☆꧁✬◦°˚°◦. օ ռǟʟօƈɨɛ .◦°˚°◦✬꧂☆
Kai i Lloyd obracają się z uniesionymi rękoma ku górze, jak nakazał głos. Robią to powoli. Obydwoje są przygotowani na możliwy atak ze strony wroga. Nie wiedzą kim jest ta osoba.
Oddychają z ulgą, kiedy orientują się, że nie jest to ktoś kogo się spodziewali, a spodziewali się tylko wroga. Jest to najemnik wzrostu szatyna, który trzyma w ręce wyciągnięty sztylet i obserwuje czujnie ich ruchy swymi oczami koloru gorzkiej czekolady. Są to jedyne cechy charakterystyczne tej osoby i na tej podstawie trudno zorientować się czy mogą ją znać.
Łatwiej ma w tej kwestii sam najemnik. Kai widzi po jego sposobie patrzenia, że ten rozpoznał Lloyda. Zatrzymał dłużej swe spojrzenie zdzwionych oczu na jego sylwetce i przyglądał jej się za długo niż być powinien. Dopiero później przeniósł wzrok na Kai'a, ale z brakiem jakiekolwiek wyraźnego zaciekawienia, czyli go raczej nie znał.
Wątpił, aby znali się z Lloydem jakość szczególnie blisko. Gdyby tak było to najpewniej jakoś, by bardziej zareagował. Pewnie zwyczajnie rozpoznał w nim Lloyda Garmadona syna najważniejszej osoby w gildii najemników. Lloyd starał się nie pokazywać publicznie i robił to tylko kiedy ktoś z jego rodziny mu nakazywał, stroił też od pokazywania się w gazetach. Nawet robiąc to wszystko nie sposób było być bardziej nie rozpoznawalnym przez społeczeństwo, zwłaszcza kiedy na ustach ludzi jest wasza historia rodzinna.
Najemnik nie wyglądał na pewnego, co powinien zrobić dalej. Gdyby nie był tu Lloyd to zwyczajnie zaprowadziłby ich do sali głównej, a teraz zastanawiał się czy to samo powinien zrobić z nimi.
Na szczęście w podjęciu decyzji wyręczył go sam blondyn, który zamigał mu w języku najemników, że są właśnie na własnym zadaniu. Najemnik pokiwał na znak, że rozumie.
-Zbieramy wszystkich ludzi do głównego holu. Nie ma wyjścia, wszystko jest obsadzone - odpowiedział na bezdźwięczne pytania Kai'a.
-"Ale raczej powinni was wypuścić" - dodał bez słów.
Pokiwali mu głową i ulotnili się jak najszybciej z korytarza, zostawiając go samego i nie obracając się dodatkowo.
-Co powinniśmy zrobić teraz? - zapytał cicho Lloyd.
Obydwoje przystanęli na kolejnym korytarzu, różniącym się od poprzedniego ilustracjami na ścianach. Pod obrazami stały ten inne kunsztowne meble. W oddali słychać echo rozgardiaszu rozgrywającego się w samym sercu przyjęcia.
-Odnaleźć resztę i się stąd ulotnić - odpowiedział mu cicho, rozglądając się przy tym na boki - Skoro robią obławę to nic dobrego nie wróży to dla nas
-Ale co za każdym razem mamy się tłumaczyć kim jesteśmy i co tu robimy?
Ruchem dłoni Kai nakazuje mu, aby poszedł za nim. Trzeba byłoby znaleźć jakaś kryjówkę.
-Twoja twarz tłumaczy wszystko za siebie - prycha.
-Niekoniecznie - burknął.
Następne miejsce, gdzie znajdują się to długi niezbyt szeroki korytarz z szeregiem zamkniętych drzwi. Okna naprzeciw nim powodują, że w korytarzu nie jest zbyt ciemno. Dodatkowe oświetlenie sprawuje jeszcze rząd zaświeconych żyrandoli.
Kai ma ochotę rzucić jakimś komentarzem na temat tego miejsca: "czy, aby nie jest to te miejsce uciech, o którym opowiadał nam ten facet?"
Ale powstrzymuje się, bo nie chce na razie wracać do tej sytuacji. Zwyczajnie chciałby pogadać o tym z Lloydem jak się wszystko uspokoi, a nie teraz w biegu, gdzie na głowie mają znalezienie przyjaciół, Fatimę i ewakuowanie z tego budynku.
-Jak myślisz jaka to jednostka? - zapytał po chwili ciszy blondyn, kiedy obaj przemierzają korytarz, w którym panuje cisza. Wygląda na to, że wszystkich powyłapywali i przenieśli do holu głównego. Czują się jakby byli sami w tym ogromnym budynku.
-Nie mam pojęcia - odrzekł zgodnie z prawdą - Wątpię, aby była to moja jednostka. Nie działaliby wtedy tak jawnie jak tutaj. Może to graniczni? Albo patrolowscy? Fatima przecież wspominała o zatargach obu miast. Może wmieszali się do tego najemnicy, aby to rozwiązać?
-To wtedy byliby to z skarbówki, bo przecież chodzi o pieniądze
-Niech sobie tam mają problemy, ale z dala od nas - prycha Kai - Mamy swoje poważniejsze problemy - podchodzi do pierwszych lepszych drzwi i otwiera je - Mam plan - oznajmia z cwanym uśmieszkiem.
-Jaki?
-Wymaga to od nas jednej rzeczy, więc mam nadzieję, że wziąłeś to ze sobą
Ruchem dłoni zaprasza go do wejścia przez drzwi. Przewraca na to oczami, ale posłusznie wykonuje polecenie. Nim Kai zamknie drzwi rozgląda się po raz ostatni dookoła, ale nie widzi niczego niepokojącego.
☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆
Cole cieszył się, że w tym całym zamieszaniu znajdował się z Jay'em i przynajmniej jego nie będzie musiał szukać wśród zdenerwowanego tłumu oraz panoszących się najemników. Ich czarne stroje na tle tych jasnych i kolorowych, nie sposób było uniknąć wzrokiem. Nie podobało mu się, że co rusz napataczał się na ich sylwetki. Wolał, aby nikły w tłumie.
Jego serce dudniło mu w klatce piersiowej, a ręce drżały z stresu lub zdenerwowania. Możliwe, że z obydwu emocji. Nie lubił patrzeć na sylwetki najemników. Za każdym razem jak je widział, przypominała mu się scena śmierci jego rodziców i to jak widział jednego z nich nad ciałem jego ojca. Następnie nastąpił pojedynek, z którego nie wyszedł zwycięsko, a jeszcze z dodatkową pamiątką na piersi. Długą, brzydką szramą po cięciu mieczem. Rana co prawda zagoiła się w przeciwieństwie do tej na psychice.
Przeskakiwał wzrokiem z jednego najemnika do drugiego. Zaganiali oni ludzi do pierścienia wokół sali, obstawiając przy tym wszystkie wyjścia. I za każdym razem, gdy patrzył to na nową sylwetkę w jego głowie pojawiało się pytanie: a może to ten?
Albo ten.
A może tamten?
Ten też pasuje...
I to dopiero było męcząco, ale nie mógł powstrzymać samego siebie od zadawania sobie takich pytań. Mało wiedział o swoim mordercy, jeśli chodzi o wygląd. Tylko tyle, że był niższy od tego i miał jasne oczy. To pasowało do większości, zwłaszcza, że sam on był bardzo wysoki. Nie wie nawet czy to kobieta czy mężczyzna. Nic się nie odzywał przez ten czas. Podejrzewał, że mógł być z jednostki eksterminującej, ale były to tylko domysły. Jednocześnie mógł pozwolić sobie na samowolkę i być z innego oddziału.
Znowu rosnął w nim gniew. Chciał się ulotnić z tego miejsca nim zrobi coś czego będzie później żałował.
Zaczął się wycofywać. Jay stojący obok niego widział co zamierza zrobić i postanowił dołączyć do niego. Podejrzewał co może chodzić mu po głowie i po samej minie towarzystwa wiedział, że to raczej nic dobrego. Nie chcieli dołożyć kolejnej cegiełki do zamieszani tylko znaleźć resztę i spadać stąd. Mieli nadzieję, że wymkną się niepostrzeżenie. Przecież jest tyle ludzi, że nie upilnują każdego.
Nie zrobili wiele kroków w tył, kiedy to jeden z najemników położył dłoń na ramieniu Cole'a.
-A panowie to dokąd? - zagadnął ich, kpiącym głosem.
Kai?
Ta sama myśl zawitała im w głowie.
Jay odwrócił się natychmiastowo w stronę swojego przyjaciela z radosnym uśmiechem. Cole nie co później, czując ulgę, że przynajmniej jego nie będą musieli szukać. Nie patrzył na jego twarz, a gdzieś po za nią. Zwyczajnie ciężko mu było utrzymać spojrzenie na jego brązowych oczach, gdy miał na sobie ten strój, przypominający mu same nieszczęścia. Już i tak czuł, że ledwo trzyma nerwy na wodzy.
Musi się ogarnąć. Uspokoić i skoncentrować.
-Kai jak - zaczął cicho w jego stronę Jay, kiedy to przerwał sam wspominany.
-Jaki Kai? - fuknął, urażony.
Wtedy zdali sobie sprawę, że pomylili go z innym najemnikiem. I faktycznie, gdy Cole przyjrzał mu się dokładniej zauważył znaczącą różnicę. Ten najemnik był jego wzrostu, a sam Kai był niższy od niego. Drobna różnica, ale jaka wielka w tym momencie. Trudno było ją dostrzec, zwłaszcza kiedy kolor tęczówek, jak i barwa głosy były niemal identyczne.
-Przepraszamy - próbował ratować sytuację Walker, uśmiechając się przepraszająco.
Po samych oczach najemnika można było stwierdzić, że jest on bardzo poirytowany tym wszystkim. Jego ruchy były nerwowe, a palce jakby szykowały się na atak. Raz po raz zginały się i rozprostowywały, co tylko powodowało większe zdenerwowanie u bruneta. Na pewno nie da się pomiatać przez pierwszego lepszego debila w czarnej piżamce.
-Zamknąć się już i nie wychylać - warknął i popchnął Jay w stronę tłumu.
Ten pod wpływem jego siły, cofnął się kilka kroków, ale nic po za tym. Uśmiech zeszedł mu z twarzy i spoważniał, rzucając spojrzenie spod byka w jego stronę. Cole ruszył w stronę mężczyzny z zaciśniętymi pięściami. Chciał się rozmówić z tym tępakiem za pomocą siły czy słów. Nieważne to było dla niego, co pierwsze mu przyjdzie na myśl to wykona. Nie pozwoli, aby tak traktowali ich. Co to miało być, że popchnął Jay'a? Na jakiej zasadzie?
Zdenerwował go. Swoim zachowaniem, jak i wyglądem.
Już miał coś zrobić, kiedy to kolejny najemnik pojawił się na jego drodze przez co zatrzymał się i zrównał twarzami z tym nowym. Kolejne jasne oczy, wydające się tak znajome.
Czuje, że postradał zmysły.
-Przepraszamy - odezwał się nowy głos. Był delikatny oraz stanowczy, brzmiał jakby mówiła to kobieta - Kolega jest zdenerwowany. Zaraz wszystko się wyjaśni tylko prosimy o spokój
Cole nic nie powiedział. Mierzył się spojrzeniami z tą kobietą, która łagodnie spoglądała w jego. Była cierpliwa. Było to przeciwieństwo samego bruneta, od którego bił gniew.
-Chodź - powiedział spokojnie Jay, kładąc rękę na jego ramieniu - Nie róbmy zamieszania
Brunet spojrzał w bok w stronę pierwszego najemnika, który miał wbite wzrok w podłogę. Spodziewał się, że ten chociaż okaże skruchę lub przeprosi. Ale tego nie zrobił. Wolał za to udawać, że go tutaj nie ma. Prychnął pod nosem i oddalił się od tamtej dwójki.
-Dziękuję - usłyszeli głos kobiety, kiedy bez nerwów ustawili się na swoje poprzednie miejsce.
Ich działanie nie przeszły bez echa. Najbliżej stojący ludzie bezwstydnie patrzyli w ich kierunku, a szepty nabrały na sile. Komentowali poczynienia dwójki, a także reszty najemników, wyrażali swoje troski, a także domysły z jakiej jednostki mogą być. Ciągle słyszało się tylko, że są to graniczni. Ani Cole, ani Jay nie interesowali się tym. Mieli to tak bardzo gdzieś, dopóki żaden z tych ludzi nie będzie im przeszkadzać.
-Poczekajmy na rozwój sytuacji - szepnął mu rudzielec, nachylając się do jego ucha.
Brunet cicho westchnął, zakładając ręce na piersi.
I zaczęli z powrotem obserwować otoczenie.
Na środku stał jeden najemnik, który wertował otoczenie swymi czujnymi oczami. Przeskakiwał z jednej twarzy na drugiej i wydawał ciche polecenia pozostałym jeśli widział jaką nieprawidłowość. Na dwóch bicepsach miał przewieszone czerwone apaszki z symbolem gildii najemników. Nie trudno było się domyślić, że był przywódcą całej tej akcji.
Na parkiet pojawili się piątka nowych najemników. Każdy z nich prowadził swoją własną osobę, która miała zawiązane dłonie z tyłu pleców. Szli w kierunku przywódcy, który odwrócił się w ich stronę z lodowatymi, nieczułymi tęczówkami. On sam miał również założone ręce za plecy. Czekał aż uklękną przed nim, by mógł rozpocząć osąd.
Zapadła cisza. Wszystkie dźwięki umilkły.
Jeden z skazańców był nim organizator całego przyjęcia. Hardo unosił podbródek do góry i nie ustępował spojrzeniu przywódcy, patrzącego na niego z góry. Osobą po jego prawej była jego małżonka. Niska, pulchna kobieta z kręconymi lokami. Zachowała kamienną twarz, ale w przeciwieństwie do męża, wzrok utkwiła w jasne kafelki. Pozostałą dwójką byli starsi mężczyźni. Jeden z nich miał siwy zarost i ciemne, krótkie włosy, przegryzał wargi z zdenerwowania. Drugi zaś, nieco młodszy, ale również z ciemnymi kosmyki i ostrymi rysami twarzy, nerwowo patrzył na boki, szukając jakiekolwiek drogi ucieczki. Najbardziej z całej piątki się szamotał i był trudny do uspokojenia. Ostatnią osobą była kobieta o jasnych, cienkich włosach i okrągłej twarzy, która cicho płakała.
-Żeby tak w moim domu - syknął mężczyzna.
Przywódca milczał. Uznał, że sam lodowaty i pusty wzrok, jaki mu posłał będzie wystarczającą odpowiedzią na jego słowa.
-Mam nadzieję, że wszyscy mnie słyszą - odezwał się swoim niskim, głębokim głosem, który był niczym jak jego spojrzenie, bez jakikolwiek ciepłych uczuć. Zaczął się przechadzać powolnymi krokami dokoła parkietu, mając ciągle ręce za plecami. Jego słowa niosły się po pomieszczeniu, docierając do każdego. A każdy krok przyprawiał o zgrozę - Bo to jest ostrzeżenie dla wasz wszystkich. Dla każdego kto tutaj praktykował nielegalne zabiegi, szkodząc dla naszego państwa. Sama myśl jest już zbrodnią na tyle, byśmy powinni was wszystkich zamknąć - zrobił pauzę. Zatrzymał się i powoli oglądał najbliższe, zaniepokojone twarze - Na wasze szczęście nie mamy tak ogromnych więzień, by pomieścić każdego mieszkańca tego zapyziałego miasta - ponowił powolny chód - Uznajcie to za coś w ramach szansy dla was, by nie skończyć jak ta piątka - płacz kobiety przybrał na sile - Nim wyjaśnię wasze przewinienia pozwólcie, że najpierw przeczytam zarzuty dla tej piątki
Ponownie znalazł się przed skazańcami, trzymanymi i pilnowanymi przez osobistych strażników, którzy nie spuszczali ich z oka nawet na sekundę. Wyciągnął z kieszeni rulon z bordową pieczęcią i rozwinął go.
-,,Rodzinie Fask, Małgorzacie, Dari, Adrienie, Krystianie oraz Ksawerze postawione są zarzuty spowodowania zagrożenia bezpieczeństwa państwowego, poprzez groźbę utraty dobrych stosunków z Cesarstwem Moskiewskim"
Tłum zawrzał, tak samo jak trójka męskich skazanych, która podnosiła głosy protestu. Zaczął się robić harmider, najemnicy stracili cierpliwość i stali się bardziej agresywni, by uspokoić ludzi i utrzymać ich w szyku. Cole i Jay nawet nie widzieli w tym wszystkim okazji na próbę ucieczki. Lepiej było przeczekać aż najemnicy domkną swoje sprawy i wszyscy się rozejdą niż sprowokować ich do ataku. Przecież to nie może trwać wiecznie.
W ręku przywódcy w pewnym momencie pojawił się całkiem dużych rozmiarów sztylet. Nie ruszyło go zamieszanie, był nim bardziej znudzony.
Zamachnął się nim i rzucił z całej siły w stronę długich okien. Szyba pękła u samej góry, a kilka kawałków rozsypało się na podłogę. Huk był przeogromny, podniosły się kilka krzyków ze strachu. Goście nieruchomieli na ten niespodziewany atak. Nikomu nic się nie stała krzywda. Mężczyzna celował specjalnie w te okno, gdzie stało najmniej ludzi, a żaden z nich nie znajdował się pod samą szybą.
-Cisza! - ryknął na cały głos i wtedy całkowicie zapadło ponownie milczenie - Jeśli ktokolwiek będzie nam przeszkadzał w wykonywaniu obowiązków, będzie sądzony tak jak ta piątka! Przyrzekamy wam, że znajdziemy na was wszystko - warknął, posyłając wszystkim mordercze spojrzenie - To dotyczy też i was - wskazał na skazańców palcem - Róbcie tak dalej, a już nigdy nie ujrzycie światła słonecznego - nawet płacząca kobieta przestała pochlipywać.
Odczekał chwilę, a gdy zobaczył, że ludzie ponownie zachowują się tak jak powinni, zaczął czytać dalej
-"Dzięki szybkiej interwencji i powiadomieniu służby granicznej, udało się uniknąć problemu"
-Tęskniłeś za mną? - wymruczał wprost do ucha Cole'a.
Nie odwrócił się. Wiedział już kto stoi za nim. Przecież to był Kai we własnej osobie. Teraz nie rozumiał samego siebie jak mógł wcześniej pomylić go z tamtym mężczyzną. Głos szatyna jest bardziej pociągający, a jego zachowanie bardziej pewniejszego i dwuznaczne. Stanął przecież za nim tak blisko, że jego ciepły oddech powodował dreszcze na jego policzkach, a kiedy poruszył głową w jego stronę, natrafił na jego ciepłe, brązowe tęczówki, w których teraz grała nuta rozbawienia. Oczywiście, że czekał aż brunet zaczerwieni się lub odskoczy od niego jak oparzony, jak czasami miało to miejsce w przypadku innych. Cole i tak zazwyczaj odsuwał się od niego, ale tym razem rzucił mu wyzwanie i pozostał na miejscu. Może i wyzwanie dla samego siebie, ponieważ Kai miał na sobie swój własny strój najemników. Widział go po raz kolejny w swoim życiu. Nie miał już wątpliwości co do tego czy jest to Kai.
-Ej, czemu czepiasz się mojego przyjaciela! - odezwał się wkurzony Jay, odpychając szatyna od Cole'a - Przecież nie robimy problemów!
-Jay - próbował zainterweniować brunet.
-Stoimy to stoimy - burknął - Więc co chcesz od nas?
-Chciałem, abyście poszli za mną - oznajmił Kai ze śmiechem.
-Po co - warknął.
Nie rozpoznawał szatyna przez co Brookstone miał ochotę mu strzelić w ten pusty łeb za jego głupotę. Powinien od razu go poznać skoro pracują, że sobą tyle czasu i przyjaźnią się.
Wziął rudzielca za ramię i pociągnął ku sobie.
-Kurwa debilu to Kai! - szepnął mu do ucha.
-O - odpowiedział krótko, zaczynając bardziej przyglądać się szatynowi - Faktycznie. Myślałem, że znowu ktoś się ciebie czepia - odparł zawstydzony.
-Idziemy - zakomunikował twardo, popychając ich do przodu.
Z początku Cole chciał mu coś na to odwarknąć i skomentować tą jego nagłą zmianę, kiedy to Jay pospieszył z wyjaśnieniami i cicho wyjaśnił mu:
-Nie może wyjść z roli. Ludzie patrzą
Spojrzał ukradkiem za siebie i faktycznie niektórzy z nich obserwowali, ale i tak większość była skupiona na przodzie, gdzie przywódca nadal mówił. Stracił już wątek na jakim etapie swojego monologu był, brzmiało coś jakby miał kończyć. Miał wrażenie, że przywódca robi im dziurę w plecach swym spojrzeniem. Odwrócił wzrok i skupił się na poleceniach Kai'a, który stał się bardziej nerwowy i pośpieszał ich raz po raz. Znaleźli się ku wyjściu, będące obsadzone przez najemnika, który z zainteresowaniem czekał aż podejdą.
Wywiązała się rozmowa, której Cole nie rozumiał przez używanie języka najemników z drugim najemnikiem. Czuł się nieco zagubiony, bo nie był świadomy czy wszystko jest w porządku. Jay przyglądał się jej, ale nic nie mówił. Kiedy strażnik wykonał kilka szybkich ruchów, Kai przeklną cicho pod nosem, a rudzielec przybrał zaszokowaną minę.
-Co jest? - zapytał brunet.
-Spadamy stąd teraz - rzucił ostro szatyn.
Jay i Kai pokiwali krótko głową najemnikowi, który zrobił im przejście w drzwiach było to swego rodzaju podziękowanie. Teraz już biegli przez korytarz.
-Ktoś mi wyjaśni o co chodzi? - spytał ponownie Cole, czując rosnącą irytacje, że nie wiedział co się dzieje.
-Na sam koniec rozpylą gaz usypiający - wytłumaczył mu szybko szatyn.
-Co - wydusił z siebie nie ukrywając szoku - Wasza gildia jest serio spierdolona
-A dziękujemy - odpowiedzieli w tym samym czasie i z takimi samymi, szerokimi uśmiechami. Choć u Kai'a był ukryty to sądząc po jego błyszczących oczach, uśmiech miał taki sam jak Jay. Cole przewrócił na to oczami, nie mając siły na sensowne tłumaczenie czy sarkazm.
Muszą znaleźć resztę nim to się stanie.
Sądząc po krzykach właśnie to nastąpiło.
Kącik ciekawostkowy:
Gdy fizyk i chemik Humphry Davy postanowił na własnej skórze przekonać się o szkodliwości podtlenku azotu, ku własnemu zdumieniu odkrył, że wdychanie gazu powoduje wybuchy śmiechu. Dlatego też nazwał go „gazem rozweselającym".
Ciekawe co by się stało, gdyby się okazało, że gaz jest jednak szkodliwy lol
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro