Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ քօżɛɢռǟռɨʊ .◦°˚°◦✬꧂☆

Cole wracał właśnie do Kai'a. Nie widział go jeszcze, ponieważ ten siedział w ciemności bez żadnego światła, a on sam nie zdawał sobie sprawy ile drogi mu jeszcze zostało. To co znalazł na końcu korytarza dodało mu nadziei, ale mimo to i tak czuł zmartwienie o szatyna. Nie był pewny czy ten sobie poradzi, ani jak mu o tym powiedzieć. Może skłamać i wrzucić go na głęboką wodę? Może gdyby tak zrobić dosłownie to... to by się udało?

Nie wiedział ile go nie było, ale na pewno trochę mu zeszło. Korytarz był w miarę długo o nieregularnym, śliskim podłożu, gdzie trzeba było uważać, gdzie stawia się stopę. 

-Nie spieszyłeś się - prychnął szatyn, nim zauważył go Cole. 

Kiedy podszedł bliżej dopiero spostrzegł jak ten siedzi na podłodze blisko niego. 

-A ty czemu bez światła? - zdziwił się - Powinneś mieć przecież chociaż zapałki

-Nie umiałem ich znaleźć w torbie - odparł spokojnie. 

-I siedziałeś przez ten czas sam w tych ciemnościach?

-No coś ty - prychnął - A Lloyd, Jay i Zane to co?

-A no tak, faktycznie - odpowiedział zmieszany.

-I co ostatecznie znalazłeś? - spytał go wstając z ziemi - W jakim korytarzu jesteśmy?

-Pogadajmy z Zane'em najpierw - zmienił szybko temat, co nie umknęło uwadze szatyna, ale mimo to postanowił nie drążyć na razie. I tak się spodziewał rezultatu. 

-A raczej krzyczmy do niego - przewrócił oczami - Taki drobny szczegół

-ZANE - zawołał Cole.

-JESTEM 

-JESTEŚMY - urwał na sekundę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nabrał głębokiego powietrza do ust i wykrzyknął - ZNALAZŁEM WYJŚCIE

Nie wspomniał o tym, że wyjście jest zalane przez lodowatą wodę. Nie chciał wywołać u Kai'a paniki już od samego początku i tak widział, że zrobił to za niego.

Ukradkiem spojrzał na niego, on zrobił to samo marszcząc swoje brwi. Domyślał się, że coś ukrywał. Nie było o to trudne skoro nie mówił wszystkiego.

-ŚWIETNIE! IDŹCIE TAM I SKIERUJCIE SIĘ DO PRUDNIKA. TAM SIĘ SPOTKAMY 

-A WY JAK IDZIECIE? 

Nie odpowiedział od razu, co nie wróżyło niczego dobrego.

-MUSIMY NA OKOŁO IŚĆ 

-Kurwa - przeklął szatyn - Przecież oni z ponad tydzień będą tamtędy iść!

-CZEMU? - spytał zaniepokojony brunet.

-TAMTEN KORYTARZ TEŻ ZASYPAŁO. JEST OBOK WAS - odpowiedział im Zane. 

-NIE, CZEKAJ. WYBIERZCIE TEN, KTÓRY IDZIE W GÓRĘ - zrobił pauzę, by nabrać ponownie powietrza. Od tego wrzeszczenia gardło zaczęło go boleć - PROWADZI NA SZCZYT I BĘDZIE SZYBCIEJ NIŻ NA OKOŁO. JEST OZNACZONY NA MAPIE, NIECO DŁUŻSZY OD NASZEGO PIERWSZEGO, ALE I TAK SZYBSZY 

-JUŻ WIDZĘ - odezwał się tym razem Lloyd - TO CHYBA TEN

-MUSIMY SIĘ TUTAJ ROZDZIELIĆ - kontynuował przywódca - UWAŻAJCIE NA SIEBIE, PROSZĘ WAS

-BĘDZIEMY - odparł Kai - ZE MNĄ COLE BĘDZIE DOBRZE POPROWADZONY 

Wspominany przewrócił na to oczami, prychając. 

-ALE SIĘ NIE KŁÓCIE TAM - dodał Jay - I NIE BIJCIE, BO ZANE SIĘ I TAK DOWIE

-W to nie wątpię - mruknął do siebie brunet. 

-LLOYD? - spytał z troską Kai.

-TAK? 

-BĄDZ OSTROŻNY, BO INACZEJ TWOI STARZY MNIE WYPATROSZĄ, OKEJ?

Nawet jeśli go nie widział to i tak był pewien, że ten uśmiechnął się, a może i nawet cicho zaśmiał.

-TY TEŻ COLE MASZ BYĆ - oznajmił ostrzegawczo Jay - MAMY WIELE DO NADROBIENIA 

Na te słowa Cole uśmiechnął się czule. Mieli naprawdę dużo do nadrobienia. Tyle lat bez kontaktu i będę musieli znaleźć naprawdę dłuższą chwilę na przegadanie wszystkiego. Czuł ekscytację na samą myśl o tym. Odzyskał przyjaciela i tym razem nie pozwoli sobie go drugi raz stracić.

-WIEM 

-ZANE - zwrócił się zaraz brunet - POWODZENIA TAM I TEZ UWAŻAJ 

-ROZKAZ PRZYJĘTY 

Cole i Kai zaśmiali się pod nosem.

-I ŻADNEGO ZGRYWANAI BOHATERÓW! - dodał jeszcze szatyn - SPOTKAJMY SIĘ TAM GDZIE MAMY 

-DOBRA IDZMY JUŻ, A NIE TAK SOBIE SŁODZIMY - powiedział rozbawiony Jay - STAĆ TUTAJ WIECZNOŚC NIE ZAMIERZAM, BO PIŹDZI TUTAJ CHOLERNIE 

Tak, typowy Jay.

Już więcej nic nie mówili. Rozstali się z tymi ostatnimi słowami, które zawisły w powietrzu.

Nie chcieli dłużej przeciągać, misja poganiała.


☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆


Cisza roztaczała się wokół nich, przerywana przez echo ich kroków, a także przez wodę, hałasującą po jaskini. Nic nie mówili zbyt pochłonięci własnymi myślami. Zimno przeszywało ich na wskroś, jakby w tej części jaskini było ono większe. Nie napotkali większych problemów, nie czuli się też obserwowani przez nikogo. 

Choć mieli wrażenie, że to wszystko było zaplanowane przez Morro. Byli tego stuprocentowo pewni. Chciał ich zwyczajnie rozdzielić, wiedząc, że razem są silniejsi. Nie mieli jak też wezwać pomocy skoro nie było z nimi Jay'a, który operował telegrafem. Gdy tylko wyjdą z jaskini na pewno zrobią to za ich. Potrzebują wsparcia. Nie znają dokładnych planów wrogów, siły i struktury ich grupy. Nawet jeśli była ich tylko trójka to umiejętnościami przewyższali całą ich drużynę. Może nie w bezpośredniej walce, bo taka nie została jeszcze rozegrana, ale jeśli chodziło o przebiegłość to zajęli pierwsze miejsce. Ile zajęło im zaplanowanie wszystkich szczegółów tak rozległego planu?

Obydwoje zatrzymali się widząc ponadmetrowy uskok. Zejście na szczęście nie było strome, a gładkie. Sufit tutaj był wysoki, a z niego wystawały krótkie stalaktyty. Cała komora była dużych rozmiarów i nie była aż tak podobna do holu, w którym byli z początku. Miała charakterystyczne elementy krasowe, ale było ich zupełnie mniej. 

A w dole znajdowała się woda.

Woda nie zajmowała całego dołu tylko określony koryto. Na pierwszy rzut oka na tyle głęboki, by mogła pochłonąć ich w całości. Nie widzieli jej końca, skały zasłaniały go, ale dałoby się przepłynąć pod nimi. Była czysta, a im bardziej próbowano dostrzec koniec źródła, a może jego początek, zauważano, że świeci nikłym blaskiem. Oznaczało to tylko jedno.

Wychodzi na powierzchnie. 

Cole spojrzał na Kai'a niepewnie. Nic nie mówił o tym, że będą musieli przepłynąć wodę, jeżeli będą chcieli się wydostać. Nie rozmawiali na ten temat, na żaden w sumie. I tak wiedział, że Kai się domyślał przebiegu tej trasy, skoro brunet milczał. 

Szatyn stał z kamiennym wyrazem twarzy i spoglądał na wodę z szeroko otwartymi oczami. Z pozoru wyglądał spokojnie, ale wcale nie uspokajało to Cole'a. Widział jak ten reaguje już na wodę. Obawiał się, że nie podoła i co wtedy będą musieli zrobić? Miał go znokautować, by stracił przytomność, a następnie przepłynąć z nim, niosąc go na plecach? Wszystko pięknie i super, ale co jeśli będą musieli zanurkować, a ten zachłyśnie się wodą?

Najemnik ześlizgnął się na dół po kamieniach i stanął na dole, jakby czekając na niego, choć nie patrzył w jego kierunku. Wzrok utkwiony miał w wodę. Łowca dopiero po chwili ruszył za nim, zbyt niepewny co ten drugi zamierza zrobić. 

W głowie Kai'a istniała istna burza i zamieszanie. Stał na tyle blisko źródła na ile był w stanie. Patrzył na wodną toń, próbując opanować rozszalałe serce. Panika i strach przejęły władzę nad jego ciałem. Próbował przeciwstawić się im poprzez wmówienie sobie, że da radę i, że to nie jest nic strasznego.

Bo przecież nie jest.

To tylko woda, zwykła czysta woda w ciemnej, lodowatej jaskini. 

To tylko woda, która otoczy cię z każdej strony, złapie cię swoimi maczkami i nie wypuści.

To tylko woda, w której -

W której - 

Piszczenie w uszach, zakłóciły jakikolwiek inne dźwięki. Słyszał tylko je, głośne natarczywe, przywołujące inne głosy z przeszłości, które nawiedzały go w takich momentach jak ten lub przychodziły w koszmarach, by nigdy nie zapomniał o nich. 

A ile by dał, by zapomnieć. By jego mózg wykasował te wspomnienie, tą całą sytuację, gdzie był tylko dzieckiem. 

Właśnie dzieckiem! Ośmioletnim dzieckiem, którego tego dnia straciło swoich rodziców.

Słyszał ich krzyki, przebijały się przez głośne piszczenie. 

Próbował się cofnąć, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Jego całe ciało odmówiło posłuszeństwa. Stał jak ten głupi, wpatrzony w wodę. A te woda, jakby zaczynała się do niego zbliżać, przestając być taką czystą w jego oczach. Miał wrażenie, że stała się mętna, ciemniejsza, a potem...a potem....

Czy to krew się w niej rozpuściła?

Serce obijało się w jego klatce piersiowej, dudniło niespokojne, pełne paniki i chęci ucieczki. Chciał uciec, tak samo jak tego dnia. W tamtej rzece, kiedy trzymał -

Zbierało mu się na wymioty, kiedy mimowolnie przypomniał sobie ten najgorszy moment z całego najgorszego dnia.

Miał wrażenie, że jakaś niewidzialna ręka zaciska mu się na szyi, uniemożliwiając oddychanie. Powtarzał w myślach jak mantrę

To tylko woda, to tylko woda, to tylko woda

Jak przez całą drogę tutaj i wtedy nabrał nikłej nadziei, że faktycznie w to uwierzy.

Ale wtedy zapomniał, że nie jest Kai'em Tongiem. Tchórzliwym chłopakiem, żyjącym przeszłością i bojącej się głupiej wody.

Wtedy poczuł czyjś dotyk, który sprowadził go na ziemię. Pisk i krzyki momentalnie ustały. Serce jeszcze nieprzyjemnie dudniło w jego klatce piersiowej. Oddech powoli wracał do normalnego stanu. Powrócił do teraźniejszości, a w niej zobaczył Cole'a, trzymającego dłoń na jego barku. Jego dotyk aż parzył.

Skupił się na szczegółach jego twarzy, by jeszcze bardziej odciąć się od tego co czuł. Najpierw popatrzył na jego ciemne, brązowe oczy, niedelikatne brwi i ciemne rzęsy. Czoło przysłaniała mu grzywka na bok, włosy w połowie miał spięte, reszta okalała jego szyję w niesforny sposób. Troska malowała się na jego twarz, zmieniała jego oblicze. Był łagodny, usta zaczynały się formować w słowa.

-W porządku? - zapytał czule.

Uśmiechnął się krzywo na to. 

Wiedział, że Cole jest tylko dla niego miły i martwi się o niego tylko dlatego, że nie jest draniem. Widzi, jak nie radzi sobie, jak bardzo słaby jest i to miękczy jego serce. A przecież nienawidzi najemników, a więc i jego. Wystarczy sobie przypomnieć jego nastawienie gdy się poznali, a jakie było, kiedy usłyszał od Lloyda, że boi się wody. Lituje się nad nim. Robi to wbrew sobie, bo nie jest zwykłym skurwysynem, a przecież w głębi serca nienawidzi jego pracy, jego funkcji.

Jego całego.

Kai wie, że gdyby nie jego beznadziejność, skoczyliby sobie do gardeł. Cole nie próbowałby go poznać, zrozumieć, wykrzesać krzty sympatii. Zwyczajnie gardził nim za to jaką ma pracę. Za to, że ktoś od nich zabił jego rodziców. Zawsze urażało go, że ktoś sprowadza najemników do zwykłych morderców i psychopatów. Dlatego też żarł się z nim.

Po prostu, kurwa. On naprawdę nim gardzi, ale nie pokazuje to tylko dlatego, że panikuje na widok wody. Nie chce kopać leżącego. Bardzo boli fakt, że to co się stało w przeszłości nadal rzutuje na niego. 

-Jest okej - odparł głucho.

Nie było nic okej, ale nie wiedział co miałby powiedzieć innego.

-Umiesz pływać?

-Nie wiem...- spuścił wzrok.

Kiedyś rodzice uczyli go pływać, ale pewnie od tego czasu zapomniał. Minęło naprawdę wiele lat.

Cole nic nie powiedział. Zabrał swą dłoń z barku szatyna, który poczuł, jakby ktoś zabrał rozżarzony węgiel z jego ciała.

-Pójdę przodem - zaoferował, obracając się w stronę źródełka - Zobaczę jak to tam dalej wygląda

-Okej - odpowiedział głucho.

Nie wiedział w czym to miało im pomóc, że zobaczy co jest dalej. I tak to była jedyna ich droga wyjścia. Nie mieli też jak ewentualnie przygotować się na jakieś przeszkody. Zapewne chciał dać mu czas dla siebie i możliwość pozbierania się.

-Trzymaj - podał mu lampę - Nie mogę jej utopić

Cole ściągnął plecak i zostawił go na ziemi, a następnie jedynym szybkim ruchem wskoczył do wody, rozchlapując ją. Woda była lodowata i spowodowała dreszcze zimna u chłopaka, sięgała ona mu powyżej bioder. Kai obserwował jego poczynania, obejmując się rękoma, chcąc ukryć swoje drżenie dłoni. 

Łowca kiedy znajdował się przed progiem skalnym, na tyle niskim, że musiał się bardzo przykurczyć, nagle stracił równowagę i wpadł do wodnej toni. Szatyn widząc to zrobił kilka kroków w jego stronę, chcąc mu pomóc, ale zatrzymał się przed samym progiem. Jego ciało nie usłuchało go. Cole zaraz wypłynął pod progiem, kaszląc. Chwycił się dłońmi sufitu, utrzymując równowagę. Kai odetchnął z ulgą. Nie wiedział czy dałby radę mu pomóc, gdyby coś mu się stało.

Najgorzej, że wiedział, że tam nie czai się żadne niebezpieczeństwo, że względnie jest bezpiecznie. Miał świadomość, że jest to tylko lodowata ciesz, nie żadna lawa czy ogień, a mimo to jego mózg i ciało krzyczało STANIE CI SIĘ TAM KRZYWDA, NIE IDŹ TAM. Bało się, nakazywało mu się bać. 

Nie chciał przeżyć tego raz jeszcze. Nawet nie byłby w stanie.

-Nic mi nie jest - rzucił, łapiąc jeszcze łapczywie oddech - Nie zauważyłem spadu. Tutaj jest o wiele głębiej

-Czujesz dno? - zapytał niepewnie.

-Niezbyt 

Świetnie.

-Idę dalej - dodał po chwili.

Nie czekając na jego odpowiedź, ruszył dalej. A im bardziej się oddalał tym był mniej widoczny, a żeby go zobaczyć w pewnym momencie musiano przykucnąć, później to nawet nie wystarczyło, bo zniknął za skrętem.

Nie wróżyło to nic dobrego. Korytarz musiał być naprawdę długi i kręty, skoro nie wracał tak szybko. W jego głowie zaczęły pojawiać się czarne scenariusze już nie tylko dotyczące jego osoby, a także Cole'a. Czas mu się dłużył, bardzo, bardzo dłużył, ale nie wiedział czy faktycznie tyle upłynęło czy był to efekt spowodowany przez jego zlękniony umysł. 

Coś mu się stało?

A może wcale nie upłynęło tak dużo czasu, jak mu się wydaje...

Ja zaraz zwariuję.


Kącik ciekawostkowy:

Jest to najdłuższy rozdział w serii, mający ok 5100 słów. 

A raczej był, bo musiałam go ostatecznie podzielić przez brak napisanych na zapas rozdziałów, a zaraz mam wyjazdy i chuja napisze, a na pewno nie doprowadzę do sytuacji, że nie będę mieć co publikować. No po moim trupie XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro