☆꧁✬◦°˚°◦. օ աɨɛʀʐɛ .◦°˚°◦✬꧂☆
Kai znajdował się w stajni w jednym z wielu boksów i przygotowywał swojego konia do długiej podróży jaka na niego czekała wraz z jego nowymi kompanami. Miał na sobie zwyczajny, miejski strój nie wyróżniającym się niczym specjalnym od całej reszty i dzięki czemu łatwo dało się wtopić w tłum.
Szybkimi ruchami przeczesywał gniadą sierść hucuła o imieniu Flame. Spieszył się, aby zdążyć załatwić wszystkie sprawy przed wyjazdem. Godzina wybycia nieubłagania się zbliżała i nie miał pewności kiedy ponownie wróci z powrotem. W sumie nigdy nie miał, bo taki był już urok misji gdzie jedna może potrwać tydzień, a druga miesiąc. Zależy to naprawdę od wielu czynników.
-Przyniosłam ci o to co prosiłeś- odezwał się damski głos, zwracając się tym samym do szatyna.
Odwrócił się w jej stronę i posłał swojej siostrze uśmiech wdzięczności. Ta położyła siodło na ramę boksu i sama oparła się o niego tuż obok.
Była młodą kobietą o pięknych niebieskich oczach, przypominających głębię czystego oceanu. Miała czarne włosy zawiązane w niechlujny kucyk, z którego pouciekało już parę kosmyków. Posiadała jeszcze prostą grzywkę i opaloną karnację, identyczną jak u jej brata. Na prawym policzku była wysmarowana czymś czarnym, a cały jej ubiór, składający się na grantowe ogrodniczki i krótką koszulkę z krótkim rękawem, był brudny. A to wszystko spowodowane jej pracą, gdzie zajmowała się dopiero rozwijającą się mechaniką w ich kraju. Pracowała nad zbudowaniem pojazdu szybszego od konia, który nie wymagałby tyle obowiązków co te zwierzęta. Podobno była bliska tego celu wraz z całym zespołem, gdzie również pracował jej chłopak Jay.
Nya również jest najemnikiem, ale w aktualnym czasie nie chodzi na żadne misje, ponieważ zajmuje się projektem, który stał się ważniejszy niż dotychczasowa praca. Bardziej też była nowym zadaniem zafascynowania i polubiła ten spokojny tryb, gdzie nie musi walczyć o swoje życie. Mimo to bywały takie momenty, kiedy tęskniła za adrenaliną i walką. Jednak nie tak łatwo jest się porzucić coś, co było połową twojego życia. Nie mogła się doczekać aż wróci do bycia najemnikiem i zacznie na nowo eliminować szkodników państwowych.
-Dzięki
Wyrzucił szczotkę do pudełka stojącego w kącie wraz z resztą sprzętu. Wziął siodło i położył je na grzebiecie konia.
-To prawda, że jedziesz na misję z Cole'em?
Odwrócił się gwałtownie w jej stronę, kiedy skończył siodłać Flame'a. Patrzył z wyrzutem na swoją siostrę, choć ta irytacją nie była spowodowania nią.
-Kurwa, Jay kiedyś wprowadzi nas w kłopoty przez swoje gadulstwo- syknął i wrócił do swojej pracy- Jakim cudem go puścili do nas? Czy mi się wydaje czy szefostwo jest coraz głupsze
-Musiał się wyżalić, że będzie pracował z Cole'em- odparła spokojnie, obserwując jak jej brat zakłada wodze zwierzęciu, które bez nerwów stało na swoim miejscu, kołysząc swoim czarnym ogonem na boki- Nie jest w zły w tym co robi
-Masz rację- burknął, poprawiając paski- Tylko paraduje z odsłoniętą mordą w stroju najemników po mieście, gada ciągle i na pewno przez niego coś ci się stanie, co jest tylko kwestią czasu. A jedyne co potrafi to dostosować się do nie mówienie swojego imienia tylko używanie nowego, które w sumie jest zdrobnieniem od imienia Jayson. Nienawidzę go
-Oj tam, oj tam, już nie twierdz, że tak go nienawidzisz- prychnęła śmiechem.
-Nienawidzę- powtórzył dobitnie.
-Jakbyś go nienawidził to byś z nim do karczmy na chlanie nie szedł- zauważa z cwanym uśmieszkiem.
-To co innego- przywiązuje małe torby po obu stronach siodła- Nie miałem kompanów
-Aż tyle razy?- mówi z śmiechem.
Wzdycha głośno i męczeńsko.
Opiera się o grzbiet konia, który prycha na to.
-Może go lubię- wycedził przez zęby cicho.
Na początku, gdy go poznał i zobaczył, że ślini się do jego siostry to z całego serca go znienawidził, ale po jakimś czasie go najpierw zaczął znosić, a potem polubił. Był to czas, gdy testował czy zasługuje na Nyę i mierzył go podejrzliwym wzrokiem. Kiedy zmienił gildię i został przydzielony do pilnowania go, jakoś tak się stało, że się polubili, a Jay przestał się go obawiać.
-Powtórz bo nie słyszałam- podjudza swego brata i nastawia ucho w jego kierunku.
-Nya, bo ci kiedyś naprawdę zrobię krzywdę i nie będzie mnie obchodzić, że jesteś mi bliska- rzucił obrażony.
Nie byłoby to prawdą. Nigdy by jej nie zrobił krzywdy. Była jego jedyną rodziną i opiekował się nią, gdy obydwoje stracili rodziców w bardzo młodym wieku. Jako nastolatkowie był wobec niej bardzo nadopiekuńczy. Teraz nieco wyluzował i stara się nie pokazywać, że martwi się o nią. A już na pewno nie przyzna przed nikim, że w głębi duszy cieszy się, że dziewczyna ma na razie przerwę w swojej głównej pracy na rzecz zleconego im projektu. Często chodzili razem na zadania, co było nieznośne dla Nyi bo brat zwyczajnie jej matkował. Na szczęście zluzował już z czego niezmiernie się cieszy. Choć na samym początku pokłócili się ostro o wstąpienie do gildii najemników, ponieważ Kai nie chciał, by tam poszła i ryzykowała życiem. Nya marzyła o pomaganiu ludziom właśnie w ten sposób i denerwowała ją postawa brata. Posprzeczali się i nie odzywali się do siebie przez kilka ładnych dni. Dopiero pogodzili się, gdy okazało się, że wylądowali w różnych ośrodkach szkoleniowych. Mimo wszystko zależało im na sobie.
Zostawili swoje prawdziwe imiona, obydwoje byli bardzo przywiązani do siebie. Dopiero za sprawą pewnego incydentu, który odbił się echem w ich życiach zdecydowali się na zmianę i przeprowadzkę z Wroclawi* do stolicy. Niektórzy wiedzą, że są rodzeństwem, a nikt ich nawet o to nie podejrzewa przez brak podobieństwa do siebie. Kai był podobny do ojca, a Nya do matki.
Była to trudna decyzja, ponieważ byli przywiązani do swojego nazwiska, które było pozostałością po ich rodzicach, utraconych w bardzo młodym wieku. Gdyby ktoś niepowołany odkryłby ich powiązanie to stanęliby w obliczu niebezpieczeństwa. Zawsze celowano w rodziny, ponieważ rodzina stanowiła jedną z większych wartości, którą się kierowano w ich państwie. Uznanie kogoś za rodzinę bez więzów krwi świadczyło o wielkim przywiązaniu i bliskości.
A ich obawy nie były bez podstawne. Był taki przypadek, że ktoś zostawił sobie prawdziwe dane i pracował tylko z pseudonimem. Na misji wyjawił sobie prawdziwe imię i nazwisko dosłownie tuż przed akcją ratunkową, kiedy nie wytrzymał tortur. Koniec końców i tak wyciągnęli z niego wszystko co chcieli, gdy znaleźli jego miejsce zamieszkania i dorwali jego rodzinę. Wszystkich wymordowano. Nie jest obowiązkowe przyjęcie nowego imienia i zostawia się to do własnej decyzji, dlatego gdy ktoś sypnie wróg robi przeszpiegi i szuka czegoś na tą osobę. I nawet jak znajdą powiązania to nie będą pasować do tego co mają. Nikt nie widział kogoś takiego w swojej rodzinie, nie słyszał, a rodzina mieszka bardzo daleko czy nawet się wyprowadziła. Tutaj trop się urywa. Jest wiele czynników, które decydują o tym czy ktoś zachowuje nazwisko, czy zmienia.
Dlatego Kai nazywa się Tong*, a Nya Metzger*. A pseudonimy wymyślili dla siebie wzajemnie. Sama Nya uznała, że nadanie mu ksywki ,,Płomyk" to świetny pomysł, a Kai w odwecie dał jej nazwę od złośliwego demona wężowego.
-No już to widzę jak za to się zabierasz- przewróciła oczami, rozbawiona. Po chwili poważnieje- No to jak twoja świadomość, że będziesz współpracował z panem ,,nienawidzę was, zwykli mordercy"- zrobiła cudzysłów z palców.
Kai oderwał się od grzbietu konia i podszedł do jego pyska. Zaczął go głaskać po głowie w milczeniu.
-Zobaczymy ile wytrzyma z nami- prychnął i zaprzestał swoich ruchów. Podszedł do skrzynki, wziął ją w dłonie i wyszedł z boksu. Brunetka bacznie śledziła jego ruchu, wiercąc w niego dziurę, by powiedział coś więcej. Nie był za dobry w uczuciach, choć potrafił wyrwać każdego o ile chciał. Taki śmieszny paradoks- To jest najgorsza zmontowana ekipa do najważniejszego zadania od lat. Naprawdę Wu i Garmadon potrzebują emerytury
-Co ja z tobą mam- westchnęła.
Podeszła do szatyna, zabrała skrzynkę z jego dłoni i postawiła ją na ziemi. Położyła swoje dłonie na jego ramionach. Kai przechylił lekko głowę na bok, skupiając się na jej pięknych, tęczówkach. Lubił w nie patrzeć. Jego mama miała identyczne.
-Zajebiste atrakcje- spróbował zażartować.
Na twarzy dziewczynie wkradło się zmartwienie.
-Jak tylko będziecie mogli to niech Jay was podłączy i skontaktuj się ze mną-
-I powiem ,,jestem w domu" na znak, że wszystko w porządku- dokończył za nią.
-I jak-
-Nie będzie to powiem ,,jestem po za domem"
-A ja zrobię to samo
Porwali się do mocnego uścisku.
Nie potrzebowali wypowiadać więcej już słów, by wiedzieć co druga osoba czuję.
,,Wróć cały i zdrowy"
☆꧁✬◦°˚°◦..◦°˚°◦✬꧂☆
Popołudniowe promiennie słońca przez witrażowe okiennice wpadały do środka przestronnego pomieszczenia. Przez kolorowe szkiełka tworzyły się różnorakie barwy, które okalały wewnętrzne ściany świątyni bogini Mokosz, która za dwa tygodnie obchodziła swoje święto. Budynek był zbudowany z ciemnego świerka, ale dzięki dużym oknom w środku było wystarczająco jasno. Był na planie prostokąta z strzelistym dachem z brakiem podłogi. Znajdowało się zaś tam zwykła, gęsta trawa i bluszcz, pnący się po ścianach, a na przeciw mała fontanna z symbolem Dolaarta.
Ze skrzyżowanymi nogami na środku świątyni siedział Cole i wpatrywał się w płynącą wodę oraz rzeźby bogini. Jeszcze do niedawna było tutaj parę osób, ale poprosił ich, aby go zostawili samego. Ludzie bez problemu zgodzili się widząc jego strój łowcy. Domyśleli się, że chce samotnie poprosić o opiekę podczas misji, która może być jego ostatnią.
Skończył się modlić i prosić boginię o strzeżenie go przed niebezpieczeństwami. Zawsze to robił i przychodził tutaj, poszukując wewnętrznego spokoju. Lubił tutaj być kiedy musiał przemyśleć parę spraw. Teraz błagał Mokosz, aby trzymała jego nerwy na wodzy podczas wypełniania zadania, ponieważ nie był pewny na ile jego pięść będzie trzymać się z dala od mordy Kai'a.
Nie mógł nadal uwierzyć, że będzie współpracował z nim i jeszcze na dodatek z Jay'em. Gorszej grupy nie mogli stworzyć mistrzowie.
Wyrwał kilka ździebeł trawy i zaczął je sobie zaplatać na palcach.
Nie było tutaj podłoża, aby zdobyć lepszy kontakt z boginią. Mówi się też, że co też ziemia stworzy to też pożre. My wszyscy pochodzimy od niej i do niej wrócimy.
Był gotowy do misji. Szybko się przygotował, by jak najwięcej czasu spędzić właśnie w tym miejscu, a później pożegnać się z swoimi przyjaciółmi. Jego plecak siedział tuż obok niego, a na plecach miał przewieszoną kosę i dwa miecze przyczepione do pasa po obu stronach. Cała ta broń należała do jego rodziców, którzy nią czynnie władali. Miecze należały do jego matki, jeden z nich był czarny, a drugi biały. Kosa zaś była masywną bronią o zazębionym ostrzu.
Usłyszał kroki za sobą. Stąpały delikatnie po trawie. Odwrócił się niespiesznie za siebie i przewrócił oczami, widząc szatyna o brązowych oczach. Zignorował jego obecność i ponownie wrócił do skubania trawy.
-Dlaczego Mokosz wybrałeś na swojego patrona?- spytał, podchodząc bliżej chłopaka.
-Osobiste powody
,,Brakowało mi własnej matki"
Nie spojrzał na niego, nadal starając się wymarzać jego istnienie.
Kai mu w tym nie pomagał.
-I sądzisz, że ona cię obroni?- zadał pytanie, oczekające kpiną.
Gwałtownie rzucił mu spojrzenie spod zmarszczonego czoła przez irytację, jaka nim zawładnęła.
Szatyn nie wyglądał jakby był gotowy do misji. Przebrał się w zwyczajnie ubrania i patrzył na niego z góry przez to, że stał nad nim. Jego postawa jeszcze bardziej go zdenerwowała. Jego nonszalancja była wprost nad wyraz irytująca.
Wstał, otrzepując się z brudu i wtedy to on zaczął górować nad chłopakiem, i patrzeć na niego z góry. Nie spodobało się do Kai'owi, przybrał kwaśną minę. Zwyczajnie uraziło to jego ego.
-Są większe na to szanse niż w twoim przypadku- prychnął- Radzę ci się pospieszyć w przygotowaniu do wyjazdu. Zaraz mamy się zbierać
I zaczął kierować się w stronę zamkniętych drzwi, byleby jak najdalej od jego towarzystwa.
-Nie rozumiesz, że oni mają nas gdzieś?- Cole zatrzymał się- Jesteśmy dla nich niczym- zaśmiał się głucho.
,,Japierdole"
Tylko to słowo mogło skomentować dobitnie całą tą sytuację.
Jak on ma pracować z człowiekiem o słabiej wierze i to jeszcze prawdopodobnie pracować przez wiele tygodni. Samo tropienie zajmuje trochę czasu, a on go traci na sprawdzanie jego granic. No jak tu się nie wkurzyć, jak to nie zignorować.
-Ty dla nich jesteś niczym- prychnął.
Rzucił mu spojrzenie za ramienia, zeskanował go z góry na dół. Zastanawiał się czy po prostu nie odejść i zignorować jego teksty, ale potrzeba, by sprawdzić o co chodzi Kai'owi była silniejsza. Chciał wiedzieć czy może kryje się za tym coś głębszego i zwyczajnie chce go przetestować. Może to test jego wiary? Pragnął też dopiec szatynowi i sprawić, by zamknął swoją jadaczkę, choć na trochę.
Obrócił się do niego całym ciałem.
-Co ty tak naprawdę chcesz, co?- założył ręce na piersi.
Uśmiechnął się na to cwano, a drugi zmarszczył nieufnie swoje brwi.
-Sprawdzić cię- odparł- Sprawdzić z jakim hipokrytą przyszło mi pracować
Prowokacyjny uśmieszek wpełzł na jego oblicze, sprawiając tym samym, że Cole zamarł na milisekundy, wyprowadzony z równowagi tą bezceremonialną obelgą.
-To ja jestem pokrzywdzony bardziej niż ty- zarzucił mu- Pracuje przecież z mordercą
Kai przestał się uśmiechać, jego kpiący humor zniknął zastąpiony gniewem.
Ośmieszające wyzwisko stosowane w stosunku do najemników, twierdząc, że są tylko bezlitosnymi zabójcami bez jakikolwiek zasad moralnych. Wystarczyło tylko to jedno słowo, by wyprowadzić ich z równowagi, a jeśli było się Kai'em Smmitth'em to o równowagę szczególnie było trudno.
-Nie mogę uwierzyć, że będę pracował z takim gnojkiem jak ty- syknął w jego stronę, wymierzając w niego oskarżycielski palec- Pierdolony hipokryta. Przecież ty też zabijasz!
-Brawo!- zawołał z ironią- Likwiduje zagrożenia i martwych ludzi. Faktycznie zasługuje na miano mordercy
-Czasami ludzie są gorszymi potworami- odparł lodowatym tonem- I nam należą się większe przywileje za to, że bardziej ryzykujemy życiem niż wy. Faktycznie łatwiej zabija się jednostki, które w większości nie potrafią się przegrupować!
-Wy chcecie więcej?- czyste niedowierzanie, a potem ponowny gniew- Wy macie już więcej, choć narażamy się tak samo jak wy!
-Powiedz ile razy taki demon zwoła inne demony, by razem ciebie dopaść? Powiedz no ile? Z E R O
-Jak się nie podoba to wypierdalaj z tej roboty!- krzyknął, wymachując przy tym rękoma- Kurwa, jaki to problem zmienić pracę
-Gdyby nie my to by grasowali szajki, pedofilie i prawdziwy mordercy - podkreślił ostatnie słowo z szczególnością.
-Masz jakiś do mnie problem czy co
-Oczywiście, że mam problem!- odpowiedział mu zniecierpliwiony tym faktem, że domyślał się tak długo tak oczywistej rzeczy- Jesteś pieprzony Cole Brookstone. Nienawiść do nas mas we krwi!- wskazał na siebie- Plujesz na naszą działalność i na nas samych, usilnie starając się poznać naszą tożsamość. Jesteś dla nas zagrożeniem typie głupi! Kurwa aż ci z oczy biję tą nienawiścią. Rzygam nią
-Tak, nienawidzę was i co z tego!
-Co ja ci takiego zrobiłem? Co ci kurwa zrobiłem, by zasługiwać na plucie mi w twarz za to, że ciężko pracuje, by ludzie żyjący w tym państwie mieli lepszą przyszłość?!
-Odebraliście mi kogoś!- krzyknął zrozpaczony.
-Najwyraźniej sobie na to zasługiwał i był kanalią!
Przed oczami stanął mu obraz jego matki i ojca z czasów jego młodości, gdy był jeszcze małym chłopcem, a śmierć nie zapukała do ich drzwi. Obydwoje byli roześmiani i skupieni na swoich twarzach, wyrażających miłość do tego co widzą. Tańczyli na dworze nie daleko swego domu w otoczeniu budzącego się do życia świata. Cole obserwował ich za okna i patrzył jak stawiają kroki do tylko im znanego rytmu w akompaniamencie melodii przyrody. Lubił patrzeć jak tańczą i jak oni uczą go tego samego. Ich radosne twarzy wyryły mu się w pamięci, tak samo jak widok ich zimnych ciał i martwych oczu.
Oni nigdy, by nikogo nie skrzywdzili. Ryzykowali życiem dla innych.
To niemożliwe.
Nie zasługiwali na taki proces.
Jak można tak skończyć, gdy poświęcało się tyle dla drugiego człowieka, często całkowicie obcego.
Nie myślał za długo.
Sięgał po jeden z mieczy, ten w kolorze bieli.
Zawładnęła nim nieokiełznana furia i pomimo, że znajdowali się w świętym miejscu to nie potrafił się powstrzymać przed zrobieniem krzywdy Kai'owi. Chciał, by wycofał swoje słowa i przeprosił za nie.
Jego rodzice nie byli kanalią.
On nią sam jest.
Wyobrażał sobie jak zatapia ostrze w gardle chłopaka, tak samo jak zrobił to jeden z morderców jego rodziny. Byłaby to idealna zemsta i zadośćuczynienie. I co z tego, że mógł tego nie zrobić. W tej chwili powiedział coś czego się nie mówi. Nie obraża się niczyich bliskich.
,,Jebany szmaciarz"
Zanim cokolwiek więcej zrobił niż sięgnięcie swojego miecza to Kai zdołał wykonać znacznie szybciej to co planował. Sypnął czymś w oczy bruneta, który szybko złapał się za nie i zaczął przecierać je energicznie. Broń wypadła mu z pochwy i spadła obok jego nogi. Zapiekły jego oczy, a za chwilę ramię, gdy poczuł ostrze na swojej skórze, idealnie omijające srebrne elementy i przecinające materiał. Krew polała się z jego ramienia i poczuł na niej coś miękkiego. Cofnął się kilka kroków.
-Nie dość, że morderca to i oszust!- krzyknął do swojego przeciwnika.
Zaczął mrugać energicznie i przecierać oczy rękawem, próbując wydostać te proszki rzucone w jego stronę. Nie zdążył zauważyć co to takiego.
Kiedy zdołała odzyskać zdolność widzenia zobaczył, że Kai'a nie ma.
Zniknął.
A on nawet tego nie usłyszał.
-O bogowie jak ja cię nienawidzę!
Teraz miał przynajmniej solidne podstawy do tego
Jakby ktoś był ciekawy skąd wzięłam te nazwiskach :
Vincent Tong- aktor głosowy Kai'a
Kelly Metzger- aktorka głosowa Nyi
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro