☆꧁✬◦°˚°◦. օ քʀօʟօɢʊ, ӄȶóʀʏ ռǟաɛȶ ռɨɛ ɮʏł քօƈʐąȶӄɨɛʍ .◦°˚°◦✬꧂☆
16 lat temu
Słońce chyli się ku horyzontowi, oblewając każdy skrawek ziemi swym ciepłym blaskiem. Czerwień z pomarańczą mieszają się wraz z pierzastymi chmurami, tworząc unikatową kompozycję. Nad lasem, wysokimi sosnami i świerkami, szybuje pierzasta sowa. Jej pierze jest wpada w różne odcienie brązowego z licznymi ciemnymi kropkami. Jej twarz jest biała z czarnymi, pustymi ślepiami, którymi spogląda na wszystko co znajduję się pod nią.
I wypatruje trójkę ludzi, przemierzających szybkim tempem las. Mkną między drzewami, starając się jak najszybciej go opuścić, byleby zdążyć przed zmrokiem. W nocy królują inne stworzenia, nieprzychylne człowiekowi. Zaczyna ich bacznie obserwować.
Dwoje z nich jest dorosłych. Jedna kobieta o czarnych włosach upiętych w czarnego koka. Trzyma za dłoń młodego chłopczyka, który ufnie spogląda na swoich rodziców. Ma kasztanowe, krótko przycięte włosy i odpaloną karnację. Mężczyzna jest podobny do chłopczyka i rozgląda się wokół, szukając zagrożeń. Niestety nie dostrzegł jedno z nich na niebie.
W ten sowa przysiada na jednych z gałęzi sporej sosny. Przekręca głowę na bok i widzi jak cała grupa mija ją pod spodem. Jej ślepia zmieniły barwę na kriwistoczerwoną.
Poczuła głód.
Niekontrolowany głód, który zaczął rozrywać ją od środka i pożeracz każda możliwą komórkę, a przecież to wszystko nie działo się naprawdę, choć czuła to przerażające uczucie. Nie mogła go pokonać, choć nie chciała robić krzywdy tym ludziom.
Rzuciła się z gałęzi wprost w dół, a w czasie szybkiego spadania przeistaczała w inną formę niż przyjaznego ptaka. Jej ciało wydłużyła się i powiększyło na całe kilka metrów. Jej twarz stała się podłużna z rzedami zaostrzonych zębskich, które wychodziły jej z pyska. Wyglądała na bardziej ludzką niż wcześniej z zaostrzononymi kościami policzkowymi. Łapy zaostrzyly się na kilkanaście centymetrowe pazury, które wbiły się w ziemię natychmiastowo po zetknieciu z trawą.
Rozpostarla swoje wielkie pierzaste skrzydła i rzuciła cieniem na trójkę ludzi, którzy z przerażeniem odwrócili się i spojrzeli na upira. Zastrzygli w miejscu, zahipnotozwani czarnymi pustymi oczodołami z dwoma czerwonymi kropkami.
Demon zaskrzyczał głośno.
Kobieta i mężczyzna dobyli broni :dwóch srebrnych mieczy. A chłopczyk schował się za plecami rodziców i dobył własnego sztyletu. Choć drżał z strachu, stał dzielnie.
Demon rzucił się na nich, pragnąć wyssać ich krew i pożrecz każdą możliwą kosteczkę. Łaknął czegoś soczystego.
Las usłał się ciałami, a roślinność przyozdobiła się w nowy, bordowy kolor. Zawisło w powietrzu chęć zemsty za zdradę. Trójka osób nie była tutaj sama i można jej było jeszcze pomoc, gdyby ktoś się na to odważył.
A to wszystko za sprawą upira noszącego imię strzyga.
7 lat temu
Kiedy widzisz dwa martwe ciała nie jest jeszcze aż tak źle. Zawsze w takim momentach można sobie mówić uspokajające słowa o kruchości życia ludzkiego, przemijania czy bycia obcym dla znalezionych, już zimnych ciał. W końcu jak cię nic nie łączy z nimi nie czuję się aż tak bardzo tego ciosu.
Gorzej kiedy twarze są znajome, a jeszcze gorzej jest kiedy twarze są twoimi rodzicami w twoim własnym domu, a ty jeszcze przed wyjściem żartowałeś z nimi i rozmawialiście o dnie jutrzejszym, który jak widać nigdy nie jest dany każdemu.
Ciało mężczyzny jeszcze było ciepłe, choć dusza dawno odleciała do zaświatów. Leżał na brzuchu z zgiętą jedną ręką, a drugą wyciągniętą miał, jakby jeszcze próbował czegoś się chwycić w powietrzu. Miał czarne rozwalone włosy w różne strony, które zaczęły się powoli sklejać przez zaschniętą krew, płynącą już powoli z jego szyi, gdzie jeszcze niedawno był zatopiony miecz. Miał na sobie białą, lnianą koszulę nocą i ciemne spodnie. Został wyrwany z snu, kiedy zaatakowano jego i jego ukochaną małżonkę. Pustymi ciemnymi tęczówkami wpatrywał się w swojego syna stojącego naprzeciwko niego. Nic nie wskazywałoby, że widok syna go poruszył. Jest martwy.
Jego syn o takich samych włosach co ojciec stał jak wryty i oglądał scenerię, która malowała się przed jego czekoladowymi oczami. Jego dłonie drżały, a oddech stał się niespokojny. Żadne sensowne słowa nie potrafiły mu przejść przez usta. Chciało mu się krzyczeć i chciał tak bardzo uczynić krzywdę sprawy morderstwa, który jak on również stał obok ciała.
Morderca trzymał w swej dłoni zakrwawiony miecz. Odebrał nim dwa życie w bardzo podobny sposób poprzez zatopienie go w szyję ofiary i poczekanie jak krew z tętnicy wytryśnie całkowicie. Miał na sobie szaty najemników czarne jak noc i zakrywające każdy skrawek jego ciała, łącznie z twarzą. Tylko oczy i bijące z nich zdziwienie były widoczne. Nie przewidywał takiego obrotu spraw i stanowczo chciał uniknąć konfrontacji z brunetem. Nie chciał zrobić jemu krzywdy.
Obydwoje przez chwilę wpatrywali się w siebie. Chłopak przeskakiwał raz na zbrodniarza, raz na ciało swojego ojca, którego kochał. Dlatego strata bolała go tak bardzo. Zaś tajemnicy chłopak miał utkwione spojrzenie w niego i analizował, co powinien poczynić.
Jeden z nich wyciągnął broń za swoich pleców. Była to kosa, a jej zaostrzona część błysnęła od wpadających do środka promieni słonecznych. Również zbliżał się mrok, lecz potwory go nie potrzebowały, by przybyć.
Drugi z nich zrobił pierwszy krok w tył.
Zaatakował, wydobywając z siebie wściekły krzyk rozpaczy.
A na pierwszym piętrze w sypialni leżała kobieta, a jej czarne jedwabiste włosy ułożyły się wokół niej również zatopione w krwi. Miała ciemniejszą karnację i niegdyś piękne czekoladowe oczy, które odziedziczył jej syn i będą pamiątką po niej. Teraz z nich biła pustka. Jedną dłoń, póki jeszcze miała siły, przyciskała do swej szyi by jakkolwiek zatamować krwawienie. Niestety było to za szybkie, aby dało się jeszcze coś zrobić. Długą swoją dłonią próbowała chwycić dłoń swego męża jako ostatnie pożegnanie i jedyna forma komunikacji jaka jej została. Mowa została jej brutalnie odebrana, a chciała jeszcze tyle przekazać swoim bliskim. Ostatni widok jaki widziała to jak jej mąż walczył zaciekle z napastnikiem i to jak kierują się w stronę schodów. Ostatnimi tchnieniami modliła się do bogów o to, aby jej drogie i jedyne dziecko nie przyszło w nie w porę, i nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo.
Za późno dla każdego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro