Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Step three: "Eee... Bacon?"

— Dobra! Słuchajcie mnie uważnie wy pundle! — Wycelowałem palcem wskazującym w stronę trzech psów siedzących naprzeciwko mnie i patrzących tymi swoimi wielkimi, mokrymi, ciemnymi, błyszczącymi i słodkimi ślepiami z nieco oskarżycielskim wyrazem twarzy. — Teraz ja tu rządzę i będziemy żyć na moich zasadach, jasne?

Jjanggah, Monggu i Jjanggu równocześnie zaczęli szczekać, a ich ogony poszły w ruch zataczając wielkie, jednak nadal bliżej nieokreślone ruchy. Dodatkowo robili to w zastraszającym tempie. — Cudownie, że zrozumieliśmy się tak szybko — uśmiechnąłem się szeroko. One natomiast wyglądały na nieco niepocieszone tym gestem.

Jestem brzydki czy co? Nie, chyba jednak chodziło o coś innego...

Prawdę powiedziawszy, ich zachowanie odebrałem jako zgodę z tym, co powiedziałem, jednak nie wziąłem pod uwagę dwóch rzeczy: psy prawdopodobnie nie rozumieją ani słowa z tego, co ludzie do nich mówią (chociaż Kai twierdzi inaczej, a ja mogę jedynie uznać, że wiedzą o co chodzi z "dworem", "sikaniem" i innymi słowami, które oznaczają dla nich przyjemność, bo kto nie chciałby się tego nauczyć? Szczególnie, jeśli chodzi o przyjemność), a jak już to ta trójka z pewnością nie była z tych, co cechują się uwielbieniem do pomocy i współpracy.

Dokładnie. Z tym ostatnim to był zdecydowanie strzał w dziesiątkę.

Brawo Baekkie, udało ci się.

— Idziemy na dwór! — Wykrzyknąłem, biorąc w dłonie smycze i przypinając je do obroży każdego z tych małych diabłów, które obecnie z jeszcze większą prędkością (teraz to już pewnie nawet światła), merdały ogonami.

Prawie jakby były niespełna umysłu. Przepraszam! Mam nadzieję, że Jongin się o tym nie dowie, ale przykro mi, taka prawda.

W końcu, nie obawiając się niczego, wyszedłem z mieszkania na klatkę schodową, zamknąłem drzwi, a następnie podszedłem do windy wciskając przycisk przywołujący ją. Pundle — tak, tu nie ma żadnego błędu, przecież osobiście wymyśliłem tą nazwę. A powstała zupełnie przez przypadek, z bardzo prostego powodu. Kochane pieseczki Kim Jongina, mojego nieszczęsnego przyjaciela, który wyjechał sobie na wakacje są pudlami, ale z racji tego, że kundelki są dużo słodsze od nich to postanowiłem zlitować się nieco i przez wzgląd na to, że psom nie wykonuje się operacji plastycznych, zoperowałem tylko ich rasę. Więc proszę państwa, uwaga! Tak oto powstały pundle. — No więc, wracając do tematu, pundle wiernie czekały przy wejściu do windy dopóki ta nie przyjechała i drzwi nie rozsunęły się. Wtedy podmioty szatana szybko do niej wleciały wciągając mnie za sobą, a ja poczułem, iż nie będzie już tak kolorowo, jak podczas spaceru z Kaiem.

Gdy wyszliśmy z bloku nastało istne apogeum. Jjangah, najjaśniejsza z nich wszystkich i jedyna dziewczyna z tego co wywnioskowałem (nie, nie wiem na pewno i nie mam zamiaru sprawdzać!), chciała iść w lewo. Była na tyle stanowcza w swoim postanowieniu, że Monggu — naprawdę słodziutki piesek, którego jako jedynego mógłbym przygarnąć), podążył za nią. Z kolei Jjanggu, jako ten największy i najsilniejszy z pełną premedytacją szedł w prawo ciągnąc pozostałą dwójkę za sobą. Koniec końców, wyszło na to, że Jjanggu przekonał wszystkich i poszliśmy w prawo, jednak kiedy pundle zebrały całą swoją siłę i zaczęły biec w stronę jakiegoś innego psa, mimo moich początkowych prób zatrzymania ich, zacząłem przebierać nogami najszybciej, jak tylko mogłem. Jednak bez względu na to, jak wielkie były moje starania, wszystko skończyło się źle. Czyli tak jak zawsze.

W końcu psy się zatrzymały, a ja nie zauważając tego biegłem dalej i dopiero kiedy prawie wszedłem na najmniejszego z nich zdecydowałem się na iście heroiczny czyn. Skoczyłem tak, żeby nie zrobić krzywdy ani jednemu z kochań Kaia, ponieważ, co ukrywać, dostałoby mi się za to dużo bardziej niż za jakąkolwiek zbrodnię. Niestety nieco źle wylądowałem przez co chwilę później leżałem na ziemi tuż przed jakąś staruszką, która patrzyła na mnie ze zniesmaczeniem. Natychmiast wstałem i pociągnąłem za sobą trzy diabły, które ledwo co zdążyły załatwić swoje potrzeby.

W domu opadłem na salonową kanapę i popijając ciepłą czekoladę — wiem, że zbliżało się lato, ale jak mogłem przez tak długi czas odmawiać sobie tej cudownej przyjemności? — przeglądałem, co ciekawego jest w telewizji, ale oczywiście jak zwykle nic nie było. Dlatego też po pewnym czasie zostawiłem włączone na jakiejś telenoweli i cieszyłem się odpoczynkiem. Co prawda, można powiedzieć, że wyspałem się w samolocie, jednak i tak nadal odczuwałem zmęczenie, przez co kilka chwil później zaczynałem powoli usypiać. I już miałem oddalić się do krainy Morfeusza, kiedy zadzwonił mój telefon.

Wydał z siebie irytujący dźwięk będący wstępem do piosenki jakiegoś girlsbandu, którą w momentach innych niż ten, wprost uwielbiałem.

— Słucham? — Powiedziałem z lekkim wyrzutem.

— To ja! Twój przystojny, dobrze zbudowany i niezastąpiony przyjaciel Kim Jongin~ — oznajmił uradowany Kai, który zapewne miał teraz wielkiego banana na twarzy.

— Ach... Tak, rzeczywiście. Widzę, że wakacje ci służą czego niestety nie można powiedzieć o mnie, bo nawet wyspać się nie mogę.

— Oj Baekkie, Baekkie...

— Hyung — przerwałem mu.

— Nieważne Bacon! Wiesz jak tu pięknie? Tak ciepło, przyjemnie. Z Kyungsoo caaaały czas pływamy, no chyba że nie robimy innej ciekawej rzeczy, której ty jeszcze nie zasmakowałeś — zaczął się śmiać, a moje policzki lekko się zaróżowiły. To chyba przez to, że jest tu tak ciepło... — W każdym bądź razie, nie dzwonię po to.

— Już się niecierpliwię, Jongin... — Powiedziałem lekko sceptycznie.

— Jak moje kochania?

— Aaa... pundle tak? — Zapytałem, jednak dopiero sekundę później zorientowałem się, co dokładnie powiedziałem. — Eem... Wszystko dobrze z nimi. Właśnie wróciliśmy ze spaceru i w ogóle... — Błagam niech nie pyta o to jak je nazwałem. Błagam, błagam, błagam!

— Baekkie?

Mhm?

— Jak nazwałeś moje kochania?

— Co? — Zacząłem wydawać jakieś dźwięki. To znaczy, miały przypominać te, kiedy jest problem z połączeniem, ale nie każdy jest idealny, dobra? — P-przerywa coś — poudawałem jeszcze trochę, a następnie rozłączyłem się i wziąłem głęboki wdech.

Boże, jestem debilem.

ღ ღ ღ

Po nakarmieniu psów stwierdziłem, że jeśli one wiedzą czym jest przyjemność to każdy z nas powinien jej trochę doświadczyć, prawda? Dlatego też, jakiś czas po telefonie od Jongina, krótkiej drzemce i zabawie w kucharza bardzo ostrożnie wyszedłem z trzema pundlami na dwór. Od razu skierowałem się w stronę pobliskiego sklepu w celu zakupienia przyjemności specjalnie dla mnie, przez co podczas trwania całej drogi z mojej twarzy, ani na moment nie schodził szeroki uśmiech, a ludzie co chwila odwracali za mną wzrok.

Po przybyciu tuż pod wejście do źródła przyjemności — tak, nadal mówię o sklepie — szybko przywiązałem psy do pobliskiej barierki i wszedłem do środka. Przez następne piętnaście minut chodziłem dookoła wybierając rzeczy, które na pewno będą mi niezbędne do przeżycia w domu Jongina.

Słodycze, słodycze, więcej słodyczy, picie, makaron, słodycze, sos, mięsko i tak. Miałem zamiar zrobić spaghetti. Było to moje ulubione danie i jednocześnie na tyle łatwe w przyrządzeniu, że zawsze udawało mi się zrobić z niego coś zdatnego do spożycia.

Zapłaciłem, uśmiechnąłem się do kasjerki i wyszedłem ze sklepu. Psy oczywiście piorunowały mnie wzrokiem i zapewne podczas mojej nieobecności zdążyły już wymyślić co najmniej milion planów i opcji na to, jak utrudnić mi opiekę nad nimi. Jedną ręką trzymałem siatkę z zakupami, a drugą przez jakiś czas mocowałem się z odwiązaniem smyczy. Gdy w końcu udało mi się, ponownie z wielkim uśmiechem ruszyłem w stronę domu.

Szedłem nieco zamyślony, głównie przez fakt, iż przekonany byłem, że jeszcze w drodze powrotnej zjem mojego pysznego, słodkiego, czekoladowego batona, jednak niestety. Nie zostałem obdarzony trzecią ręką, która teraz mogłaby trzymać słodycz tuż przy mojej buzi tak, abym mógł się nim delektować.

Jak to zwykle bywa, z podróży po moich myślach wyrwał mnie człowiek. A dokładniej wyższy ode mnie chłopak, który położył dłoń na moim ramieniu i wykrzyknął:

— Jongin hyung!

— Nie, żaden Jongin hyung skarbeńku — zmarszczył brwi. — Jestem Baekhyun. Baekhyun hyung.

— Ale... Skąd masz jego psy? Ukradłeś mu? — Zapytał z przerażeniem malującym się na twarzy. — O mój boże! Muszę zadzwonić na policję! Jak mogłeś to zrobić?!

Inteligentne z jego strony.

Pomyślmy... Jeśli rzeczywiście byłbym złodziejem, który ukradł psy Jongina, chociaż prawdę mówiąc nie wiem, jak ktokolwiek mógłby tego chcieć, to czy ten dzieciak nie powinien uciekać? Wiecie, potencjalnie każdy złodziej jest zły, straszny i w ogóle, to dlaczego on chce ze mną gadać? Może uważa, że nie jestem straszny? Cóż, to wychodzi tylko na moją korzyść.

Wzruszyłem ramionami.

— Nie jestem złodziejem. Jongin jest moim przyjacielem.

— Ja nim jestem! A ty nie jesteś mną!

Inteligentnie.... Znowu. — Nie jestem, ale ludzie mogą mieć wielu przyjaciół, prawda? — Otworzył lekko buzię w zamyśleniu. — Właśnie. Dlatego nie jestem złodziejem.

— Ale te psy! Musisz nim być, ty jak ci tam... Ee... Bacon?

Wziąłem głęboki wdech. Raz, dwa, osiem, dziesięć, sto. Nie pomogło.

— ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ, ŻE NIE JESTEM ZŁODZIEJEM?! — Wydarłem się na niego na tyle głośno, aby w końcu zrozumiał. Przy okazji kilkoro ludzi zainteresowało się naszą rozmową. — Nazywam się Byun Baek Hyun! NIE BACON DO JASNEJ CHOLERY! Dotarło to do twojej tlenionej główki?

— Ale psy... Nigdy cię tu nie widziałem. — Dałbym sobie rękę uciąć, że jeśli bylibyśmy w jakiejś kreskówce czy w czym tam innym, to właśnie z głowy tego chłopaczka wylatywałaby bardzo duża ilość dymu. Przegrzanie mózgu, zapewne. — To skoro nie jesteś złodziejem to czym?

— Raczej kim.

— Kim? Tak nazywa się Jongin.

— WIEM. Jestem przecież jego PRZYJACIELEM — podkreśliłem ostatnie słowo.

— A ja jestem Sehun — uśmiechnął się uroczo.

Ratujcie proszę.

ღ ღ ღ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro