☆꧁✬◦°˚°◦. օ քʏȶǟռɨʊ, ռǟ ʝǟӄɨɛ ƈɦƈɛʍʏ ʐռǟć օɖքօաɨɛɖź .◦°˚°◦✬꧂☆
Odkąd opuścili Wielzę minęły dwa dni, w których nie działy się dziwne i niepokojące rzeczy. Minęły dosyć szybko, a oni bez przeszkód zmierzali do Prudnika. Do miasta gdzie mieli nadzieję dorwać swój cel wraz z zwojami.
Zatrzymali się na postoju pośrodku niczego, z dala od jakikolwiek ludzi. Było to dobre miejsce, bo nie trzeba było się martwić o nieproszonych ludzi, a nawet gdyby tacy się znaleźli to dosyć szybko ich by dostrzegli z wniesienia, na którym się znajdowali. Wokół były tylko krzewy, wysokie trawy i polne kwiaty. Tylko jedno miejsce dawało cień i ucieczkę od słonecznego skwaru jaki się rozgorzał po południu. Było to wysokie i jedyne wysokie drzewo, pod którym siedzieli i odpoczywali. Mimo, że nic nie robili takiego przez większość dnia to i tak czuli się wykończeni przez upał. Zamierzali dopiero późnym popołudniem ruszyć dalej.
Konie grzecznie pasły się między krzakami. Słońce przygrzewało. Było cicho, nie licząc przyjemnych dźwięków natury. Było spokojnie i nic nie zwiastowało katastrofy. Potrzebowali tego chwilowego wytchnienia i zebrania myśli, zwłaszcza co niektórzy.
-Pieprzone urządzenie! - przerwało ciszę, krzyk poirytowanego Jay.
-Co tak klniesz? - rzucił bez zainteresowania Lloyd, opierający się o drzewo z założonymi rękoma za głową. Miał na sobie przewiewną białą bluzkę i takie same spodnie. Ciemny strój upchał to toreb, tak samo jak reszta.
Za odpowiedz dostał kolejną salwę wyzwisk nieskierowanych w jego stronę.
Jay znajdował się na drzewie, siedząc na grubej, wysokiej gałęzi. Liście nad nim rzucały cień na jego ciało, ale nie dawały takiego samego chłodu, jak tam na dole. Starał się połączyć z telegrafem. Urządzeniem pozwalającym na szybsze komunikowanie się na dalsze odległości. Był to młody wynalazek i wymagał jeszcze wiele usprawnień, jak i rozpowszechnienia go po kraju. Na razie używali go nieliczni, ponieważ wymagał wykwalifikowanej wiedz, jak i umiejętności. Nawet gdyby nie były one potrzebne, by szybko naprawić usterkę to i tak mieszkańcy podchodzili do nich nieufnie, uważając to za ,,zachodnie wymysły inwigilacji w struktury naszej państwowości". Fakt, faktem telegraf został zapożyczony od zachodnich państw, ale udoskonalano go przez rodowitych mieszkańców przez co nie wygląda jak swoja pierwotna wersja, która była o wiele większa niż tą, którą posiadał Walker. Dlatego technicy jak on nie rozumiał, jak można odrzucać takie dzieło.
Dzieło, które w tym momencie miał ochotę spalić, sponiewierać i rzucić na sam dół, by zobaczyć jak grawitacja sobie z nim poradzi.
-Może ci pomóc? - pyta Lloyd, unosząc głowę wysoko ku górze. Widzi jak rudzielec majstruje coś przy urządzeniu, które z jego perspektywy wygląda jak duże pudełko.
-A znasz się na nadawaniu impulsów magnetycznych? - przestaje robić to co robił i patrzy na niego z góry. Z jego twarzy ścieka pot, włosy są w nieładzie, a czoło zmarszczone z irytacji.
-Nie?
-A na działaniu elektroniki w znaczeniu ogólnym?
-Nieeeee?
-A wiesz może co to ,,semafor"?
-A powinienem? - przeczesuje swoje blond rozpuszczone włosy.
-Sorry to gówno mi się przydasz - wraca do swojej pracy.
-Jeju - zaczyna z dozą ironii Cole, znajdujący się pomiędzy Garmadonem i śpiącym Zane'em, mającym na głowie mokrą koszulkę. W tej sposób próbował się jakkolwiek schłodzić. Najgorzej znosił gorąc z całej drużyny. Wprost nienawidził lata całym swoim sercem - Jay, który jest poirytowany, a nie irytujący to naprawdę fascynujące zjawisko
-Auć! - łapie się za głowę, kiedy to śrubokręt spada mu z nieba, a potem ląduje mu na kolanach - Ale żeby w siniaka mi jebnąć to byś się wstydził! - rzuca mu z wyrzutem, masując przód głowy.
-Jak się nie zamkniesz to zaraz dostaniesz w głowę telegrafem! - burknął - Cholera! Jednak potrzebuję tego śrubokrętu!
-Lloyd zrób mu przysługę i podaj mu to - wręcza przedmiot blondynowi, który robi spanikowaną minę i zaczyna energicznie kręcić głową na znak niezgody - Cieszę się widząc twój entuzjazm Lloyd - uśmiecha się sztucznie, poklepując go po ramieniu.
-Jesteś okropny - fuknął cicho, kiedy to Cole podniósł się z ziemi.
-Da mi ktoś ten śrubokręt w końcu czy nie! - woła zdenerwowany - Zaszedłbym sam, ale nie chce mi się tego wszystkiego zdejmować z siebie! - pokazuje na urządzenie znajdujące mu się na kolanach wraz z narzędziami.
Brunet wykorzystał dogodną sytuację do tego, aby móc porozmawiać z Kai'em na osobności. Wszyscy byli zajęci sobą, a on siedział z dala od nich. Lepszej sytuacji nie mógł sobie wyobrazić. I pomimo, że czuł się zestresowany tym o co chciał go zapytać to i tak nie zamierzał się wycofać. Ciekawiło go to już zbyt długi czas, a teraz można by rzecz, że mają chwilowe zawieszenie broni. Unikają się i nie odzywają. Nawet nie zaszczycą siebie wzrokiem, ale to głowie za sprawką szatyna, który uciekał od tego najbardziej. Przez całą drogę był milczący i posępny. Nie był tym chłopakiem co zawsze.
Żeby nie było. Cole nie zamierzał spoufalać się z nim ani żadnych tego typu rzeczy. Po prostu był ciekaw, a ostatnie wydarzenia spowodowały, że trochę inaczej zaczął na niego patrzeć. W sensie dalej go uważał za dupka, ale takiego, który nie chciał go zabić. W końcu go uratował, gdy był nieprzytomny. Jedynie może chciał mu zrobić krzywdę, ale było to w czystej samoobronie po tym, gdy zobaczył, że to sam Cole chciał go zaatakować. Był zwyczajnie wkurzony, poirytowany i chciał odwetu za jego przelaną krew.
Kai był naprawdę skomplikowaną i wielowymiarową osobą. Ciężko było go rozgryźć i dowiedzieć się co planuje w tej swojej główce.
A czego był na pewno pewien Cole to to, że Kai nie chce, by dostał dostępu do archiwów.
Siedział on w cieniu, jaki obszerny krzak rzucał. Widok przed nim był przepiękny w swojej prostocie. Była to zwykła wioska, tak podobna do tych wszystkich innych, które widzieli. Były też złote pola i zielone na pagórkowatych ternie, stykające się z niebieskim niebem, tworząc horyzont.
Wokół siebie miał równo porozstawiane sztylety oraz noże. W dłoniach trzymał krótki sztylet z chudą rękojeścią i wycierał ostrze szmatką.Kiedy spostrzegł padający na niego cień, spojrzał do góry i zachował kamienny widok, widząc Cole'a nad nim.
-Tak? - rzucił, przenosząc wzrok z chłopaka na ostrze
-Pytanie mam - chrząknął nerwowo.
Czuł jak zaczyna mu bić szybciej serce z zdenerwowania. Zaczął zginać palce i je rozprostowywać. Nie sądził, że będzie się miał w sobie takie emocje, a przecież to tylko głupie pytanie, chęć zrozumienia i takie tam. Już ryzykowanie swoim życiem jest mniej stresujące niż to.
Kai zaprzestał swoich ruchów, ciągle wpatrzony w błyszczące ostrze. Napiął swoje wszystkie mięśni, wyczekując dalszego ciągu pytania. W jego głowie kotłowały się tysiące myśli i emocji, które nie pomagały zachować spokoju. A przecież nic się nie dzieje. Mógł zapytać o wszystko, nie musiał konkretnie pytać o to dlaczego tak reaguje na wodę, ani o jego przeszłość. Ani o nic związanego z tym. Nie chciał przeprosin w tylu ,,Przepraszam, że tak zareagował. Nie wiedziałem, że boisz się wody", a tym bardziej pieprzonej litości czy patrzenia na niego przez pryzmat jego traum, o której gówno wiedzieli.
Dlatego wyczekiwał na atak, który miał nadejść. Miał już gotową odpowiedź.
-No bo eeee - usiadł po turecku obok szatyna. Ten rzucił mu spojrzenie spod byka i cofnął się kawałek, czując jak Cole niebezpiecznie blisko obok niego się dosiadł. Ich ciała się stykały i tym razem nie czuł się komfortowo z tym, że to ktoś dotyka. Tylko dlatego, że był to właśnie jego dotyk. Ich bójka nadal była świeżą sprawą - Sorry! - odparł spanikowany - Bo no-
Chwila, napiętej ciszy.
-Ja dam rady - powiedział nie wiadomo czy bardziej do niego czy do siebie Cole - Słuchaj, ja nie wiedziałem, a się dowiedziałem o...noooo
Unikał jego przymrużonego wzroku, pełnego zniecierpliwienia i zdenerwowania.
Chce mieć go za sobą, a nie może mu powiedzieć ,,odpierdol się ode mnie" czy coś w tym stylu na pytanie o jego przeszłość, gdy nie będzie pewny czy o to chce spytać. To było tylko jego domysły i jeśli będą nie trafne, a on zareaguje tak jak planuje to pomiędzy nimi rozgorzeje taka przepaść, że na nienawiści się nie skończy, a na planowaniu wzajemnego morderstwa. A muszą się jakoś dogadać, bo jeśli nie dla kraju to dla nie wkurzenia Zane'a, który następnym razem obetnie im głowy i złoży w ofierze bogom.
Znowu się zaciął i znowu zapadła ta głupia, nerwowa cisza.
-Dobra to było tak-
-Kurwa wykrztuś to z siebie! - krzyknął poirytowany, kiedy kolejny raz nie mógł dokończyć sensownie zdania. Z całych tych nerwów wbił sztylet w ziemię całym ostrzem. Piorunował go spojrzeniem, a on sam znalazł się niebezpiecznie blisko bruneta. Nie było mowy o przestrzeni osobistej kiedy to ich twarze dzieliły raptem centymetry od siebie.
-Widziałemcięzchłopakiemjaksięznimcałujesz - wyrzucił na jednym wydechu Brookstone'a w niezrozumiały sposób.
-Co kurwa widziałeś? - spytał zdezorientowany.
-A wiesz to nie ma sensu - rzucił szybko z zawstydzeniem, wstając z ziemi i mechanicznymi ruchami zaczął się otrzepywać po luźnych nogawkach - Sorry za zajmowanie czasu. My się przecież nienawidzimy - zaczął gadać głupoty bez sensu, zaczynając kierować się w stronę trójki pozostałych chłopaków, którzy nie mogli być świadkiem jego kompromitacji. Chwała za to bogom, że akurat znajdowali się za drzewem.
-Siadaj - łapie go za dłoń nim ten zdąży odejść i energicznym ruchem siada go na ziemi - Powoli powiedz o co ci chodzi. Przecież cię nie ugryzę - oznajmia spokojnie.
A potem zdaje sobie sprawę z tego jaką głupotę powiedział i jak bardzo to jest nie adekwatne do sytuacji, zważywszy na to, że osoba przed nim ma rozbity łuk brwiowy, pęknięte usta, soczystego siniaka pod okiem oraz opuchnięty nos. Już nie wymieniając wszystkich obrażeń. Hm naprawdę ciekawe kto jest sprawcą tego.
Mentalnie się strzelił w czoło.
Cole słysząc te słowa prychnął na to donośnie.
-Ugryź cię nie ugryzłem - wyjaśnia nerwowo i uśmiecha się w taki sam sposób.
Chciał dodać, że są w sumie kwita, bo tak samo jak jest poturbowany jak on. Na policzku tuż pod okiem miał siniaka, był cały obolały i nie potrafił spać na plecach przez Zane'a, który rzucił go o ziemię, a on w trakcie upadku natrafił na kamień. Idealnie dostał w kręgosłup.
Stanowczo nie są kwita, gdy tak przemyślał sobie. Dobrze, że się jednak zamknął.
-A masz to w planach? - unosi brew ku górze.
-Powiedz o co ci chodziło - zmienia płynnie temat.
-Jak byliśmy w Zimnej Wódce to widziałem, jak całujesz się z jednym chłopakiem - wyjaśnił cicho, mając wrażenie, że to co mówił jest bardzo głupie. Stanął mu obraz tamtego wieczoru. Momentalnie zalała go fala ciepła, przypominając sobie westchnienia tego młodego chłopaka, gdy Kai robił mu dobrze.
Musi się opanować, bo zaraz będzie miał problem innej natury, jeśli dalej będzie rozmyślał o tej dwójce i jak ze sobą się zabawiali-
Dobra już nie ważne. Problem się stał.
,,Dziękuje ci matko naturo"
Kai wybuchnął na to śmiechem. Głośnym niekontrolowanym śmiechem, powodując, że Cole jeszcze bardziej się zawstydził, a to zawstydzenie szybko się przemieniło w irytację na szatyna.
-Przepraszam - oznajmił przez śmiech - Myślałem, że chcesz zapytać o coś gorszego!
Nie sądził, że Cole zapyta go akurat o to. Nawet nie wiedział, że zostali wtedy nakryci! Z pewnością muszą się bardziej ukrywać, jeśli chcą mieć dalej głowy na swoich miejscach. Co prawda Zimna Wódka nie jedno widziała i są ci mieszkańcy bardziej tolerancyjni niż inni, ale zawsze lepiej dmuchać na zimno. Z pewnością znalazłoby się paru chcących gonić takich jak Kai z widłami i pochodniami.
-Aha - burknął.
Do niego chyba nie da się poczuć sympatii.
-Wiesz - zaczyna, kiedy się uspokaja - Jak na takie przyziemne tematy to jesteś strasznym cnotką - prycha śmiechem
I wtedy bez słowa Cole podnosi się z zamiarem odejścia, ale powstrzymuje go przed tym ciepła dłoń chłopaka.
-Już nie będę - mówi z delikatnym uśmiechem bez żadnej kpiny. Brunetowi podoba się ten uśmiech, jest taki szczery i ciepły - Siadaj, wytłumaczę ci wszystko bez moich docinek
Posłusznie wykonuje polecenie zajmując miejsce przed chłopakiem. Czuł się bardziej swobodniej niż przed powiedzeniem tego co widział. Oczywiście nie czuł dozy zaufania do szatyna, ale wyglądał na osobę z doświadczeniem w sprawach, które na ten moment go interesowały.
Chciał wiedzieć co z nim nie tak i dlaczego nigdy nie spojrzał na kobiety tak jak powinien. Dlaczego zawsze potrafił powiedzieć, że któraś jest bardzo piękna, ale nigdy nie czuł przy żadnej takiego ciepła wokół serca, o którym się zawsze mówi.
Czy da się być zdolnym do nie odczuwania miłości?
Czasami tak myślał o sobie, że jest skamienieliną bez większych uczuć i, że nigdy nie znajdzie tej jednej osoby, z którą chciałby spędzić resztę życia.
A potem zobaczył jak Kai całuje się z tym młodym chłopakiem i jak obydwojgu się to wyraźnie podoba. Wtedy zaczął głębiej się nad tym zastanawiać, ale tyle działo się wokół, że nie miał kiedy poświęcić ku temu głębszym rozmyślaniom czy choćby kogokolwiek zapytać, bo szczerze głupio mu było się o to pytać. W końcu powiedział, że nie może być taką pizdą. Robił wiele niebezpiecznych rzeczy, walczył z wieloma strasznymi upirami, a boi się rozmawiać na temat uczuć.
To dla niego było jak stąpanie po niewłaściwym lodzie. Jeden niewłaściwy krok i wtedy wpadasz do głębokiej, lodowatej wody. Otrzeźwia cię i już wiesz, że wybrałeś zły ruch.
-To był można, by tak określić, że mój kochanek - kontynuuje - Jesteśmy bez zobowiązań. W zamian za przyjemności dostaje całkiem ciekawe informacje. Uwielbia ploteczki - parska śmiechem.
-To nie jest dziwkarstwo przypadkiem? - unosi brew ku górze i przechyla delikatne głowę na bok.
-Nawet jeśli to mam szczerze na to wyjebane. Na opinię randomów również mam całkowicie wylane. No kryje się tylko z praktycznych względów
-Szczegóły - rzuca.
-Powiem tak - odparł - Są trzy typy różnych reakcji na to. Jeden - zaczyna wyliczać zaczynając od kciuka - Ciekawość. Nic nie masz do tego, ale jesteś zainteresowany tematem. Coś jak ty. Chyba ty
-No jakbym miał cię za to zaatakować to już bym to raczej zrobił - prycha.
Nastaje chwilowa, krępująca cisza po tych słowach.
Kai gryzie się w język, by czegoś nie wypalić głupiego, a Cole 'owi szybko przemyka przez myśl ,,W sumie już cię zaatakowałem" i czuje się dziwnie z tą myślą. Krępująco.
Ma już jakoś się wybronić, kiedy to szatyn chrząka i kontynuuje dalej, jak gdyby nigdy nic.
- Drugi bardziej agresywny i konserwatywny. Zaczyna się wtedy gadka szmatka na temat małżeństw i jak mają być dzieci z tego. Głównie im chodzi o rozmnazanie i o to, że jest to nie zgodne z wolą Mokosz. Totalny bezsens, ale to też mogę się długo na to rozpowiadać - macha na to dłonią - A trzeci, mój ulubiony i ciężki do odnalezienia to tak zwane ,,O lubisz też chłopaków? To zajebiście, bo ja też!"
-A jak się o tym dowiedziałeś?
-Nooo akurat tu nie jest ciekawa tak jak u niektórych. Słyszałem ciekawe historie na ten temat, a moja jest zwyczajna- wzrusza ramionami - Jak miałem może piętnaście, czternaście wiosen to zobaczyłem pewnego chłopaka. W sumie -
Był podobny do ciebie
-W suuuuumie był bardzo ładny - dokańcza pierwszym lepszym słowem, które nie zabrzmiało naturalnie i od razu rzuciło się Cole'owi to, ale nie skomentował tego - Pomyślałem sobie ,,O bogowie ciekawe jak smakują jego usta". Miały posmak wiśni. To zapamiętam do końca życia - ucieka myślami daleko. Pewnie do tej chwili - A co ciekawe. Jestem też bardzo dobrym testerem - uśmiecha się dwuznacznie.
-Testerem? - interesuje się.
-Pomagam przetestować ludziom ich upodobania i nawet jeśli mówią, że to nie jest to, to i tak zawsze mówią, że świetnie całuje - zniża swój głos na ostatnie dwa słowa. Przybliża się do bruneta, nachylając się w jego stronę. Ten odsuwa się, zaczynając się podbierać rękoma z tyłu. Jednak nie cofnął się na tyle, by całkowicie uciec od szatyna. Można by rzecz, że wcale tego nie chciał. Było coś hipnotyzującego w spojrzeniu brązowych tęczówek i to w jaki sposób patrzył na chłopaka, kierując się na jego usta i z powrotem do jego czekoladowych oczu. Patrząc na nie doznał niepokojącego deja vu i nim złapał się ten myśli, Kai cicho spytał - Jak chcesz mogę również i tobie pomóc
Powoli zbliżał się do niego, nie słysząc protestów.
Czas zwolnił.
Otoczenie przestało się liczyć.
I wtedy...
Dłoń Cole'a zasłoniła usta Kai'a i odsunęła go od siebie.
-Nie pozwalaj sobie - burknął - Chyba zapomniałeś, że jeszcze niedawno w szale chciałeś poderznąć gardło
-Zazwyczaj tak nie zaczynam znajomości - rzucił lekko, uprzednio zabierając jego rękę z swoich ust. A ta lekkość była tylko udawana. Chciał zapomnieć o tej chwili słabości, której pokazał wszystkim, o tej traumie i o każdym momencie, którego nienawidził z całego serca.
-A ja tak łatwo nie zapominam kim jesteś - odparł lodowato.
Sielankowa chwila minęła, a wraz z nią nieśmiałość Cole'a. Na powrót poczuł się pewnie. Otrzymał informacje jakie chciał i swojego wcześniejszego zdania nie zamierzał zmieniać.
Nie miał zamiaru się z nim zaprzyjaźniać.
Miał świadomość, że jest to osoba, która może pokrzyżować jego plany, jak i osoba, która mogłaby zabić jego rodziców.
Jak by później miałoby to wyglądać gdyby się okazało, że Kai przez ten cały czas posiadał informację o morderstwie jego rodziny, a on wcześniej zbliżył się do niego i zaufał mu. To byłoby zbyt ciężkie to pogodzenia i rozwiązania.
-Bezlitosny morderca - prychnął, uśmiechając się smutno. Jego oczy wyrażały taką samą głęboką melancholię - Tak nas nazywacie u siebie, prawda?
Nienawidził tych sformułowań.
-Nie będę z tobą na ten temat dyskutował
że nadużywacie swojej władzy.
Przed jego oczami stanął mu widok jego martwej matki, którą tak kochał. Jej piękne, czarne włosy były posklejane przez krew, a gardło przecięte jednym, głębokim cięciem. Oczy wyrażały tylko strach i pustkę. Już więcej nic innego nie pokażą.
Migawka szybko zniknęła, tak samo jak się pojawiła.
Wstał na równe nogi, patrząc na chłopaka z góry, który nadal patrzył na niego tak jak przedtem z tym smutnym wyrazem twarzy.
Chciałby wiedzieć co chodzi mu po głowie i jaka jego maska jest tą prawdziwą. Gdy rozwiąże się jedną zagadkę na jego temat to nic to nie da. Powstają kolejne i kolejne. Jest wieczną niewiadomą. Może sami bogowie nie wiedzą wszystkiego o nim.
-I mam nadzieję, że nic nie kombinujesz, ani nie będziesz kombinował - oznajmia ostro.
-Oczywiście, że nie - podnosi ręce w geście poddania się - Chce tylko ukończyć misję i wrócić do swojej ukochanej roboty
-Twoje lekceważenie bardziej nie mogło być jawne - prycha.
-Mam nadzieję, że odpowiedziałem na twoje pytania - rzuca zadziornie, opuszczając ręce.
-Dzięki - burknął, obracając się na pięcie, by ruszyć do reszty.
-Jakbyś serio potrzebował tego testu - zawołał mu na odchodne.
-NIE, DZIĘKUJE - przerwał mu.
I kiedy brunet znalazł się przy drzewie, w bezpiecznej odległości od niego, poczuł, że w końcu może odetchnąć. Przeczesał swoje mokre włosy od upału, a jego świat na chwilę zniknął, kiedy dłońmi przysłonił swoje oczy. Nabrał powietrza do ust i powoli je wypuścił, nakazując sobie spokój. Broń zaczął chować pod koszulą, nogawkami, a także w butach. Resztę na razie wrzucił do torby. Żeby je ukryć musiałby się rozebrać, a nie chciał tego robić tutaj tak na środku. Wbrew pozorom był naprawdę przyzwoity i nie latał nagi gdzie mu się żywnie podoba.
To będą naprawdę długie tygodnie podróży. Minął może tydzień, a on miał już dosyć tej całej gry i przebywania w towarzystwie Cole'a. Denerwował się przy nim, a jednocześnie z jakiś pojebanym powodów, chciał wiedzieć o nim więcej. Okropne, destrukcyjne połączenie.
Chciałby zakończenia misji, a jednocześnie nie, by Cole nie uzyskał dostępu do archiwów
A najbardziej chciałby rady od Nyi.
Tęsknił za nią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro