Step two: "End is coming"
Ptaszki pięknie ćwierkały, pogoda była wprost idealna; słońce mocno świeciło ogrzewając nasze twarze i...
Chwila, ptaszki wcale pięknie nie ćwierkały.
Te wredne sroki skrzeczały zaznaczając swój teren i oznajmiając, że to właśnie tu jest ich miejsce. Patrzyły na nas z góry i wskazywały wytyczne mimo, iż nikt ich nie słuchał. No, być może chwalebna nauczycielka przyrody, która z uwielbieniem zachwiała mój cały światopogląd i zburzyła to, co uważałem za piękne, tworząc kolejną regułkę do wykucia. Co z tego, że na sprawdzianie i tak ta wiedza się nie przydała? Ważne, że każdy wiedział, iż ptaki ćwierkają po to, by oznajmić, że to ich miejsce. A wiedzieli, bo musieli. Szkoda tylko, że to nie uratuje mi życia w razie inwazji zombie, czy coś... Ale nie! To zdecydowanie przydatne. Bo tak powiedziała pani od przyrody.
W każdym bądź razie, byliśmy w parku. My to znaczy: ja, Jongin i jego psy. Trzy uściślając. Monggu, Jjanggu i Jjanggah. Jak on wymyślił te imiona i skąd je wziął? Nie mam bladego pojęcia, jednak mówimy o Kaiu. U niego normalne pomysły są rzadkością, a te dużo mniej odpowiednie rodzą się pod jego czupryną dosłownie co sekundę.
Park był nieduży. Dookoła rosło wiele drzew, ludzi również nie brakowała. Jedni spacerowali z rodziną, drudzy ze swoimi psami, a jeszcze inni oddawali się sportom takim jak bieganie czy inne podobne, męczące rzeczy. Jongin szedł tuż obok mnie. W lewej dłoni trzymał smycz, która z początku była pojedynczym sznurkiem, później rozchodzącym się na trzy oddzielne, a każdy z nich przyczepiony był do obroży innego z psów, które teraz radośnie poszczekiwały. Cóż... Wydawały się być dość, jakby to ująć? Ułożonymi zwierzętami?
Tak. Wydaje mi się, że to odpowiednie określenie. Wręcz idealne powiedziałbym. Tylko że, do tej całej wprost niebiańskiej otoczki, nie pasowała mi jedna rzecz. A właściwie osoba.
Kim "Kai" Jongin.
Chłopak, w którego słowniku nie istniało pojęcie w jakikolwiek sposób odnoszące się do porządku i spokoju. Nigdy przez całą naszą znajomość nie mógł nawet na chwilę odpuścić sobie okazji na możliwość zrobienia żartu z kogoś lub czegoś. Poza tym, Kai nie lubił monotonii stąd ten zgiełk w jego życiu.
Nawet w chwili obecnej wypowiedź Jongina nie do końca była składna.
— No... Więc zapamiętaj! — Spojrzał na mnie poważnie. — Moje kochania jedzą trzy razy dziennie. Wychodzą na dwór też trzy razy.
— A Kyungsoo? — Zapytałem odnosząc się do 'kochania'.
— No jak to co? On nie musi na dwór wychodzić, bo ma łazienkę — zamyślił się — a jedzenie? W kuchni potrafi przesiedzieć cały dzień. Z głodu nie pęknie.
Zaśmiałem się cicho.
W tym momencie w mojej głowie pojawiła się wizja przedstawiająca niskiego, pulchnego chłopaka z pucołowatymi policzkami i lekko nadwagą. Jednak ukochany Kima wyglądał zupełnie inaczej.
Zobaczyłem ich na lotnisku. Wyglądali na szczęśliwych. Jongin patrzył na niego z miłością widzianą w jego oczach z daleka, Kyungsoo uśmiechał się szczerze i w pewnych momentach sprowadzał swojego chłopaka na ziemię. Tworzyli parę, którą podziwiać mogłoby wiele osób oczywiście, jeśli tolerowaliby gejów. Na szczęście żaden z nich nie reagował na momentami niezbyt przychylne spojrzenia posyłane w ich kierunku i cieszyli się sobą nawzajem oraz szczęściem, jakie otrzymywał każdy z nich.
W tym aspekcie znacznie różniliśmy się z Jonginem. Ja nie wyobrażałem sobie, jak mógłbym spędzać z kimś tak wiele czasu, rozmawiać ze sobą godzinami; o problemach i rzeczach, które mnie cieszyły, ale teżo zwykłych błahostkach. O chodzeniu na randki już nie wspominając.
Nie widziałem siebie w związku. Żadnym. Czy to z dziewczyną (chociaż wtedy już prędzej), czy też z chłopakiem (czego, na dobrą sprawę, nie wyobrażałem sobie w ogóle).
No bo... Ja jako kochający chłopak? Ktoś troskliwy, mówiący słodkie słówka? To zdecydowanie nie ja. Słodzić mogę, ale tylko i wyłącznie herbatę. Nie nadaję się na kogoś, kto prawi komplementy. Zdecydowanie nie!
— Baekhyun? Baek? Halo! — Jongin zaczął machać ręką przed moją twarzą, robiąc nieco głupią minę.
— Czego twa dusza pragnie? — Spytałem nieco ironicznie.
— Słuchasz mnie w ogóle?
— Ja? Oczywiście! — Uśmiechnąłem się szeroko, natomiast Kai uniósł lewą brew ku górze.
— Ach taak — przeciągnął lekko. — Więc o czym mówiłem?
Spojrzałem na niego robiąc słodką minę i grając na zwłokę. Nie słyszałem. — Eee... Coś o psach przecież. — Próbowałem brzmieć przekonująco.
— Tym razem ci się udało — próbowałem się nie roześmiać. — Widocznie masz podzielną uwagę, Baekkie...
— Hyung — poprawiłem go.
— Nieważne. Jednak pamiętaj! Moich psów trzeba słuchać. Ich i mnie. Rozumiesz, Baekkie?
Pominąłem fakt, że psy nie mówią. Jedynie szczekają, a nawet jeśli słuchałbym tego ujadania nic bym nie zrozumiał więc po co ten cały wysiłek ze "słuchaniem"?
— Hyung... — powtórzyłem z westchnieniem.
— Nieważne~
Kai był głupi czy głupi?
ღ ღ ღ
Dookoła rozchodziły się wprost cudowne zapachy. Jongin siedział na podłodze i bawił się ze swoimi psami, Kyungsoo gotował, a ja zaglądałem mu przez ramię podziwiając, jak powstają te pysznie wyglądające danie.
Już nie mogłem doczekać się aż w końcu wszystkiego spróbuję. Ryżu, kurczaka, surówek, ciasteczek, innych smakowitych wynalazków i czekolady.
Słodkiej, cudownej czekolady na przepyszny deser. Tego było mi trzeba.
Kiedy w końcu chłopak Kima podał nam jedzenie, Kai nie mógł zamilknąć i cały czas dawał mi dalsze wytyczne odnośnie wychowywania jego psów. Zupełnie tak, jakby to były małe dzieci, a nie zwierzęta. Chociaż przepraszam. Nie powinienem był powiedzieć, że są zwierzętami, bo Kim uważa je za stworzenia równe ludziom, a właściwie stworzenia, które są ludźmi. Dobrze, nie wnikajmy w to dłużej. Proszę.
— Pamiętasz o wszystkim, co ci powiedziałem?
— Tak tak, Jongin. Pamiętam. Wszystko dokładnie. Nie martw się i idźcie już, bo spóźnicie się na samolot.
Kiedy w końcu Kai uwierzył mi, że wiem co i jak, wzięli walizki, pożegnali się i wyszli.
Świetnie. Oni będą wygrzewać swoje kościste tyłki gdziekolwiek tam jadą, a ja mam żyć w mieszkaniu, w którym na każdej ścianie poprzyklejane się karteczki z kolejnymi informacjami. Oczywiście dotyczyły Jjanggu, Monggu i Jjanggah.
Wyobraźcie sobie, budzicie się, otwieracie oczy, a na suficie (centralnie nad waszą głową) wisi karteczka:
Wyjdź z moimi kochaniami :)
Pamiętaj, że dowiem się jeśli będziesz je zaniedbywał.
Twój najlepszy, najpiękniejszy i najprzystojniejszy przyjaciel Kim Jongin ♥
Samo wyobrażanie sobie tej sytuacji budziło we mnie strach, jednak najgorsze będzie doświadczenie jej na własnej skórze. Umrę.
Chwilę później, gdy tylko zamknąłem drzwi, trzy psy usiadły przede mną w równym rzędzie. Patrzyły i nawet na krótką sekundę nie odwracały wzroku od mojej osoby.
Miałem wrażenie, że zwierzęta, które poznałem na spacerze z Jonginem, a te siedzące naprzeciw mnie to trzy całkiem inne stworzenia.
I właśnie w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, jak wielkie kłopoty mnie czekają. Nie wiedziałem dlaczego, ale to się wyczuwało w powietrzu.
Moje życie chyba powoli dobiega ku końcowi.
ღ ღ ღ
ღ Witam ponownie ^^ Przed Wami trzecia już część Let out the beast. Teoretycznie mogłabym znowu napisać, że mam nadzieję, że ff spodoba Wam się i w ogóle, ale nie do końca mam nawet sposób w jaki mogłabym dowiedzieć się co rzeczywiście myślicie o tym opowiadaniu. Gwiazdek trochę jest, jednak nie ukrywałabym, że nawet zwykłe 'podoba mi się', by wystarczyło. Z drugiej strony nie chcę Was do czegokolwiek zmuszać, ale nie chcę też ukrywać, że komentarze to coś, co motywuje autora. I to bardzo.
W każdym bądź razie zauważyłam, że początkowe rozdziały są straaasznie krótkie. Jednak mniej więcej od 5 (chyba) zaczynają się już dłuższe i (według mnie) ciekawsze.
No cóż, to byłoby już na tyle. Mam nadzieję, że ktoś w końcu się odezwie i powie co myśli ^^ Do następnego~ ღ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro