Crush
Był koniec zimy. Padało. W witrynie Meadow&Wind paliły się jak zwykle świeczki i panowało w niej przyjemne ciepło. Aura i witryna współgrały ze sobą, zachęcając, aby wejść do środka, kupić książkę, rozsiąść się wygodnie i w ciszy kontemplować historię zapisaną na jej stronach.
JK nie gustował w czytaniu, ale zauważył zaraz po wejściu do księgarni, że gustował w tym niewysoki chłopak, Koreańczyk, którego widywał tu, ilekroć przekroczył próg popołudniu. Miał może dwadzieścia lat lub o jeden czy dwa więcej. Zawsze z policzkiem wypchniętym okrągłym lizakiem, ubierał się w za duże swetry, szerokie spodnie i kurtki wiatrówki, co rusz innego koloru. JK widział wyraźnie, że powodem jego czytelniczych zapędów nie były jedynie historie zapisane na kartach książek, a właściciel księgarni, czyli jego mąż. V. Tae-hyung. Chłopak wodził za nim rozmarzonym wzrokiem i patrzył jak w obrazek, ilekroć ten przeszedł obok niego.
— Często tu przychodzi? — zapytał więc o niego niby od niechcenia, opierając się o ladę i skanując tyłek V opięty eleganckimi ciemnymi spodniami w drobną kratkę.
Wprowadzał właśnie do systemu numery nakładowe książek i skupiał się na tym, bo pomimo że księgarnia była już czynna od pół roku, to wciąż sprawiało mu to problem. Obejrzał się za siebie zdezorientowany.
— Kto?
— Chłopak w zielonym swetrze. Siedzi w czytelni — wyjaśnił i wskazał na niego skinieniem głowy. — Nie martwi cię, że wypaprze książki tymi lizakami, które wiecznie ma w gębie?
— Aaaa Tae-oh. Owszem, bywa tu dość często, ale nie wybrudził jeszcze ani jednej książki, więc spokojnie. Panujemy nad sytuacją.
JK otworzył oczy szerzej.
— My? Tae-oh? Jesteście na ty? — zapytał zaskoczony. — Ile on ma lat? Dwadzieścia?
V zastygł w bezruchu. Na twarzy miał wymalowany taki wyraz, jakby został złapany na czymś nieuczciwym.
— Dwadzieścia dwa. To coś złego? — zapytał. — Jest miły, kulturalny, lubi książki, dużo czyta, więc pozwoliłem mu tu przychodzić co wieczór.
JK zaśmiał się lekceważąco.
— Jest miły i lubi książki? — zapytał kpiąco. — Tae, ty naprawdę jesteś taki naiwny?
V stanął prosto, a w jego spojrzeniu zagościła dezorientacja.
— O czym rozmawiamy?
— O tym, że chłopak patrzy na ciebie jak w obrazek — wytłumaczył. — A jedyne, po co tu przychodzi, to zapewne, żeby popatrzeć na twój tyłek.
V szybko spojrzał w jego stronę. Spotkał spojrzenie chłopaka i uśmiechnął się do niego dla niepoznaki. Ten rozpłynął się momentalnie jak lody na słońcu i tak samo szybko się opamiętał, gdy obejrzał się na niego JK i z powrotem wlepił wzrok w książkę.
— Jesteś pewien, że on w ogóle czyta tę książkę? — zapytał prześmiewczo JK.
V się żachnął.
— Nie wiem, nie stawiaj mnie w takiej sytuacji. Czuję się jak idiota — obruszył się lekko. — Co mnie obchodzi, co robi? On jest ponad dekadę młodszy od nas.
— Pogoń go stąd — zażądał JK.
V wlepił w niego zaskoczone spojrzenie.
— Nie mogę, zwariowałeś?
— Nie możesz? Niby dlaczego? Zrób to, bo ja to zrobię — pogroził.
— Nie, nie zrobisz — stanął w obronie chłopaka V. — To moja księgarnia i mój pracownik — argumentował.
— Pracownik? — zapytał jeszcze bardziej zaskoczony JK.
— Tak, zaproponowałem mu pracę — fuknął V. — Nie przesadzaj, to dzieciak! — syknął przez zęby. — O co ty mnie posądzasz?
— Ciebie? O nic, ale on... — JK aż się zapowietrzył. — Nie zgadzam się!
V prychnął drwiąco.
— To znaczy co mam mu teraz powiedzieć? Nie, niestety jednak nie dam ci pracy, bo mój mąż twierdzi, że ci się podobam?
— Właśnie tak!
— Oszalałeś JK. Opamiętaj się. Powtarzam, to dzieciak. Nawet jeśli jest tak, jak mówisz, a zapewniam cię, że nie, to niczego to nie zmieni. Zaczyna od jutra.
— Mnie spotkałeś, gdy byłem od niego tylko o rok starszy.
— JK! — warknął V. — Powtarzam ci! Opamiętaj się. Nie będę odpowiadał na te absurdalne zarzuty!
JK zacisnął szczękę i syknął rozeźlony. Odwrócił się tyłem do lady i oparł o nią łokciami. Mrożącym krew w żyłach spojrzeniem obrzucił chłopaka wciśniętego w bordowy fotel, a ten widząc to, zasłonił się mocniej książką, jak tarczą.
JK się skrzywił.
Już ty dobrze wiesz, że cię zdemaskowałem. Książka ci nie pomoże. Już ja się z tobą policzę — złorzeczył na chłopaka w myślach. Przyjrzał mu się dokładnie. Chłopak wyglądał niepozornie, rzeczywiście jak dzieciak, ale to było jak impuls. Czuł się od niego gorszy. Od tej jego buźki na jedno umycie i tych alabastrowych rączek! Nie takich jak jego. Szorstkich i wiecznie umazanych smarem. Nie czytał książek. Poczuł się... stary i nieatrakcyjny. To były irracjonalne powody, ale nie mógł zaprzeczyć, że poczuł się z tym źle.
— Pomożesz mi na zapleczu? — zawołał do niego V, stojąc w drzwiach.
— Może ja pomogę? — zerwał się z fotela chłopak.
JK spojrzał na niego jak wściekły wilk i chłopak opadł z powrotem. Zdjął kurtkę, rzucił na blat i ruszył w kierunku zaplecza.
— Z tego, co mi wiadomo, zaczynasz dopiero jutro — warknął na niego, mijając go w drodze. — Żebyś się za szybko nie wypalił — zadrwił z niego i wszedł na zaplecze, trzaskając drzwiami.
Tuż za nimi stał V wsparty dłońmi o boki i patrzył na niego złowrogo.
— Serio?
JK wypchnął językiem policzek.
— Ale co?
— Traktujesz chłopaka jak...
— Konkurencję? Tak.
V przestąpił z nogi na nogę. Z jego sylwetki ziało pretensją.
— To nienormalne JK. Za kogo mnie masz w takim razie? — zapytał z roszczeniem. — Naprawdę jestem takim nikim? Takim pustym, bezdusznym łotrem, który... Nawet przez gardło mi to nie przechodzi.
JK zwiesił głowę. Nagle uderzyło w niego otrzeźwienie. Poczuł się jak idiota. Byli małżeństwem niemalże od siedmiu lat.
— Masz rację, przepraszam.
V westchnął z ulgą. Podszedł do niego i złapał za policzki. Popatrzył w oczy, ale nie powiedział nic. Przysunął się i pocałował go w usta. Miękko. Namiętnie.
— Czyżbyś zapomniał, kim jesteś? — wyszeptał w jego usta. — Jesteś moim mężem JK. Moje oczy patrzą tylko na ciebie. Na nikogo więcej.
JK objął go w pasie ramionami i oddał się pocałunkowi bez reszty. To zapewnienie mu więcej niż wystarczało, ale...
Rozległo się pukanie do drzwi.
— Może jednak mógłbym pomóc? — zawołał zza nich chłopak.
JK przerwał pocałunek i zacisnął szczękę.
— Błagam, trzymaj mnie od niego z daleka, bo nie ręczę za siebie — syknął, a V zarechotał.
Drzwi się powoli uchyliły, ale JK oparł się o nie mocno ręką, zatrzaskując je z powrotem. Potem złapał jednak za klamkę i otworzył je z impetem, a V przyciągnął mocniej do siebie. Dłoń położył mu na pośladku.
— Rozmawiam z MOIM MĘŻEM! Poza tym nie umiesz czytać? — warknął na stojącego za nimi chłopaka i wskazał skinieniem głowy na tabliczkę. — Tu pisze: Nieupoważnionym wstęp wzbroniony!
Chłopak skrzywił się na widok ramienia JK'a oplecionego wokół pasa V, a potem wrócił wzrokiem do jego oczu.
— Mówi się: jest napisane — upomniał go niepewnie.
JK syknął rozeźlony, a chłopak skulił się w sobie.
— T U J E S T N A P I S A N E: nieupoważnionym wstęp wzbroniony — powtórzył przez zaciśnięte zęby.
Chłopak skrzywił się jeszcze bardziej, jakby połknął coś kwaśnego.
— Ale ja tu pracuję, proszę pana — jęknął znów.
JK zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
— DOPIERO OD JUTRA!
💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜💜
Hahaha biedny JK. To za dużo jak na próbę ognia z jego temperamentem ^^
Ten rozdział dopisałam dosłownie wczoraj. Może być niedoskonały, ale ja się tak dobrze bawiłam gdy go pisałam, że musiałam go wpleść w Heaven :)
Do jutra!
Sev.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro