Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Step six: "Feels like home"

— Lu~! — Wykrzyknąłem do słuchawki, kiedy wreszcie mój przyjaciel postanowił do mnie zadzwonić. Miałem mu tyle do powiedzenia!

— Tak, ciebie też miło usłyszeć, Xian — powiedział radośnie. — Co tam? Podejrzewam, że masz mi wiele do powiedzenia, prawda?

Poszedłem do kuchni po sok, a później usiadłem przy stole i chwilowo uniknąłem odpowiedzi, aby przeanalizować wszystko to, o czym musiałem go poinformować. Zaczynając od Taeyeon, Chanyeola i randki w ciemno, która odbyła się aż pięć dni temu, poprzez aktualizację o Sehunie, kończąc na psach i Kaiu. Swoją drogą, Jongin przez tą nieobecność chyba coraz bardziej zakochuje się w pundlach, a biorąc pod uwagę, że Kim to Kim oraz że nawet z nimi się nie widuje to ja nie wiem, co się stanie, jak już wrócą razem z Kyungsoo do domu. Ach tak... Ja będę musiał się wyprowadzić do mieszkania, którego nie mam. Praca też będzie potrzebna...

— Mhm! Wiele to mało powiedziane — zaśmiałem się. — Od czego by tu zacząć? — Postukałem się palcem w brodę, a kilka sekund później wziąłem kolejny łyk nektaru.

— Od początku, Xian. Od początku...

— Dobrze! W takim razie najpierw aktualizacje~ — Zrobiłem budującą napięcie przerwę. (Okay, żadnego napięcia wcale nie było, a przerwa trwała może sekundę, ale wiecie o co chodzi) — Hm... Pamiętasz Sehuna, prawda?

— Niestety. Baek, powiedz mi, jak ty z nim wytrzymujesz? No bo, ja rozumiem, że praktycznie nie masz tam znajomych.

— Lu, bo ja ich nie mam. Kai wyjechał. Tylko jego znam...

— No tak, ale co skłoniło cię do utrzymywania znajomości z kimś, kto sprawia, że jak tylko o nim usłyszę to zaczyna mnie głowa boleć?

— Jak cię głowa boli to weź jakieś lekarstwo. A poza tym, Sehun nie jest taki tragiczny. To znaczy, dobra, irytuje mnie. Jak cholera, ale dlaczego mam z nim nie gadać skoro jest praktycznie jedyną osobą, z którą naprawdę mogę gadać? — Wcześniej tak nie mówiłem...

— Xian! Ty nawet zaczynasz mówić, jak on!

— A skąd ty możesz wiedzieć, jak Sehun mówi?

— Powtarzasz mi prawie całe wasze rozmowy. Czuję się tak, jakbym to ja sam z nim rozmawiał.

— Ach... No tak.

Luhan westchnął cicho, jakby zbierając wszelkie siły potrzebne do wysłuchania aktualności o Sehunie. — Dobrze, więc mów.

Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech i po wzięciu kolejnego łyka soku zacząłem mówić.

Najpierw opowiedziałem mu o tym, że Sehun okazał się być bratem ciotecznym Kyungsoo, co nieco mnie zdziwiło, bo nigdy jakoś o tym nie wspominał. Dopiero, kiedy zapytałem się go, jak poznał Jongina oznajmił, że Soo jest jego rodziną. Oczywiście, musiałem podkreślić fakt, iż nie są wcale podobni. Wtedy Luhan uświadomił mnie, że nie muszą. Przecież to tylko bracia cioteczni — niestety musiałem przyznać mu rację, jednak nie zrobiłem tego zbyt chętnie, ponieważ bez względu na to, że chodziło o Luhana, ja nie lubiłem mówić głośno o swoich pomyłkach. Na szczęście popełniałem je stosunkowo rzadko, więc moje cierpienia również były zredukowanie do minimum.

Następnie po raz kolejny wspomniałem o randce w ciemno. Dziesięciominutowej randce w ciemno, od której niestety minęło już pięć dni. Ale na szczęście przez ten czas rozmawiałem kilka razy z Taeyeon i spotkałem się z nią nawet podczas spaceru z psami! Jednak postanowiłem, że to nie jest dobry pomysł. To znaczy, aby brać psy i wychodzić z nimi na spacer wraz z dziewczyną, bo koniec końców wychodziło na to, że poświęcała więcej uwagi psom, a nie mi. Przecież to ze mną wychodziła, one tylko miały załatwiać swoje potrzeby i nie rozpraszać moich rozmówców, a niestety robiły to nieustannie. Głupie pundle.

— Xian, przecież to nie tak, że umawiasz się z nią czy coś — powiedział wtedy Luhan. — Jesteście znajomymi, albo może przyjaciółmi, a mówisz jakbyś był o nią zazdrosny.

— Nie jestem! Po prostu naprawdę dobrze mi się z nią rozmawia, a te pundle tylko przeszkadzają.

— A może to o psy jesteś zazdrosny, co~? — Zaśmiał się krótko. — Nie lubisz ich, denerwujesz się, kiedy ktoś poświęca im więcej uwagi niż tobie. Jak w związku normalnie. No, może pomijając fakt, że nie darzysz ich żadną sympatią.

— A bądź już cicho, Xiao Lu! — Przerwałem na chwilę. — Wiesz już kiedy przyjedziesz?

— Nie do końca... To tak jakby ode mnie nie zależy.

— Jak to od ciebie nie zależy? Przecież wystarczy żebyś spakował rzeczy, które zarzucisz po przyjeździe na swój kościsty zadek, później kupisz bilet, wsiądziesz do samolotu i już po chwili będziesz stał naprzeciwko mnie na lotnisku... Takie to trudne?

— Mhm.

— Yh! Lu! Dlaczego?

— Mówiłem ci już, na razie nie mogę.

— Nie lubię cię, wiesz?

— Wiem, Xian. Ja ciebie też.

Uśmiechnąłem się i dolałem do szklanki soku.

— Pewnie chcesz coś o Chanyeolu powiedzieć. Mam rację?

— Oczywiście — rozmarzyłem się. — Obiecał mi, że spotkamy się za tydzień.

— Dopiero?

— Tak. Przecież wiesz, że pracuje i nie może. Aaach... Wierzysz w to? W końcu będę mógł sobie na niego popatrzeć dłużej niż przez dziesięć minut.

— To rozmowy i wiadomości już ci nie starczają?

— Oczywiście, że nie! — Oburzyłem się. — To tak, jakbyś powiedział, że samo patrzenie na przepyszne słodycze ci wystarczy. Po prostu musisz ich skosztować, żeby dopełnić wszystkiego!

— Xian... Ale ty nie będziesz kosztował Chanyeola.

— Ja nie, ale skąd wiesz? Może on kiedyś skosztuje mnie? I wtedy wyzna mi swoją miłość, a ja już zawsze będę jego i nigdy się nie rozstaniemy i kiedyś...

— Dobra, dobra. Łapię. Pisanie nie wystarcza, zobaczysz się z nim w następnym tygodniu i to może on cię skosztuje, bo żeby dopełnić wszystkiego nie można tylko patrzeć na słodycze, bo trzeba ich spróbować, tak?

— Dokładnie — odpowiedziałem usatysfakcjonowany dedukcją Luhana.

— Boże — wyszeptał przerażony.

— Lu?! Co się dzieje?!

— Jesteś stuknięty, Xian...

— Dzięki, Xiao Lu...

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. No dobra, chwila przerodziła się w godzinę... Mniejsza o to, po skończeniu rozmowy zjadłem coś na szybko, a następnie wyszedłem z psami, które oczywiście niemiłosiernie się ciągnęły, nie dając mi spokojnie iść, przez co musiałem uważać na różne staruszki, którym (w razie potknięcia) mógłbym upaść pod nogi. W każdym bądź razie, po zakończonym pościgu (nadal mówię o spacerze), zaprowadziłem diabły do domu, jednak te ówcześnie musiały obwąchać drzwi sąsiada, mnie przyprawiając o palpitację serca. No bo, kto wie, czy za chwilę nie zrobią na nie czegoś, co ja będę musiał posprzątać? Wtedy Kai nie miałby wyboru — nawet siłą sprowadziłbym go do domu jeszcze miesiąc przed zakończeniem jego wakacji.

Po uporaniu się z pundlami w końcu wyszedłem, kierując się w stronę miejsca spotkania z Sehunem. Gdy już dotarłem do parku, bo tak, tam umówiliśmy się z Koreańczykiem, chłopak siedział na ławce i czekał na mnie. Podszedłem i przywitałem się, a ten przytulił mnie i z szerokim uśmiechem na ustach zaproponował spacer.

— Baekhyun hyung.

— Mhm? — Muszę przyznać, że Sehun trochę się zmienił. To znaczy, znormalniał. Ewentualnie to ja zgłupiałem.

— Chciałeś czegoś u mnie szukać. Pamiętasz?

— Tak, Sehun. Pamiętam. Mieliśmy szukać twojej normalności...

— Ale już mówiłem ci, że ja jej nie znam.

— To też pamiętam. Dlatego zapoznam cię z nią. Wszystko po kolei.

I tak proces tworzenia z Sehuna kogoś, kto nie zabije swoją głupotą każdego człowieka, który z uprzejmości wda się z nim w konwersację, rozpoczął się. Na początku tłumaczyłem mu wszystko po kolei. Jak nie być debilem, jak nie irytować ludzi, a przede wszystkim powiedziałem mu bardzo ważną rzecz: aby nie być tak bardzo irytującą osobą, jaką jest Sehun, musi przestać zachowywać się jak... Sehun. Taaa, chyba jednak jego głupota nigdy nie zniknie. On znormalnieje, a ja stanę się debilem. Chociaż to w sumie może dość dobra wiadomość, biorąc pod uwagę słowa Kaia, który kiedyś oznajmił mi, że jego psy nawet na krok do debili się nie zbliżają. To oznacza mój tryumf. Nic, tylko skakać z radości.

Wydaje mi się, że jeśli mógłbym określić w skali od jednego do dziesięciu stopień mojego powodzenia, w misji uczenia Sehuna normalności to po pierwszym dniu nauki byłoby to pięć. Pół na pół, bo Koreańczyk ani nie zgłupiał ani nie zmądrzał, co na tą chwilę wydaje mi się możliwie największym sukcesem, jaki mógłbym osiągnąć.

Po spotkaniu z nim wróciłem do domu i wyszedłem z diabłami na dwór. Oczywiście, przebieg spaceru jest, a przynajmniej powinien być, dobrze znany dlatego też nie będę cały czas się powtarzać. Po jakimś czasie, kiedy z uwielbieniem leżałem na kanapie w salonie i pochłaniałem moje ukochane słodycze zadzwonił telefon i nawet przez chwilę nie zastanawiałem się kto to może być.

— Słucham?

— Baekkie~ Co u ciebie?

— Kai, czy ty w ogóle wiesz, ile ja mam lat? — Zapytałem zirytowany.

— Mhm. Dwadzieścia dwa.

— Gratuluję, Jongin. A wiesz co to oznacza?

— Nie? — Już coś podejrzewał psiarz jeden. Szkoda tylko, że móżdżek miał jeszcze mniejszy niż te jego pundle i niczego się nie domyślił.

— Oznacza to, że jestem trzy lata starszy. Mógłbyś więc zwracać się do mnie tak, jak powinieneś.

— Aaach... O hyunga ci chodzi, tak?

— Dokładnie — uśmiechnąłem się lekko. Może wreszcie coś się zmieni.

— I co w związku z tym? Mam tak do ciebie mówić?

— Bingo, Jongin.

— Dobrze, Baekkie~

Może jednak nie. Kai chyba nigdy nie powie do mnie hyung...

— Baekhyun? Halo? Baek?

Rozłączyłem się i westchnąłem. Jednak na moje nieszczęście po kilku minutach dostałem wiadomość. Tak, od Kaia.

Jeśli w zemście zrobisz coś moim kochaniom to ja zrobię tobie, ale będzie boleśniej. Dużo boleśniej. Więc nie próbuj niczego, mój przyjacielu, Baekkie.

Wyłączyłem telefon. Niech ten wredny człekokształtny osobnik gnije w męczarniach, a ja będę śmiał się z jego cierpienia. O tak, zemsta będzie słodka.

ღ ღ ღ

Ogółem, tak właśnie minęły mi następne dwa tygodnie, a co za tym idzie — pierwszy miesiąc opieki nad pundlami właśnie dobiegł końca. Pozostał jeszcze jeden. Najgorsze było to że, nie miałem już zbyt wiele czasu na poszukiwania mieszkania, do którego miałem zamiar wprowadzić się po powrocie Kyungsoo i Kaia. I chyba właśnie nadszedł pewien krytyczny moment podczas tych wakacji. Doszedłem do wniosku, że w pewien sposób polubiłem psy i wszystkich, których poznałem przez ten czas. Najbardziej chyba Taeyeon, która chyba stała się moją przyjaciółką. i to ona podczas dni takich, jak ten zastępowała mi Luhana, bo Chińczyk w przeciwieństwie do mnie miał pracę...

— Baek... Nie martw się — spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko. — Miesiąc to przecież sporo czasu i właściwie to tylko od ciebie zależy, jak go rozplanujesz, i czy zdążysz ze wszystkim przed powrotem em....

— Jongina i Kyungsoo — podpowiedziałem jej.

— Tak, dokładnie. Przepraszam. Nie mam zbyt dobrej pamięci do imion.

— Moje jakoś zapamiętałaś — nalałem do szklanki gorącej wody, jednocześnie zaparzając herbatę, o którą poprosiła Taeyeon.

— Ponieważ jesteś moim przyjacielem, Baek. Jak mogłabym nie znać twojego imienia? — Poklepała mnie lekko po ramieniu, słodząc swój napój. Tak, chyba zaczynała czuć się tu jak u siebie w domu. Zaśmiałem się cicho. — Co?

— Nic, po prostu cieszę się, że jesteś tu, kiedy Luhana nie ma...

— Brakuje ci go?

— Trochę.

— Przecież obiecał ci, że przyjedzie, prawda? Poza tym! Nie obawiaj się niczego, bo ja zawsze ci pomogę. Szczególnie, kiedy Luhana tu nie ma, rozumiesz?

— Rozumiem, Taeyeon — uśmiechnąłem się trochę bardziej radośnie.

Tak, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, od jakiegoś czasu mój uśmiech nie do końca był radosny, mimo że powinien. Po prostu myśl o mieszkaniu, pracy i całej wyprowadzce potrafiła przyćmić radość nawet z poznania Chanyeola. Jednak na szczęście Taeyeon była kimś, kto doskonale wiedział, jak poprawić mój nastrój. I chyba właśnie w tym momencie zauważyłem, jak wielkim byłem szczęściarzem.

Miałem specyficznego przyjaciela Jongina, z którym znałem się od dziecka, a ten i tak szantażował mnie łopatką. Luhana, który pomógł mi zaaklimatyzować się w Chinach i nauczył języka, był moją pierwszą miłością, a gdy mu o tym powiedziałem nie wyśmiał mnie i dalej chciał utrzymywać ze mną kontakt. Sehuna, czyli kogoś kto potrafi sprawić, że będę miał ochotę go zabić, a mimo to tego nie zrobię, bo w jakiś specyficzny sposób go lubię. I Taeyeon — dziewczynę, dzięki której w Korei czuję się znowu jak u siebie w domu.

Brakowało mi jedynie kogoś, kogo będę mógł kochać.

ღ ღ ღ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro