Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ քօɖʀóżʏ քʀʐɛʐ ʍʀօƈʐռą քʊֆʐƈʐę .◦°˚°◦✬꧂☆

Słońce chowało się za wysokimi sosnami, kiedy skończyli jeść. Z każdym uciekającym promykiem światła, las zaczął wydawać się bardziej przerażający. Pomiędzy drzewami zaczęły rozbrzmiewać nietypowe odgłosy i trzaski. Czasami słyszeli zwykłe zwierzęta, wycie wilków, śpiew ptaków, ale czasem pomiędzy nimi wydobywało się coś dziwnego. 

-Co to było? - spytał Kai, nie ukrywając zaoferowania.

-Prawdopodobnie wąpierz - odpowiedział jak najzwyczajniej w świecie, ogrzewając się przy ciepłym blasku ogniska. Odgłos ponownie odbił się echem - A nie pomyłka. To jednak kikimora. Ktoś musiał wleźć na jej teren, bo bez powodu nie drze japy 

-A drze japę bo...?

-Jako zawiadomienie ,,hej, właśnie wszedłeś mi w teren. Już nie żyjesz" - rzucił leniwie - Dotyczy do też innych upirów, więc ciekawe, który postanowił się z nią podroczyć 

-Nie robi to na tobie wrażenia? - dziwi się szatyn - W sensie rozumiem, że to twoja praca i tak dalej, ale naprawdę idzie się do tego przyzwyczaić?

-Masz na myśli ich przerażający widok czy coś jeszcze? - odparł - Do widoku musimy się przyzwyczaić inaczej ktoś taki nie miałby nawet szansy zostać łowcom, a co do reszty... - zamilka, zaczynając się zastanawiać - Są parę demonów, które będą zawsze robić na mnie przerażające wrażenie. Na przykład leszy - zaczyna wyliczać na palcach - Ponieważ z nim trudno jest wygrać, roztacza aurę szacunku oraz nie robi nikomu krzywdy, jeśli za bardzo nie przeskrobałeś - rzuca znaczące spojrzenie towarzyszowi, mając na myśli incydent z puszczykiem. Kai przewraca oczami, ale nie komentuje, dając brunetowi skończyć - Jest przeogromny, milczący i ma coś w sobie takiego, że jednak czujesz lęk. Przed biesami też czuję obawę, ale myślę, że jak każdy 

-Nigdy nie miałem okazji go zobaczyć

-To dziękuj Mokosz za te dobrodziejstwo - parska - Ja miałem przyjemność walczyć z nim raz i sukinsyn zostawił mi ciekawe szramy na udzie - przejeżdża dłonią po udzie na około piętnaście centymetrów - Ale nie ma tego złego, bo po spotkaniu z nim otrzymałem wyższy stopień za ukierunkowanie misji, gdy nasz przywódca był rany. Zadałem też ostatni cios

-Pokażesz? - szczerzy się.

-Co, co pokażę 

-No szramę - przekrzywia głowę w bok, jakby mogło mu to pomóc w zobaczeniu blizny spod ubrań chłopaka.

-Niech się zastanowię - łapię się za brodę, nie zauważając w jaki sposób Kai na niego patrzy - Nie - odpowiada twardo, a szatyn robi minę zbitego szczeniaczka, która nie rusza Cole'a - A teraz pozwól, że poopowiadam dalej, bo w końcu zacząłeś temat, który ni jak nie wzbudza we mnie najmniejszych pokładów irytacji

-A ty mówisz o mnie egocentryk - prycha wyniośle.  

-Nie odwołuje ani tych słów, ani żadnych innych - prycha śmiechem.

-Dobra, dobra to ty sobie tam kończ, a ja spróbuję zasnąć - kładzie się na plecach, a ręce robią mu za poduszkę. Przymyka oczy.

Cole burczy pod nosem kilka niezrozumiałych słów, a następnie milknie. Nie mija długo, kiedy Kai znowu zabiera głos.

-Nie no, ale gadać sobie możesz. Posłucham przynajmniej - odparł - Zawsze to jakaś nowa wiedza o tobie. Może zmienisz moje przeświadczenie o tobie, że jesteś gburowatym, uprzedzonym deklem, gadającym na prawo i lewo, jaka to moja profesja jest zakałą świata, a ja sam jestem pierdolniętym mordercą?

-Nie umiesz wytrzymać chociaż PIĘCU minut, nie obrażając mnie, co? - fuknął.

-A ty nie umiesz wytrzymać chociaż PIĘCIU minut, nie obrażając mnie, co? - przedrzeźniał jego głos.

Brunet z długim westchnięciem położył się na plecach tak samo jak on wzdłuż ognia. Swoją głowę ulokował naprzeciw jego. Przez moment jedynymi dźwiękami jakie ich otaczały były odgłosy wydobywające się z lasu oraz strzelający ogień. 

-Tylko biesów i leszego się boisz? - zadaje spokojnie pytanie szatyn - To dosyć mało, chojraku - parska na ostatnim zdaniu.

-Strzygi też są przerażające - dodaje cicho.

Kai zastyga przez sekundę, nie spodziewając się takiej odpowiedzi, że tak samo jak on czuję obawę przed tym demonem. 

-A bardziej w jaki sposób mogą powstać, powoduje u mnie ciarki... - mówi cicho, a w jego głosie pobrzmiewa melancholia - Bo... Jak można byłoby zabić kobietę w ciąży? - wydusza z siebie ciężko, słychać ból jaki przemawia przez niego - Dla mnie to najgorsza zbrodnia, zabierając na raz dwie dusze... Nic dziwnego, że jedna z nich później przeistacza się w demona, pragnącego krwi 

-Ja... - zaczyna po dłuższej chwili - Zgadzam się z tobą

-Dlatego zabiłeś tego puszczyka w tym lesie?

Szatyn porusza się nerwowo, a następnie siada, przeczesując dłonią swoje rozwalone włosy. Cole idzie w jego ślady, siadając naprzeciwko niego i czekając cierpliwie na odpowiedź. Sam Kai nie czuję ani potrzeby, ani ochoty, ani nawet nie czuję, aby Cole powinien usłyszeć tą historię. 

-Można tak powiedzieć - rzuca wymijająco - Niezbyt przepadam za tymi potworami 

Nagle obaj wyczuwają coś mrocznego za swoimi plecami i wyczuwają tylko dlatego, że istota dała się poznać. Gdy się obrócili ujrzeli czaszkę leszego, wyłaniającą się z cienia. Podszedł do nich bliżej i wtedy byli w stanie zobaczyć jego stare ciało, pokryte znaczną ilością zielonego mchu. Różnił się od ostatniego leszego, jakiego zobaczyli. Ten wyglądał na o wiele starszego, a ciało wyglądało jakby miało się zaraz rozpaść. Mimo takiego wyglądu biło od niego ogrom siły i roztaczał wokół siebie ciężką aurę. 

Najpierw klęknął Cole, ciągnąc za sobą szatyna, który z opóźnieniem zrobił to samo. Schylił głowę  i w tym samym czasie, spuścił głowę Kai'a szybkim mocnym ruchem. Szatyn cicho przeklną go na ten mocny ruch. Łowca szybko nakazał mu się zamknąć. 

Leszy niespiesznie podchodził do nich bliżej, a z każdym krokiem światło ognia oświetlało jego postawną posturę. Krąg z soli nie był dla niego żadną przeszkodą. Toteż przeszedł przez niego bezproblemowo, by znaleźć się jak najbliżej chłopaków. Gdy tak się stało wyciągnął w ich kierunku swą dłonią z długimi, drewnianymi palcami, schylając się do nich. Jego obecność była tak przytłaczająca, że wokół zapanowała martwa cisza.

-Nie ruszaj się - szepnął cicho Cole w stronę Kai'a, gdy zauważył kątek oka, jak ten porusza się niespokojnie. 

Nie wiadomo czego chciał, ale jeśli pragnąłby ich krzywdy to z pewnością zrobiłby to od razu. 

Władca lasu najpierw położył dłoń na ramieniu szatyna, który wzdrygnął się na ten gest.  Leszy jak oparzony zabrał dłoń z jego ciała. Przekrzywił swój kościany łeb w zaintrygowaniu. Następnie uczynił to samo z Cole'em. Również odskoczył od niego. Wydał z siebie cichy pomruk, uniósł się i odszedł od towarzystwa krokiem nie wydającym żadnych dźwięków, co było dosyć imponujące zważywszy na to, że był ogromny. Po chwili zniknęła też dusząca atmosfera i na nowo dało się usłyszeć dźwięki.

-Czy możesz mi wyjaśnić - zaczął z pozoru spokojny szatyn, obracając głowę w kierunku towarzysza - CO TO KURWA BYŁO

-Eeee nie wiem? - wzruszył ramionami, podnosząc się - To wyglądało jakby chciał nas sprawdzić 

-I chyba mu się nie spodobaliśmy sądząc jak odskoczył - prychnął Kai, siadając na ziemi.

-Musiał zobaczyć coś co mu się nie spodobało - podszedł do kręgu, sprawdzając czy został naruszony. Na szczęście leżał nietknięty - Możliwe, że wyczytał nasze dusze

-Wyczytał? - zaczął się irytować - Wytłumacz mi szerzej. Nie znam się szerzej na dogłębnej analizie upira, za to świetnie ci mogę opowiedzieć o anatomii człowieka

-Leszy potrafi wyczytać nasze intencje - zabrał gałęzie i wrzucił kilka do ogniska, które buchnęło żarem - Musi wiedzieć czy nie stanowimy zagrożenia dla jego lasu. Musiał zobaczyć w nas coś co jednocześnie jest plugawe, ale też bezpieczne dla jego terenu. Łapiesz?

-Plugawe... -prychnął pod nosem, opierając głowę o rękę.

-Kto by się spodziewał, co? - rzucił z przekąsem, siadając przy ognisku.

-Czy ty mi coś sugerujesz? - zmrużył swe oczy - Bo jeśli tak to pamiętaj, że musiał też zobaczyć w tobie coś złego 

-Odkąd jestem z tobą to lesze zaczęli jakoś się dziwnie zachowywać...Nie uważasz?

-Jak spotkałem po raz pierwszy leszego to nie zachowywał się w taki sposób - fuknął - Jednocześnie mogę to zwalić na ciebie 

-A w jaki sposób się zachowywał? - odparł z kpiną - Może, któryś w końcu nie próbował cię zabić za głupotę? 

-Pomógł mi - wycedził przez zaciśnięte zęby. 

Na szczęście w porę ugryzł się w język i nie powiedział wszystkiego. A mianowicie tego, że tuż po śmierci jego rodziców, gdy stał tak nad ich ciałami, nie wiedząc co powinien zrobić dalej, to właśnie wtedy pojawił się leszy. Tamten leszy był jeszcze inny od dwóch poprzednich, młodszy silniejszy i bardziej smuklejszy. Zakopał ciała rodziców Kai'a, dokładając starań, by po śmierci nie zamienili się w mściwe upiry. Następnie zaopiekował się nim do czasu, gdy na trasie nie pojawili się ludzie, którym mógł go przekazać.

Ale nie zamierza się z tym dzielić. A zwłaszcza z nim. 

Cole nie ukrywał zdziwienia, które szybko pojawiło się na jego twarzy. Już otwierał usta, by zadać pytania, dotyczące tego, gdy nagle Kai oznajmił:

-Idę spać

Wziął z plecaka swoją pelerynę, okrył się nią, a plecak posłużył mu za poduszkę. Leżał odwrócony plecami do bruneta i uparcie próbował faktycznie zasnąć, choć jego myśli uparcie nie chciały zamilknąć.


☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆


Następnego dnia, gdy słońce dawno wzeszło na niebie, a oni byli dawno na nogach, przemierzali las bukowy, bardzo charakterystyczny dla tego regionu. Emocje ze wczoraj nadal wisiały w powietrzu i przez całą drogę starali się ze sobą nie rozmawiać, nie licząc zwykłej wymiany informacji na temat trasy. Kierowali się na południowy wschód, szukając jakiejś osady, gdzie mogliby się zatrzymać. Prudnik był jeszcze daleko przed nimi. 

Minął i ten dzień, będący nużący i długi. Nic się nie zmieniło pomiędzy nimi. Obydwaj nie mieli siły na kłótnie. Byli wymęczeni całodniowym chodzeniem po niebezpiecznej puszczy, gdzie ciągle musieli być czujni. Mieli przyjemność na swoją drodze spotkać kilka leśnych rusałek, wąpierza czy mamuny, brzydkie istoty zabierające cudze dzieci, a oddające swoje własne. Żadne z nich nie sprawiało im większych problemów i byli szybko rozprawiane. 

Dopiero kolejny dzień przyniósł jakąś zmianę. 

-Widzisz to? - Kai wskazał palcem na punkt przed siebie. Jego głos był zmęczony tym ciągłą rutynową wędrówką - Wydaje mi się, że to tabliczka informacyjna

-Oby - westchnął - Mam dosyć jedzenia suchego chleba 

-Tutaj muszę się z tobą zgodzić. Zjadłbym jakąś pieczeń

-A ja czekoladowe ciasto - rozmarzył się - Moja przyjaciółka Vania potrafi dobrze gotować. W sumie razem potrafimy, ale teraz to bym zjadł od niej ciasto 

-Ech ty to masz dobrze - wzdycha - Moja co najwyżej świetnie potrafi kraść mi ubrania 

-A oddaje?

-Jak mi się kończą powoli to łaskawie odda mi jakąś - parska śmiechem - Pewnie jej to pozostało po naszym związku

-To była twoja dziewczyna? - dziwi się - Czemu już nie jest, jeśli mogę zapytać

-Różne cele - wzrusza ramionami - Te cele tak pochłaniały nas wolny czas, że przestaliśmy mieć czas dla samych siebie i wspólnie podjęliśmy decyzję o zerwaniu. Teraz jesteśmy przyjaciółmi, czasem kochankami, ale czasem tylko! - szybko się usprawiedliwia.

Cole wybucha krótkim śmiechem. 

-Nie sądziłem, że będziesz kiedykolwiek mi się usprawiedliwiał z takich rzeczy. Powiedzmy, że zazwyczaj jesteś z nich dumny 

-No, ale to Amber - mówi tak, jakby to tłumaczyło wszystko.

-Dobrze, rozumiem - uśmiecha się delikatnie - To ktoś ważny dla ciebie 

-A ty? Masz kogoś?

-Pf co ty - parska - Nigdy nie miałem 

-Uuuuuuu

-Co ty za reakcja - marszczy podejrzliwie czoło i zakłada ręce na piersi.

-O patrz to ten znak! - zmienia płynnie temat i rusza szybkim krokiem do tabliczki informacyjnej.

-Kurde, Kai! - rzuca za nim i zaraz go dogania. 

-Kuuuurwa! - krzyczy w niebiosa szatyn, unosząc ręce do góry - Do wioski jeszcze siedem kilometrów. No. Ja. Jebie! Wkurwia mnie ta puszcza!

-Nie ładnie obrażać nasz dom - usłyszeli nowy głos, rozbrzmiewający wokół nich. 

-Dzięki Kai, naprawdę nie musiałeś - powiedział sarkastycznie, wyciągając miecz z pochwy i przygotowując się do następnej bitwy. 

Wyczuł za sobą upira. Obrócił się natychmiast wykonując szybki cios w kierunku kikimory, czyhającej już na niego.

No kto musi teraz rozprawić się z demonem. No oczywiście, że to będzie on, a Kai grzecznie będzie czekał na niego aż odwali robotę. Zapewnia rozrywkę temu debilowi. Standard. 


☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆


Niebo było zachmurzone przez co wokół wytworzyła się ponura aura. Coraz bardziej pogoda zmieniała się w tą jesienną, a upalne dni odchodziły w niepamięć. Dotarli późnym wieczorem do Kalnicy, niedużej miejscowości, wyróżniającej się przede wszystkim, że byli wręcz otoczeni przez wysokie drzewami. Znajdowali się też na górzystym terenie, skąd z wioski rozpościerał się widok na połoniny. Sami mieszkańcy przywiązywali wagę do utrzymywania tradycji, jak i czczenia bogów. Na środku wioski stał drewniany posążek boga piorunów, Peruna. Można też było zauważyć jak wiele posadzono lip wokół domów, a także ile zasiano roślin przy domach.

Każdy z mieszkańców miał na sobie typowy strój dla tego regionu. Mężczyźni nosili lniane białe lub brązowe spodnie oraz koszule z wysokimi kołnierzami. Przez biodra przewieszali ciemne, grube pasy. Na koszule zakładali często czarne lub granatowe kamizelki, a na głowę czarne kapelusze filcowe. Kobiety zaś nosili długie, bufiaste spódnice z malutkimi wyhaftowanymi kwiatami. Kolory były różne, ale najczęściej nosiły błękit i zieleń. Do stroju ubierały jeszcze czarny gorset na białą koszulę lub katankę kolorystyczną do spódnicy. Pod szyjami mieli koronkowe kołnierzyki, a na głowach niektóre z nich nosiły ogromne białe chusty. 

-Weź się napij, a będzie ci lepiej na duszy - rzucił rozbawiony Kai, widząc umęczoną minę towarzysza, a następnie biorąc łyk piwa z kufra.

Obaj znajdowali się w karczmie, popijając piwa i odpoczywając po dwudniowej wędrówce po puszczy, gdzie Cole miał pełne ręce roboty i to on głównie dbał o ich bezpieczeństwo, ciągle musiał być czujnym. W środku karczmy nie było dużo osób, a przynajmniej do czasu, gdy się w niej nie pojawili. Ich przyjście było nie jaką sensacją. Zazwyczaj, gdy pojawiał się ktoś osoby znaczyło, że coś musiało się dziać. Tutaj wszyscy się znali i nawet z okolicznych wiosek. Nie dało się nic ukryć. 

-Daj mi spokój - wymamrotał, mając schowaną głowę między rękoma, ulokowanymi na stole. Wybrali miejsce na ubocze przy oknie - To nie ty musiałeś zapierdalać za dwóch

-Oh bardzo przepraszam, że nie jestem wyszkolony w walce z upirami - prychnął, biorąc następny łyk piwa.

-A masz za co przepraszać - mruknął posępnie.

-Po prostu miałeś zwykłego pecha - próbuje go pocieszyć.

-Pecha? - poderwał się, wyprostowując się - Kurwa, ktoś ewidentnie mnie nienawidzi, z któryś bogów albo jak chuj ktoś zrzucił na mnie jakąś klątwę, gdzie ty jesteś apogeum tej klątwy. Zdajesz sobie sprawę ile musiałem pokonać potworów ratując nasze dupska?

-Eeeee

-Właśnie nie wiesz! - wyrzucił ręce w geście zwiększonej irytacji - Dziewięć, dziewięć paskudnych upirów

-Ej, ale dziewięć to nie dziesięć przynajmniej - zauważył z pogodnym humorem.

Cole rzucił mu mordercze spojrzenie, spod swoich spuszczonych brwi.

-Nie ważne - unosi ręce, pokazując tym samym, że już więcej nie mówi.

-Nie dość, że śmierdzę to jeszcze śmierdzę krwią potworów, a za towarzystwo mam ciebie - uderza głową w blat stołu - Kurwa - klnie donośnie, a następnie kładzie głowę na blat stołu w taki sposób, że widzi prawie nietknięty kufer piwa przed sobą. Widzi jak kropelki powoli spływają z zimnego szkła - Jakim cudem spośród caaałej grupy, los rzucił mnie do ciebie

-Widzę, że -

-Powiedz mi jakie będą konsekwencje zabicia ciebie? - burknął.

-No wiesz - zaczyna - Ktoś musiałby wystosować pismo o zadośćuczynienie-

-To było pytanie retoryczne - jęczy przeciągle i następnie znowu uderza czołem o blat.

-Czy tak przechodzisz załamania nerwowe? - zadaje pytanie zdziwiony, przekrzywiając głowę na bok.

-A panownie - 

-Czego? - warczy Cole, podnosząc się.

I wtedy zauważa przeogromnego faceta, tak wysokiego, że prawie dotyka sufitu. Koszula mocno opina jego mięśnie, a jego łapy są nienaturalnie duże. Pod nosem ma zakręconego wąsa. Nie wygląda na przychylnego im. Nieufnie spogląda nad nimi z góry.

Powinni zachować czujność przy takiej osoby, które stanowi dla nich realnie zagrożenie i mogłaby ich połamać w poł. I to właśnie zrobił Kai, przygotowany był na atak. Cole był zbyt zburzony, by pamiętać o takich rzeczach, co właśnie zaprezentował. 

Facet zdumiał się odpowiedzią bruneta i jego gniewem bijącym z jego twarzy. 

-Nie jesteście tutejsi - mówił niskim, barowym głosem - Jam sołtys tejże wioski i chce wiedzieć z czymże przychodź ta

-To streszczę ci to panie sołtysie, jak najszybciej potrafię - rozpoczął swój wywód Cole, nieprzyjemnym tonem. Można byłoby się pokusić o stwierdzenie, że nonszalanckim - Jestem łowcą klasy drugiej - wyciąga srebrny łańcuszkiem z jego imieniem i nazwiskiem. Na odwrocie znajduje się "II" oznaczający jego stopień - A ten pan obok mnie - wskazuje na szatyna, który się uśmiecha w dosyć sztuczny sposób - To mój klient, który pragnie dostać się do Prudnika. Wynajął mnie do tego, by przejść wasze zalesione od demonów lasy. Następnego dnia się zmyje. Nie, nie sprawimy kłopotów i czy macie jakieś miejsce, gdzie można byłoby nas przenocować. Potrzebuje zmyć z siebie krew upirów - pokazuje na swoje brudne odzienie.

-Eeee...tak - jest w szoku. Widać, że nie często spotkał się z takim zachowaniem i osobami, które nie czuły strachu na jego widok - U pani Marzeny Stawińskiej znajda nocleg

-Super, bardzo dziękuje, a teraz niech pan pozwoli, że omówię z moim klientem resztę szczegółów naszej podróży - Odwraca sie do niego plecami, uznając rozmowę za zakończoną. Facet nic nie mówi, tylko oddala się w swoim kierunku.

-Co - warknął, widząc jak Kai patrzy na niego zdziwiony.

-Nie sądziłem, że mimo swojego gniewu, zachowasz się jakoś...racjonalnie - wzrusza ramionami.

-Zane mawiał, że gdy się denerwuje jestem bardzo impulsywny i robię głupie ruchy - bierze głęboki oddech i wypuszcza go powoli. Widać, że wzburzenie powoli z niego uchodzi - Pomógł mi z tym na stażu u niego

-Skoro już mowa o nim, a ty sam już się uspokoiłeś jak widzę - nachyla się bardziej w jego kierunku i sam ścisza głos. Jego oblicze jest poważne i to powoduje, że sam Cole zamienia się w słuch  - Zostaliśmy tylko my. Nie wiemy jak długo zajmie reszcie dotarcie tutaj, więc sukces misji spoczął na naszych barkach, a martwi mnie dosyć istotna kwestia 

Cole stanowczo martwi dużo innych rzeczy niż tylko jedna.

-Nie ufamy sobie - odparł spokojnie i bez cienia jakikolwiek negatywnych emocji - Nie wspominając już o tym, że się nie dogadujemy i ma to przełożenie na nasze zadanie 

-Nie przeczę, że tak nie jest - wzdycha - Ale co proponujesz, by to zmienić? Wątpię, że zaufamy sobie od tak, bo tak chcemy. Na zaufanie pracuje się bardzo długo i często nie mamy nad tym kontroli 

-Znasz może Zakusańca?




Kącik ciekawostkowy:

Region Trikutnik inspirowany jest naszymi Bieszczady, a opisane stroje są tymi łemkowymi. Oczywiście, że musiałam męczyć się nad takimi szczególikami, bo nie byłabym sobą, gdybym opisała to po macoszemu XD Starałam się też upodobnić mowę mieszkańców do gwary. Nie inspirowałam się żadną konkretną. 

A za jeden rozdział nasi drodzy (jeszcze nie) zakochani znowu sobie zatańczą. W końcu musze powoli przechodzić nienawiści do miłości, bo na razie widzę, że są na etapie "czasami cię rozumiem, ale i tak cię nie lubię"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro