Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✭ Koszmarny dzień ✭

To był wyjątkowo męczący dzień. Pomijając paskudną październikową pogodę, w całym mieście panowała jakaś okropna grypa. Prawie każdy spotkany na ulicy przechodzień kaszlał, dusił się i pluł. Spacer przez Los Santos wyglądał jak marsz gruźlików.

Z tego powodu większość pracowników ZS Custom's była na zwolnieniu lekarskim i Erwin był zmuszony siedzieć cały dzień na warsztacie jedynie ze Speedo, który też nie czuł się najlepiej. Jakby tego było mało przedszkole Simona również zostało zamknięte z powodu zaraźliwej choroby i kazano wszystkim dzieciom pozostać w domach. W tym przypadku złotooki był zmuszony wziąć ze sobą malucha do pracy. Do wyboru było jeszcze oddać go na patrol wraz z Grzegorzem, a z umiejętnościami jeździeckimi swojego małżonka wolał mu nie zostawiać dziecka pod opieką w pracy. Poza tym Si dobrze się bawił na warsztacie, potrafił być grzeczny i cichutko zająć się sobą, gdyby nie Speedo, który go ciągle nakręcał i wygłupiał się z nim, jakby sam miał 5 lat. Z Albertem u boku Erwin miał dwójkę dzieciaków do opieki na głowie, a przy niektórych zachowaniach białowłosego pastor zaczął się zastanawiać jak Vasquez z nim tyle wytrzymuje. Widząc jak chłopak wygłupia się w smarze z jego synkiem miał ochotę skręcić mu kark. Cały wieczór będzie musiał spędzić przy myciu dziecka i praniu jego ubrań. A mógł pojechać na ten patrol z Grzesiem.

U Gregory'ego dzień przebiegał równie ciężko. Na komendzie też brakowało funkcjonariuszy, więc musiał zostać na przymusowe nadgodziny. W dodatku musiał dokończyć raporty za chorych pracowników, więc utknął w papierkowej robocie. Cały dzień przesiedział na komendzie prowadząc przesłuchania i zajmując się w większości czasu dokumentami policyjnymi. Głowa mu pękała od patrzenia w monitor od 10 godzin, mózg przestał myśleć sprawiając że zapisywał jakieś kompletne bzdury, a po piątym kubku kawa przestała na niego działać. W dodatku zaczęło go drapać w gardle, więc zaczął się martwić czy to wina klimatyzacji w biurze, czy złapał to okropne choróbsko.

Wieczorem też nie brakło im obowiązków. Siwy wrócił do domu pierwszy decydując się zamknąć warsztat wcześniej po tym jak Albert mu zemdlał i Sindacco musiał go odebrać. Choroba całkiem pochłonęła jego organizm, tym bardziej że chłopak się nie oszczędzał kiedy wymyślił durną zabawę w berka z jego synem. Nie wiedzieć czemu Speedo miał fioła na punkcie Simona, na jego widok zachowywał się jak pies na widok właściciela. Cieszył się, wygłupiał i wolał bawić się z maluchem niż zająć swoją pracą. Trzeba przyznać, że szef warsztatu odetchnął z ulgą, kiedy jego wspólnik gorzej się poczuł i został zgarnięty do domu. Wreszcie miał trochę spokoju. Co nie zmienia faktu, że w domu czekała go walka z brudnymi ubrankami dziecka, jak i samą kąpielą Simona, która przez tego idiotę trwała prawie 2 godziny. Na domiar tego maluszek zaczął mu kaszleć, więc musiał się zarazić od tego kretyna. Ten dzień nie mógł być gorszy.

Gdy Gregory wrócił do domu Erwin kończył usypiać synka. Szatyn wyglądał jak żywy trup, blady z podkrążonymi oczami. Był pewien, że następnego dnia będzie chory. Nie miał nawet ochoty, by zjeść kolację z ich cateringu. Wykrzesał siły jedynie na prysznic, by paść na łóżko obok męża.

Obydwoje głośno westchnęli odczuwając spokój pierwszy raz tego dnia.

- Nawet nie wiesz jaki jestem zmęczony. - Gregory rozpoczął konwersacje.

- No tak, ty jesteś zmęczony, bo mój dzień to było bieganie po łące. - prychnął młodszy.

- Kochanie proszę, nie kłóćmy się dzisiaj, naprawdę nie mam na to siły. - westchnął. - Ale byłbym wdzięczny, gdybyś zrobił mi masaż. Cały dzień siedziałem przed komputerem i wszystko mnie boli. - głośno jęknął kiedy coś strzeliło mu w karku, gdy poprawiał sobie poduszkę.

- Ojoj biedny, musiał siedzieć i patrzeć w ekran, ale mi cię żal. - chłopak zakpił ze swojego męża wyładowując na nim frustrację z całego dnia.

- Erwin.

- Mój dzień był zajebisty. Najlepszym momentem było jak musiałem wyciągać Simona spod samochodu, bo utknął kiedy ten kretyn bawił się z nim w chowanego. Czaisz to? W chowanego na pierdolonym warsztacie pełnym niebezpiecznych przyrządów! - wściekłość płonęła w złotych oczach, więc Gregory zaczął bawić się jego włosami w uspokajający sposób.

- Potem zaczęli się ganiać, wszystko ujebane w smarze, aż Speedo się w końcu wyjebał. - Monte mimowolnie parsknął śmiechem słuchając opowieści małżonka. - Też się śmiałem dopóki nie ogarnąłem, że zemdlał. Padł z przemęczenia, bo złapał to choróbsko. Jak Simon jutro będzie chory to mu nogi z dupy powyrywam.

- To nie wina Speedo tylko bakterii, już tak nie przesadzaj.

- Akurat to jego wina. Simon siedział sobie spokojnie w biurze i zajmował się sobą, wiesz że potrafi być grzeczny. Aż przyszedł ten przygłup i jak się dowiedział, że Si jest ze mną to dostał jakiegoś pierdolca. Zaczął go namawiać na jakieś durne gry i zamiast mi pomagać musiałem ich obu niańczyć. Właśnie dlatego nie chcę mu nigdy zostawiać małego pod opiekę, on sam zachowuje się jak szczeniak. - zakończył wypowiedź głośnym prychnięciem.

Gregory delikatnie pokręcił głową, czemu towarzyszył cichy chichot. Wyobrażając sobie te wszystkie sytuacje nie mógł się powstrzymać od śmiechu. W dodatku jego mąż mówił to wszystko z taką ilością dramaturgii, że nie szło brać tego na poważnie.

- Dobra, wygrałeś. U mnie było trochę spokojniej. - policjant oparł głowę na ramieniu ukochanego. - Ale też nie było łatwo. Janek wjebał mnie na papierkową robotę, więc jedyny moment, kiedy wyszedłem z komendy to do Starbucksa. Tak mnie bolała głowa, że miałem ochotę jebnąć baranka w ścianę.

- Znowu nie wziąłeś okularów? - Pastor zmierzył męża surowym spojrzeniem.

- Uhh, nie spodziewałem się, że będę dziś tyle siedział przed kompem. - odparł na swoje usprawiedliwienie.

- Ile razy ci mówiłem, że masz okulary zostawiać w pracy.- irytacja w głosie siwego była niemal namacalna, ale robił to z troski. Jego ukochany nigdy sam o siebie nie dbał w odpowiedni sposób.

- Jak je zostawię w pracy to nie będę miał jak oglądać z tobą seriali w domu.

- Ja pierdole, idź w końcu do tego okulisty po drugie, to jest max godzina roboty.

- Jak widzisz kochanie, nikt z nas nie ma nawet godziny czasu dla siebie.

- Ale ty mnie wkurwiasz takim pierdoleniem. Zawsze tak wszystko odkładasz na potem, a później mi jęczysz, co to cię nie boli. Stary dziad. - prychnął. - Mnie łeb boli jak znowu słyszę "kochanie zrób mi masażyk, a przynieś mi tabletkę mimimimi". Czy ja wam wszystkim wyglądam jak niańka?!

Gregory uciszył ukochanego pocałunkiem zanim chłopak zdążył się całkiem rozkręcić, by zwyzywać mu matkę, a potem go przepraszać i żałować swoich słów. Przyzwyczaił się już do ciągłego narzekania i wyzwisk, za które złotooki i tak go później przepraszał, ale chciał dzisiaj tego uniknąć. To był ciężki dzień dla nich obu, więc chciał przynajmniej wieczór spędzić w miły sposób.

Młodszy z trudem odsunął go od siebie, by móc coś powiedzieć.

- Nie myśl sobie, że buziak załatwi sprawę.

- Nie dąsaj się, malutki.- ucałował kącik ust niższego mężczyzny.

Następne pocałunki na twarzy wyznaczyły delikatny szlak do jego ucha.

- Pomogę ci się odprężyć. - wymruczał gryząc na końcu jego płatek.

Erwin niechętnie musiał ulec, zawsze miał słabość do igraszek z mężem. Gregory zawsze potrafił go odpowiednio uspokoić i zrelaksować. Aż za dobrze znał wszystkie jego wrażliwe miejsca, w które pastor najbardziej lubił być dotykany i za każdym razem to wykorzystał. Tak było i tym razem, kiedy dłonie mulata wsunęły się pod koszulkę męża i zaczęły delikatnie sunąć po jego torsie pozostawiając na nim ślady paznokci. Masował w przyjemny sposób jego klatkę piersiową, kiedy usta były przyciśnięte do jego szyi. Słysząc ciche sapnięcia wiedział, że dostał zielone światło, żeby posunąć się dalej. Zgrabnie ulokował się nad partnerem wracając wargami do jego ust i zsuwając z niego za duży t-shirt.

- Ale w zamian chcę masażyk.- poprosił przy uchu ukochanego, które delikatnie przygryzał.

Erwin delikatnie zamruczał czując dreszcze powodowane dotykiem policjanta i wplątał jedną dłoń w jego włosy.

- Zastanowię się.- westchnął czując jak mulat wsuwa dłonie w jego dresy i zaciska je na udach pastora.- Zależy jak się postarasz.

- A czy kiedykolwiek się nie postarałem?- dłonie szatyna sunęły coraz wyżej, jednak wciąż omijały intymne miejsca.

- Nie każ mi wymieniać, bo nie skończymy do rana.- delikatny śmiech opuścił usta młodszego.- Mniej gadania, więcej pieszczot.

Nie czekając na odpowiedź męża przyciągnął go za włosy do swoich ust zatapiając się w jego wargach. Zabawy z ukochanym zdecydowanie były jego ulubioną formą relaksu. Nie musiał się wtedy niczym stresować będąc w centrum uwagi najważniejszego mężczyzny w swoim życiu, pożytkując z nim czas w najprzyjemniejszy możliwy sposób. Wszystkie stresujące go myśli odchodziły na drugi plan, kiedy oddawał się mężczyźnie i chociaż raz nie musiał się sam o wszystko martwić. Przy grupie debili, z którymi pracował i można by rzec, że dwóm dzieciakom, które miał w domu pod opieką sypialnia była jedynym miejscem, w którym mógł zaznać spokoju. Przynajmniej w takich okolicznościach nie musiał się o wszystko martwić, a w końcu to nim się ktoś zajmował, czego siwowłosemu czasem brakowało podczas pozostałych domowych obowiązków.

Zsunął swoje dłonie na plecy szatyna kreśląc palcami wzorki i tworząc nimi szlak po wyczuwalnych bliznach. Usta zachłannie spijały każdy pocałunek przeradzając się w namiętną walkę z udziałem języków. Ciche sapnięcia roznosiły się po sypialni, kiedy funkcjonariusz coraz odważniej przejeżdżał dłońmi po ciele małżonka. Dłoń dotychczas trzymana na udzie zmieniła swoje miejsce wędrując w powolny sposób na krocze i delikatnie je ściskając. Erwin w ramach aprobaty przygryzł wargę kochanka unosząc biodra i wychodząc na przeciw stymulującym doznaniom. Druga z dużych dłoni błądziła między żebrami pastora, by od czasu do czasu zacisnąć się mocniej na biodrze. Ich stosunek nie przypominał już szybkich numerków sprzed lat, kiedy obydwoje nie znali jeszcze tak dobrze swoich ciał i jedyne do czego dążyli to szybkie spełnienie. Teraz obydwoje spędzali dużo czasu na samym delektowaniu się sobą podczas czułych gestów, by jak najdłużej ciągnąć swój erotyczny taniec.

Niestety zdarzały się też takie dni, kiedy musieli natychmiast przerywać swoje zabawy, bo wścibska para oczu zaglądała im do sypialni. Tak też było w tym przypadku, ale był to jeden z haczyków posiadania dzieci. Chłopczyk wpadł nagle do sypialni, zapłakany i wskoczył rodzicom na łóżko od razu, gdy się od siebie odsunęli. Przysunął się do Erwina i przycisnął policzek do jego piersi obejmując go tak mocno, jakby zaraz miał go stracić. Obydwoje byli nieco zdezorientowani zachowaniem synka, ale potrafili odsunąć na bok swoje popędy, żeby zająć się dzieckiem i go uspokoić, kiedy zaczął cicho szlochać.

- Spokojnie skarbie, jesteśmy tutaj, nie płacz.- pastor przytulił synka, kiedy ten schował twarz w jego ramieniu.

Blondynek odwrócił główkę w stronę Gregory'ego, jakby musiał się upewnić, że on też tutaj jest i wyciągnął do niego dłoń, by ten również go objął. Obydwoje przez kilkanaście minut trzymali malca w uścisku, uspokajając póki chłopiec nie przestał płakać.

- Co się stało, niuniek? Miałeś zły sen?- na pytanie pastora chłopiec odpowiedział kiwnięciem główki.- Chcesz opowiedzieć o nim tatusiowi?

Simon jakiś czas milczał zastanawiając się, czy chce podzielić się z rodzicami swoim koszmarem. Największe obawy go opuściły odkąd znalazł się w opiekuńczych ramionach rodziców, ale powracające z koszmaru wizje nadal powodowały u niego strach. Erwin delikatnie odsunął od siebie maluszka i poprawił na swoich kolanach, tak by mógł widzieć twarze obojga opiekunów. Chłopiec zaczął bawić się fragmentem swojej piżamki zanim wziął się na odwagę, by wydusić jakieś słowa.

- Śniło mi się, źe ciocia Śky odeblała mie ź psiećkola i....- błękitne oczka upatrzyły sobie kolorowe wzorki na kołdrze unikając spojrzenia ojców.- i wsięła mie do siebie, bo...- co jakiś czas pociąganie noskiem przerywało jego wywód.
("I had a dream that aunty Sky picked me up from preschool and..." ... "and took me to her house, 'casue...")

- Pofieciała, źe telaś będę ź nimi mieśkał.- chłopczyk starł z oczu gromadzące się łzy.- I... i ja się śpytałem dlaciego, a-ale ona nie ściała mi pofiecieć dzie jeśteście. Źablała mie na lody, ale ciały ciaś była cicho, jakby nie ściała zie mną loźmawiać. A potem... potem wieciolem loźmawiała ź wujkiem i... i...- kolejna fala łez zalała jego oczy.
("She said that I will be living with them now." ... "And.. I asked why, b-but she didn't want to tell me where you are. She took me to ice-cream, but was quiet the whole time, like she didn't want to talk with me. And then... then in the evening she talked with uncle and... and...")

Chłopczyk ponownie mocno się wtulił w ramię Erwina. Uspokajające kręgi na plecach pomogły mu się wyciszyć na tyle, by kontynuował opowieść.

- I jak loźmawiali to... t-to mu pofieciała, ź-źe wy umalliście i musię telaś mieśkać ź nimi...- Simon mocniej wtulił się w tatusia ponownie zanosząc się płaczem, kiedy obrazy ze snu stanęły mu przed oczami.
("When they were talking... sh-she told him that y-you died and I must live with them now...")

Chłopczyk był naprawdę wrażliwym dzieckiem i był bardzo mocno przywiązany do swoich rodziców, do tego stopnia, że jak był malutki nie chciał nawet na parę godzin zostawać bez nich. Niezależnie od tego, który z wujków lub cioci mieli się nim zająć blondynek zawsze płakał, kiedy w pobliżu nie było Erwina albo Grzesia. Zawsze przynajmniej jeden z nich musiał być w zasięgu wzroku, bo malec dostawał histerii. Taki sen dla czteroletniego dziecka z informacją o śmierci dwóch najważniejszych osób w jego życiu to był prawdziwy koszmar. Malec nie mógł sobie wyobrazić nic gorszego niż pozostanie bez dwóch osób, które kochał najbardziej na świecie. Pomimo tego, że miał cudownych wujków i ciocie, którzy zapewniliby mu równie kochający dom w razie jakiegokolwiek wypadku nic nie zastąpiłoby mu Erwina i Grzesia. Ich obecność w jego życiu była najważniejsza i dla takiego chłopca wizja śmierci była zdecydowanie zbyt wczesnym tematem do rozmów.

- Spokojnie maluszku, to tylko zły sen.- Gregory objął ramieniem Erwina, tym samym zamykając Simona w jeszcze bardziej szczelniejszym uścisku pomiędzy dwoma ramionami jego ojców.- To się nigdy nie stanie. Nigdy w życiu nas nie stracisz.

Kojące słowa szatyna powoli uciszały szlochy malca. Oczywiście były to kłamstwa, które ciężko przechodziły mu przez gardło, ale serce mu pękało, gdy widział łzy synka. Chłopczyk był za mały, żeby tłumaczyć mu na czym polega śmierć i fakt, że każdy kiedyś odejdzie. Był też za mały, by zrozumieć, że śmierć spotyka czasem ludzi przez przypadek lub zagrożenia, na które narażał się szatyn w pracy. Wolał go zapewnić, że nic im się nigdy nie stanie, tym bardziej że nie zamierzał do tego dopuścić, by któremukolwiek z ich trójki stała się krzywda.

- O-objeciujeś?
("Y-you promise?")

- Obiecuję.- ucałował czubek blondwłosej główki w celu zapewnienia swoich słów.

Chłopiec potrzebował jeszcze kilkunastu minut, by się całkowicie wyciszyć i uspokoić, zanim znowu wykrztusił z siebie jakiekolwiek słowa.

- A.. a ci mogę dzisiaj śpać ź wami?- prośba brzmiała tak słodko, że żaden z nich nie miał serca mu odmówić.
("Can... can I sleep with you tonight?")

- Oczywiście kochanie, nigdy byśmy cię nie zostawili.- zapewnił siwy całując rumiany policzek synka.

Erwin ułożył się wygodniej na łóżku pozwalając, by malec znowu się w niego wtulił, kiedy oboje leżeli wygodnie. Wcześniej zdążył założyć na siebie koszulkę dla większego komfortu i objął chłopca ramieniem jak największy skarb jaki posiadał. Szatyn dołączył do nich obu zapewniając synkowi dodatkową ochronę i ucałował jego skroń życząc mu dobrej nocy. Przeleżeli w ciszy 15 minut upewniając się, aż malec zaśnie zanim nie spojrzeli na siebie w jednoznaczny sposób.

- Nie myśl sobie, że z tobą skończyłem. Jutro nie wypuszczę cię z łóżka jak mały pójdzie do przedszkola.- wyszeptał policjant składając na wargach pastora delikatny pocałunek zwiastujący słodką obietnicę.

- Jutro jest sobota Grzesiek, a przedszkole nam zamknęli.- mężczyzna przewrócił delikatnie oczami.

- To zawiozę go do Speedo, na pewno się ucieszy.

- Chyba cię pojebało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro