Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ քʀʐʏʝęƈɨʊ ɮօɢǟȶɛɢօ ʍɨɛֆʐƈʐʊƈɦǟ .◦°˚°◦✬꧂☆

-Zane i co o tym sądzisz? - zadaje pytanie Lloyd po całym streszczeniu, jakie mu zaserwowali. 

Przez ten cały czas słuchał i nie zadawał zbytnio żadnych pytań. Siedział na pniu opierając się o nogi z ułożonymi rękoma w tak zwaną piramidkę. Wyglądał jakby analizował wszystkie zebrane informacje. 

Wszyscy znajdowali się za stajnią za murami miasta, gdzie pozostawili swoje konie. Najpierw spotkali się w umówionym miejscu, gdzie głównie czekali tylko na Zane, który zjawił się punktualnie i zadecydował, aby przejść się zobaczyć co z końmi, dopiero wtedy zapytał się czego udało im się dowiedzieć. 

-Prawdopodobnie nasi wrogowie są tutaj - oznajmił ze spokojem, wyprostowując się.

-Co? - wyrzucił z siebie Kai - To nie powinniśmy czegoś zrobić? Wytropić ich? Gdzie ich widziałeś?

-Ciągle zostawiają nam ślady, byśmy szli tam gdzie chcemy, ale to już raczej wiemy - zauważa - Myślałem, że kiedy zostanę sam to jeden z nich mnie zaatakuje, żeby się mnie pozbyć, ale zamiast tego śledził mnie aż w końcu zostawił mi to - wyciąga z kieszeni, skórzanej torby zbrązowiały pergamin zwinięty w rulon. Rozwija go i wszystkim ukazuje się krwistoczerwona litera ,,H".

-Czy to... krew? - pyta przerażonym głosem Jay.

-Pachnie krwią - odpowiada Zane. 

-Ale jak ci ten ktoś to podrzucił? - mówi Cole - Był to Obcujący? Widziałeś coś?

-Wątpię, że to był on. Za duchami ciągnie się chłód, a nic takiego nie czułem. Po prostu w pewnym momencie poczułem się obserwowany i kiedy wszedłem do zaułka, wiedziałem, że ktoś jest za mną, ale kiedy się odwróciłem to - robi krótką pauzę - Nie było nikogo, a na ścianie budynki był przyczepiony tylko ten pergamin - zwija go ponownie i chowa do torby - Potem ten ktoś dał mi spokój

-Ale, że litera ,,H"? - dziwi się Lloyd.

-Są tylko dwa miasta na H w okolicy - odparł Zane - W jednym już jesteśmy, a do drugiego - 

-Chcą abyśmy poszli - dokończył za niego olśniony Jay - No nie jest dobry pomysł. To brzmi jak zwykła pułapka 

-Gdyby chcieli nas zabić zrobiliby to już dawno, a nie bawiliby się w berka - prycha szatyn.

-Może chcą gdzieś nas zaprowadzić - snuje przypuszczenia Cole - Definitywnie pilnują, abyśmy poszli tam gdzie oni chcą

-Czy Fatima nie współpracuje z nimi? - zauważa Lloyd - Mówiła, że ma znajomości w Hrubieszowie i wyglądała jakby koniecznie musiała z nami tam iść. To brzmi cholernie podejrzanie. Nie powinniśmy jej przesłuchać? 

-Na przesłuchaniu nic nam nie powie - kręci głową Kai - A jak już to może nas okłamać. Lepiej będzie pozwolić jej działać we własnym środowisku, dając jej poczucie, że wygrała tą partię, a następnie w odpowiednim momencie - zaciska swoją pięść uniesioną ku górze - Złapać ją wy jej własne sidła

-To ryzykowne - spostrzega Cole - Co jeśli nie zorientujemy się w porę i przegramy? Ty i ja zostaniemy porwani do niewiadomych celów, a resztę wymordują

-Faktycznie wasza dwójka wydaje się pożądana dla naszych wrogów - zabiera głos Zane - Ale nie wiemy, co zrobią kiedy postanowimy ruszyć w przeciwnym kierunku niż oni chcą. Co jeśli przestaną się patyczkować z nami i postanowią pójść trudniejszą drogą. Najważniejszym naszym celem jest złapanie sprawców i odzyskanie tego co mamy 

-Chwila, chwila - protestuje szybko Kai - Jak trudniejszą drogą? Przecież pozbycie się problemu przez zabicie jest o wiele łatwiejsze 

Cole cicho prycha na to wyniośle pod nosem, co nie umyka uwadze najemnika, ale postanawia to zignorować. I tak sam Cole nic więcej na to nie mówi. Naprawdę te kilka godzin bez tego lubieżnego dekla były niemal odprężające, pomijając fakt, że zamiast tego dostał inne załamania nerwowe. Dalej według niego było dziwnie pomiędzy nim, a Jay'em. 

-Rozpatrzmy taki scenariusz - zaczyna przywódca - Jeśli, by nas od samego początku zabili, a was porwali to żaden z nas nie mógłby dać znaku życia centrali, a co za tym idzie byłoby to podejrzane i na pewno wysłaliby kolejną grupę, by nas odnalazła. W tym samym czasie musieliby się martwić i pilnować was na okrągło, abyście nie uciekli zanim dotrzecie do wyznaczonego celu  i jednocześnie musieliby się kryć przed kolejną grupą. Jeśli pozbyliby się ich to dałoby to sygnał przywódcą gildii, że nikt nie jest w stanie sprostać temu zadaniu. Czas by naglił, więc na pewno sami by się udali rozprawić z złodziejami. A nikt nie chciałby mieć ich na głowie

Po tych słowach przestali się odzywać. Każdy się zastanawiał nad słowami Zane, które nie dodawały optymizmu, wręcz zabierały go od wszystkich.

-To nie mogliby sami od razu pójść za tymi złodziejami?! - wypala nagle Jay - Byłoby po sprawie i szybciej

-Nie - oznajmia chłodno Lloyd i wzrok wszystkich przenosi się na niego. Wie, że resztę zdania musi skończyć, choć bardzo nie chce - To nie jest informacja publiczna. Wie o niej praktycznie tylko moja rodzina - tłumaczy z wolna, zaczynając się denerwować - Na zachodniej granicy doszedł incydent. Bójka między wyznaniowa i mój wujek załagodził ją. Poszedł na ugodę z cesarstwem, ale nie spodobało się to grupie nacjonalistycznej, która uważa, że hańbimy się nie po raz pierwszy. Dołączyli do nich niektórzy najemnicy, mający na pieńku z łowcami - urywa. 

-Lloyd i co dalej? - popędza go Kai.

-Połączyli się i domagają się, aby mój tato dosłownie cytuję ,,nie był pizdeczką swojego brata, skoro jest starszy" i przejął stery nad rządzeniem, i poprowadził ich ku świętej wojnie. Potem jeszcze grupa republikańska dołączyła do sporu i domagają się usunięcia przywódców gildii i decentralizacji całej hierarchii obu gildii. Chcą by tylko nasz król z sejmem rządził, bo de facto nie mają żadnej władzy. W skrócie to straszny burder polityczny się zrobił - wzdycha - Dlatego muszą zostać i pilnować całego tego rozgardiaszu, ponieważ każdy tylko czeka na ich zniknięcie 

-No to świetnie - rzuca Kai - Zajebiście wręcz, czyli jesteśmy zdani na siebie 

-To jak dostaniemy wzmacniacz to mówimy im jak się sprawy mają? - pyta nieśmiało Jay.

-Czekać - mówi nagle Cole, trzymając się za czoło - Mam wrażenie, że nie ważne co wybierzemy czeka nas to samo zakończenie. Pójdziemy tam gdzie oni chcą to na pewno trafimy w pułapkę, a gdy pójdziemy w drugą stronę to i tak skończymy martwi i porwani

-Chciałem tylko zaznaczyć, że to tylko moje przypuszczenia - wtrąca się rzeczowo - Nie znam przyszłości, ja tylko dedykuje 

-Ale ty się rzadko mylisz! - woła załamany.

-Ale nie przewidzę ci czynników, których na razie nie ma. Przecież podczas tego wszystkiego może się wiele stać, jest wiele otwartych dróg. Przecież ktoś może nam pomóc, kto współpracował z nimi albo sami się pokłócą i cały ich plan szlag trafi

-I chcesz przez to powiedzieć, że...? -  mówi Cole.

-Że wygramy!? - odpowiada za niego pełen entuzjazmu Jay - Zawsze wiedziałem, że pesymizm nikomu nie służy i grunt to dobra wiara - kontynuuje dumny z siebie, podbierając się pod boki.

-Że mamy szansę, jeśli dobrze rozegramy - zwraca się do bruneta, odpowiadając mu ze spokojem, jak gdyby nigdy nic.

-Jakie jest nasze podsumowanie? - pyta wszystkich Lloyd.

-Wkładamy ładne wdzianka i lecimy w balety - uśmiecha się z uznaniem białowłosy.

-Zane - mówi Kai - Nikt już tak nie mówi 


☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆


-Nie sądziłem, że jakkolwiek się wyrobimy - wzdycha Zane.

-Podziękuj Kai'owi i jemu niezdecydowaniu - prycha Lloyd.

Znajdują się na kamienistej, białej dróżce prowadzonej do dużego dworku w stylu klasycyzmu za miastem. Wokół ścieżki rosły wysokie sosny i postawiono latarnie, które jeszcze nie świeciły swym blaskiem, ponieważ słońce jeszcze znajdowało się na niebie, ale z każdą minutą powoli opadało, tworząc na niebie ciepłą paletę barw.

-Co ja poradzę, że musiałem wybrać najlepsze ubrania do podkreślenia mojej urody - rzuca śpiewnie, wygładzając kołnierzyk swojego fraku. 

-A przypadkiem nie mówiłeś, że nawet w worku na śmieci będziesz wyglądać zjawiskowo? - zakpił Jay. 

-To też prawda! - przyznaje dumnie.

-Jak dla mnie możesz się wytarzać w gównie i tak nie zobaczę różnicy - prycha donośnie Cole z założonymi rękoma na swoim prostym, czarnym fraku. Różnił się tym od Kai'a stroju, że był bardziej prostszy niż jego i miał zapięte wszystkie guziki.

-Jak zwykle miły i uprzejmy z ciebie gość, Cole - uśmiecha się sarkastycznie w jego stronę, a drugi przewraca na to oczami. 

-Ja tam jestem w szoku, że mieli coś stonowanego w sklepie - odparł Lloyd patrząc na swój czarny frak, podobny do stroju Kai'a.

-Ale ten zielony frak w groszki dodawałby ci uroku! - woła szatyn - Powinien go ubrać zamiast kopiować mój strój

-Po pierwsze był brzydki, a po drugie ja wybrałem pierwszy, więc to ty mnie skopiowałeś - prycha. 

-Przecież zielony to twój kolor - odpowiada.

-Ładny zielony, a nie rzygowy kolor - mruknął. 

-Szczegóły, jak zwykle - macha na to niedbale ręką - Mam najlepszy zmysł modowy z was wszystkich 

-Co się śmiejesz, Cole - oburzony dodaje zaraz, słysząc jego kpiące prychnięcie.

-O patrzcie jesteśmy już na miejscu - płynnie zmienia temat, ignorując Kai'a, który na to zmrużył swoje oczy wielce urażony.

-Nie miała tutaj stać przypadkiem Fatima? - zauważa Jay - Nie mówiliście coś tak?

Przed nimi pod dwoma białymi kolumnami nie znajdował się nikt, ale słychać już było odgłosy zabawy, a w oknach można było dostrzec rozmawiających ludzi. 

-Jakbym był nią to też by mi się stać nie chciało tyle - prycha Lloyd - Brawo Kai

-Dzięki - odpowiada szczerząc się. 

Lloyd strzela sobie w czoło na jego tekst.

-Na pewno jest już w środku - mówi Zane, wchodząc przez schody w stronę brązowych drzwi - Pamiętajcie, że macie uważać i nie pić niczego - tutaj spogląda znacząco na Cole'a, który przewraca oczami, ale nic nie mówi.

Reszta staje za swoim przywódcą, który bierze kołatkę do drzwi i postukuje nią. Nie mija dłuższa chwila, kiedy drzwi otwiera kamerdyner z ulizanymi włosami do tyłu. Nie uśmiecha się do gości, nosi kamienną maskę bez emocji na twarzy. 

-Słucham

-My do Fatimy. Zaprosiła nas wszystkich - odpowiada Zane. 

-Zapraszam - otwiera szerzej drzwi i ruchem ręki zaprasza ich do środka - Wielmożna pani bawi się już w środku

Wchodzą bez słowa do posiadłości, która tętni już życiem. W środku znajduje się korytarz oświetlona przez zwisające żyrandole i kwiatami w wazonach. Słychać grającą skoczną muzykę i widać już całkiem spory tłum ludzi w holu na przeciwko.

-Nie wyglądają jakby mieli problemy - kpi Cole.

-Ja to na ich miejscu też bym tak robił - odpowiada Jay - Jak będę się bawił to stracę wszystko, a jak nie będę się bawił to i tak stracę wszystko to już wolałbym się bawić - parska śmiechem - Jak to dobrze, że to wszystko jest za darmo dla nas! 

-Jay odwalamy nasze zadanie i stąd spadamy przypominam - oznajmia Cole, co gaśnie nie co entuzjazm rudzielca.

-Rozdzielmy się - wydaje rozkaz Zane - Znajdźmy Fatimę i niech zaprowadzi nas do Hrubieszowa. Im szybciej to zrobimy to lepiej 

-Raczej nie będzie to problem, by ją znaleźć. Taka kobieta jak ona przyciąga uwagę z daleka - rozmarza się Kai. 

I kiedy wchodzą na ogromny jasny hol, rozdzielają się i mieszają się wśród tłumu kolorowego tłumu z oszałamiającymi strojami. Niektórzy potworzyli grupy, w których rozmawiają między sobą, inni zaś zasiadają przy stołach, gdzie leje się tona alkoholu. Pozostali znajdują się na parkiecie i wy parach tańczą do muzyki orkiestry, będącej na podeście za dużymi, podłużnymi oknami. Wybuchają salwy śmiechu, służący przewijają się pośród nich, by donosić i zabierać brudne naczynia.

Cole przechadzał się między grupkami, próbując wypatrzyć charakterystyczną osobę i jednocześnie starał nie zwracać na siebie uwagę, co niestety mu się nie udało. Ani to pierwsze, a zwłaszcza to drugie. Musiał przyznać, że dzisiaj wyglądał znacznie lepiej niż przez ostatni czas w jego życiu. Zazwyczaj nie miał okazji, by ubrać coś szykownego, jak ten czarny frak czy choćby spiąć swoje włosy srebrna spinką. Połowę z nich miał rozpuszczona, a przód delikatnie opadał mu na twarz.

Już widział te spojrzenia kobiet i niektórych mężczyzn. Czuł się nieswojo i szybko ulotnił się w kąt pomieszczenia, gdzie było jak najmniej ludzi, ale nie sądził, że będzie to dobry pomysł na dłużej. Wszak samotny mężczyzna na balu pośród napalonych ludzi nie skończy się dobrze. Miał deja vu po ostatniej sytuacji z Zimnej Wódki, kiedy to również był sam jak teraz, a następnie skończył z skutkami narkotykowymi. Tym razem nic nie wypije, ani kropelki. Nawet nie spojrzy na alkohol. 

Miał tylko nadzieję, że nie zastanie Kai'a w bardziej dwuznacznej sytuacji niż ostatnio, bo byłby to prawdziwy dramat i co miałby zrobić w takim momencie? Pewnie, że by uciekł jak ostatnim razem, noo, ale to i tak za dużo dla niego. Myślenie o nagim szatynie z inną nagą osobistością doprowadza go do dziwnego stanu załamania samym sobą. 

Chciałby coś wypić. 

Pieprzony Kai Tong.

A jebać go.

W ten widzi jak jakaś kobieta przystaje obok niego, opierając się o ścianę. W dłoni trzyma z gracją kieliszek z musującym szampanem. Kiedy spostrzega, że Cole zwrócił na nią uwagę, odrywa wzrok od alkoholu i przenosi go na chłopaka, uśmiechając się tajemnico spod czerwonych ust. 

Cole od razu ma wrażenie, że jest to Fatima. Opis zgadzałby się z wyglądem i faktycznie przyciąga uwagę bardziej niż inni. Ma obcisłą czarną sukienkę, która podkreśla każdy jej kształt. Po boku ma wycięcie w sukience ciągnące się od połowy uda aż do samego końca. Na blond lokach założony ma kapelusz z tiulem. Ma się wrażenie, że cała jej sukna aż błyszczy pod światłem. Mieni się na biało. 

-Jesteś Fatima? - pyta bezceremonialnie.

-Zależy kto pyta - odpowiada z wolna, kręcą kieliszkiem w dłoni.

-Cole 

-Przyjaciel Kai'a i Lloyda jak miewam

-Przyjaciel tego pierwszego to za dużo powiedziane - prycha - Zwykły towarzysz podróży 

-Ciekawe... 

Muzyka nagle cichnie, pary zatrzymują się zdziwione i wtedy na środek parkietu wchodzi młody chłopak z długimi blond włosami ulizanymi bardzo mocno do tyłu, gdzie końcówki są zakręcone wokół szyi. Ma na siebie bordową marynarkę i spodnie z szerokimi nogawkami. 

-To gospodarz - oznajmia kobieta.

Zaprasza wszystkich do wspólnego tańca, ludzie zaczynają łączyć się w pary i tworzyć koło na całym parkiecie. Gospodarz bierze za rękę młodziutką, delikatną dziewczynę i ustawia się tak jak cała reszta.

-Zatańczysz? - pyta.

Brunet odrywa wzrok od tłumu i przenosi go na rozmówczynię, nie ukrywając niechęci do tego zamiaru. 

-Powinniśmy ustalić szczegóły wyjazdu - oponuje - I to jak najszybciej

-Jesteś złym tancerzem, że boisz się wyjść na parkiet? - prowokuje go z takim samym uśmiechem - Czy może taka kobieta jak ja cię onieśmiela?

-Wolne żarty - prycha - Jestem doskonałym tancerzem. Taniec mam we krwi 

-To udowodnij 

Muzyka rozpoczyna się na nowo. Praktycznie każdy znajduje się na środku i tworzy ogromny krąg. Każdy z nich przygotowuje się do odegrania pierwszych kroków tańca, który każdy tutaj zna.

-To jawna prowokacja i naprawdę lepiej byłoby - 

-Nie przynudzaj - przerywa mu - Jeden taniec i odpowiem ci na wszystko - wyciąga rękę w jego stronę - A tak po za tym to gdzie twoje maniery? Wyglądasz na takiego dżentelmena, a pozwalasz kobiecie się prosić?

Cole wzdycha męczeńsko, ale w końcu daje za wygraną, ujmując z gracją dłoń kobiety i zaczyna ją prowadzić do koła.

-I tak zawsze lubiłem belgijkę - uśmiecha się, kiedy znajdują się między innymi parami.

I gdy ledwo to wypowiedział ludzie zaczęli iść w przód w rytm muzyki. 

Panowie po prawej, kobiety po lewej. Najpierw trzy kroki do przodu, potem do tyłu. Ludzie próbują na siebie nie wpaść, ale jest to praktycznie nie wykonalne, ponieważ zbytnio się ścieśniają do siebie. Mimo to, gdy się obijają wzajemnie o siebie to wybuchają śmiechem i przepraszają siebie, nie przestając tańczyć każdy na swój sposób. 

Cole idealnie wpasowuje się w rytm, daje się ponieść muzyce, dokładnie wiedząc w jakim momencie wykonać następny krok. Fatima mu nie ustępuje, jest dobrą partnerką dla niego. Mimowolnie uśmiechają się do siebie. Jak dawno nie tańczył. Już zdążył zapomnieć ile to daje frajdy. 

Wszyscy robią odskok od siebie i następnie doskok. Brunet obraca kobietą w taki sposób, że ponownie ląduje po lewej stronie. Następnie każda z pań przesuwa się w przód o jedno miejsce i Fatima znajduje się przed nim. Na odchodne posyła mu ostatni roześmiany uśmiech i zaczyna tańczyć z następnym mężczyzną. On w tym czasie chwyta za dłoń kolejną z pań o fiołkowych oczach i jasnych włosach.

Sekwencja się powtarza. Robią dokładnie wszystko to samo i kiedy następuje następna zamiana, obraca się, by spojrzeć na swoją nową partnerkę. Wtedy szok wstępuje na jego oblicze, gdy dowiaduje się, że jego nową partnerką jest partner i to jeszcze nie byle jaki.

-Nie sądziłem, że jesteś tak dobrym tancerzem - rzuca na przywitanie Kai z szelmowskim uśmiechem.

Cole waha się przez sekundę z złapaniem go za dłoń, ale nie chcąc psuć zabawy innym, robi to. Drugi łapie go ochoczo i tak przez moment, będą złączeni.

-Pierwszy raz tańczysz belgijkę? - kpi z niego, kiedy ruszają do przodu.

-Ja miałbym tańczyć pierwszy raz tak wspaniały taniec? - oznajmia sarkastycznie - Proszę nie rozśmieszaj mnie

Cofają się trzy kroki.

-Jesteś ...ach - urwał, kiedy zabrakło mu dobrego określenia - Tylko nie dokańczaj za mnie - dodał szybko, wiedząc co może nastąpić zaraz. Już trochę poznał się na jego sposobie bycia. 

-Ja tylko chciałem, abyś dostąpił zaszczytu tańca ze mną - parska roześmiany. 

Odskakują od siebie. 

-To ja powinienem to powiedzieć - prycha. 

I doskakują. Ich ramiona uderzają o siebie. Są niesamowicie blisko siebie, a tego nie wymaga taniec. To sam Kai skrócił dystans. Zaraz ponownie nastąpi zmiana.

-Pamiętaj, że cię dalej nienawidzę z całej mojej duszy - oznajmia chłodno, choć jego zadowolony uśmiech ni jak pasuje do słów.

-I z całego swego serca - dokańcza za niego rozbawiony.

-Czy mam się ciebie spodziewać za moment? - pyta go, kiedy obraca go tak, że ląduje z lewej strony tak jak poprzedniczki - Nie jesteś nawet złym tancerzem, co prawda nadal gorszym ode mnie -

-Zawsze - powiedział to takim głosem po jakim zawsze przechodzą ciarki i dziwny dreszczyk emocji. 

W jego spojrzeniu, gdzie tliły się iskierki, były niewypowiedziane słowa, które nie zdążył powiedzieć. Taniec nadal trwał i miał własne zasady, które powinni przestrzegać, by cała chierografia trzymała się całości. 

Cole nie chciał przyznać tego nawet przed samym sobą, ale czuł niedosyt po tym krótkim spotykaniu z Kai'em. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego, gdy chodziło o niego. Zazwyczaj były to same negatywne emocji i chęć, by zniknąć z jego otoczenia jak najszybciej. 

Teraz miał nadzieję, że ponownie z nim zatańczy.

Lecz nie złapał go za rękę po raz kolejny, tak samo jak za rękę Fatimy. 



Kącik ciekawostkowy:

Frak to strój przeznaczony do noszenia wieczorem, po godzinie 18, zaś surdut i żakiet to stroje dzienne, więc nie powinny być widziane po tej godzinie

Chciałam być autentyczna, więc wszyscy mają fraki z całej naszej piątki i naura.

Taka autentyczna jestem, że wstawiłam belgijkę w XIX wieku XD 

Proszę wybaczyć tą jedną nieścisłość, ale bardzo mi pasowała fabularnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro