Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Impreza skończyła się nad ranem. G-guk pozbył się Tae-hyunga, upijając go w trupa trzema drinkami wypitymi niemalże haustem i porzucił gdzieś na parkiecie. Potem udał się znów do loży, w której siedział Jin. Koszulę miał rozpiętą i rozchełstaną, jakby przed chwilą kogoś przeleciał lub ktoś przeleciał jego i uśmiechnął się nikczemnie na jego widok. W loży wciąż siedział też ten drugi, Seo-joon. Minę miał kwaśną i opierał się łokciami o blat, podczas gdy Jin siedział rozwalony jak cesarz.

— Dobry chłopiec, spisałeś się — pochwalił go i poklepał miejsce obok siebie, nakazując usiąść.

Kiedy G-guk to zrobił, wziął go za rękę i położył ją sobie na rozporku, ale spojrzał na Seo-joona i skinął głową w stronę parkietu.

— Idź, zajmij się tym truchłem, zanim narobi bałaganu — powiedział o Tae-hyungu.

Seo-joon zagryzł szczękę i wstał. Obrzucił G-guka nienawistnym spojrzeniem i ruszył na parkiet.

— O co mu chodzi? — zapytał, wciąż czując w dłoni nabrzmiałego kutasa Jina i pomasował go lekko.

— Od kilku lat chce się dobrać Tae-hyungowi do tyłka, ale jakoś niemrawo mu szło — zakpił Jin. — Dlatego poprosiłem ciebie, żebyś mu pokazał, jak to się robi.

G-guk może i był zepsuty, obracał się wśród dziwek, alfonsów i handlarzy narkotyków, widząc w swoim krótkim życiu nie jedno, ale "od kilku lat" zabrzmiało obleśnie. Chłopak miał szesnaście, a wyglądał na czternaście. Kilka lat temu wyglądał zapewne na dziesięć.

— To znaczy od ilu? — zapytał, ale Jin się skrzywił na to pytanie, więc dodał: — Przecież to nie było trudne.

Jin zaśmiał się kpiąco.

— Wszystko staje się trudne, gdy dopuścisz do głosu uczucia. Idiota się zakochał. Nie wiem, co sobie myślał — skwitował, kończąc temat.

G-gukowi było to na rękę. Na samą wzmiankę o uczuciach dostawał gęsiej skórki. Nie miał pojęcia, co oznaczają. Nigdy od nikogo ich nie doświadczył ani nikogo nimi nie darzył. Kojarzyły mu się ze słabością, a on za nic w świecie nie chciał być słaby. Jedynym uczuciem, jakie kiedykolwiek czuł, był sentyment i czuł go do niewidomego starca, który był jego dziadkiem. Matkę i ojca ledwo pamiętał żywych. We wspomnieniach słyszał ich krzyki, gdy się kłócili, a ich twarze kojarzył tylko ze zdjęcia, które trzymał pod poduszką.

Spojrzał na Jina z odrazą wymalowaną na twarzy, a Jin się roześmiał głośno.

— Tae-tae nie jest taki łatwy, ale widocznie masz coś w sobie, że na ciebie poleciał — wytłumaczył. — Już kilka razy próbowałem i nic z tego, ale mniejsza o to. Nadajesz się. Przyjedź do Seulu, będziesz dla mnie pracował — powiedział szorstko i wręczył mu karteczkę z adresem. — Będziesz dobrze zarabiał, ale musisz być mi posłuszny.

G-guk miał wrażenie, że niczego w życiu tak nie pragnął usłyszeć, jak właśnie tych słów. Bynajmniej tych o podobaniu się Tae-hyungowi, a o pracy. Kiwnął energicznie głową twierdząco i schował karteczkę do kieszeni spodni.

— Kiedy? — zapytał zniecierpliwiony.

— Możesz nawet jutro — odpowiedział Jin. — Ja wracam jeszcze dziś.

Jego głos był jak zwykle chłodny i wyprany z emocji. Ciarki przeszły G-gukowi po plecach. To było spełnienie jego marzeń, wyrwać się z tej dziury, a przede wszystkim od Yu-mi i pracy dla niego. Miał dość jego ograniczeń i głupich rozkazów. Chciał zarobić duże pieniądze. Być kimś. Praca dla Jina była tego obietnicą.

— Ile będę zarabiał? — zapytał przezornie.

Jin popatrzył na niego groźnie, ale po chwili znów uśmiechnął się nikczemnie.

— Umiesz się bić?

— Tak.

— Posługiwać bronią?

— Też.

— To zarobisz dużo. Ale tak jak wspomniałem, jeśli będziesz mi posłuszny, w niedługim czasie zarobisz dużo więcej.

G-guk zastanowił się chwilę.

— W jakim sensie posłuszny? — zaczął dopytywać o szczegóły.

— Musisz robić to, co ci każę.

— Chodzi o seks?

Jin znów się zaśmiał.

— Nie. Seks to będzie premia, pasuje?

— No nie wiem — skrzywił się G-guk.

Czuł przewagę na Jinem z powodu Tae-hyunga. Coś nierozerwalnie się z nim wiązało, a G-guk nie był taki głupi, żeby tego nie zauważyć.

— W takim razie albo mi zaufasz, albo nic z tego. Ile zarabiasz teraz? — zapytał hardo. — Czym się zajmujesz? Zapewne handlujesz prochami.

G-guk skinął głową.

— Potrafię zarobić milion w ciągu dwóch tygodni.

Jin roześmiał się głośno i klasnął w dłonie.

— Tyle będziesz zarabiał w jeden dzień... za godzinę pracy. Nie ma mowy o handlu prochami. Będziesz posłańcem.

G-guk wytrzeszczył na niego oczy, ale po chwili znów się skrzywił.

— Co to znaczy posłańcem?

— Zadajesz za dużo pytań — upomniał go ostro.

— Bo ty za mało dajesz mi odpowiedzi — burknął G-guk.

— A czego się spodziewasz? Umowy o pracę? — zapytał karcąco Jin. — Nie jestem CEO w korporacji. Potrzebuję prawej ręki i kogoś, kto za pieniądze będzie wykonywał moje polecenia.

G-guk poczuł, jak przez jego ciało przepływa potężna fala ekscytacji. Nabrał powietrza do płuc, żeby zapytać o coś jeszcze, ale Jin energicznie podniósł plecy z oparcia i pocałował go zachłannie w usta. Wepchnął mu język głęboko do gardła i pozwolił chwilę cieszyć się doznaniem. Dłoń wsunął mu między nogi i ścisnął nabrzmiałe w jedną chwilę przyrodzenie.

— Zaufaj mi. Nie będziesz żałował. Podobasz mi się, a jak mi się ktoś podoba, nie rzucam słów na wiatr. Przyjedź — powiedział stanowczo, a potem wstał i wyszedł.

G-guk wrócił do swojego pokoju, który wynajmował od rybaka i choć nie umiał zmrużyć oka, to w końcu zasnął na kilka godzin, zmęczony tłukącymi się myślami w głowie. Postanowił zaufać Jinowi, dlatego tuż po przebudzeniu, w samo południe pognał nad zatokę do Yu-miego. Nie mógł się oprzeć, żeby mu wreszcie nie wygarnąć.

— Nie będę dłużej twoim służalcem, pierdol się — zagrzmiał, gdy zastał go w jednym z barów.

— O czym bredzisz śmieciu? — burknął Yu-mi, dopijając alkohol ze szklanki.

— Nie pracuję już u ciebie — warknął G-guk.

Yu-mi był wyraźnie zbity z tropu, ale nie chciał dać tego po sobie poznać.

— Chuj mnie to obchodzi? Póki nie oddasz całej kasy, to będziesz nawet moją dmuchaną lalą do dymania, jak będę tego chciał — zakpił.

— Nic nie jestem ci dłużny — zaprzeczył wzburzony G-guk.

Taka była prawda. Co jak co, ale nigdy nie miał u niego długów. Może nie zawsze śmierdział groszem, ale umiał zadbać o swój tyłek.

— Ja mówię, że jesteś, to jesteś. Wisisz mi parę milionów — oskarżył go Yu-mi.

— Milionów? Oszalałeś chyba! — wściekł się G-guk.

Nie zapanował nad sobą. Wiedział, że Yu-mi chce go uwiązać. Teraz był pewien, że jest jego najlepszym człowiekiem. Podszedł do niego, złapał za szklankę i rozbił ją o jego policzek. Krew trysnęła jak gejzer z rozciętej skóry.

— Ty kurwo! — wrzasnął Yu-mi i złapał się za policzek. — Zabiję cię ty szmato! — wrzeszczał za nim, gdy ten uciekał z baru, przewracając po drodze stołki.

Całą drogę do pokoju wynajętego od rybaka przebiegł piechotą, bo bał się wsiąść do autobusu. Gdyby tak go ktoś przyłapał, byłby jak w potrzasku. Musiał się czym prędzej ewakuować z miasta. Yu-mi, choć był mendą, to miał powiązania i ludzi, którzy gotowi byli stanąć za nim murem. Wiedział, że jeśli Yu-mi oskarżył go o długi, to miał je bez względu na to, gdzie leżała prawda. Wpadł do domu rybaka zdyszany, a tam... Yu-mi siedział przy stole, a żona rybaka opatrywała mu policzek.

— Jak to się stało? — dopytywała z przejęciem.

— Nie pytaj, tylko zrób coś z tym, boli jak cholera — mówił zdenerwowany Yu-mi. — Nie po to mój ojciec się z tobą ożenił, żebyś była bezużyteczna — beształ kobietę.

G-guk stanął oniemiały w progu. Yu-mi był najstarszym synem rybaka, którego nigdy nie spotkał. Znał tylko tego wiecznego beksę Marca i jego starszego brata Tae-ho.

Yu-mi spojrzał na niego i też oniemiał. Po chwili jednak się opamiętał i zmarszczył brwi.

— A ty do kurwy nędzy co tu robisz?

— Mieszka — odpowiedziała za niego kobieta. — Twój ociec wynajmuje mu pokój na górze.

Yu-mi skrzywił się nienawistnie i zerwał się z miejsca.

— Zabiję cię ty sukinsynu! — wydarł się na całe gardło i rzucił w pościg za G-gukiem. — Zobacz, co mi kurwa zrobiłeś skurwielu! Wypruję ci flaki złamasie! — wrzeszczał za nim, gdy biegli już obaj po schodach w górę.

G-guk wpadł do pokoju zdyszany jak zwierzę i zatrzasnął za sobą drzwi, przekręcając zamek. Wiedział jednak, że długo nie zatrzymają Yu-miego. Wykonane z byle jakiej dykty, były jedynie chwilową przeszkodą, nie mówiąc o tym, że Yu-mi miał zapewne przy sobie broń. Rzucił się na łóżko i sięgnął pod poduszkę. Wydobył spod niej zdjęcie rodziców i wetknął do kieszeni. Potem zrywając firankę, otworzył okno i wyskoczył na gzyms budynku. Zsunął się po dachu i zeskoczył najpierw na dach szopy, a potem do ogródka. Popędził co sił w nogach na przystanek autobusowy. Tym razem musiał skorzystać z komunikacji. Na obrzeża Busan, do domu jego dziadka, wiodły dziesiątki kilometrów. Nikt o nim nie wiedział, więc był bezpieczny aż do wieczora, kiedy to odchodził nocny pociąg do Seulu.

— Wyjeżdżam dziadku, poznałem kogoś, zabiera mnie do Seulu, ale obiecuję, że będę cię odwiedzał — wytłumaczył mu, gdy dotarł na miejsce.

— Kim jest ten ktoś? — dopytywał zmartwiony dziadek.

G-guk się uśmiechnął, choć dziadek nie mógł tego zobaczyć. Był przecież niewidomy.

— To Jin, jest bogatym przedsiębiorcą, dał mi dobrą pracę — chwalił. — Podziwiam go. Jest niesamowity. Będę teraz dobrze zarabiał, może nawet wrócę do szkoły — kłamał jak z nut, bo wiedział, że dziadek chciał to usłyszeć.

Dziadek jednak nic nie powiedział. Zasępił się, ale nie sprzeciwił.

— Uważaj na siebie synku — poprosił jedynie.

Nad ranem G-guk dotarł do Seulu, gdzie czekało go niespodziewane rozczarowanie.

W bibliotece dużego, mrocznego, ale luksusowego domu, odkrył, że Jin nie jest szefem rodziny, tak, jak się tego spodziewał. Nie był nawet jego prawą ręką, a o zgrozo, jego zięciem, który nie tylko miał żonę, ale i trzecie dziecko w drodze. Mimo to lgnął do niego jak ćma do światła i był jednocześnie na niego wściekły.

— Mówiłeś, że będę mógł dla ciebie pracować! — wydarł się na niego, gdy po spotkaniu w bibliotece, spotkali się w pokoju hotelowym, w którym Jin go chwilowo zakwaterował.

— Bo będziesz! Zamknij pysk! — zagrzmiał Jin. — Musisz tylko zgodzić się na pewne warunki.

G-guk zamilkł, nicując go wzrokiem.

— Jakie?

— Musisz udawać, że zakochałeś się w Tae-hyungu — zakomunikował mu bez ogródek Jin.

G-guk otworzył oczy szeroko.

— Nie ma kurwa mowy! — sprzeciwił się od razu. — Nie będę niczyją niańką! Pokurwiło cię?

Jin podszedł do niego zamaszyście i uderzył go w twarz z całej siły. Cios był tak silny, że powalił G-guka na podłogę. Jin się skrzywił z pogardą.

— Zamknij ten niewyparzony pysk! Od dziś masz się wyrażać, a zwłaszcza przy mnie! Nie będę pracował z plebsem! — warknął złowrogo. — A jak ci się coś nie podoba, to możesz się wynosić tam, skąd cię tu przywiało! Mam plan i żaden gnojek taki jak ty mi go nie pokrzyżuje.

G-guk złapał się za policzek i milczał przez chwilę. Podniósł się z kolan i spojrzał na Jina spod byka.

— Co to za plan? — zapytał rozeźlony, ale równie ciekawy.

— Nie musisz znać szczegółów — burknął lekceważąco Jin. — Wystarczy, żebyś działał, jak ci nakażę.

— Czyli jak?

— Musisz uwieść Tae-hyunga, ja zajmę się Nam-joonem. Ojciec ledwo zipie. Grabarz przyłoży mu łopatą jeszcze tej zimy, a wtedy zaczniesz pracować dla mnie.

G-guk wciąż trzymał się za piekący policzek, ale to nie ból, a wściekłość paliła go pod skórą. Nie miał jednak innego wyjścia, jak się zgodzić. Spalił za sobą wszystkie mosty. Nie miał dokąd pójść. Nikt nie chciałby z nim pracować, po tym, jak załatwił Yu-miego. Do dziadka nie mógł wrócić. Poza tym plan Jina był kuszący. Miał potencjał, był wart spróbowania. Jin nie był byle kim. Miał zło we krwi, a G-guk wierzył w zło. Lgnął do niego.

— Jak długo? — zapytał.

— Tyle ile będzie trzeba — odpowiedział wymijająco Jin.

— Zgoda — syknął G-guk.

Jin uśmiechnął się nikczemnie. Podszedł do niego i stanął twarzą w twarz.

— Dobry chłopiec — pochwalił go, a potem zamyślił na chwilę, patrząc mu prosto w oczy. — Targowałeś się kiedyś z diabłem? — zapytał złowrogim szeptem.

G-guk przełknął głośno.

— Co masz na myśli?

Jin wyciągnął z kieszeni woreczek z białym proszkiem. G-guk tylko rzucił okiem.

— Kokaina?

— Nic innego skarbie — zakpił Jin. — To jak?

— Nigdy nie brałem...

Jin znów się uśmiechnął.

— Wiele straciłeś, czas to nadrobić — zasugerował kusząco.

— Nie stać mnie na to gówno — zasugerował ostro G-guk.

Istotnie tak było. Nie na darmo, mówi się, że to narkotyk elit.

— Teraz będzie cię stać na wszystko skarbie — dodał i złapał go za koszulkę.

Jednym silnym szarpnięciem nakłonił, aby uklęknął.

— Za to, że jesteś taki posłuszny, dostaniesz nagrodę — wyszeptał wyuzdanie. — Otwórz usta szeroko. Marzę, żeby się znów w nie wbić.

G-guk spojrzał na niego w górę, butnie.

— Zerżnąłbyś mnie wreszcie — zeźlił się.

— I na to przyjdzie czas, ale jak zasłużysz.

🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣🟣

Porzygam się zaraz...

Myślę, że mamy niemalże pełny zarys tego, w co wpakował się G-guk, przyjeżdżając do Seulu i jaką rolę odegrał w tym wszystkim Jin. Wiemy, skąd Yu-mi miał bliznę na policzku. Dlaczego G-guk był uzależniony od kokainy i po raz pierwszy dowiadujemy się rzeczy, o których ani Nam-joon, ani V nie mieli pojęcia, a może Nam-joon miał, ale nie nigdy nie powiedział? A mianowicie, jaki plan miał Jin, ta podła kreatura. Wygląda na to, że chciał przejąć władzę w rodzinie. Jak do tego doszło, że jej nie przejął? Tu Wam zdradzę, że sam ukręcił na siebie bata, sprowadzając G-guka do Seulu. I nie, nie dlatego, że to właśnie on strzelił do niego w knajpie, bo nigdy by tego nie zrobił, gdyby nie... no właśnie, zupełnie nowe fakty. Jakie? O tym trzeba przeczytać w kolejnych rozdziałach;) Planuję może jeszcze góra dwa i koniec.

Przed nami kilka ostatnich znaków zapytania, ale już całkiem niewiele. No i puenta. Myślę, że da do myślenia.

Seo-joon — to bydlę — o wszystkim wiedział od samego początku, a udawał takiego świętego. Zwyrodnialec.

Potem już tylko Heaven ^^ nie mogę się doczekać. Strasznie jestem ciekawa Waszych wrażeń. ^^ Na Ig w stories jest jeszcze przez parę godzin dostępna ankieta. Jeśli macie ochotę "zadecydować" w jaki sposób opublikować Heaven, to koniecznie tam zajrzyjcie.

Do następnego. Teraz pójdzie już z górki.

Sev.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro