Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ օȶաǟʀȶɛʝ քʀʐɛֆʐłօśƈɨ .◦°˚°◦✬꧂☆

Co się mówi po takich słowach?

Zazwyczaj pewnie ,,to miłe. Ty również jesteś moim przyjacielem".

Ale co się mówi czy robi w obecnej sytuacji, gdy ktoś zwraca się do ciebie takimi słowa jak Jay, kiedy wy jesteście w wieloletnim konflikcie?

Nie wie.

Zwyczajnie nie wie, dlatego stoi tak, milczący i zdezorientowany z jednocześnie poruszonym sercem dla, które przypomniało sobie jakie to uczucie tęsknić za nim. Minęło wiele czasu nim pozbierał się po tamtym dniu, a jeszcze więcej gdy przestał patrzeć z utęsknieniem na jakikolwiek kontakt od chłopaka. Chociaż to było głupie, bo nadal czuł się cholernie zdradzony i czuł w sobie wiecznie tą iskierkę gniewu, która rozpalała się zawsze w jego obecności. Tylko z każdym rokiem, ten ogień gasł. Minęło w końcu prawie osiem lat.

I jeszcze nie rozumiał dlaczego on tak bardzo zabiegał o kontakt z nim i to za każdym razem kiedy rozstawali się w kłótni. Nie raz wyzywał jego, jego pracę czy dziewczynę. Nie dawał mu żadnego wsparcia czy chociażby dobrego słowa. W skrócie, nie dawał mu podstaw do tego, by próbował dalej. Wręcz przeciwnie, zniechęcał go przecież do tego. Był wiecznie wkurzony na jego widok, ciągle czuł się zdradzony. 

Tylko teraz czuje się zagubiony.

-Jest już lepiej? - pyta nieśmiało, po dłuższej chwili, kiedy zauważył, że Cole uspokoił się nieco. Nie wiedział na jak długo. Był naprawdę tykającą bombą, która mogła wybuchnąć jakąkolwiek emocją.

Brunet wzdycha ciężko. 

-Nie rozumiem cię...- westchnął - Jesteś uparty i ciągle próbujesz, choć nigdy nie byłem przy tobie w tych ośmiu latach, kiedy potrzebowałeś. Wiecznie rzucałem w twoją stronę wyzwiskami! Powinieneś mnie nienawidzić

-To nie prawda! - protestuje - Nie powinien cię nienawidzić. Ja nie byłem przy tobie kiedy ty mnie potrzebowałeś. Czy to nie znaczy, że jesteśmy kwita? 

-Próbowałeś, choć nieudolnie - parska - Ja nie

-Kłamiesz teraz - rzuca - Wiem, że chciałeś do mnie podejść na pogrzebie mojej mamy. Nya cię widziała

Słyszał o śmierci jego mamy i lubił tą kobietę, zapadła dobrze mu w pamięć. Była ciepłą, pomocną duszą. Choć trzeba przyznać, że nie raz Jay narzekał na nią, bo potrafiła nie raz narobić mu wstydu i była bardzo nadopiekuńcza w stosunku do niego. Ponadto nie można było używać przy niej słów związanych z muszelkami, ponieważ odpalała się w niej gaduła na temat swojej kolekcji właśnie muszelek. Naprawdę miała ogromne zbiory i nie pozwalała nikomu dotykać. Naprawdę się cieszył, że jego własna mama nie przejęła tak typowo matczynych cech i nie panikowała, gdy wywrócił się na przykład na ziemi i rozwalił kolano. Oczywiście przejmowała się, w końcu to rodzicielka, ale nigdy nie tak panicznie jak matka Jay'a. Najpewniej tej spokój wyrobiła sobie na misjach łowcy.

Dlatego nie mógł nie pójść na pogrzeb mamy Jay'a. Przecież ją znał, a ona jego też bardzo długo. Choć kiedy kontakt z Jay'em się urwał nie widział jej praktycznie. Lilly również się przyjaźniła z nią i wiedział, że gdyby mogła poszłaby na ostatnie pożegnanie.

-Co to zmienia? - mruknął niechętnie.

-Spanikowałeś, gdy ją zobaczyłeś, prawda? Powiedziała, że widziała jak idziesz w moją stronę, a później nagle zawróciłeś

-Ja...Ja uznałem, że ona lepiej ci pomoże - odparł cicho.

-Widzisz? - uśmiecha się - Nie jesteś taki zły

-Jak ty sobie poradziłeś ze śmiercią mamy? - wypala nagle z całą mocą.

Zawsze go to cholernie ciekawiło, jak on podniósł się z nóg. 

Albo świetnie udaje, że to zrobił.

On miał wrażenie, że po dniu śmierci rodziców, również pochłonie go ziemia.

-Zawsze przygotowywała mnie na własną śmierć - wyjaśnia spokojnie, rzeczowo z tym smutnym uśmiechem i oczami przepełnionymi tęsknotą - Wiedziała, że choroba ją sprowadzi do Welesa, dlatego starała się, abym przyswoił ten fakt znacznie wcześniej. U ciebie to było nagłe... Nie miałeś na to czasu

Nic nie odpowiada. Zagryza swoją wargę.

Myśli o tym dniu, kiedy mamę Jay'a pochowali, a on stał nad jej grobem, gdy już wszyscy uczestniczy zaczęli powoli wychodzić. Widział, jak cicho rozmawia z ojcem, a następnie on również odchodzi z oczami pełnymi łez. Próbował je ukryć, schylając głowę i naciągając mocno czapkę na nos. Panowała chłodna zima, niskie temperatury i to wykończyły schorowane płuca kobiety. Zawsze ją pamiętał o słabym zdrowiu. Cud, że Jay nie odziedziczył tego. Wtedy mógłby zapomnieć i o karierze łowcy, i o karierze najemnika.

Nie widział jego twarzy. Stał tak z boku, jak podczas całej procesji i starał się nie rzucać w oczy. Dopiero widząc samotnego chłopaka, chciał podejść. Nie miał pomysłu na żadne słowa pocieszenia, ale pamiętał, gdy jego obecność pomagała, gdy sam był w żałobie.

Ale zobaczył Nyę, widział jak pewnie podchodzi do niego i przytula go z całych sił. Nie był nawet blisko Jay'a, kiedy to dziewczyna go uprzedziła. Zauważyła go, wiedział to. Dlatego czym prędzej się wycofał. 

Jak mógł pomyśleć, że on zdoła jakoś pocieszyć Walkera po tym jak wokół siebie zbudował mur przed nim. Uważał się za nie wiadomo kogo. Nya jak zwykle była od niego lepsza.

-Masz cholerne wyczucie czasu - w końcu powiedział cicho.

-Tak, masz totalnie rację - przyznaje ze nerwowym śmiechem - Teraz tak myślę, że powinienem zaklebnować ci usta i przywiązać cię do krzesła, i kazać słuchać. Że ten na to wcześniej nie wpadłem! - wyrzuca sam sobie. 

-Jesteś niemożliwy - prycha, przewracając oczami.

-A ty niemożliwie niestabilny emocjonalnie - odparowuje. 

Cole marszczy brwi z niezadowolenia.

Za dużo stracili czasu na prywatne sprawy. Muszą ruszyć do przodu, bo nie wyrobią się z niczym.

Też potrzebuje czasu na oderwanie myśli od tego wszystko. A nic tak bardziej nie pomaga jak poświęcenie się pełni pracy. 

Ten sposób mu bardzo pomógł w pierwszych latach bycia łowcom. Od jednej roboty do drugiej.

-Wracajmy do zadania. Sam się nie znajdzie cały ten akumulator - robi krok w przód, chciałby wyminąć Jay'a, ale ten zatorowuje mu drogę. Przeklina cicho pod nosem na to. Teraz znajdują się niemalże na sobie. Brunet patrzy na niego z góry, od zawsze był od niego wyższy i jak widać nigdy się to nie zmieniło. Rudzielec emanuje spokojem, drugi marszczy z niezadowolenia brwi. 

-Jestem adoptowany - wyrzuca z siebie niespodziewanie.

-Co

Chyba nie rozumie.

-Powtórz - nakazuje, zdziwiony.

Bierze głęboki wdech, by ukoić swoje nerwy. Czuje wstyd zawsze, gdy o tym mówi. 

-Te osiem lat temu dowiedziałem się, że jestem adoptowany - westchnął.

-Przepraszam - pauzuje - Ale ta informacja przyszła tak nagle i nie rozumiem powiązania

Teraz to on nieświadomie się cofa, ukrywając twarz między dłońmi. Powstaje jakikolwiek dystans między niby, jaki zanikł wcześniej.

-Bogowie, jak mi jest zawsze wstyd to mówić...- mamrocze.

-Ale o czym ty do mnie mówisz...

Deja vu go dopadło.

Znowu się to powtarza. Nawet używają tych samych słów. 

Dlaczego ta głupia historia lubi się powtarzać? Czy może to dziwna, druga szansa od losu?

-Też masz deja vu? - pyta, odkrywając twarz. Kiwa głową, zgadzając się - Tym razem tego nie spieprzę! Słuchaj, w lato te osiem lat temu spotkałem najemnika o imieniu Konrad...

Tym razem nie uciekł, a został i posłuchał.

Chciał wiedzieć, co się kryje na końcu tej drogi. Wynik pierwszego wyboru już znał, czas poznać inny.


☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆


Osiem lat temu, końcówka lata. Orava

Szesnastoletni wówczas Jayson znajdował się w mieście górskim, jednym z większych na tych terenach. Orava, to było jego rodzinne miasto, w którym się wychował i poznał Cole'a. Sam on tutaj mieszkał przez pewien czas, dopóki się nie wyprowadził na wieś w celach zdrowotnych dla jego mamy. Nie dziwił się tej decyzji, miasto było zatłoczone i pełne duszącego dymu w czasie zimnych dni. Na lato było tutaj lepiej, jak teraz. Tylko huty i fabryki pracowały jak zawsze, tworząc duszący dym od czasu do czasu. 

Szukał nowego zegara do ich domu. Poprzedni rozwalił na części pierwsze i nie zamierzał go na razie składać, a jak rodzice ponownie się dowiedzą o tym, że rozczłonkował kolejny sprzęt to wyrzucą go, aby spał na ziemi przed domem. Co prawda rozumieli jego manię do takich rzeczy, w końcu byli sami technikami, ale nie rozumieli czemu upodobał sobie rozbrajanie zegarów na części pierwsze, gdzie potem nie chciało mu się ich składać z powrotem albo zabierał części do innych zestawów. Nie zliczą ile razy musieli kupować nowe zegary lub składać je samemu. Jay dostał odgórny zakaz dotykania ich, no chyba, że zechce je poskładać od razu. Problem był taki, że mu się nie chciało oraz potrzebował metalowych wskazówek. Już prościej było kupić nowy. 

Dlatego przechadzał się po mieście w dobrze znanym kierunku. Do zegarmistrza, który znał go już na wylot. Był tu już kilka razy w tym tygodniu. Nie mógł poradzić ze na stresujące sytuacje takie cos go uspokajało, a czekały go egzaminy na łowcę, a później staż jeśli go zda. Nie miał co liczyć na szybsze ukończenie kursu jak Cole, który wprost urodził się do tej roli. Był najlepszy w ich roczniku i na pewno zda bez problemu. On będzie w tym czasie męczył się z przydzielonym opiekunem i wykonywał z nim misję. Miał tylko nadzieję, że to będzie ktoś fajny. Z nadętym gburem nie wytrzyma. Prędzej wyrzuci go do stawu z topielcami niż jeżeli będzie z nim współpracował. 

W końcu dotarł na miejsce, do małych rozmiarów sklepów z zegarami. Dla klientów nie było zbytnio miejsca, ale zaplecze było o wiele większe i była tam również pracownia właściciela. Starszego mężczyzny z dużymi zakolami, mówiącego tutejszą górską mową. Niezbyt umiał się przestawić na zwykły język. Nawet nie chciał. Był naprawdę żywiołowym mężczyzną i niestety nieco skąpym, ale dało się na to przymknąć oko. Jego największym strachem i tak była jego żonka, z którą wykłócał się o ceny. Dzięki czemu nie były one tak wysokie i klienci przychodzili. 

Gdy wszedł do pomieszczenia, od razu zadzwonił dzwoneczek na drzwiach. Do sklepu wpadało wystarczająca ilość światła, dzięki ogromnej witrynie sklepowej, gdzie stały najlepsze eksponaty. Sam sklep był wypchany po bokach częściami do zegarów, jak i samymi nimi. Na przeciwko drzwi znajdowała się lada, a za nią właściciel we własnej osobie, oglądający zegarek na ręce klienta, który stał obok niego. 

Mężczyzna stał do niego tyłem, ale odwrócił się, gdy usłyszał jego wejście. Drugi był zajęty ocenianiem towaru. 

I ten klient był dziwnie znajomy, choć nie wyglądał na tutejszego mieszkańca. Nie nosił cuchy białej charakterystycznej dla tego regionu, a prosty strój, nie oznaczający się niczym specjalnym. Zwykłe długie szare spodnie i ciemna koszulka z długim rękawem. Z tyłu miał na sobie duży plecak. 

Spojrzał na niego i w jego oczach pojawił się błysk zaskoczenia, który natychmiastowo zamaskował obojętnością. Miał brązowe oczy i czarne włosy, przeplatane białymi niteczkami, świadczącymi o jego wieku. Na jego twarzy o ostrych rysach, był kilkudniowy zarost. Sam on był dosyć wysoki i nawet spod luźnego ubioru można było zauważyć jego wytrenowane ciało. 

Jay patrzył na niego, nic nie mówiąc. Utkwił swój wzrok w jego tęczówkach, które przestały patrzeć na niego. Zaczął go ignorować. 

Wtedy to właściciel podniósł wzrok na niego, uśmiechnął się widząc go.

-Jayson! - woła radośnie - Przyloz z tym samym dzisiok? Tobie to się przykrzy! 

Ciągle patrzy na niego, nie potrafi sobie przypomnieć skąd go zna. Coś jest w nim znajomego, zwłaszcza te oczy, które tak go unikają. 

Drugi mężczyzna przeskakuje to z jednego to na drugiego, pstryka palcami.

-A ten chawok to caper - pokazuje wolną dłonią na wspomnianą osobę. Pierwszą ma zajęta przez zegarek - Przyloz, aby raić się mnie. Ba mnie słabo rozumie!

- Powiedz mi tylko czy ta się do naprawić - rzuca zniecierpliwiony - Jest dla mnie ważny

I wtedy kiedy się odezwał, kiedy usłyszał ten znajomy głos, spadło na niego wspomnienie tak nagłe, że zakręciło mu się w głowie. Próbował ustać na chwiejnych nogach, trzymając się za głowę. 

"-Hej, słyszysz mnie młody?

Siedział skulony na ziemi w koncie w swoim pokoju. Trząsł się ze strachu. Bał się ruszyć, bał się spojrzeć. W ręce trzymał zegarek na ręce, mocno go ściskając.

Bał się, że ponownie jego rodzice będą na niego źli"

-Hej, w porządku? - pyta tym razem go ten mężczyzna, podchodząc do niego.

Trzyma się słabo na nogach i kiedy przechyla głowę na bok, widzi dokładniej zegarek trzymany przez właściciela. Błysk szkiełka przesuwa się po tarczy. Był to zwykły, prosty zegarek ze skórzanym paskiem i białym kołek.

,,Słyszy jak jego ojciec wścieka się na zegarek na jego dłoni, uderza w niego i przekręca wskazówki. Siedzi na fotelu, a on znajduje się na przeciw niego. Miał przyjść z nim porozmawiać, tak chciał jego ojciec. Wtedy to mężczyzna rzuca przedmiotem, trafiając w syna. Przestraszony chłopak łapie się za policzek, a zegarek upada obok jego stóp. Czuje pieczenie obok oka. 

-Jesteś kurwa bezużyteczny - warczy.

Nie wiadomo do kogo kieruje te słowa"

Ta nagła fala wspomnień zalewa go całkowicie. Nie wie skąd się one biorą, nie pamiętał żadnego z nich. Nawet nie wiedział, że siedzą w nim. A teraz się czuje jakby miały go zaraz przytłoczyć.

"Ojciec odchodzi.

Jay cieszy się, że zostawił go w spokoju. Zazwyczaj w takich chwilach on również by oberwał mocnej niż rzuceniem w niego przedmiotem. Nie raz już dostał za niesprostanie celów jakie nałożyli na niego rodzice. Pewnie jego ojciec nie miał już siły na opierdalanie go jakim nieudacznikiem jest. Czuł się niepotrzebnym śmieciem. Nie wiedział co zrobić, by byli z niego dumni. 

Zbliżały się jego siódme urodziny. To była data dla jego mamy nieszczęśliwa. Nienawidziła go za to, że prawie zabił ją przy porodzie, zostawiając brzydką szramę na brzuchu. Czuła się brzydka. Bała się, że mąż ją zostawi i znajdzie lepszą."

Obce twarze, tak nie przejednane patrzą na niego złowrogo.

Czuje strach tej osoby z wspomnień. 

Tą osobą jest on sam. 

"Jego bujne loki, opadają mu na oczy. Wymagają przystrzyżenia.

Kiedy wie, że został sam w przestronnym salonie porusza się niepewnie. Podnosi zegar u jego stóp. Szkiełko pozostało nietknięte, a wskazówki zegara nie ruszały się. Przejechał palcem po jego tarczy. Postanowił go wziąć i spróbować naprawić.

Chciałby, żeby też ktoś go naprawił"

Bolesny ból i zawroty głowy, uniemożliwiają mu myślenie. Czuje, że jego nogi są jak z waty. Widzi przestraszony wzrok staruszka i słyszy jak gada w panice. Nie rozpoznaje słów jego gwary, choć nigdy nie miał problemy, by mówić w niej lub rozumieć. Drugi mężczyzna również mówi do niego, przestając unikać jego wzroku. Idealnie widzi te jego zatroskane spojrzenie płynące z brązowych tęczówek. Trzyma go za ramiona. 

Im więcej mówi do niego, im więcej patrzy tym więcej przypomina sobie.

"Naprawił zegarek. Jest z siebie dumny. 

Idzie z nim do ojca, lecz on ma już nowy na ręce. 

Nie wie co robić

Ucieka, ale w ten jego ojciec go zauważa i każe mu przyjść. 

Pyta go, jak idzie mu nauka o demonach. Rodzice chcą, by został łowcą jak najszybciej się da. Chcą czerpać z tego benefity. Chcą, by ich syn był przydatny i dobrze usytuowany. Pragną, by każdy z nich opływał się w bogactwach. A takie pragnienie wymaga specjalnych środków.

Zadaje mu różne pytania z nowego tematu, na który miał się nauczyć. Nie zrobił tego zbyt zajęty naprawą zegarka. Chciał, by jego ojciec był zadowolony, że do czegoś się przydał. Chciał pokazać mu swoje umiejętności. 

Lecz on jest tylko zirytowany, że zajął się takimi głupotami niż nauką. Przecież na ręce ma już nowy. Po co mu stary, niepotrzebny model, który raz się już zepsuł i zrobi to po raz kolejny? 

Wkurzyła go postawa jego nieodpowiedzialnego syna. 

Jako reprymendę wymierza mu policzek, krzycząc na niego. 

Łzy syna tylko jeszcze bardziej go wyprowadzają z równowagi. On powinien być twardy, jak ma sobie poradzić z byciem łowcą skoro płacze jak mięczak?

Głupie dziecko. Oni chcą tylko, by miał lepiej od nich. Chcą tylko by oni mieli lepiej. A on się bawi w pierdoły.

Boleśnie chwyta go za nadgarstek i wprowadza do jego pokoju. Jego palce wbijają się w młodą skórę chłopaka, zostawiając siniaki na później. Jest nieczuły na ciche protesty rudzielca, który mówi, że go to boli. 

Rzuca syna na podłogę, zegarek wyślizguje mu się z dłoni.

-Radzę ci się pouczyć do następnego testu. Inaczej wtedy poznasz co to prawdziwy ból

Zamyka drzwi z hukiem i przekręca w nich kluczyk"

Przypomina sobie coś co jego umysł starał się zapomnieć, by uchronić go przed tym czego był świadkiem. Niestety ta bańka pękła i wylała z siebie całe te toksyny.

W wspomnieniach nawet nie wie jak wygląda jego ojciec. Jego twarz jest zasłonięta, ale jego głos tnie bardziej niż najbardziej ostry sztylet. Zostawia głębsze rany.

Jego umysł nie jest zdolny objąć tyle informacji na raz. Traci przytomność. A nie upada tylko dlatego, że złapał go ten przyjezdny. 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro