Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Step seven: "Driving license"

Deszcz lał się z nieba strumieniami, co niezmiernie mnie irytowało, tym bardziej ze względu na dzień, jaki miał miejsce. Otóż to właśnie dzisiaj miałem po raz pierwszy spotkać się z Chanyeolem. To znaczy... Widzieliśmy się już wtedy, kiedy kłócił się z tą dziewczyną i na dziesięciominutowej randce, ale wiecie, chodzi mi o to, że spotkamy się już tak NAPRAWDĘ. Przecież to będzie prawie jak randka!

Pewnie przyjdzie po mnie, uśmiechnie się czarująco i zaprosi do jakiejś restauracji... Tam zjemy kolację, porozmawiamy, lepiej się poznamy, a później, kto wie? Może wrócimy do mnie albo pójdziemy do niego i... Chwila! Nie pójdziemy do niego ani do mnie, no chyba że na herbatkę albo gorącą czekoladę. Nie jestem przecież chłopcem na jedną noc, prawda? Chanyeol musi mnie pokochać całym sercem, a wtedy w nagrodę za to, że wybrał właśnie mnie, dostanie mój tyłek. Chociaż wcale mi się to nie uśmiecha, bo jest mój. I świetnie wygląda w obcisłych rurkach, które właśnie zakładałem, aby na spokojnie, godzinę przed spotkaniem wyjść z pundlami i nanieść drobne poprawki.

Krążyłem po niewielkiej sypialni w poszukiwaniu odpowiednich ubrań jednocześnie irytując się, że mieszkanie Kaia jest takie małe. No bo kto normalny ma salon połączony z kuchnią, mały przedpokój, sypialnię i łazienkę? Jeszcze mówi, że mu to wystarcza... A ja muszę spać w łóżku, w którym pewne co noc, wraz z Kyungsoo, uprawiali gorącą miłość. Okej, nie chcę o tym myśleć. Niech ktoś zabierze to z mojej głowy!

Goły Jongin, z Kyungsoo... Ahh! Ja nie chcę umierać. Jeszcze nie teraz. Tym bardziej nie teraz! Randka na mnie czeka.

Cóż, cały plan odnoszący się do wcześniejszego spaceru z pundlami, dokładnie na godzinę przed wyjściem, legł w gruzach. Wyszedłem piętnaście minut przed czasem, a psy oczywiście akurat dzisiaj miały wielką potrzebę pogoni za kotem, przez co musiałem za nimi biec tylko po to, aby nie przewrócić się podczas marnych prób zatrzymania ich. Spacer (oczywiście słowo to proszę wziąć w cudzysłów) skończył się dużo później niż zamierzałem i w pośpiechu wpadłem do bloku, a następnie przestępowałem z nogi na nogę w oczekiwaniu na windę. Gdy ta w końcu przyjechała wskoczyłem do niej szybko i wciskając odpowiedni przycisk wjechałem na swoje piętro. Tam wysiadłem z dźwigu i skierowałem się w stronę drzwi do mieszkania, jednak wtedy psy wyrwały mi się i wbiegły do domu sąsiada z naprzeciwka, który stał w otwartych drzwiach, i sznurował buty. Byłem mu wdzięczny, że akurat nie patrzył na mnie, bo wtedy musiałby modlić się o przeżycie biorąc pod uwagę mój wygląd. Dlatego też założyłem kaptur i szybko wbiegłem za psami łapiąc je i od razu kierując się do swojego mieszkania. Gorączkowo wyciągnąłem klucze i otworzyłem je zanim sąsiad zdążył cokolwiek powiedzieć. Baek, jesteś boski.

Po zatrzaśnięciu drzwi oparłem się o nie i próbowałem spowolnić mój niemiłosiernie szybki oddech. A jeśli właśnie wbiegłem do domu jakiegoś zbira, który będzie chciał się zemścić za naruszenie jego prywatności? W tamtym momencie przez głowę przeleciały mi każde chwile, które psy spędziły na obwąchiwaniu drzwi tego człowieka. Mój Boże! Co ja narobiłem? Nie dość, że Kai mnie zabije za nieodbieranie przez cały dzień telefonów od niego to jeszcze dołączy do niego jakiś sąsiad. Pundle pewnie też wezmą udział w zbrodni. Nie mam szans. Czy ktoś może już szukać ładnej tabliczki na grób z napisem: "Tu spoczywa waleczny Byun Baekhyun, który poległ podczas starcia z trzema pundlami-diabłami, przyjacielem szantażującym go zieloną łopatką oraz sąsiadem-mścicielem (który prawdopodobnie jest złoczyńcą)"? Tak, to byłoby idealne podsumowanie tych wakacji.

Zerknąłem na zegarek i od razu zrobiło mi się gorąco. Wiecie, to takie uczucie, kiedy orientujecie się, że dzieje się coś złego, ewentualnie, kiedy nauczyciel chce wziąć was do odpowiedzi. Taki rodzaj. Nieprzyjemne.

Było trzydzieści minut po godzinie, o której mieliśmy się spotkać przy kawiarni. Zablokowałem telefon i włożyłem go do kieszeni spodni, przez co nie zauważyłem wiadomości od Chanyeola, w której informował, że spóźni się trochę przez pogodę i pewne komplikacje.

Już miałem wychodzić, kiedy rozległo się walenie do drzwi. Odskoczyłem od nich, a moje serce przyśpieszyło kilkukrotnie. Dopiero po jakimś czasie zreflektowałem się i wyjrzałem przez wizjer, a to, co tam zobaczyłem sprawiło, że serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Bowiem (prawie, jak na mszy) do drzwi walił — bo pukaniem to tego nie da się nazwać — jakiś roztrzepany oszołom w czarnej bluzie.

Otworzyłem szerzej oczy. Przecież to mógł być ten sąsiad! On na pewno wrócił, aby się zemścić. Dlaczego Kai pakuje mnie w takie kłopoty?! Nienawidzę tego niereformowalnego, stukniętego głupka!

Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do, pożal się Panie, Jongina i czekałem aż odbierze.

— Byun.Baek.Hyun. Jak śmiałeś ode mnie nie odbierać?

— To teraz nieważne! Z psami wszystko dobrze. Ale Jongin, p-pomocy.

— Co? — Zapytał mało inteligentnie i dałbym sobie rękę uciąć, że właśnie podrapał się po głowie.

— Masz zbierać swoją kościstą dupę w troki i wracać tu, bo jakiś wychudzony gangster, któremu zabraniano jedzenia, z szopą na głowie dobija się właśnie do twojego mieszkania! — Wykrztusiłem, kuląc się pod drzwiami.

— Zaczekaj.

— Co?! Jak śmiesz mnie teraz zostawiać? Natychmiast wracaj i nie rozłączaj się, nawet na chwilę.

— Zadzwonię do sąsiada, może on ci pomoże.

— O mój Boże! Nie rób tego — rozłączył się, a ja nie zdążyłem mu powiedzieć, że to właśnie ten sąsiad, który rzekomo ma mi pomóc, dobija się do mnie z zamiarem skrócenia życia. To wszystko było zbyt dziwne...

Chwilę później pukanie do drzwi ucichło, a ja, bojąc się wyjrzeć przez wizjer, siedziałem pod drzwiami i czekałem na telefon od Kaia z nadzieją, że jakoś mi pomoże. Wkrótce los mnie wysłuchał i Koreańczyk oddzwonił.

— Baek...

— T-tak? To już koniec, prawda? Nie zdążysz mnie uratować, niczym rycerz na rumaku... — Spuściłem głowę w dół. Nawet z Chanyeolem się nie spotkam.

— To sąsiad do ciebie pukał.

— Tak, wiem przecież! Chciałem ci to powiedzieć, ale musiałeś się rozłączyć!

— Baekhyun, ja nie wiem, co ty narobiłeś, ale na pewno nie skończy się to dobrze.

— Co?! — Czyli jednak? Tak miałem skończyć swój żywot?

— Otwórz. Muszę kończyć. Powodzenia — rozłączył się po raz drugi.

Wziąłem głęboki wdech. I co teraz? Nie miałem pojęcia, co robić. Z jednej strony, Kai nadal żył, a przecież był sąsiadem tego faceta od kilku lat. Czyli nie mógł być taki groźny. Z drugiej strony, wbiegłem do jego mieszkania.... Chyba nie dowiem się, jeśli nie otworzę, prawda? Jakby co, to prośba odnośnie tabliczki nadal była aktualna.

Jeszcze raz zaczerpnąłem powietrza, po czym wstałem i otworzyłem drzwi. Do mieszkania wpadł rozzłoszczony wysoki mężczyzna i zaczął po nim krążyć.

— Gdzie ono jest? — Zapytał stanowczym, acz zirytowanym głosem i wtedy któraś tam klepka w moim mózgu zadziałała...

Ten głos. Spojrzałem na przybysza i lekko speszony oraz niepewny swojego spostrzeżenia i przekonania, jakie wraz z nadzieją zaczęło rosnąć w moim sercu, bardzo niepewnie, wyszeptałem:

— Ch-chanyeol?

Sąsiad odwrócił się w moją stronę i popatrzył na mnie lekko zdziwiony, później zdjął kaptur.

Baekkie? Co ty tu robisz? — Jego głos złagodniał i podszedł bliżej, a ja miałem ochotę wniknąć w drzwi za mną. Był za blisko. Zdecydowanie za blisko.

— Ja... Opiekuję się psami Jongina — wlepiłem wzrok w podłogę. — Cz-czego szukałeś?

— Prawa jazdy, Baekkie. Prawa jazdy.

— Ale... Skąd ja mam je mieć, co? — Spojrzałem i natychmiast tego pożałowałem, ponieważ na moich policzkach od razu pojawiły się rumieńce. Jest po prostu za gorąco!

— Wnioskuję, że to ty wbiegłeś wcześniej do mojego mieszkania, a dosłownie chwilę później, kiedy jechałem na miejsce naszego spotkania zatrzymała mnie policja w celu rutynowej kontroli. I co? Oczywiście dostałem mandat za brak prawa jazdy — wziął głęboki wdech. — Później musiałem wracać w deszcz na pieszo, bo panowie policjanci nie pozwolili mi jechać samochodem. Przecież to jasne...

— Przepraszam, Chanyeol. — Powiedziałem cicho.

Przez telefon rozmawiało mi się z nim dużo łatwiej. Teraz kiedy go widzę, kiedy stoi przede mną i patrzy na mnie... Ja nie mogę. Coś mnie blokuje, po prostu nie potrafię zachowywać się tak, jak zawsze. Aish! Baek, jaki ty głupi jesteś!

Nagle w pomieszczeniu rozległo się piskliwe szczeknięcie, a ja podskoczyłem jak debil. Żyłem z psami od ponad miesiąca, a nadal daję się przestraszyć. I to jeszcze przy Chanyeolu, który uśmiechnął się lekko. Jaki on przystojny....

— Baekkie?

— Tak?

— Wbiegłeś za psami, prawda?

— M-mhm...

— Jak duże jest prawdopodobieństwo, że to któryś z nich mógł zabrać moje prawo jazdy? — Wow, nie dość, że przystojny to jeszcze mądry.

— Duże. — Spojrzałem na Monggu, który zaczął się kulić, a później uciekać.

Natychmiast poszedłem za nim i wtedy, w sypialni, moim oczom ukazał się dokument Parka. Leżał na podłodze i był pogryziony. Doszczętnie. Naprawdę, do tej pory nie wiem, jak te pundle to zrobiły.

— Chanyeol...

— Tak? — Koreańczyk ustał za mną i spoglądał przez moje ramię. Znowu stał za blisko. Stanowczo za blisko.

— Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek użyjesz tego prawa jazdy — wyszeptałem, a wtedy Chanyeol dostrzegł dokument i spojrzał gniewnie na psy.

— Wy małe... — Ruszył w ich kierunku zupełnie tak, jakby chciał zrobić im coś złego.

Coś złego dla pundli jest równoznaczne z czymś złym dla Baekhyuna. Tak nie może być. Jeśli Kai by się dowiedział, ja na pewno nie mógłbym dłużej żyć. Musiałem interweniować.

Dlatego też stanąłem przed Chanyeolem i położyłem dłoń na jego klatce piersiowej od razu rumieniąc się lekko. Dobra! Przyznaję, to były rumieńce, zadowoleni? Co ja poradzę, że tak reagowałem na Parka? To nie moja wina przecież.

— Nie rób im nic.

Koreańczyk jeszcze przez jakiś czas wpatrywał się w psy, a później przeniósł wzrok na mnie. Patrzył mi prosto w oczy, a ja chyba zapomniałem w tamtej chwili, jak się nazywam. Tragiczne, nie? Znałem kogoś, na dodatek mężczyznę, około dwóch i pół tygodnia, a on na mnie działał jak ktoś w kim byłbym zadurzony już od lat. Przecież ja nawet przez jeden dzień nie byłem! Nigdy! Może powiedziałem, że moglibyśmy być razem i w ogóle, ale to tylko w żartach. Nic na poważnie. Poza tym, miał dziewczynę, więc gejem na pewno nie jest. Ewentualnie biseksualistą, w co wątpię.

— Dobrze — powiedział, dalej na mnie patrząc. Momentalnie odsunąłem się od niego i spuściłem wzrok.

— Chcesz się czegoś napić?

— Herbatę poproszę — uśmiechnął się, a ja starałem się nie zwracać na to uwagi. Niestety wcale mi to nie wychodziło.

— Oczywiście — próbowałem, naśladować jego gest, ale wyszedł z tego jedynie brzydki grymas, więc od razu zrezygnowałem i poszedłem do kuchni, aby przygotować napój. Park oczywiście był tuż za mną.

— Wiesz, że teraz nie będę miał jak jeździć do pracy, która jest daleko, prawda?

— Mhm... — Tylko nie wylej tej nieszczęsnej herbaty. Byun. Skup się. Wziąłem głębszy wdech i zapytałem o coś, co chodziło mi po głowie od chwili, w której zobaczyliśmy zniszczone prawo jazdy. — J-jak mogę ci to wynagrodzić?

Chanyeol odezwał się dopiero wtedy, kiedy podałem mu ciepły napój i usiadłem naprzeciwko. Wziął kilka łyków, a później uśmiechnął się nieco przebiegle. Zauważył, że się na niego gapię? Chce mnie zabić za to, co zrobiłem? Czy może wykorzystać, bo teraz teoretycznie mógł poprosić o cokolwiek?

W mojej głowie pojawiły się prawdopodobnie wszystkie opcje, jakie mogłyby być choć trochę realne. Tak, nawet taka, w której Chanyeol wstaje, przyciąga mnie do siebie i całuje namiętnie, a później robi to jeszcze raz, i jeszcze... Nie nic. Nie przeczytaliście tego.

Jednak nie pomyślałem o tej najbardziej oczywistej. Takiej, która — jak później się przekonam — pociągnie za sobą bieg wydarzeń w takim kierunku, jakiego nigdy bym się nie spodziewał.

— Pójdziesz ze mną zrobić zdjęcie do prawa jazdy. Nienawidzę się fotografować, a ty mnie do tego zmusiłeś, więc będziesz mi towarzyszyć. To twoja kara, Baekkie.

O Mój Boże.

ღ ღ ღ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro