✭ Coś się kończy, coś zaczyna ✭
Odkąd Erwin zupełnie zrezygnował z aktywności przestępczych i założył rodzinę, jego życie znacznie uległo zmianie. Zawsze czuł, że czas płynie mu bardzo szybko przez ciągłą pogoń za adrenaliną oraz ukrywaniem się przed policją, ale dopiero kiedy zaadoptował Simona, doświadczył prawdziwego znaczenia tych słów. Opieka nad małym dzieckiem wymagała jego uwagi przez 24 godziny na dobę, co na początku sprawiało mu problemy i bywało irytujące. Długo starał się pogodzić swoje życie osobiste z życiem zawodowym, ale w końcu z pomocą i wsparciem ukochanego, udało mu się. Rzecz jasna mężczyźni nadal popełniali błędy, czasami potrzebowali pomocy przy opiece nad malutkim dzieckiem, niejednokrotnie spóźniali się do pracy albo nie docierali na ważne spotkania, ale na przestrzeni lat szło im coraz lepiej. Bywały gorsze dni, jak i te lepsze.
Nawet jeżeli danego dnia Erwin nie potrafił zrealizować żadnego z wymierzonych sobie obowiązków i nic nie szło po jego myśli, jego synek zawsze potrafił mu to wynagrodzić. W najbardziej ponure dni, kiedy irytacja siwego sięgała zenitu chłopiec rozczulał go swoją obecnością, proponując wspólne zabawy, przynosząc prezenty z przedszkola w postaci rysunków, czy po prostu z nim rozmawiając. Simon był kotwicą hamującą jego agresję i problemy emocjonalne, tym jednym promieniem słońca, który się wypatruje w pochmurne dni. Dawał mu szczęście po prostu przy nim będąc, traktując go jako swój wzór do naśladowania i darząc bezinteresowną miłością. Erwin czuł się szczęśliwy mogąc być za kogoś odpowiedzialnym i mieć udział przy kreowaniu duszy małego człowieka.
W rzeczy samej poświęcił bardzo wiele dla swojego aktualnego dobrobytu. Porzucił swoje poprzednie życie, które było jego światem przez ponad połowę jego istnienia. Wiążąc się z policjantem musiał mieć na uwadze, że nie pogodzą wspólnego życia ze swoimi zawodami. Jeden z nich musiał się poświęcić dla drugiego, co na początku było bardzo trudne. Dopiero kiedy pastor zapragnął stworzyć prawdziwą rodzinę, był w stanie pogodzić się z oficjalnym porzuceniem przestępczości.
Co prawda nigdy w 100% z niej nie zrezygnował, ale nauczył się pracować po cichu. Formalnie odszedł z Zakshotu, a dowództwo nad ekipą przejął Carbonara, ale nadal działał na rzecz grupy. W domowym zaciszu tworzył dla przyjaciół programy, które pomagały im hakować zabezpieczenia banków, dzięki czemu jego przyjaciele nie musieli tego robić. To trochę jak tworzenie wirusów komputerowych, ale na o wiele bardziej skomplikowanych programach. Fizycznie nie brał udziału w żadnych akcjach, a policja nie mogła go powiązać z żadnym napadem. W między czasie zaczął rozwijać swój warsztat samochodowy, który również zaczął osiągać spore sukcesy finansowe.
Oczywiście siwowłosemu niejednokrotnie brakowało adrenaliny, udziału w napadach i głupich przygód z przyjaciółmi podczas rabunków, ale jego synek niemalże zawsze mu to wynagradzał. Na dzień dzisiejszy mężczyzna nie wyobrażał sobie życia bez niego, no i bez Gregory'ego może też. Coraz rzadziej miał ochotę go ukatrupić, więc to już spory postęp.
Poza tym jego odejście z Zakshotu nie skutkowało urwaniem kontaktu z przyjaciółmi, którzy nadal pozostawali jego rodziną. Może rzadko ich doceniał, ale w głębi duszy wiedział, że nie mógł znaleźć sobie lepszej rodziny. Bez wahania mógł przed sobą przyznać, że ceni ich sobie dużo bardziej niż ludzi, u których się wychował, którzy byli jego biologicznymi rodzicami. Nigdy nie czuł do nich takiego przywiązania i nie mógł na nich polegać, tak jak na członkach Zakshotu.
Pomimo, że fizycznie Erwin nie mógł brać udziału w akcjach, czasami spędzał czas z chłopakami szukając potrzebnych przedmiotów albo towarzysząc im przy handlu łupem. Tego wieczoru jeździł z Nicollo po mieście, z początku umawiając się na pomoc przy uzupełnieniu braków w magazynie, natomiast ich poszukiwania zakończyły się na bezcelowej jeździe po wyspie.
Od samego początku były Szefitek mógł zauważyć zmiany w zachowaniu kompana. Mężczyzna był wyjątkowo spięty i przygaszony. Jeździł agresywniej niż zazwyczaj, ledwo wyrabiając się na zakrętach i szarpiąc samochodem tak mocno, że pastor pierwszy raz w życiu czuł potrzebę zapięcia pasów.
- Coś się stało? Milczysz prawie całą drogę.- Zagaił rozmowę, przemilczając fakt fatalnej jazdy Nikodema.
- Mam pewien problem...- Młodszy zagryzł zęby, czując rosnące napięcie.
- Co jest?
Kolejne minuty ciągnęły się w milczeniu, pozostawiając zadane pytanie bez odpowiedzi. Mężczyzna ewidentnie walczył ze sobą, żeby wypowiedzieć na głos powód swojego złego samopoczucia. Zupełnie jakby formujące się słowa nie mogły mu przejść przez gardło.
-Kylie jest w ciąży.- Wyrzucił na jednym wdechu, hamując gwałtownie na czerwonym świetle i zarzucając pastora do przodu. Siła jego słów uderzyła niemal podwójnie.
Kukel potrzebował paru minut, by przetrawić szokującą informację. Zastanawiał się, czy przyjaciel żartuje i dał mu kilka chwil, gdyby nagle miał okrzyknąć ''it's a prank!'' i zacząć się głupkowato śmiać. Jednakże nawet kiedy auto ruszyło ponownie chłopak milczał, a jego postawa wskazywała na to, że był śmiertelnie poważny.
- Woah, najpierw Sky, teraz Kylie, macie niezły rozmach.- W końcu postanowił się odezwać, samemu obracając wypowiedź towarzysza w żart. Atmosfera w aucie w parę sekund zrobiła się cholernie napięta i nerwowa.
- To nie jest zabawne, wiesz co o tym myślę...- Kierowca zganił przyjaciela, posyłając mu załamane spojrzenie.
Z jego punktu widzenia nie miał powodów do radości, a tym bardziej do żartów. Ta wiadomość sprawiła, że czuł jak grunt sypie mu się spod nóg. Jego życie będzie musiało się zmienić o 180 stopni, a on nawet nie miał nad tym kontroli. Czuł jak spora część jego serca zostaje mu siłą wydarta i spalona w popiołach jego ostatnich dni wolności. Kukel kiedyś musiał przejść przez podobną sytuację, dlatego Carbonara postanowił zwierzyć się akurat jemu.
- O czym, o dzieciach? - Siwowłosy brzmiał na zaskoczonego.- Przecież masz zajebisty kontakt z Simonem.
To była prawda, Nicollo dobrze radził sobie w roli wujka. Chętnie zabierał malucha na wycieczki i pokazywał mu niekoniecznie bezpieczne zabawy, ale dziecku jeszcze nigdy nie stała się krzywda pod jego opieką. Erwin wiedział, że może mu ufać, nawet jeżeli przyjaciel zabierał czterolatka na przejażdżki motocyklem, motorówką czy pieprzonym helikopterem.
- Bo mogę być zajebistym wujkiem, bawić się z waszymi dzieciakami i się nimi zajmować, ale ojcostwo?- Głośny jęk przesiąknięty rozpaczą uciekł z ust rajdowca. Mężczyzna nadal nie dowierzał, że to wszystko dzieje się naprawdę.- To jakiś pierdolony żart.
Kolejna przerwa w rozmowie tylko pogarszała budujące się napięcie. Samochód gwałtownie skręcał pomiędzy labiryntem ciasnych uliczek, zupełnie jakby ucieczka pomiędzy nimi miała pomóc w ucieczce od konsekwencji. Pastor nie miał pojęcia jak ma pocieszyć przyjaciela.
- Nie jesteś szczególnie zadowolony.- Mruknął, czując że powinien cokolwiek odpowiedzieć.
- A z czego mam być zadowolony?! Jestem gangsterem, w moim życiu nie ma miejsca na dzieci!- Głośny pisk opon wtórował nerwowemu tonu, kiedy Elegy wjechało bokiem na czerwony parking.
- Też tak kiedyś myślałem.- Odparł.
- Ale ty chciałeś mieć dziecko, to nie była twoja wpadka.
To była istotna informacja, która dzieliła podejścia mężczyzn. O ile Erwin również zmagał się z bólem po odejściu z ekipy, on nigdy nie został do tego zmuszony. To była jego dobrowolna decyzja o założeniu rodziny, przy której wszyscy go wspierali. Tymczasem białowłosy został zobligowany przez siły wyższe do zmiany swojego życia, co jeszcze bardziej go frustrowało. Nienawidził tracić kontroli nad własnym życiem. Czuł złość, poirytowanie, frustracje, niemoc, a najgorsze w tym wszystkim było to, że nikt nie potrafił go zrozumieć. W końcu jego przyjaciele byli na etapie tworzenia własnych rodzin i nowina o nowym dziecku była dla nich czymś niesamowitym. Przy ich podejściu Nicollo wychodził na bezdusznego potwora.
- A nie mówiłeś ostatnio, że Kylie chciałaby mieć już dzieci?- Erwin spróbował podejść do rozmowy z innej strony.
- Coś tam mówiła, ale myślałem że to kolejna głupia zachcianka, która jej przejdzie.- Zaczął nerwowo przeszukiwać schowek w poszukiwaniu papierosów.- Z resztą dziecko powinno być wspólną decyzją.
Znajdując upragniony przedmiot, wyciągnął papierosa napotykając się na następny problem w postaci nie działającej zapalniczki. Kręcił upierdliwie krzesiwem dostając w odpowiedzi tylko strzelające iskry, bez upragnionego płomienia. Przyjaciel użyczył mu swojej zapalniczki, nie chcąc bardziej drażnić brązowookiego.
- Może nie będzie tak źle...- Pastor już dawno nie czuł się tak skrępowany, nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów, by pocieszyć mężczyznę.
Ostatnimi czasy jego życie było niemal idealne, miał kochającego, troskliwego męża i swój mały skarb. Dzięki Simonowi jego podejście do życia również się zmieniło, przez co nie mógł zrozumieć negatywnego nastawienia towarzysza. Był pewny, że Carbi spisałby się w roli ojca, tak samo jak radził sobie jako wujek. Po prostu Nico nie był w stanie dopuścić do siebie tej myśli. Nie mógł zrozumieć, co czuje jego braciszek, w jak napiętej sytuacji się znajduje i jakie demony opanowują jego umysł.
Białowłosy już nie wytrzymywał gromadzących się w nim emocji.
- Żartujesz sobie ze mnie? Wyobrażasz sobie mnie w roli ojca? Ja się do tego kompletnie nie nadaję. Zepsuję to dziecko, a ono zepsuje mnie.- W akcie załamania mężczyzna pochylił się nad kierownicą opierając na niej ręce, w których schował swoją twarz.
- Zrozum Erwin, szanuję twoją decyzję o porzuceniu Zakshotu, ale ja nie chcę zmieniać mojego życia. Podoba mi się takie, jakie jest.- Kontynuował.- Chcę nadal okradać banki z chłopakami, uciekać policji, czuć tą adrenalinę przy zdobywaniu łupu. Nie chcę z tego rezygnować, na rzecz czego? Jakiegoś dzieciaka, którego trzeba karmić co 5 minut i przewijać co 3.
- Posiadanie rodziny nie jest wcale takie złe.- Erwin naprawdę próbował mu pomóc. Chciał mieć jakikolwiek wpływ na jego tok rozumowania i przetłumaczyć, że życie z dzieckiem wcale nie musi wyglądać tak okropnie, jak się wydaje. Z tym że nie potrafił, od zawsze był fatalny w dawaniu rad.
Niegdyś jego metodą na poprawianie humoru było organizowanie wjazdów na kolejne heisty i tryhard w drodze do bycia liderem najgroźniejszej grupy przestępczej, ale jego życie już tak nie wyglądało. Skala problemu Nikodema nie kończyła się na głupiej kłótni ze Speedo, tylko obierała faktyczny problem, z którym siwowłosy nie potrafił mu pomóc.
- Zakshot to moja rodzina, to moi bracia i siostry, a cała ta organizacja to nasze dziecko. Nie potrzebuję prawdziwego dziecka. Byłem szczęśliwy z tym, co miałem.- Ból w jego głosie był rozdzierający.
- Może będziesz mógł je ze sobą pogodzić? Mi się to udało.
- Bo ty masz mózg! Jesteś bystry i znasz się na tych wszystkich kodach lepiej niż nie jeden programista. Dzięki tobie możemy włamać się praktycznie wszędzie i to bez twojego czynnego udziału, jak ja mam prowadzić pościg będąc w domu z dzieckiem? Będę mógł co najwyżej poprowadzić zdalnie sterowane autko...
Nikodem nie chciał się rozstawać z dotychczasowym życiem. Nie mógł pogodzić się z utratą swojej niezależności. Kierująca nim nostalgia nie pozwalała mu zmienić swojego podejścia, a wywierany przymus zachęcał do dalszego stawiania oporu. Czuł niesprawiedliwość będąc zmuszanym do pozostawienia wszystkiego, co sprawiało mu szczęście. Pozostawienia najlepszych wspomnień, które go ukształtowały i sprawiły, że tak wiele osiągnął.
- Masz jeszcze dużo czasu, może coś uda nam się wymyślić.- Złotooki czuł się zdesperowany, nie potrafiąc nawet dobrać odpowiednich słów przy rozmowie.
- Nie ma nad czym myśleć, to koniec. Zakshot powoli umiera... - Obydwoje poczuli ukłucie w sercu na wypowiedziane słowa młodszego.- Speedo głównie zajmuje się warsztatem, Dia działa na własną rękę, Heidi gdzieś wyjechała, San też ma swoją rodzinę, a z Labo chuj wie, co się w ogóle dzieje. Ostatnio coraz rzadziej go widuję.
- David i Vaski jeszcze zostali.- Tak jakby to cokolwiek miało zmienić.
- A ja też teraz odpadnę, przez jebaną wpadkę...
Panującą między mężczyznami ciszę przerywał tylko dźwięk odpalanej wielokrotnie zapalniczki, którą kierowca zaczął się bawić w akcie bezsilności.
- To normalne, że życie się zmienia.- Starszy wziął ciężki wdech.- Nie można wiecznie stać w miejscu, kiedyś w końcu każdy z nas musi odpuścić i zająć się sobą.
- Ale ja nie chcę jeszcze odpuszczać, czemu nie mogę sam zadecydować, kiedy będę chciał się wycofać?- Ból w czekoladowych tęczówkach był aż nadto namacalny. Ciążąca niesprawiedliwość była odpowiednikiem kata obsługującego metaforyczną gilotynę, odcinającą wszystko to co Nicollo kochał najbardziej, od reszty jego życia.- Nienawidzę tego uczucia, kiedy nie mam wpływu na własne życie. Nie chcę mieć dzieci, nigdy nie chciałem, a teraz muszę porzucić wszystko, na czym mi zależało...
- Może takie życie też ci się spodoba? Może...- Dalsze próby podniesienia na duchu zostały mu uniemożliwione przez drugiego rozmówcę.
- Nawet jeśli, to czemu sam nie mogłem zdecydować, kiedy chcę te życie zmienić? Może za 5 lat będę chciał mieć dzieci, ale na pewno nie teraz.
Kolejna długa cisza świadczyła o tym, że Carbonara nie zmieni swojego nastawienia. Odczuwalna niesprawiedliwość zbyt głęboko się w nim zakotwiczyła, by mężczyzna mógł znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie uciążliwych okoliczności. Problem był zbyt świeży, by móc w nim dojrzeć opcjonalne pozytywy. Potrzebował jeszcze sporo czasu, by móc przetrawić i zaakceptować swój los.
- I co zamierzasz z tym zrobić?
Brak odpowiedzi pozostawiał po sobie nieprzyjemne uczucie bezwładności i roztargnienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro