę. Z jego sylwetki ziało pretensją.

— To nienormalne JK. Za kogo mnie masz w takim razie? — zapytał z roszczeniem. — Naprawdę jestem takim nikim? Takim pustym, bezdusznym łotrem, który... Nawet przez gardło mi to nie przechodzi.

JK zwiesił głowę. Nagle uderzyło w niego otrzeźwienie. Poczuł się jak idiota. Byli małżeństwem niemalże od siedmiu lat.

— Masz rację, przepraszam.

V westchnął z ulgą. Podszedł do niego i złapał za policzki. Popatrzył w oczy, ale nie powiedział nic. Przysunął się i pocałował go w usta. Miękko. Namiętnie.

— Czyżbyś zapomniał, kim jesteś? — wyszeptał w jego usta. — Jesteś moim mężem JK. Moje oczy patrzą tylko na ciebie. Na nikogo więcej.

JK objął go w pasie ramionami i oddał się pocałunkowi bez reszty. To zapewnienie mu więcej niż wystarczało, ale...

Rozległo się pukanie do drzwi.

— Może jednak mógłbym pomóc? — zawołał zza nich chłopak.

JK przerwał pocałunek i zacisnął szczękę.

— Błagam, trzymaj mnie od niego z daleka, bo nie ręczę za siebie — syknął, a V zarechotał.

Drzwi się powoli uchyliły, ale JK oparł się o nie mocno ręką, zatrzaskując je z powrotem. Potem złapał jednak za klamkę i otworzył je z impetem, a V przyciągnął mocniej do siebie. Dłoń położył mu na pośladku.

— Rozmawiam z MOIM MĘŻEM! Poza tym nie umiesz czytać? — warknął na stojącego za nimi chłopaka i wskazał skinieniem głowy na tabliczkę. — Tu pisze: Nieupoważnionym wstęp wzbroniony!

Chłopak skrzywił się na widok ramienia JK'a oplecionego wokół pasa V, a potem wrócił wzrokiem do jego oczu.

— Mówi się: jest napisane — upomniał go niepewnie.

JK syknął rozeźlony, a chłopak skulił się w sobie.

— T U J E S T N A P I S A N E: nieupoważnionym wstęp wzbroniony — powtórzył przez zaciśnięte zęby.

Chłopak skrzywił się jeszcze bardziej, jakby połknął coś kwaśnego.

— Ale ja tu pracuję, proszę pana — jęknął znów.

JK zatrzasnął mu drzwi przed nosem.

— DOPIERO OD JUTRA!

💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜

Hahaha biedny JK. To za dużo jak na próbę ognia z jego temperamentem ^^

Ten rozdział dopisałam dosłownie wczoraj. Może być niedoskonały, ale ja się tak dobrze bawiłam gdy go pisałam, że musiałam go wpleść w Heaven :)

Do jutra!

Sev.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro