✭ Skąd się biorą dzieci? ✭
Dzieci wesoło bawiły się w ogródku posesji rodziny Thorinio. Było ciepłe, spokojne popołudnie, a maluchy dopiero co wróciły z przedszkola. Chłopcy bawili się w ogrodzie oczekując na obiad, który przygotowywała Sky. Tego popołudnia Johny miał dla swojego przyjaciela niespodziankę, którą koniecznie chciał mu pokazać. Był bardzo podekscytowany i omal się nie wygadał, zanim nie wrócili z zajęć, ale udało mu się dotrzymać sekret do powrotu do domu.
- Simek, zobać!!- mały brunecik pokazał przyjacielowi zdjęcie USG, które dała mu mama. Mimo że niewiele na nim widział, był bardzo szczęśliwy i miał w sobie więcej energii niż zwykle.
("Simon, look!")
- Cio to? - drugi z chłopców podzielał jego entuzjazm.
("What's that?")
Simon przyglądał się zdjęciu z każdej strony, ale również nic nie potrafił na nim zobaczyć. Pomijając fakt, że chłopiec nie wiedział co jest na zdjęciu i tak nie mógłby za wiele na nim dostrzec. Sky była dopiero w 6 tygodniu ciąży, więc na fotografii nie było nawet zarysu dziecka. Mimo to John nie mógł się powstrzymać, by nie przekazać swojemu najlepszemu przyjacielowi wielkiej nowiny.
- To źdjęcie mojego braciśka! Bende miaj braciśka!!- zapiszczał z ekscytacji.
("It's a picture of my baby brother! I will have a brother!")
To najlepsza wiadomość, jaką mogli usłyszeć! Przecież taki braciszek to niesamowita sprawa! Będą mieli kolejnego kompana do zabaw, a im więcej osób do zabawy, tym lepiej! Co prawda Si zazwyczaj był nieśmiały w stosunku do nieznajomych, ale taki maluch to co innego. W końcu Nowy będzie wychowywał się z nimi od początku, sami będą mogli go wszystkiego nauczyć. Mało tego, będą dla niego wzorem do naśladowania i na pewno będzie odczuwał przed nimi respekt. Cały wachlarz opcji do wykorzystania, a dzidziusia nawet jeszcze z nimi nie ma.
- Wooow, ale siupel! Aje na tym źdjęciu nić nie widać. Dzie on ma głowe?- blondynek próbował znaleźć cokolwiek na czarnej fotografii.
("Wooow, that's so cool! But you can't see anything on that picture... Where's his head?")
- Umm.. nje fjem. To źdjęcie byjo robjone psez bzusek mamy, djatego jeśt takie ciemnie.- wyjaśnił.
("Um... I dunno. This picture was taken through my mom's belly. That's why it's so dark.")
- Pśeź bźusiek?! To ciocia źjadła tfojego blaciśka?!- Si z przerażeniem zerknął na okno, przez które widać było krzątającą się po kuchni kobietę. Nigdy by nie podejrzewał swojej ukochanej cioci o kanibalizm, ale słowa przyjaciela nie brzmiały jak żart.
("Through her belly? Aunty ate your brother?!")
- Nie! Nikogo nie źjadja, po prośtu go tam tsyma.- ponownie naprostował.
("No! She didn't eat anyone, she's just holding him there.")
Oczywiście mały Thorinio sam nie do końca wiedział czemu dzieci trzyma się w brzuszku, ale mama starała się mu wyjaśnić, że przechowuje tam dzidziusia dopóki nie będzie gotowy, żeby się z nim zobaczyć.
- A śkąd on się tam wsiął?
("How did he get there?")
- Noo... Tata pofieciał, ze jak dziefcyna zje nasionko, to potem w bzusku jej rośnie dzidziuś.
("Well... Daddy said that if a girl eats a seed, then a baby grows in her tummy.")
Oczywiście z informacją o nowym członku rodziny szły w parze pytania ze strony Johna, skąd się biorą dzieci. San w prawie każdym aspekcie był wręcz wzorowym ojcem, ale był fatalny w odpowiadaniu na tak skomplikowane pytania, zwłaszcza zadawane przez czterolatka. Rozmowy o cudzie narodzin i skomplikowanym procesie ciążowym były dla niego krępujące, z resztą po co czterolatkowi taka wiedza? Włoch wolał wymyślić jakąś bujdę, którą chłopiec łatwo łyknie, niż trudzić się w tłumaczeniu na czym polega krąg życia.
- Wooow... To cieci biolą się ź nasioń?
("Wooow... So children come from seeds?")
- Noo, chyba tak..
("Well... I guess so.")
- A cio jeśli ciefcynka psipatkowo połknie nasiońko? Na psikłat peśtkę ź albuzia?- im więcej John mu tłumaczył, tym więcej nowych pytań pojawiało się w głowie blondyna.
("What if a girl accidentally eats a seed? Like a watermelon seed?")
Czy wszystkie nasionka mają w sobie dzidziusia, czy tylko te specjalne? Jeżeli tak, to czym się od siebie różnią, jak to rozpoznać? Czy rodzaj nasionka zależy od płci dziecka, bądź jego koloru skóry, włosów i oczu? Skąd wziąć nasionka z dzidziusiem? No i najważniejsze pytanie, ile trzeba czekać aż dzidziuś wyrośnie? Jak go potem wyjąć z tego brzuszka? Czy chłopcy też mogą nosić w sobie nasionka? Przecież gdyby nie mogli, to Simon nie miałby dwóch tatusiów, prawda?
- Nje fjem, to chyba tseba jakoś wyjąś tego dzidziusia...- nagle w głowie Johny'ego zrodził się sprytny plan, żeby przetestować teorie swojego taty.- A moze to jutro sprafcimy?
("I don't know... I guess you have to take the baby out somehow. [...] What if we'll check it tomorrow?")
- Jak?
("How?")
Simon zawsze ulegał wszystkim, nawet najgłupszym pomysłom bruneta. Był tak bardzo oddany przyjacielowi, że zrobiłby z nim wszystko, nawet nie zadając żadnych pytań. Pomimo, że notorycznie wpadał przez Johny'ego w jakieś tarapaty nigdy mu nie odmawiał, kiedy ten wymyślał nowe, niebezpieczne zabawy i intrygi.
- Pofjemy Kassi, zeby zjadja peśtkę i źrobi nam dzidziusia.
("We'll tell Cassie to eat a seed and she'll give us a baby!")
Tym razem plan był bardzo prosty. Cassandra była koleżanką chłopców z przedszkola i była jedyną dziewczyną, z którą można było się fajnie bawić. Nie interesowały ją lalki i ''zabawy w dom'', była bardzo dzika i żywiołowa. Wspinała się z chłopakami po drzewach i nawet nie bała się wejść w pokrzywy. Cassie potrafiłaby zrobić dosłownie wszystko, więc czym dla niej jest połknięcie małej pestki? Poza tym dzięki temu blondyn również mógłby mieć braciszka, a to byłaby już czwarta osoba do zabawy! Z resztą jeżeli robienie dzieci jest takie łatwe, Simon i Johny będą mogli zrobić sobie całą wielką ekipę do zabaw.
- Dobla! - natychmiast się zgodził.- A moge ja go potem wsiąć? Ja teś ściałbym blaciśka.
("Okay! [...] Can I take him? I also want a brother.")
- No dobra.
("Sure.")
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Gregory wracał z popołudniowego spaceru z July, której poświęcał dużo czasu odkąd siedział w domu na zwolnieniu lekarskim. Samotność i brak możliwości wykonywania pracy go dobijały, a sam nie potrafił wysiedzieć tyle godzin w domu. Dlatego od tygodnia pierwszą połowę dnia poświęcał na treningi psa, dopóki jego rodzina nie wróciła do domu.
Tego dnia jego spacer się przedłużył, więc kiedy dotarł do domu spotkał w nim Erwina rozmawiającego z Simonem. Mężczyzna był wyraźnie poirytowany podczas rozmowy, ale nie unosił głosu, jego ton był po prostu surowy i stanowczy. Tymczasem chłopiec z pokorą i skruchą przyjmował reprymendę ojca. Miał spuszczoną główkę i bawił się palcami, co zawsze świadczyło o tym, że odczuwa wstyd lub poczucie winy.
- Cześć skarbie.- szatyn krótko ucałował policzek męża.- A czemu mój maluszek jest taki przybity?- kucnął przy swoim synku.
- Bo dzisiaj w przedszkolu nieźle nabroił.- siwowłosy przeczesał z irytacją włosy.
- A co się stało?
- Razem z Johnym kazali zjeść swojej koleżance pestkę z brzoskwini i młoda się nią zakrztusiła. Przyjechała karetka i zrobił się syf.- streścił.- Już sam nie wiem, czy mam mu dać karę na słodycze, czy owoce.- przewrócił oczami.
Co prawda finalnie dziewczynce nic poważnego się nie stało, ale było cholernie blisko, żeby Cassie się zadławiła. Gdyby opieka społeczna dowiedziała się, że dziecko pod ich nadzorem jest odpowiedzialne za czyjąś śmierć, od razu by im je zabrano. A przynajmniej tego obawiał się złotooki, dlatego był taki poirytowany wybrykiem Simona. Blondyn zawsze był grzeczny, a wszystkie głupie rzeczy jakie wyprawiał w przedszkolu były głównie zasługą Johny'ego, więc nawet kiedy wpadł rodzice rzadko go karali. Nie przejmowali się problemami pokroju stłuczonych naczyń, porysowanych ścian, czy nawet wybitego okna. To wszystko było problemami materialnymi, z którymi mężczyźni nie mieli kłopotu, żeby za nie zapłacić, dlatego karanie ich syna zawsze kończyło się tylko na pouczeniu. Tym razem jednak to, co chłopcy zrobili mogło zagrażać życiu innego dziecka i Erwin zwyczajnie się bał, że jako przybrany rodzic może mieć przez to problemy. Nie mógł przecież pozwolić, żeby ktoś odebrał mu syna przez jakiś wypadek przy zabawie, więc musiał wyciągnąć konsekwencje, które chociaż trochę pomogą zrozumieć maluchowi powagę zaistniałej sytuacji.
- O cholera, nic się tej małej nie stało?- po usłyszeniu historii Gregory poważnie się przejął.
- Niee, karetka ją zabrała i wyciągnęli jej pestkę w szpitalu, co nie zmienia faktu, że mogło dojść do tragedii.- spojrzenie Erwina jeszcze nigdy nie było tak ostre, kiedy patrzył na Simona.
- A-aje my nie ścieliśmy źlobić jej ksifdy...- wyszeptał chłopiec. Był bardzo wystraszony, jego tatuś chyba jeszcze nigdy nie był na niego taki zły.
("B-but we didn't want to hurt her...")
- To dlaczego chcieliście, żeby zjadła tą pestkę? Przecież wiesz, że ich nie można jeść.- szatyn próbował załagodzić sytuację i uspokoić malucha, dlatego jego głos był łagodny. Można było powiedzieć, że w ich przypadku to pastor odgrywał rolę ''złego gliny'', a funkcjonariusz ''dobrego''.
- Nio bo Źiony pofjeciał, źe ź peśtek lobi się dzidziusia i jak Kaśi ją źje, to wylośnie jej w bźuśku dzidziuś.
(" 'Cause Johny said that babies come from seeds and if Cassie eats one, she will grow a baby in her tummy.")
Nic tak nie mogło podsumować wypowiedzi chłopca jak głośny facepalm, którego przybił sobie Erwin. Był jednocześnie zszokowany pokręconą logiką chłopców, jak i zły na Sana, który zapewne był autorem tej szalonej teorii, skoro blondyn usłyszał ją od jego syna. Szatyn natomiast musiał zakryć dłonią usta, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Głupie pytania lub dziwne rozumowanie świata przez Simona często go rozśmieszało, ale ta idea przebiła wszystkie inne, jakie dotychczas mógł wymyślić z przyjacielem.
- A czemu chcieliście jej zrobić dzidziusia?- dopytał, prawie się śmiejąc. Nie spodziewałby się, że kiedykolwiek zada to pytanie czteroletniemu dziecku.
- Nio bo... bo Źiony bęcie miał blaciśka i ja teś bym ściał...- dodał niemal szeptem. To była kolejna rzecz, o którą głupio mu było prosić rodziców, dlatego razem z brunetem woleli sami się tym zająć.
(" 'Cause... 'cause Johny will have a baby brother and I also want one...")
Młodszy z ojców wytrzeszczył oczy słysząc prośbę malucha. Nie spodziewałby się, że afera z głupią pestką była początkowo planem na zdobycie rodzeństwa. W ogóle nigdy by się nie spodziewał, że jego syn poprosiłby o coś takiego! Bardzo dobrze żyło im się w trójkę (czwórkę, licząc psa) i siwy nie zamierzał dokładać sobie kolejnej tony obowiązków. Już i tak poszedł na spory kompromis zgadzając się na tego pchlarza!
- Hm, czyli chciałbyś mieć braciszka?- Gregory dwuznacznie zerknął na pastora, a na jego ustach rozciągnął się leniwy uśmiech.
- Nawet o tym nie myśl, Grzegorz!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro