☆꧁✬◦°˚°◦. օ աǟʟƈɛ .◦°˚°◦✬꧂☆
Cole miotał się się w wodzie i kopał stworzenia starając się dotknąć ich czułych punktów. Kiedy wyszarpał swoją rękę, wyciągnął z pochwy żelazny sztylet, jeden z dwóch jakie posiadał i wbił go w bark jednego z topielców. Ten zaskrzeczał z bólu i wycofał się. Niestety rozświeciło to pozostałą dwójkę, która rzuciła się jeszcze bardziej na chłopaka i przycisnęła go do dna pełnego muru. Jeden z nich uderzył go w pierś i poczuł, jak traci powietrze. Miecz wymsknął mu się z dłoni i zaczął opadać powoli na dno. Robiło się mu coraz ciemnej przed oczami i czuł jak tracił siły. Topielce trzymały go mocno i czekały woda całkowicie wedrze mu się do płuc i zabije go.
Nagle spod przymkniętych powiek ujrzał jeszcze jak do wody zostają wrzucone opiłki żelaza, które zaczynają ranić topielce. Są zdezorientowane i zaczynają patrzeć do góry. Wtedy to jeden z nich dostaje prosto w oko mieczem i przestaję się poruszać. Dwójka wydaje z siebie lamentowe krzyki, przytłumione pod wodą. Jeden z nich, z czarnymi włosami podpływa do niego i chwyta martwe ciało w swoje łapy. Potrząsa nim, ale na nic się to nie zdaje. Topielec został pokonany. Po jakiś czasie osądzie na dno i rozłoży się na muł.
Do wody wskakuje osoba z głośnym pluskiem. Wbija sztylet w krtań upira z czarnymi włosami i wyciąga miecz z drugiego ciała. Następnie zamachuje się na trzecie i stara się mu odciąć głowę. Niestety ten unika ataku i rzuca się na młodego blondyna. Zaczynają się szamotać.
Do wody wskakuje Jay i podpływa do nieprzytomnego Cole'a. Bierze go natychmiastowo w objęcia i wyciąga go na powierzchnie. Oddycha głośno i kładzie bruneta na ziemię. Sam wstaje i wdrapuje się na uskok, a następnie wyciąga Brookstone'a na płaski teren, gdzie rośnie trawa. Przykłada ucho do jego ust i nasłuchuje czy oddycha. Na szczęście dzieje się to, co jest dobrym znakiem. Następnie potrząsa jego ramionami, aby się ocucił. Pomaga to. Cole natychmiastowo zaczyna kaszleć, a Jay pomaga mu się odwrócić na bok, aby mógł wypluć zalegającą wodę.
W tym czasie z wody wychodzi zdyszany po walce Lloyd. Najpierw uspokaja swój oddech, patrząc czy z Cole'em jest wszystko w porządku. Kiedy widzi, że chłopak jest przytomny, czuję ulgę. Wstaje na równe nogi i podchodzi do niego, kucając.
-Wiesz co się stało? - pyta się go blondyn.
Brunet nie opowiada. Jest zbyt zajęty ogarnięciem się po wypluci, w jego mniemaniu, milion litrów brudnej wody. Wypluwa ślinę na ziemię, a w ustach czuję błoto.
-Cole, odpowiedz coś nam - tym razem pyta zmartwiony Jay.
-Ostatni raz...- zaczyna słabo - Ufam laskom
Obydwoje prychają na to krótkim śmiechem.
-Nawet Vani? - pyta z delikatnym uśmiechem.
-Nie będę Vani zaliczał do lasek - mówi, ciężko oddychając. Odwraca się na plecy i przytrzymuje jedną ręką swoje rozszalałe z emocji serce - Dzięki
-Wiecznie ratowany z opresji - prycha Jay.
-Opatrzymy cię - informuje go Lloyd, wstając z ziemi i podchodząc do plecaka, który rzucił na trawę zanim wskoczył do wody - Masz pełno zadrapań i jedną szramę na ręce
-Czekaj - podnosi się, tak by podpierać się rękoma. Czuję się źle, krótko mówiąc, ale zanim zajmie się swoim zdrowiem, chce coś wyjaśnić - Gdzie jest Kai?
Milczą obydwoje. Lloyd podchodzi do niego z apteczką, klękając. Jay przygląda się szramie łowcy i ocenia jego stan. Cole dobrze widzi jego zmieszaną twarz i to jak zagrywa swoją wargę. Od każdego z nich woda kapie z włosów.
-Pytam się coś - warczy.
-Na razie zajmijmy się tobą - odpowiada rzeczowo młodszy, podciągając nogawkę spodni u Cole'a - Daj mi zająć się twoimi ranami
-Ten debil chciał mnie zabić! - rzucił pełen pretensji i złości.
Zaczyna się podnosić chwiejnie, ale zanim stanął na równe nogi, Lloyd oraz Jay zdążyli go przytrzymać.
-Kurwa - syczy.
-Uspokój się - nakazuje blondyn - Najpierw rany
Chcąc nie chcąc daje się opatrzyć i daje wolną rękę pozostałej dwójce. Nic nie mówi, tylko od czasu to czasu syczy z bólu, kiedy Lloyd zszywa mu ranę na barku. Ma całe poharatane kostki, które teraz są zawinięte w bandaże i lecznice zioła. Blondyn najbardziej się zna na medycynie z nich wszystkich i najlepiej sobie w tym temacie radzi, choć każdy z nich został przeszkolony w podstawach leczenia.
On średnio może się skupić na swoim stanie. Jest niespokojni i zniecierpliwiony. Wydaje mu się, że specjalnie przedłużają opatrywanie, mając nadzieję, że do tego czasu się uspokoi.
Są głupcami, tak myśląc.
Jedyne o czym marzy to o rewanżu, a odkładanie tego w czasie przyczynia się tylko do tego, że jego gniew rośnie.
-Już - komunikuje Lloyd, a Cole nie czekając ani chwili dłużej wstaje na równe nogi, czując się już lepiej niż parę minut temu, gdy omal nie umarł przez parszywego Kai'a.
Marzy o tym, by go utopić.
Dotyka spanikowanym gestem pochew u boku swojego pasa i wyczuwa, że jednego brakuje.
-Tutaj jest - Jay podaje mu miecz w kolorze bieli, wstając na równe nogi wraz z Lloydem - Wiedziałem, że będziesz go szukał
Oczywiście, że by go szukał. Oba miecze należały do jego matki.
Cole zabiera miecz i czuję jak kamień spada mu z serca. Przygląda się w milczeniu stali. Dzięki odbiciu w żelazie, widzi jak jego mokre włosy przylegają mu do twarzy. Nie chowa miecza do schowka.
-Cole co ty zamierzasz? - zadaje pytanie ostrzegawczo najemnik. Oczywiście, że wie czego chce w tej chwili jego przyjaciel i nie podoba mu się to - Uspokój się
Brunet ignoruje Walkera i idzie przed siebie rozglądając się wokół. Zauważa go dosyć szybko, siedzącego przed żytem z dala od rzeki. Jego głowa jest odwrócona w drugą stronę, a nogi przykurczone blisko siebie.
-Nie ruszaj go - prosi niemal błagalnym tonem blondyn, chwytając go za dłoń - Nie chciał ci zrobić krzywdy, naprawdę
-Jeśli spróbujecie mnie zatrzymać - zaczyna po krótkiej ciszy ze swojej strony. Słychać groźbie w jego tonie - To również i wam zrobię krzywdę - wyrywa swoją dłoń i zmierza energicznym krokiem w stronę szatyna. Zaciska mocno palce na rękojeści swojej broni i czuję jak gniew dodaje zabrane mu siły. Adrenalina zaczęła powoli buzować w jego krwi na samą myśl na to co ma nastąpić zaraz
-Zostaw go - poleca mu rudzielec, który kładzie mu rękę na ramieniu - Może właśnie tego potrzebują. Po nawalają się po mordzie i w końcu zostaną najlepszymi przyjaciółmi - próbuje go pocieszyć
-Ale on nie wie - wydusza z bólem.
-Ty - fuknął Cole, zmierzający w stronę Kai'a. Zmarszczył gniewnie swoje brwi i tylko właśnie te emocja była widoczna na jego twarzy. Był nie do uspokojenia - Mamy do pogadania
Kai odwrócił się w jego stronę i natychmiastowo wstał, przerażony.
-Nie podchodź - oznajmił spokojnie, wystawiając rękę do przodu. Tylko ton głosy był spokojny. W jego oczach było widać jaki jest przestraszony, widząc, że Cole był cały mokry. Krople jeszcze spływały z jego ciała, jak i włosów, a za sobą zostawił jeszcze mokre ślady.
-Nie podchodź? - śmieje się z niedowierzania, a potem zaciska swoje zęby, robiąc dwa kroki w przód - Śmieć z ciebie
Drugi chłopak cofa się w tył, zaczynając deptać po życie. Nie potrafi oderwać spojrzenia od jego mokrego ciała i czuję jak jakaś gula zbiera mu się w gardle. Nadal ma rękę wystawioną w przód, jakby chciał uspokoić rozruszone zwierzę.
-Trzymaj dystans -odparł dobitnie - Jeszcze jeden krok i-
-I co - warczy - Znowu spróbujesz mnie zabić? Ja rozumiem, że może taki nawyk wejść już zbyt w krew, ale mamy wspólny cel przypominam
Wykonuje właśnie ten jeden krok w stronę szatyna, a ten bez żadnego ostrzeżenia, wyciąga ostrze z rękawa koszuli i wyrzuca w stronę Cole'a. Sztylet szybko minął ucho chłopaka, nie robiąc mu żadnej przy tym krzywdy i wbił się w ziemię tuż nad uskokiem obok rzeki.
Brunet odwraca się za siebie, tak gdzie wbiła się broń.
-Jesteś niemożliwy - prycha śmiechem z szeroko otwartymi oczami. Następnie wyciąga drugi swój miecz w czarnym kolorze i ustawia się do ataku. Jedna broń wyżej niż pierwsza, nogi rozstawione na szerokość barków z jedną do tyłu - Pokażę ci - Kai widząc jaką postawę przybrał Cole, sam również wyciągnął miecz w pochwy. Spodziewał się, że może mu się przydać, ale nie, że do tego- Pokażę ci, dlaczego zostałem wybrany do tej misji
-Nie wygrasz ze mną - rzuca - Możesz być sobie najlepszy w czymkolwiek byś chciał, ale nigdy nie będziesz lepszy ode mnie
Łowca zamachnął się dwoma miecza w stronę Kai'a. Jeden wycelował na wysokość jego barku. Atak zablokował od razu szatyn, tak samo jak pierwszy wymierzony niżej. W jego ręce pojawił się krótki sztylet. Ich ręce drżały od odpierania dużej siły. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Odbijali się w swoich tęczówkach. Jeden widział zmarszczone czoło z gniewu, a drugi beznamiętny wyraz twarzy.
Cole chciał tej walki, pragnął się odegrać na nim. Od tej pierwszej potyczki, kiedy to on zranił go w ramię w świątyni. Starał się zepchnąć te wspomnienie wraz z towarzyszącymi mu wspomnieniami. Cholera ważne zadanie, nie! Ale kurwa ileż można być tak traktowanym. Gdyby nie jego towarzysze byłby już martwy.
Zaś Kai nie chciał tej walki. Nie chciał nawet zbliżać się do łowcy kiedy ten był cały mokry. Przerażało go to. Zrzucił tym sztyletem instynktownie w geście samoobrony. Rozumiał czemu Cole był na niego wściekły i miał do tego solidne podstawy, ale wolał już zawalczyć niż jeżeli im to powiedzieć. Tylko Lloyd z całej grupy wiedział o wszystkim. Był mu bardzo bliski.
Musiał szybko uziemić Cole'a zanim zrobią sobie większą krzywdę.
Prawdę powiedział mówiąc, że jest od niego lepszy. Przecież walka z ludźmi była dla niego chlebem powszechnym w przeciwieństwie do chłopaka, który nie zajmował się tym. Pojedynek z demonami to zupełnie coś innego niż z ludzką istotą. Różniło się wszystkim. Mógł być najlepszy w niwelowaniu upirów, ale nigdy nie będzie od niego lepszy w walce z człowiekiem.
Szybko odepchnął jego czarny miecz i wbił rękojeść w wewnętrzną część nadgarstka, prosto w jego tętnice i żyły. Cole skrzywił się na to, a jego uścisk na rącze się poluzował. Chciał się odegrać, atakując szatyna w bok, ale ten był szyby. Wybił miecz z lżejszego uchwyty, który upadł na ziemię, a następnie kopnął chłopaka w brzuch. Ten cofnął się i aby nie stracić równowagi wbił miecz w ziemię. Kai idealnie wycelował w jego splot słoneczny.
-Nie wygrasz z kimś takim jak ja-
Cole nie dał mu dokończyć wypowiedzi, która bez dalszej części zabrzmiała, jakby najemnik kpił sobie z Brookstone'a, a zwyczajnie chciał mu wytłumaczyć czemu walka z nim nie ma sensu. W ogóle cała ta walka. Niestety źle zaczął.
Brunet zostawił oba miecze i przestawił się na walkę wręcz. Celował w twarz chłopaka, który zbił szybko jego atak. Ich skóry zetknęły się ze sobą. Dłonie Cole'a były nadal wilgotne i to spowodowało, że Kai w panice cofnął się i zabrał dłoń. Osłonił się, co wykorzystał drugi, uderzając go najpierw w policzek, a następnie w brzuch. Szatyn miał mało czasu na otrząśnięcie się z niechcianego dotyku, który zawsze wprawiał go w przerażenie.
Nienawidził tej traumy.
Kiedy Kai otrząsał się z przeszłości, jak z bólu, Cole wykorzystał to wyciągając swoją kosę za pleców. Zmienił pozycję na bardziej dłuższą, rozstawiając szerzej nogi. Broń trzymał obiema dłońmi obok pleców z ostrzem skierowanym ku dołowi.
-Pokażę ci - oznajmił lodowatym głosem - Czego nauczyli mnie rodzice zanim zostali zamordowani
I ruszył na niego, ale coś w tym ataku było innego niż wcześniej. Był on bardziej płynniejszy, nie tracąc przy tym na szybkości. Jego kroki wręcz szły w rytm, jakiejś melodii. Cole miał jakby spokojniejszy wyraz twarzy niż wcześniej. Nadal buzował w nim gniew, ale jakby został ukryty i przestał to pokazywać na powierzchni. Jego ruchy wyglądały na taniec, który sprowadzał na niego spokój.
Jego rodzice kochali taniec i nauczali go innych. Sam Cole podzielał ich pasję. Wykorzystali jego atuty, tworząc unikatowy styl walki. Jego główną zaletą było lekkość ruchów przy jednoczesnym zachowaniu siły ataku. Dawał poczucie przeciwnikowi, że widzi luki w obronie , które następnie wykorzystywał. Było to zwykłą pułapką i wtedy natychmiastowo następował kontratak, przy obrocie. Ten styl walki był uniwersalny, można go było używać przy walce z ludźmi, jak i demonami. Idealnie się też sprawdzał, gdy przeciwników było więcej.
Kai schylił się, unikając przy tym zamachu kosą. Chciał zadać cięcie mieczem, widząc, że zrobiło się wolna przestrzeń do tego, ale nim zrobił krok w tą stronę, Cole obrócił się, zamachując się bronią i tym razem nie wystarczyło schylenie się, aby uniknąć ataku. Musiał wręcz położyć się na ziemi. Widział doskonale błysk żelaza, przemykającego nad jego twarzą. Nie wstał od razu po uniknięciu ataku tylko wykorzystał swoją pozycję. Kopnął chłopaka w zranioną kostkę, podpierając się przy tym rękoma. Celowo przejechał jeszcze przy tym po kostce, poluzowując mu przy tym bandaż. Miał nadzieję, że na chwilę Cole przestanie atakować.
Kurwa, jak bardzo się mylił.
Brunet tylko syknął i przybrał grymas twarzy, ale nie zaniechał dalszej walki, nawet kiedy zaczęła mu lecieć krew z naruszonych ran. Raczej bardziej go to tylko wkurzyło.
Kai przeturlał się w samą porę, kiedy to kosa wbiła się w ziemię, raniąc mu przy tym o biceps. Kolejna krew się przelała. Nie zdążył wstać całkowicie na obie nogi, ponieważ musiał szybko zatrzymać kolejne uderzenie od chłopaka. Klęczał na jedno kolano i obiema rękami trzymał miecz poziomo, odparowując atak. Obydwoje głośno oddychali, ale żaden z nich nie zwalniał tempa, bo zaraz to Cole przyszykował się do następnego ciosu. Szatyn przeklął na to.
Skończył z defensywą. Czas było przejść do ostrzejszych środków.
Cofnął się na bezpieczną odległość, tak by Cole nie dosięgł go kosą. Wyrzucił swój miecz w górę, a łowca zdezorientowany tym ruchem, zaczął mimowolnie skupiać swoją uwagę na lecącej broni. Trwało to dosłownie krótką sekundę, ale tyle wystarczyło, by odwrócić jego uwagę. Kai wyrzucił dwa sztylety zza boku, które idealnie zahaczyły o skórę bruneta, nie robią mu przy tym większych szkód, ale na pewno musiało go to zapiecz. Złapał miecz nim ten spadł na ziemię i doskoczył do chłopaka na bardzo bliską odległość, by ten nie mógł go skontratakować kosą, która nie była zbytnio wygodna to tak bliskiej walki, ponieważ była średniodystansowa. Zablokował go, skierowanym mieczem obok jego szyi. Jego ciało przykleiło się do niego, a drugą dłoń z sztyletem miał za jego plecami. Ostrze kuło jego bark.
Zdusił nieprzyjemne uczucie, kiedy dotykał jego mokrego ciała i ubrań, które przyklejały mu się do skóry. Nieprzyjemne uczucie to za mało powiedziane. Pragnął jedynie spierdolić od tego i mógł nawet dać się za to posiekać Cole'owi, byleby ten go już nie dotykał w takim stanie. Ale nie mógł na to pozwolić. Nie mógł pozwolić, by kolejny raz ta trauma pokrzyżowała jego plany i niszczyła mu wszystko.
I choć łapanie oddechu stało się trudniejsze, a ręce mu drżały to nie ustąpił. Mówił sobie, że to tylko na chwilkę i nic się nie dzieję. Na ironię wmawiał sobie, że jest przecież bezpieczny, co było głupie, bo właśnie ,,przytulał się" do kogoś, kto pragnął jego głowy. Całkowicie nie dziwił się temu Kai. Działali sobie obydwoje na nerwy, ale to nie tak, że chciał go zabić. Do cholery przecież sam go uratował! Pieprzony debil. Sam szukał pretekstu do walki z Kai'em.
Stali tak nieruchomo, opanowując swoje głośne oddechy. Każdy z innego powodu.
-Nie ruszaj się - zakomunikował mu z trudem Kai - Wypuść broń
Cole spełnił jego polecenie z kamiennym wyrazem twarzy. Kosa upadła obok nich. Przypatrywał się brązowym oczom szatyna. On unikał tego. Na szczęście dzięki jego niższemu wzrostowi było to łatwiejsze, ponieważ ich twarze nie było na jednym poziomie. Nie chciał, by ten dojrzał strach w jego oczach, dlatego patrzył za jego ramię i jak na złość za chłopakiem widział rzekę. Uniósł głowę wyżej na błękitne niebo. Było już całkowicie widno.
Brunet wykorzystał nieuwagę drugiego i podciął mu nogę, a następnie złapał za przód koszuli jedną dłonią. Długą wytrącił mu miecz z dłoni i odrzucił daleko w bok. Kai szybko zorientował się w sytuacji i, aby samemu nie leżeć na ziemi, złapał również go za koszulę i podciął mu nogę. Oczywiście, że mógł mu wbić ten zasrany sztylet w plecy i by walka się zakończyła, ale nie chciał tego robić. Wystarczy, że przez niego ma zranione boki.
I zostawił go na pożarcie topielców.
I prawie Leszy go dopadł.
I napadł go w świątyni, specjalnie go prowokując.
I ma poharatane kostki.
I później zniszczył jego opatrunek na jednej z nich.
Naprawdę nie chciał dodawać do tej listy sztyletu wbitego w plecy oraz poderżniętego gardła.
Cole poleciał na niego, ale szybko otrząsnął się z wytrącenia go z równowagi i chciał go uderzyć prosto w twarz. Kai zablokował ten atak, jak i następny, który leciał w jego stronę. Zaczęli się siłować.
-No dajże spokój - wydusił z siebie szatyn. Czuł się niekomfortowo z tym, że wyższy na nim siedział okrakiem - Przestańmy
-Boli cię fakt, że nie jesteś taki lepszy ode mnie, jak mówiłeś? - prychnął śmiechem - Bądź sobie lepszy w zabijaniu. Tylko w tym jesteś najlepszy
Kai zmarszczył na to brwi i dzięki wolnym nogą przewrócił Cole'a, tak by to teraz on leżał pod nim. W przeciwieństwie do niego nie popełnił tego błędu i zablokował jego nogi, ręce oraz przycisnął swojego kolana do jego boków, powodując skrzywienie z bólu u łowcy. A później uderzył go w twarz kilkakrotnie. Z nosa bruneta poleciała krew, ale nie zważył tylko zadał jeszcze jeden cios. Cole próbował wyswobodzić się z ucisku Kai'a, który z całych sił go trzymał. Zachowywał się jak w jakimś transie, jakby panika i przejęła nad nim kontrolę, bo choć jego wyraz był nieprzejednany to oczy wyrażały czyste przerażenie. Puściły mu hamulce i przestał się kontrolować.
-Dosyć tego - warknął Lloyd, biegnąc w ich kierunku - Zaraz oni się pozabijają
Jay westchnął krótko z zdenerwowania i ruszył za blondynem.
-Kurwa, a nam to zawsze pomagało - mruknął.
Cole'owi w końcu udało się uwolnić jedną dłoń i złapał nią za szyję chłopaka. Ten przestał uderzać i chwycił obiema dłońmi za nadgarstek ręki, próbując zabrać jego uchwyt, zabierający mu dostęp do powietrza. Wyswobodził drugą dłoń z ucisku Kai'a i złapał za tył jego głowy, kierując ją brutalnym ruchem jak najbliżej swojej twarzy, tak by w końcu spojrzał w jego czekoladowe oczy. Tym razem chłopak nie miał gdzie uciec wzrokiem i był skazany na patrzenie na jego pełen gniew oraz nienawiść skierowaną w jego kierunku. Nie wiedział dlaczego, ale widząc takie spojrzenie na sobie, poczuł ukłucie w sercu.
-Jak zamierzasz mnie zabić to chociaż nie bądź przerażony - rzucił.
Usta formowały mu się na jakąś wypowiedź, lecz żadna nie nadeszła. Miał milion myśli, przemykających mu w głowie, ale żadną z nich nie wybrał jako odpowiedź.
W ten poczuł jak silne dłonie łapią go od tyłu i rzucają brutalnie na ziemię. Następnie poczuł jak dostaje w twarz z taką mocą, że zrobiło mu się ciemno przed oczami. Złapał się dłonią za czoło, leżąc. Kiedy odzyskał zdolność widzenia zobaczył jak Cole kończy tak samo jak on, jak mężczyzna bierze go za koszulkę i otrzymuje od niego solidne uderzenie w nos. Chłopak klnie na to głośno i łapie się za bolące miejsce. Jemu też na chwilę pociemniało przed oczami.
-Kurwa, złamiecie mi go w końcu - syczy z bólu.
Zane oddycha ciężko, pełen negatywnych emocji. Jego ciało aż drży z pragnienia wypuszczenia gniewu, jaki eksplodował, gdy zobaczył, że Cole oraz Kai walczą między sobą.
A oni widząc jak niegdyś ta pełna oaza spokoju i cierpliwości wybuchła, poczuli, że popełnili ogromny błąd i przekroczyli granice u ich przywódcy. Teraz będą musieli ponieść za to konsekwencję, ale całkowicie nie byli na to gotowy, bo nie wiedzieli czego się spodziewać. W końcu czy ktokolwiek widział tak wkurzonego Zane'a Juliana?
-Zamknąć kurwa pizdy, obydwoje - warknął, wskazując na ich palcem - Bo obiecuję wam, że nie tylko nosy będziecie mieli połamane
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro