Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ʝʊʟɨɛռɨɛ ʐǟռɛ'ɨɛ .◦°˚°◦✬꧂☆

Na własne życzenie

zginie

Zrobił to co powinien

Poświecił się dla dobra innych i dla powodzenia misji

Jego własne pragnienia zostały zepchnięte w kąt, ponieważ najważniejsze jest dobro ogółu niż jeżeli jednostki. Przyswoił to już dawno, choć jego serce rwało się ku rodzinie, mając gdzieś wszelkie powinności. Krwawiło boleśnie. 

Czy córka kiedyś mu wybaczy, że zostawił ją? Powinna go zrozumieć. Przecież wyrośnie na mądre dziecko i będzie wiedzieć, że nie miał wyboru, że w jakiś sposób zrobił to dla niej.

Jay i Lloyd muszą powiadomić górę o tym co tutaj się dzieje i o planach Obcującego. Rodzina Lloyda musi przesłać wsparcie nawet kosztem wypłynięcia informacji o skradzionych zwojach. Morro stał się zbyt niebezpieczny, aby dało się go pokonać tak małym odziałem, jaki stworzyli. Byli silni, najlepsi z najlepszych, a mimo to zostali ograni niczym głupcy i brutalnie pokonani. 

A on przez to wszystko poczuje jak smakuje śmierć.

Za nim to nastąpi, dołoży wszelkich starań, by zapamiętali go na wieczność.

Wrogów było aż nad to. Dwa alkonosty, cztery wiły i pewien, irytujący duch. Nie było momentu wytchnienia czy luki na jakąkolwiek ucieczkę. Ciągle o niej myślał. Wypatrywał sposobności na to, by uciec do pierwszej lepszej groty i dać się pochłonąć ciemnością jaskini. 

Niestety to były mrzonki. Nierealna wizja do spełnienia. 

Wyjście znajdowało się kilkanaście metrów od niego, a on sam znajdował się niedaleko jeziora. Otoczyli go z każdej stron. Każda z zamiarem wyrwania mu flaków. Przez krótką chwilę stały i analizowały sytuację. Patrzyły na siebie wrogo i z nienawiścią. Odstraszały siebie wzajemnie bez słów. Chciały swoją zwierzynę tylko dla siebie, bo właśnie tym był dla nich Zane. 

Wyciągnął łuk zza pleców i napiął dwie strzały na cięciwę. Nie zatrzymywał się w miejscu. Ciągle obracał się, by przejrzeć się każdej z potworów. Stanie zbyt długo plecami do którejś z nich było zbyt niebezpieczne. Zastanawiał się, z której strony nadejdzie atak i ile on sam zdoła przetrwać. W głowie układał plan, który pozwoli mu przeżyć jak najwięcej, a jednocześnie modlił się o siebie. Głównie to mu zostało: wiara w bóstwa i cicha modlitwa, która zostanie odrzucona. 

Jeden z dwóch alkonostów rzucił się na niego, ale nim zdołał wystrzelić strzałę w jego kierunku, został zepchnięty na bok przez jedną z wił. Druga zajęła się kolejnym alkonostem, a dwie pozostałe przypadły Zane'owi, które zaatakowały go natychmiast w tym samym momencie. Uniknął ataku bez problemów. 

Wiły miały to do siebie, że były silnymi przeciwniczkami, ale ich ataki były proste i ciężko nimi operowały. Jeśli zbliżyło się do, którejś z nich można było łatwo odnieść sukces. W walce wręcz były ogromnie słabe. 

Dlatego omijał każdy atak i starał się zbliżyć do nich, jak najbliżej. Jednocześnie musiał obserwować otoczenie i to co się działo z poprzednimi jego rywalami. Gdyby alkonosty wyszły zwycięsko z tego pojedynku, byłoby ich to wspólna wygrana. Dopóki Morro nie dołączyłby do walki. Jest najgorszym z ich wszystkim, a na razie patrzył na ten cały chaos z rozdrażniony. Czekał tylko na moment ataku, gdy Zane się będzie odsłonięty, a wiły nie będą narażone. Aktualnie było to niewykonalne, bo często znajdowały się tak, że dostałyby rykoszetem. 

On przysięga, że kiedyś je własnoręcznie zabije i zrobi im pogadankę. 

Zane tracił siły. W jego ruchach nie można było odnaleźć tej samej werwy, co na samym początku. Trudno było mu się dziwić skoro walczył zaciekle z kilkunastoma wrogami od dobrych godzin. To potrafi wymęczyć nawet najlepszego wojownika. Adreanalina wspomagała go, jak i chęć przetrwania, ale to nie mogło trwać wiecznie. Obrażenia też dawały o sobie znać, choć nie były tak poważne, co u Jay'a to i tak doskwierały. 

Oddychał ciężko, coraz trudniej łapiąc powietrze do rozgrzanych płuc. Nie miał chwili wytchnienia. Nie stawał, choćby na sekundę, bo wtedy automatycznie leciało w jego kierunku grad ostrych podmuchów powietrza, niszczących wszystko na swojej drodze. 

Upadł na ziemię zaraz obok alkonosta. Ta nie zauważyła mężczyzny tylko szybko podniosła się na równe nogi i zaskrzeczała krzykliwie w stronę swojej przeciwniczki, która zaśmiała się wniebogłos. Reszta zawtórowała jej, śmiejąc się tym razem z Zane'a i z jego zakrwawionej ręki. Nawet nie ma pojęcia, kiedy to się stało.

-Nie taka była umowa, duchu! - zawołała w stronę Morro.

-Tak? - odpowiedział nonszalancko - Ale przecież to wasze wina, że sprzymierzaliście się z nie tą osobą, co powinniście 

Potwór na nowo wzbił się w powietrze, ale tym razem w kierunku Morro, znajdującego się nieopodal. Zanim całkowicie oderwał się od ziemi, Zane zdążył się na niego wspiąć. Alkonost nie zwrócił na niego uwagi, zbyt opętany w szale mordu. Pędził z całą swoją prędkością, wymijając ataki i wirując w przestworzach.

Gdyby tylko mógł z nimi się dogadać, utworzyliby front przeciwko wspólnym wrogom, lecz potwór zawsze pozostanie potworem, niezdolny do refleksji.

Wpadł na niedorzeczny plan, ale tego właśnie potrzebował. Równie czegoś szalonego, co same upiry. Zostały mu dwie strzały. Wiedział doskonale o rozmieszczeniu wił, które teraz zajęte były atakowaniem alkonostów i bronieniem Morro, na którego nie zrobiło żadnego wrażenia szał upirzycy. Stał niewzruszony, może lekko zdziwiony zachowaniem Zane, znajdującego się na grzbiecie demona. 

Nie byli wysoko, lecz każdy z demonów trzymał się na takiej wysokości, której mężczyzna nie mógł dotrzeć. Mieli go na wyciągnięcie ręki, dlatego mogli z przyjemnością się zabawić. 

Wszystko działo się naprawdę szybko, a on miał tylko jedną szansę na kontratak.

Trzymał się piór potwora, zaciskając zęby z całych sił z bólu. Krew z rany na przedramieniu , porywana była przez wiatr. Oddychał z trudem, łapiąc coraz to większe hausty powietrza. Gdyby spadł, nie umarłby z tej wysokości. Potłukłyby się, ale nadal jego serce biłoby ku uciesze demonów. Morro pewnie w końcu, by go dobił.

Wspominany właśnie mężczyzna przewrócił oczami, gdy alkonost szybował w jego stronę z zamiarem zaatakowania go. Dwie wiły właśnie zamordowały kolejną, próbującą jeszcze w szale zrobić cokolwiek innego niż śmierć. Ostatni z alkonostów właśnie zbliżał się do wiły, z którą przed momentem walczył. Obnażył przed nią swe kły.

Morro zwykłym ruchem ręki wypuścił ostrze uformowanego z wiatru. Mknęło w kierunku tej dwójki z niesamowitą prędkością, taką, że dało się usłyszeć głośny, długi świst. Morro był zmęczony przedłużającą się walką. Następnym razem nie ulegnie prośbą towarzyszek. W stosunku do nich jest zbyt uległy. 

Alkonost skręcił w lewo, chcąc uniknąć ciosu. Idealnie w stronę, gdzie znajdowała się niczego nieświadoma z wił. Patrzyła na drugą z sióstr, gdzie Zane wypuścił dwie z swoich ostatnich strzał. Żadna z nich nie zraniła upira, ale nie w tym był cel. 

Wyskoczył w jej kierunku, kiedy chlasnęła krew z oderwanego skrzydła alkonosta, która nie zdążył przed siłą ataku zdolniejszego przeciwnika. Zapach szkarłatu otumanił zmysły wiły, posyłającej uśmiech do swojej drugiej towarzyszki, której nagle uśmiech zbladł, a wstąpiło coś na wzór przerażenia, ostrzegającego przed niebezpieczeństwem. 

Wiła zrozumiała dopiero, gdy srebrne ostrze zatopiło się w jej ciele. Miecz przeszył jej ramię i utknął w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się żywy, bijący organ. Zane nie wyciągnął go, siła grawitacji przyciągnęła ich na ziemię. Obydwoje upadli jak martwe marionetki wraz z alkonostem. 

Zane zasyczał z bólu, gdy jego ciało spotkało się z twardym gruntem, a jego kości wydały z siebie niepokojący trzask. W pierwszych sekundach nie zarejestrował skąd wydobywa się ból ani skąd usłyszał odgłos złamanych kończyn. Poczuł znajome uczucie, przeszywające go przez każdą komórkę ciała. Miał okazję połamać się i nie jest to coś, co łatwo się zapomina. Mimo wszystko było warto, bo zabierze ze sobą do grobu towarzyszkę Morro, a on będzie o tym pamiętał po swoją wieczność. 

Obcujący pobiegł natychmiast do upirzycy, a reszta zeszła z nieba, by dołączyć do niego. Ujął jej drobne ciało w ramiona i wyciągnął utkwione ostrze w ciele. Brudna krew tryskała z rozległej rany, a ona swoimi martwymi oczami patrzyła na niego, uśmiechając się przy tym w typowy dla siebie sposób. Morro nic już nie mógł zrobić. Srebro jest śmiertelne dla demonów, a tak poważna rana nie zasklepi się samoistnie, nawet z pomocą lekarską. 

Sens ma się leczyć tylko żywych, lecz gdyby była tu Amare mogłaby zdziałać cuda, których dokonała już nie raz. To przecież dzięki niej może chodzić jak mu się żywnie podoba po świecie wbrew zasadom klątwy. Przywiązała go do ziemi przez, co już żaden podmuch wiatru Strzyboga nie jest mu straszy  i nie roznosi go po kątach. Niestety znajdowała się zbyt daleko, by mogli zdążyć. Jej stan zdrowotny jest już znacznie lepszy niż był przedtem i za niedługo będą musieli przejść do następnego podpunktu planu.

-To był zaszczyt służyć u twego boku, generale - wychrypiała.

Po czym jej dusza zmarła, a ciało rozsypie się w popiół.

-Bansha - wypowiedział jej imię, czując jak smutek chwyta go za serce, bo właśnie wraz z nią zniknęły wspomnienia o jego życiu, o którym tak mało pamięta. Była żywym dowodem na to, że w tej historii to nie on jest zły. Teraz zniknął relikt i odeszła jego towarzyszka broni, będąca mu do końca zawsze wierna.

Mimo wszystko to był zaszczyt odejść w walce. Walczyła za jego ideały. Nie sposób opanować wzruszenia. 

-Cholera - wycedził przez zęby, kładąc na trawę jej ciało. Wokół stały już tylko trójka wił - Mówiłem wam, abyście się nie wtrącali - wyprostował się i spojrzał w kierunku Zane, posyłając mu mordercze spojrzenie. 

Szedł na ile mógł z złamaną nogą w kierunku wejścia, z którego przyszli. Znajdował się metr od brzegu jeziora i posuwał się powoli, kuśtykając. Nie miał broni. Kołczan z strzałami został opróżniony, miecz pozostał przy wrogu, ale on myślał tylko o tym, by wydostać się z tego piekła i zobaczyć rodzinę. Siły powoli go opuszczały, ale on uparcie zmierzał do wytyczonego celu, mając go na wyciągnięcie ręki. Potrzebuje raptem parę minut. Niech świat ulituje się nad nim i podaruje mu.

-Ale to tylko moja wina, że się zgodziłem - syknął cicho z urazą, zmierzając w stronę Zane. On tu dowodził, on miał ostatnie słowo i on ponosi konsekwencje czynów swoich podwładnych. Nikt inny - Przecież mamy do czynienia z samym synem śmierci...

Na swój przydomek aż wspominany mężczyzna odwraca się do całej zgrai z kamiennym wyrazem twarzy, w których czai się rozpacz i determinacja. Nie zrezygnuje tak łatwo z życia i nigdy nie uważał, że oddanie się pod opiekę Moreny to zły wybór, choć każdy mu odradzał.

W końcu nikt nie powinien być aż tak szalony, by wziąć pod patrona kostuchę, ale jak widać ktoś się znalazł i jest jedyny na tym świecie, a za chwilę i jego nie będzie, bo właśnie Morro biegnie w jego stronę przygotowując się do ataku. Wiatr pomaga mu w rozpędzie i nadaje sile ataku, pędzącego w kierunku Zane, który nie jest w stanie odeprzeć atak. Jedyne co ma ze sobą jakkolwiek przydatnego to bukłak z wodą, który będzie mógł użyć tylko raz. 

Wyciąga go w momencie, gdy duch posyła w jego stronę cięcie, tak szybkie, że Zane najpierw zauważą, jak jego dłoń trzymająca naczynię z wodą, upada na ziemię. Dopiero później mózg zarejestrował fakt stracenia ważnej kończyny i rozsyła do każdej komórki w ciele mężczyzny cierpienie, o którym tylko słyszał i widział, lecz nigdy nie czuł tak dziwnego braku czegoś, co zawsze było z tobą. Głowa ciągle myśli, że twoje palce mogą się poruszać, ale kiedy spoglądasz w tym kierunku, widzisz tylko jak szkarłat tryska niczym fontanna z przerwanych żył i tętnic. Wylewa się strumieniem na trawę, zmieniając jej barwę. Rozcięcie jest gładkie, bez żadnych zacięć czy chropowatości. Idealnie oddzieliło od siebie dwie kości, wyłoniło masę żyłek oraz czerwone mięso. 

Nie ma nawet czasu na większą reakcję czy obronę w j a k i k o l w i e k sposób, bo Morro kontynuuje salwę ciosów, znajdując się tuż przy Zane, łapiąc go za fałdy materiału i rzucając go na ziemię z taką siłą, że turla się kawałek dalej. Krzyczy urwanie, gdy złamana noga ląduje pod nieodpowiednim kątem. Nie podnosi się od razu, próbuje najpierw zatamować krwawienie. Z każdym oddechem, ulatują z niego siły, a oddycha w szaleńczym tempie, wariując od nadmiaru bólu. Trudno mu zrozumieć fakt, że jego dłoń przestała istnieć. Ciągle chce nią ruszyć, a ona bez życia ciągle leży na trawie.

-A miałem cię zabić początkowo łagodnie... - powiedział lodowato bardziej do siebie niż jeżeli do niego. Zmierza w jego kierunku niespiesznie, delektując się jego cierpieniem z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ponieważ jednocześnie jest on zimny, ale za sprawa żądzy mordu jego oczy lśnią. 

Zane wstaje na równe nogi, chwiejąc się przy tym na boki i o mało co nie upadając z powrotem. Cały ciężar przenosi na zdrową kończynę, która ledwo daje rade ponieść cały ciężar ciała. Dzielnie zaciera podbródek do góry, pokazując tym samym, że ni jak obawia się swojego przeciwnika. Morro zatrzymuje się tuż przed nim, wiedząc bardzo dobrze, że nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia. Drugi pluje na chodzącego nieboszczyka śliną pomieszaną z krwią, która ląduje na jego bucie. Morro krzywi się na to, a Zane nie spuszcza z niego wrogiego, zdeterminowanego spojrzenia, w którym trudno doszukać się lęków. Jedyne co nie potrafi przed nim ukryć to bólu przez, który ma ochotę krzyczeć w nieskończoność. Zaciska zęby i bierze się w garść, bo chęć, by utrzeć nosa temu bydlakowi jest większa niż cierpienie.

Nie zamierza go prosić o łaskę ani przepraszać za swój czyn, z którego jest dumny. Nie może powiedzieć, że śmierć tej wiły sprawiał mu radość, ale na pewno sprawiła u niego ogromną satysfakcję i pewnego rodzaju spokój, że nie odejdzie bez echa.

Jedyne czego się obawia to tego, że rodzina mu nie przebaczy. Modli się o to, by móc być z nimi duchem i wspierać z zaświatów. Prosta, nieduża prośba od życia.

Na razie swoją postawą chce zaprezentować, jak nisko ceni swojego wroga, który może zrobić z nim co zechce. Nie ugnie się przed duchem nigdy, bo w nim jest życie, a w jego pustej skorupie pozostało tylko gorycz własnej porażki.

Morro uderza go z całej siły pięścią w brzuch, Zane pluje krwią i przewróciłby się, gdyby nie mocny chwyt ducha, który nachyla się w stronę jego ucha, by podarować mu pewną tajemnice. Krew ciurkiem leci z kącików ust mężczyzny. Jego bladość nawet jak dla niego robi się już nienaturalna, a usta przybrały filetowy kolor niczym u trupa. Krew ciągle opuszcza jego ciało w równym rytmie, przypominając strumień.

-Zajmę się twoim ciałem po śmierci 

I dopiero wtedy Morro może zauważyć jawny strach w oczach mężczyzny, bo obydwoje wiedzą, co to znaczy

Nie wróci do swojej rodziny.

Na zawsze będzie się błąkał po świecie, jako cierpiąca dusza nie znalazłszy swojego miejsca bez odpowiedniego pochówku, a przecież to boskie prawo, by chować zmarłych. Bogowie osądzają czy dusza zasługuje na potępienie, nie ludzie. Nawet nie pomyślał o tym, że on jest zdolny do czegoś tak obrzydliwego, jak sprzeciwienie się bogom. 

Przecież on jest głupcem. 

Stan Morro to żywy dowód na to, że nic nie robi sobie z zasad panujących w ich świecie i igra z samymi stwórcami, lekceważy kulturę, byleby tylko do celu.

𝙿𝚛𝚣𝚎𝚖𝚒𝚎𝚗𝚒 𝚜𝚒ę 𝚠 𝚍𝚎𝚖𝚘𝚗𝚊.

Po raz pierwszy w jego życiu, panika przejęła kontrolę nad nim. Nigdy nie pozwolał jej dojść do głosu. Starał się działać rozważnie, zgodnie z sumieniem, dobrze. Żył dla ludzi, umiera za ludzi i na co? Na co?

Pustka. 

To ma teraz w głowie. Przeraźliwą pustkę i smak strachu na ustach. Nogi pod nim się uginają, zaczyna mu się kręcić w głowie. Odczuwa skutki utraty tak dużej ilości krwi. 

Morro popycha go w tył. Upada bez żadnego oporu, a ból ponownie go przeszywa, ale świadomość wiecznej samotności jest silniejsza niż jakiekolwiek ból fizyczny.

Krew leje się dalej, pożera go z sił. Adrenalina próbuje go podnieść, ale ona nawet nie jest w stanie uratować organizmu od czyhającej porażki. Siedzi oszołomiony i odprowadza tępym wzrokiem Morro, który daje znać ruchem ręki wiłom, by te zajęły się nim. Natychmiast otaczają go po raz pierwszy bez swoich krwiożerczych uśmieszków.

Upiry zaczynają krążyć wokół Zane i jednocześnie wokół własnej osi. Tańczą poruszając rękoma na wietrze, milcząc. Pośród ciszy, jaka zapadła i rosnącemu napięciu, staje się to przerażające. Słychać dokładnie, jak za pomocą palców tworzą węzły wietrzne i jak przecinają powietrzne. Mknące podmuchy są najpierw delikatne jak jedwab, ale zaraz przemienią się w potężną niszczycielską siłę, która porwie człowieka i zaniesie go na samo dno.

Zane wie dobrze, co owe potwory wyczyniają, ale nie ma pojęcia co mógłby zrobić, aby tego uniknąć.

Danse macabre się rozpoczęło.

Powinien, według nauk, najszybciej opuścić krąg śmierci stworzony przez wiły poprzez zwykłą ucieczkę albo zaatakowanie ich. Najlepiej byłoby gdyby w ogóle nie znaleźć się w tej sytuacji, ale jeśli już do tego doszło to należy szybko zwinąć się stamtąd nim porwą cię w górę, a im wyżej będziesz tym trudnej będzie ci się wydostać. 

Nie ma siły. 

Nie ma siły na walkę. 

Nie ma jak uratować siebie.

Dłoń nie przestaje mu krwawić. Szkarłat przecieka mu przez palce, gdy trzyma się za nadgarstek przy swojej piersi, która również zaczyna barwić się na brunatną czerwień. W głowie kręci mu się niesamowicie do tego stopnia, że wiły zlewają mu się w jedną masę, a kiedy zaczynają śpiewać, w pełni traci dezorientację w tym co się dzieje. Zatraca mu się myślenie. 

W końcu wiatr staje się tak silny, że powoli unosi go w powietrzu w momencie, kiedy miał runąć na ziemię. Porywał nawet krople krwi, które zaczęły wirować dookoła niego. Demony wraz z nim znajdują się nad ziemią. Śpiewają melodyjnym, pięknym głosem o historii szczęśliwej i radosnej. Zane nie rozumie całego sensu, nie umiały komuś jej sparafrazować, ale mimo to ma w pełni świadomość, że klimat ballady jest pogodny i pełen nadziei. Ni jak pasuje do dramatu, który rozgrywa się wokół niego. Dramatu, w której gra główną rolę. 

Unoszą się coraz wyżej i wyżej. Wiły poruszają się zgrabnie, nieustannie poruszając się w znanej sobie chorografii. Każda wykonuje te same kroki w powietrzu, w tym samym momencie. Utrzymują Zane'a wspólnie, momentami upuszczając go na drobną sekundę, by ten myślał, że właśnie nastąpił ten moment, ale mężczyzna nie łapał się na tego typu zagrywki. Coraz bardziej tracił kontakt z rzeczywistością, dlatego nim rejestrował co się dzieje, te łapały go z powrotem. Cieszyły je każdy chwila znęcenia się nad człowiekiem, który odebrał im ich siostrę. 

Wysokość była tak duża, że świat pod nimi wydawał się malutki, a chmury tak bliskie złapania. Ballada dobiegała końca, a powietrze było coraz rzadsze. Zane i tak oddychał z trudem. Jego oddech był płytki i szybki. Oczami widział tylko biel i błękit nieba, mieszające się ze sobą.

I uśmiech wił, które wyśpiewały:

I tak kończy się ta historia

Ostatni silny podmuch, który poderwał Zane w górę. Potem już go nikt więcej nie złapał, bo nie było nikogo mu przyjaznego, dlatego zaczął opadać pośród chmur i nieprzyjaciół, cieszących się z jego klęski. One trzymały się w powietrzu i doglądały z góry, jak nabierając prędkości spada ku końcowi. 

Spadając nie słyszał niczego, oprócz huku przecinającego powietrza. Widział jak oddala się od wił i czuł jak serce łomocze mu w piersi ze strachu. Bał się. Taka prosta, ludzka rzecz, której nie każdy umie przyznać, ale on naprawdę się bał, bo był tylko człowiekiem. 

Uniósł rękę, próbując chwycić nieba. Chciałby złapać coś nieosiągalnego dla swojej córki. Tą przysłowiową gwiazdkę z nieba. 

Zaraz zniknie z tego świata, a jego ciało roztrzaska się.

Obrócił się w kierunku krystalicznego jeziora, lśniącego w promieniach słońca. Tam w dole, pomimo śladów walki, które co nieco uszkodziły krajobraz, nadal wszystko było piękne.

To było naprawdę godne miejsce, by spocząć. 

Tak ładne, tak stworzone przez rękę boga, który zadbał o umiejscowienie każdej rośliny czy kamieni, otaczających z wysoka jezioro.

Tak bardzo nie chce umierać. 

Pozwala wiatrowi zabrać jego łzy. Ostatnie słowa zanosi swojej patronce. 

-Przepraszam

I uderza o ziemie z głośnym łoskotem, który wstrząsa szczytami. 

Echo uderzenia niesie się w dolinie, głośniej niż powinno, ale brzmi tak nieszczęśliwie na wieść o stracie tak ważnego człowieka, że pragnie, by wszyscy mieli o tym świadomość. Ziemia załamała się pod wpływem siły jaka została w nią władowana, gdy ciało runęło na nią z góry. Dym uniósł się znad miejsca, powoli odsuwają martwe ciało Zane Juliena, syna śmierci. 





Witam kochani wy moi. 

Przepraszam za zwłokę! I dziękuje, że jesteście. Historia zmierza powoli ku końcowi. Jesteśmy powyżej połowy z czego niezmiernie się cieszę, bo chcę bardzo zacząć kolejny pomysł na książkę przez was wcześniej wybrany. A i zgodnie z obietnicą trzymajcie jak wyglądała moja sukienka na studniówkę <3



We włosach miałam jeszcze wstążki, ale nie mam żadnego zdjęcie gdzie je widać

Totalnie nie mam żadnych ładnych zdjęć ze studniówki. Na wszystkich wyszłam źle. Swoim telefonem nic nie robiłam, bo wiedziałam, że dostanę jakieś fajne profesjonalne od naszego fotografa. 

Ta. 

A ci fotografowie nie dość, że mało nacykali to jeszcze użyli jakiegoś filtru dziwkarskiego XD Każdy z mojej klasy mówi, że gówno zrobili.

Przykro mi, że studniówka wyszła jak wyszła. Nie jestem z niej zadowolona jakbym chciała TT

Do usłyszenia kochani! <33

Ps Miłych ferii czy siedzenia w szkole dkajgdajag

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro