☆꧁✬◦°˚°◦. օ քօɢʀʐɛɮǟռɛʝ ռǟɖʐɨɛɨ .◦°˚°◦✬꧂☆
Jay wydobywa z siebie wrzask, przepełniony goryczą i cierpieniem. Krzyczy najpierw z całych sił mimowolnie. Nie ma jak nawet zamilknąć i pokazać się z tej twardszej strony. Ból odbiera mu zdolność rozumowania co się dzieje wokół, wyostrza zmysły tylko na ta jedną rzecz. One wszystkie wrzeszczą o bólu, alarmują go by coś z tym zrobił, ale nie ma co, bo nic nie widzi.
Nie widzi nawet ciemności, ni światłości, ni wrogów.
Spowite wszystko jest nicością.
Rzucił w stronę Morro, a raczej tak gdzie ostatnio go widział, bukłakiem wody, który w locie przewrócił się i zdążył ledwo drasnąć ducha, który ulotnił się po tym z pola walki w niesamowitym tempie. Ten palący ból nie zdołał zetrzeć z niego zadowolonego uśmieszka, który Jay nie mógł zobaczyć.
Nie widział nic.
Czuł za to za wiele, mając w pamięci ostatni obraz samego Morro z tym swoim psychopatycznym wyrazem twarzy.
Stracił oko, stracił wzrok, stracił zdolność widzenia, stracił rozeznanie.
W tej chwili uważał, że stracił wszystko, w tym opanowanie, bo wciąż krzyk nadwyrężał płuca, nie z taką siłą, co na początku, ale w ciąż z takimi bezsilnymi uczuciami. Trzymał się za zranione prawe oko, które krwawiło w takich ilościach, że zasłoniło mu widoczność u drugiego. Kiedy tylko próbował otworzyć je, cierpiał bardziej. Miał wrażenie, nie to nawet nie wrażenie
O n c z u ł
że jego oko zostało przepołowione na pół. Doskonale wiedział, że długa szrama ciągnie się od brwi do końca nosa. Morro postarał się tak, że rana była głęboka wyłącznie na oku i nigdzie więcej. I tak pozostanie blizna po tym zdarzeniu.
Przyłożył dłoń do uszkodzonej powieki, by nie otwierała się wraz z drugą. To powodowało więcej bólu. Starał się coś zobaczyć. Starł nadmiar szkarłatu z oka i otworzył je z trudem. Wszystko wokół było zasłonięte czerwienią, dźwięki były tylko piszczeniem, a jak już coś słyszał, były przytłumione. Zane i Lloyd krzyczeli do niego. Drugi już biegał mu na pomoc, ale jedna z alkonost zatorowała mu przejście. Krzyczeli do niego wściekle, a on nie potrafił odnaleźć sensu. Zmysły oszalały, gdy zostało uszkodzone jedno z nich, nie mogą powrócić na swoje miejsce.
Wołali do niego z ostrzeżeniem, a on za wolno dochodził do siebie, tracąc coraz więcej krwi. Wypływała najpierw w formie bardziej wodnistej, teraz stała się bardziej gęsta i ciemniejsza. Spływała po jego policzkach, mieszając się z szkarłatem z rozcięć. Ciekła mu na ubraniach w szybkich tempie.
Patrzył na walczącego Lloyda, który ciągle coś do niego krzyczał. Ból był tak oszałamiający, że nigdy nie przypuszczał, że coś takiego jest możliwe. To było tak niewyobrażalne, że nie potrafił myśleć o niczym innym. Jakby krew wlewała mu się do środka, zalewając wszystkie neurony i zatrzymując go w tym stanie, że nie był w stanie zrobić niczego. Czaszka pulsowała mu w rytmie wypływania czerwonej cieczy z ran, a serce wygrywało ten wyścig. Biło w rytmie adrenaliny i strachu, tak mocno, że czuł jak domaga opuszczenia się jego klatki piersiowej.
Już zaraz przekonał się przed czym ostrzegali go jego towarzysze.
Zaraz nastąpiła kolejna fala bólu.
To demon rzucił go na ziemię. Świat zawirował, a niebo nadal wyglądało tak samo pięknie jak wcześniej
Ile człowiek może znieść?
I następna.
Bez ostrzeżenia wbiła się swoimi ostrymi zębami w jego ramię. Wrzasnął ponownie. Próbował ją zepchać z siebie, ale nie był w stanie dokonać takiego cudu. Nie miał pojęcia gdzie znajduje się jego broń.
Chciał zapłakać.
I zrobił to zaraz powstrzymując się. Ujście łez było jak żarząca lawa. Ból był niczym poparzenie najgorszego stopnia.
Upir oderwał się od jego ramienia i zaczął długim jęzorem zlizywać krew jaka pojawiła się po ugryzieniu. Wykrzywiła twarz w perwersyjnym uśmieszku, zrodzonym z szaleństwa. Jay nie patrzył na nią. Nie chciał i nawet nie mógł. Wystarczy, że w głowie przewijał mu się Obcujący na przemian z ciemnością.
Ciągle szukał broni, którą na pewno musiał mieć gdzieś schowaną. Już wiedział gdzie. W umyśle zajaśniała mu podpowiedź. Nareszcie jego mózg włączył instynkt przetrwania, ale co z tego skoro alkonost przytrzymywał go w taki sposób, że ciężko mu było dosięgnąć do sztyletu na udzie. Schylał się jak mógł i rozciągał, ale ciągle to było za daleko. Dotykał opuszkami palców rękojeści, ale to by było na wszystko.
Demon nie spieszył się. Czerpał przyjemność z oglądania go, walczącego o swoje życie i smakowania jego krwi. Wiła swoim jaszczurzym językiem po jego policzku i szeptała do jego ucha rzeczy, które zaraz mu zrobi. Mówiła ciepłym głosem o tym, że zaopiekuje się nim, że niczego nie musi się już bać i, że tylko będzie bolało bardzo mocno. Mocniej niż teraz. Opowiadał mu o tym, że nie zje go żywcem, a rozszarpie i wypije jego krew. Nie pałała się zjadaniem ludzi. Nie smakowały jej organy, a czerwona ciecz. Najbardziej ta blisko serca.
Jay nie mógł uwierzyć, że tak właśnie skończy.
Nie, że w ogóle skończy swój żywot teraz, bo liczył się z tym, że jego życie może nie potrwać długo. Liczył się z tym od dawna odkąd został łowcą, a później najemnikiem. Zaakceptował to, ale nie potrafił zaakceptować faktu, że umrze z paszczy demona. W taki sposób jak teraz, tak jak powinien umrzeć będąc łowcą, a nim już nie był. Uwielbiał bycie najemnikiem i był z tego dumny. Chciał umrzeć jak jeden z nich, robiąc to co czynią, a nie jak swoje stare ja. Czy naprawdę był mu pisany los jako łowca? Naprawdę dola musiała dopiąć swojego?
Czy naprawdę zostawi Nyę...?
Nie.
On nigdy, by jej nie zostawił. To Morro próbuje go odebrać od niej, od jego ukochanej. Kocha ją. Mają tyle wspólnych planów. Ich przyszłość była na dobrej drodze. On... O bogowie.
On nie może teraz umrzeć.
Nie teraz, gdy pogodził się z Cole'em.
Nie teraz, gdy sprawuje się bardzo dobrze jako najemnik.
Nie teraz, gdy są prawie na ukończeniu projektu wraz z swoją ukochaną.
Po prostu nie teraz, nie teraz, nie teraz, nie teraz
Cholera, by to wszystko wzięła!
Rozciąga się do granic możliwości, by tylko chwycić bardziej swój sztylet. Alkonost poluzowała uchwyt, zbyt pochłonięta zabawą, zapomniała o środkach ostrożności. Jest już tak blisko. Dotyka go już nie opuszkami palców, a palcami. Wyciąga go w górę, starając skupić się tylko na tym zadaniu, ale zimny, mokry język demona i ból w oku oraz po ugryzieniach skutecznie mu to uniemożliwia. Ciemnieje mu przed twarzą raz za razem, a widok wiruje w kolorowych barwach demonicy. Jej uśmiech wydaje się już nie taki straszny, słowa są kojące...
Wbija ostrze z całej siły w jej szyje. Krew bucha na jego ciało. Czerwień miesza się z inną, a on naciska jeszcze bardziej w ranę, wkładając w to ogrom wysiłku. Alkonost wyje przeciągle. Jay zaczyna w szale przebijać się przez jej skórę. Tnie ją, szarpie i zostawia ogromne wgłębienia. Upir zaczyna się miotać z szyderczym śmiechem, bo obydwoje zdają sobie sprawę, że to ją nie zabije. Nawet nie specjalnie czuje ból. Bardziej sprawia jej do dyskomfort. Dlatego śmieje się z niego, z jego prób i uznaje to za grę wstępną. Sprawia jej to dziką satysfakcję.
Jej śmiech zostaje przerwany przez nagły podmuch wiatru o takiej sile, że zdmuchuje ją bez żadnego problemu i powoduje, że koziołkuje kilka razy, obijając się o ziemię. Ląduje parę metrów dalej zdezorientowana tym co się wydarzyło. Szybko wstaje na równe nogi, rozpościera swoje skrzydła i potrząsa głową na boki z kwaśną miną.
Staje naprzeciw nowemu wrogowi, którym okazuje się być jedna z wił od Obcującego. Stoi dumnie z wypiętą, niemal nagą piersią i posyła szydercze spojrzenie swojej przeciwniczce. Jej postawa jest tak prowokacyjna sama w sobie, że nie musi nic mówić, by doprowadzić upirzycę do białej gorączki.
Nie uważa jej za zagrożenie, a za zwykły kamyk, który śmiał zagrozić interesom jej i jej siostrom. Obecnie reszta wciąż wirowała pośród wiatru i doglądała to co się działo tam na dole. Nie było sensu, aby wszystkie włączyły się do walki między alkonostami. Dałoby to tylko dobra okazję dla ich ofiar do ewakuacji, a tak to teraz ciągle są zajęci walką i wyjaśnieniami, co się u licha właśnie wydarzyło. Z ich perspektywy wyglądało tak jakby wiła uratowała Jay'a przed pożarciem żywcem, a przecież to nie było możliwe, aby zrobiła to z dobroci serca. Najpewniej nie chciała się dzielić zdobyczami z innymi demonami i zaraz sama rzuci się na rudzielca, by go zamordować. Mimo to, trzeba było przyznać, że odciągnęła widmo śmierci na jakiś czas od chłopaka.
Morro widząc zaistniałą sytuacje wstał natychmiastowo z skały i prychnął z frustracji, wyrzucają gniewnie ręce w górę. Złapał się za nasadę nosa i gdyby żył, najpewniej teraz ciężko, by westchnął.
Nie, żeby nie spodziewał się, że takie coś się wydarzy, ale jego początkowy plan był zupełnie inny i nie zawierał kwestii wił. One jak usłyszały jego zamiary to postanowiły się wmieszać, roszcząc sobie prawa do Zane'a i Jay'a. Chciały się nimi zabawić i odbyć wraz z nimi danse macabre. On nie miał za wiele już do powiedzenia, bo nie chciał po raz kolejny się z nimi pokłócić o pierdołę, ale naprawdę było to irytujące i wystawiało jego cierpliwość na próbę. Ta sprawa miała być załatwiona szybko, by użyciu demonów z Księgi Welesa, ale oczywiście one sobie ubzdurały, że ma być tak i koniec. Dobrze, że chociaż wynegocjował, aby poczekały aż grupa zostanie osłabiona przez alkonosty i by nie atakowały od razu. Naprawdę łudził się, że szybko pozbędą się Zane'a i Jay'a, a on zajmie się wykończonym przez walkę Lloyd'em. Przeliczył się z tym faktem, bo we trójkę byli cholernymi dobrymi przeciwnikami. Wiedział, że nim jest Julien, ale po reszcie nie spodziewał się takiej wytrwałości.
Dotknął poparzone przedramię, które zasklepiało się powoli, ale za to parzyło jak milion stopni. Walker to cholerny drań, który dosięgnął go zanim ten odebrał mu wzrok w prawym oku. Hah, aż uśmiechnął się na to.
Dlatego z wielu powodów uwielbiał współpracować z Harumi. Nie dość, że nie była kapryśna, miała świetny charakter to jeszcze dzielili wspólne spojrzenie na świat. Owszem, jako dziewczyna miewała swoje humorki, ale nie w takim stopniu co wiły i zazwyczaj miały one swoje uzasadnienie. Naprawdę współpracować z nią to jest czysta przyjemność. Może gdyby nie różnica w wieku, liczona w wiekach to może coś, by z tego wyszło. A tak to on jest martwy, przeklęty i ma zatarg z jednym z ważniejszych bogów, a Harumi jest niczym rozkwitająca róża. Piękna i niebezpieczna.
Pomimo wszystko i tak nie umiałby wybrać, gdyby musiał, z kim wolałby być na zawsze. Do wił miał ogromny sentyment. Były echem jego przeszłości i pamiątka po świetlanych latach. Nielicznymi osobami, które pamiętały o jego istnieniu. Gdy żyły były zupełnie inne. Bardziej opanowane, podporządkowane i nie mające tak silnych pragnień. Wybór był niemal niemożliwy.
Co do Amare to z pewnością miał do niej zdystansowany stosunek. Nie zdradziłby jej nigdy, bo zdradą gardzi, ale przyjaźnią też, by tego nie nazwał. Zwyczajnie oczekiwali czegoś innego od świata. On zemsty i sprawiedliwości, ona spokoju i ukojenia. Czuł też do niej ogromny respekt. Może nie zawsze to pokazywał poprzez docinki, ale naprawdę tak było. To też dystansowało ich od siebie. Morro zwyczajnie czuł poważanie do osoby starszej, mającej tyle doświadczenia i wiedzy, co Amare. Były tylko trzy osoby starsze od niego i jedną z nich była właśnie ona.
Nie był tylko pewny o ile Amare była od niego starsza. Musiałby policzyć, a i tak te obliczenia byłby tylko poglądowe. W końcu sama ona nie była pewna kiedy się urodziła...
Wśród zamieszania i walki, Lloyd próbował dostać się do swojego towarzysza, klęczącego na ziemi i nie ruszającego się. Stał do niego tyłem i nie reagował na wołania. Chciał do niego podejść i opatrzyć jego rany, ale nie potrafił pokonać alkonosta o czerwonym zabarwieniu upierza. Kiedy to wiła zaatakowała jedną z nich, te stały się bardziej agresywniejsze i mniej rozmówne niż wcześniej. Przestały gdakać i naśmiewać się z nich, a szybko chciały doprowadzić ich do takiego stanu, w którym żaden z nich nie ucieknie im, ledwo żywy, by mogły na spokojnie zając się innymi upirami, stanowiącymi dla nich większe zagrożenie.
Alkonosty i wiły to nie są stworzenia, które potrafiłby współegzystować. Zbyt wiele cech ich łączy przez, co wzajemnie doprowadzają się do białej gorączki. Obydwoje gwałtowne, kapryśne i krwiożercze.
-Przejmuje! - zawołał do niego Zane, osłaniając Lloyda przed atakiem z góry, gdy alkonost wzbił się w powietrze na niedużą odległość. Zanim wylądował mężczyzna posłał mu kilka strzał z czego jedyna zraniła ją w skrzydło - Leć do Jay'a i ewakuujemy się stąd do jaskini Kaunii. To ta po prawej stronie, okej?
Lloyd wahał się przez chwilę, nie będąc pewny czy zostawienie dwójki przeciwników dla Zane'a to, aby odpowiedni pomysł, ale gdy tylko zobaczył w jakim stanie jest drugi alkonost, podjął szybko decyzję. Upir tarł oczy i przeklinał Zane'a, próbując wydostać rzucone w jej oczy sól. Dlatego szybko prześliznął się pod spotem szybującego upira, nim ten wylądował na ziemię i dostał się do rudzielca. Położył dłoń na jego plecach, oznajmiając, że to on, kiedy się wzdrygnął z przestrachem i pomógł mu usiąść na ziemi.
Widok poruszył sercem Lloyda, tak bardzo, że łzy stanęły mu w oczach, a ręce zaczęły drzeć. Patrzył na całe zakrwawioną twarz i krew sączącą się już nie tak dużym strumieniem po jego policzkach aż do szyi. Rany po ugryzieniach wyglądały okropnie, a on cały był umazany swoim szkarłatem, jak i brudną cieczą, która wytrysnęła z ciała alkonosta po wbijaniu w niego ostrzem. Wzrok miał nieobecny, a oddech urwany i szybko. Trzymał się ciągle w miejsce, gdzie powinno znajdować się prawe oko, ale zamiast tego widział ogromną, głęboką szramę. Organ był nie do odratowania i jeszcze szybko nie zaczną działać dojdzie do zakażenia.
Nagle ziemię wstrząsnął wstrząs, a góra zatrząsała się w posadach. Lloyd idąc za odruchem osłonił Jay'a, który ni jak zareagował na to wydarzenie. Z góry posypały się tona kamieni, które w większości zatrzymały się na niższych partiach skał, ale niektóre z nich pospadały do tafli woda z charakterystycznym pluśnięciem. Nie trudno było odnaleźć źródło wstrząsu, bo właśnie leżało przyciśnięte do wzniesienia, by powoli opaść na trawę. To był jeden z alkonostów walczących z wiłą. Łącznie było ich dwóch i jeden był doprowadzony do takiego stopnia, że ledwo potrafił podnieść się na równe nogi. Druga, gdy skały uspokoiły się i przestały zlatywać z szczytów zaatakowała dziewczynę, nim ta ponownie wezwie wiatr na ogromny podmuch siły. Omijała jej ataki i próbowała się do niej zbliżyć, by mieć jakiekolwiek szanse na zadanie obrażeń. Walka na dystans z wiłą była skażana na porażkę, ale w starciu wręcz była słaba i wiotka. Potem do starcia dołączyła kolejna.
I zaraz padła, straciwszy pół głowy.
Lloyd nie skupiał się na polu bitwy, jedyne co to obserwował czy nikt nie interesuje się nimi aż nadto. Uklęknął na przeciw chłopaka i ściągnął plecak w poszukiwaniu apteczki. Wyjął ją, ale przez drżące palce miał trudności z otwarciem apteczki. Otworzył ją w końcu o mało, co nie wysypując zawartości. Panika w nim rosła.
Miał dość.
Nie chce ich stracić.
Nie chce, by człowiek umarł mu na rękach.
-Może powinien zmienić ksywkę na pirat...? - wycharczał, cichym głosem Jay.
LLoyd unosi na niego wzrok pełen napięcia i niezrozumienia. Zatrzymuje się w swoich ruchach i kręci głową, jakby chciał tym samym odegnać szkliste łzy.
-Co? - pyta słabo.
-Przecież teraz wyglądam jak pirat - głos ocieka mu rozbawieniem, a tych śladów nie znajdziemy na jego twarzy, ale zaraz po tym, by dodać jeszcze więcej otuchy i podnieść na duchu towarzysza, sili się na to, by unieść kąciki ust do góry - Powinienem po powrocie zmienić ksywkę na pirat
Lloyd wpierw niedowierza w słowa przyjaciela. Natychmiast przystępuje do obandażowania jego najgorszej rany, nic nie mówiąc. Ręce przestały drżeć z niepokoju i strachu, który nie został przegnany na dobre, ale dzięki przyjacielowi zdołał zapanować nad nimi do takiego stopnia, że skupił się wyłącznie na swoim zadaniu. Dobrze wiedział, jakie kroki będę jego następnymi.
Nagle prychnął, pokręcił z politowaniem głową jak miał to w zwyczaju na komentarze Jay'a czy przepychanki Cole'a oraz Kai'a i odparł:
-Jesteś niesamowicie głupi
-Gdybym był faktycznie... - syknął, gdy blondyn zacisnął bandaż z tyłu jego głowy, a następnie związał na supeł, by ten pootrzymywał gaze na jego oku. Zacisk nie był mocny, ponieważ opatrunek musiał być położony delikatnie, ale to miejsce nawet od najmniejszego dotyku go bolało - ...głupi to bym miał pakiet szczęście a nie pecha
-Dzięki, Jay - odpowiada nie na temat, posyłając mu uśmiech pełen wdzięczności - Nya zdecydowanie dobrze wybrała
Na wzmiankę o swojej ukochanej twarz rudzielca rozpromienia się momentalnie. I ta jedna myśl, że znajduje się w bezpiecznym miejscu i wyczekuje jego powrotu, dodaje mu ponownie sił. A mówią, że z miłości nie da się wyżywić. On jest właśnie przez nią ratowany. I już wie, że gdy tylko porwie Nyę w objęcia, już ją nigdy nie wypuści.
Lloyd kończy opatrywanie Jay'a i pakuje rzeczy do plecaka w tym samym momencie, gdy przez dolinę przebiega kolejny podmuch wiatru. Słabszy niż wcześniej, ale jednak na tyle mocny, że trzeba było zasłonić twarze rękoma. Garmadon szybko pomaga wstać Walkerowi na równe nogi i dostrzega jak alkonost walczący z wiłą powoli staje się przegranym, a Zane ciągle próbuje pokonać dwa upiry, lecz na ten moment ciężko skupić mu się na atakowaniu. Jedyne co może zrobić w tej sytuacji to odpieranie ciosów i trzymanie się defensywy. Siły powoli zbliżają się do wytrzymałości, a drobne rany, takie jak zadrapania tu i ówdzie, dają o sobie znać, piekąc go.
-Zane! - woła do niego Llody, trzymający Jay'a wokół pasa, mającego drugą dłoń przewieszoną przez jego ramię. Idę zwartym rytmem w stronę jaskini, która nie została przez nikogo zagrodzona.
Jedyne co wzbudza w stan niepewności obydwojgu to osuwisko nad jaskinią, które powstało przez ataki wiły. Kamienie ledwo trzymają się nad krawędzią jaskini. Jest ich tak dużo i tak bardzo napierają się na siebie, że tylko za sprawą boskiej woli musza się trzymać. Wystarczy jeden dotyk, choćby najmniejszy, by sprawdzić, że zawalą całe wejście do jaskini.
Zostało im niewiele do wyjścia. Nie więcej niż cztery metry. Zane nadal stoi w zwarciu, a towarzyszce Morro brakuje jednego uderzenia, by zmienić z powierzchni ziemi alkonosta z wystawionymi kłami na zakrwawionej twarzy. Drugi wraz z innymi, które pokonała już grupa powoli się rozkładają, by stać się nicością i zapomnianymi przez historię.
-Dasz radę dojść samemu? - pyta Lloyd.
-Tak
Chłopak puszcza przyjaciela, który niezdarnie kieruje się do niedużej jaskini, przy której stoi już drewniana tabliczka z napisem:
,,Jaskinia Kaunia
Dojście do miasta Kolożka"
Jednocześnie mogła mieć miano ratunku.
Lloyd opuszcza przyjaciela, by pomóc następnemu. Biegnie do niego co sił w nogach, by zajść od tyłu potwory i pozbyć się ich głów. Nie ma mowy już o zabiciu ich. To za długo trwa i za dużo siły się wkłada. Siły, której już nie mają, ponieważ są tylko ludźmi walczącymi z tym, co nazywane jest niesprawiedliwością. Naprawdę można z nią wygrać?
Zane od razu orientuje się w zamierzeniach chłopaka, widzi go biegnącego w jego stronę z ubrudzonym mieczem od krwi. Widzi to w tym samym momencie, co spadające ciało alkonosta uderzające o ziemię z dużą siłą. Po raz kolejny grunt zatrząsnął się w posadach, a siła uderzeniowa rozniosła się po dolinie, roznosząc dookoła zapach zgniłej krwi.
Kamienie nad jaskinią pospadały pod wejściem, obijając się od siebie. Kilka z nich zatrzymały dalszą wędrówkę i ponownie stanęły nad przepaścią, czekając na kolejną przepustkę od losu, by runąć z całej siły w dół. Jay znajdował się już w środku, trzymając się za ramię, gdzie potwór zostawił po sobie ślad. Na szczęście upir leżał już martwy i nawet z tej pozycji, rudzielec był w stanie dostrzec jego stan. Jej głowa została roztrzaskana, nogi połamane, a skrzydła wykrzywione w nienaturalny sposób. Martwy wzrok z szaleńczym błyskiem utkwiła w chłopaku. Wpatrywała się w niego z wystawionym językiem. Na skraju śmierci myślała tylko o nim i o tym, jak cudownie smakuje. Patrzyła się na niego dopóki patrzył na nią Jay. W końcu odwrócił wzrok, nie myśląc o niczym innym. W głowie miał głośną ciszę i dźwięki swojego ciężkiego oddechu.
-Odwrót Lloyd! - krzyknął Zane w jego stronę.
Potwory odwróciły się w jego stronę, widząc jak ten znajduje się niedaleko nich. Wiła szła w ich kierunku spokojnym krokiem, poruszając biodrami z gracją. Na ciele miała długą szramę, ciągnąca się od piersi do brzucha. Powoli zasklepiała się w nienaturalny sposób dla człowieka. Nie spieszyła się, tak samo jak jej towarzyszki, które zstępowały na ziemię.
Lloyd nie rozumiał czemu zdradził jego pozycję, dlaczego nie wykorzystał tego dogodnego momentu wraz z nim? Była idealna sytuacja. Mógłby to zrobić. Przecież był w stanie!
Bo on nie rozumiał tego, co wiedział Zane. Tego co trudne było do zaakceptowania.
Serce chłopaka kierowane było nadzieją, a serce mężczyzny akceptacją.
Dlatego zatrzymał go i nie pozwolił mu iść dalej, bo nie pozwoli na to, aby i on zginął.
Jest zbyt daleko od miejsca, w którym on się znajduje. Stoi bliżej życia niż jeżeli śmierci. Nim dobiegnie i uderzy alkonosty, jeśli mu się uda pozostać do tego czasu niezauważonym, wiły do tego czasu przybędą. Są tuż, tuż...
A Morro podnosi się ze swej skały i kręci głową z politowaniem, prychając cichym śmiechem.
Lloyd nie rusza się.
Alkonosty nie umieją zdecydować kogo zaatakować.
Wiły są tak blisko, że mogą przeglądać się w krystalicznej tafli jeziora.
I wtedy pojawia się desperacja na twarzy Zane'a, wymieszana z zdenerwowaniem na cały świat, na wszystkich wokół i na samego siebie, że każdą rzecz mógłby zrobić inaczej, byleby nie doprowadziła go do tego momentu. Gra rolą typowego człowieka, szukającego odpowiedzi na ,,a co by było gdyby?" Gubi się w stosie narastającej paniki i poczuciu winy. A prawda jest taka, trudno do zrozumienia u kresu wszystkiego, że
nic, co by było gdyby.
nic, by nie było
Bo ,,gdyby "nie nadejdzie. Los został przypieczętowany. Z góry ustalony, stworzony i rzucony nam pod nogi. W tym przyszło nam się obracać i wybierać pomiędzy ścieżkami wyboru. Wyboru, których nie jest za wiele.
A wybór Zane jest pomiędzy śmiercią trzech osób, dwóch lub jednej. Może wybrać tylko pod względem mniejszego zła.
Bierze się w garść w tych krótkich ułamkach sekund, w których stracił panowanie nad sobą do takiego stopnia, że panika przejęła stery. To się nigdy nie stało i nie powinno stać, lecz jest tylko człowiekiem pragnącym żyć, dlatego myśli niczym zwykły człowiek, chcący przeżyć parę chwil więcej.
Nabiera powietrza do ust i wykrzykuje do Lloyda głosem nieznoszącym sprzeciwu, autorytarnym i jednocześnie proszącym po raz ostatni:
-Odwrót! - wyciąga strzałę i naciąga ją na cięciwę. Lloyd wykonuje parę kroków w tył, nie spuszczając z niego oszołomionego wzroku - To jest rozkaz, kurwa!
-Proszę - dodaje niemal bezgłośnie.
I wypuszcza strzałę w kierunku jaskini Kauni, tnąc powietrze niczym brzytwa.
Lloyd nadal się nie rusza. Nawet kiedy skały zaczynają osuwać się z zbocza.
Strzała wbiła się idealnie strącając mały kamyczek, podtrzymujący największe głazy. Zaczynają spadać najpierw powoli, a dopiero po chwili nabierają tempa, kiedy to jedna skała uderza o drugą, zyskując tym samym większą siłę i rozpęd. Zane wyliczył to w swoim obliczeniach. Nigdy się nie myli.
Chłopak porusza się dopiero wtedy, gdy inna dłoń szarpnęła jego własną w kierunku wyjścia. Ten dotyk sprawia, że wraca do świata, który zatrzymał się dla niego za sprawą nieakceptowalnego faktu. Szarpie się i krzyczy w kierunku mężczyzny, który nie patrzy na niego. Zdaje się nie zwracać na jego wołania. Jay trzyma go w żelaznym uścisku aż trudno było pomyśleć, że po tylu obrażeniach jest w stanie wykrzesać z siebie siłę, by trzymać, wyrywającego się Lloyda.
Skał jest coraz więcej, zagradzają przejście w zatrważającym tempie. Morro patrzy na całe to przedstawienie zaciekawiony. Na razie nie zamierza nic robić. Jego rany jeszcze się nie zagoiły, ale są blisko ku temu. Tak samo jak blisko wiły, które zamierzają zdobyć ofiarę tylko dla siebie. Dzielenie nie jest w ich naturze.
-Jay!
Wspomniany chłopak obraca się tuż obok groty, nie przestając iść. Lloyd widząc, jakąkolwiek reakcje z strony Zane, przestaje się opierać. Ma nadzieję na nie wiadomo na co. Najwidoczniej po prostu się cieszy, że go widzi całego i zdrowego.
Choć w otoczeniu samych wrogów.
Zostają im sekundy do zawalenia się jaskini.
-Mam czterdzieści siedem lat!
Twarz chłopaka rozjaśnia zrozumieniem na tą informację. Zaciska dłonie z całych sił, bo tak bardzo nie chciałby zrozumieć tej krótkiej zakodowanej wiadomości, będącej echem dobrych, sielankowych chwil, kiedy widmo katastrofy wisiało tylko nad nami, a nie opadło z hukiem tak jak teraz. Łzy pragną wydobyć się na światło dzienne i spłynąć po jego policzku, mieszając się z krwią. Ten ból jest silniejszy niż jakikolwiek ból fizyczny.
-To ile ty masz lat w końcu? - przypominają się jego własne słowa sprzed tygodni, rozbrzmiewające w jego głowie głośno - No weź w końcu powiedz to staruchu!
Zane uśmiecha do niego tajemniczo, kręcąc głową z politowaniem i nie przejmując się jego tanimi zagrywkami do sprowokowania go.
-Może po moim trupie ci powiem - odparł ze spokojem - Ale nawet i tego ci nie obiecuję
Jay nie mając czasu, dalej tarmosić się z chłopakiem, przepełnionym rozpaczą, przerzuca go sobie przez ramę o mało co nie nie upadając. Nie ma już sił, nie ma energii. Jego siłą napędową jest niema obietnica złożona Zane'owi, że zajmie się Lloydem i doprowadzi tą misję do końca. Adrenalina mu w tym pomaga.
Przeskakuje przez stos kamieni, robi parę kroków po drżącej ziemi i rzuca chłopaka na podłożone w momencie, gdy ogromny głaz spada nad wejście. Wszystko się trzęsie i panuje głośny harmider. Ma się wrażenie, że zaraz sufit zleci na ciebie, a ziemia pochłonie cię żywcem, pożerając nawet twoje imię.
Jay ostatnimi promieniami dnia znajduje blondyna i osłania Lloyda przed uderzającymi kamyczkami z nieba i tymi, które wpadają do środka jaskini. Trzyma go w ramionach, nie tylko chcąc go ustrzec przed skałami, a również pocieszyć. Chciałby osłonić go w ten sposób przed wszystkim, co jest złe.
Bo jest tylko głupim siedemnastolatkiem, który chcąc uciec od problemów, wpakował się w jeszcze większe. Porwał się z motyką na słońce i za szybko zasmakował tragedii życia codziennego. To jest tylko chłopak, któremu za szybko kazano dorosnąć. Jedyne co chciał to ratować innych, samemu nie potrafiąc uratować siebie.
Coraz szybciej zapada ciemność. Głazy pożerają światłość z każdą mijającą chwilą, zabierając ze sobą ostatnie okruchy nadziei i lepszego jutra. Huk ogłusza ich, ale nawet on nie potrafi zagłuszyć łkania chłopaka, wołającego imię swojego martwego przyjaciela.
Zapada ciemność.
Kurz opada.
I umiera to co dobre.
Kącik ciekawostkowy:
Czat gbt be like:
Czy chcesz bardziej szczegółowo opisać konkretne obrażenia? Na przykład, jak wygląda złamanie nogi lub głowy? 😊
Trzymajcie dłuższy rozdział. W następnym tygodniu nie wiem czy coś się pojawi, bo będę żyć studniówką. Wiecie szykowanie, malowanie i upiększanie się XD
Jak będę mieć foty to pochwalę się swoją kreacją, a co
Miłego poniedziałku, przetrwajcie ten tydzień!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro