Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ʐɖʀǟʝƈǟƈɦ .◦°˚°◦✬꧂☆

Nie uwierzyli.

Może inaczej.

Nie potrafią uwierzyć, ale ani Kai, ani Lloyd nie dziwią się temu. To nie było coś łatwe do uwierzenia. Sami mieli z tym problem, a tych problemów nawarstwiało się z każda minutą bez wcześniejszego rozwiązania, choćby jednego z nich. 

Kiedy dotarli na miejsce było już bardzo późno i byli cholernie wymęczeni, całodziennym skupieniem i pilnowaniem Siemka. A jeszcze trzeba było odnaleźć resztę drużyny, o ile jeszcze była na miejscu. Pomimo, że mieli na nich poczekać do następnego dnia to nigdy nie było wiadome, co się wydarzyło u nich. Ciemności i brak mieszkańców, schowanych już w domach nie ułatwiały poszukiwania. 

Na szczęście wypatrzył ich Jay z dachu, na którym się znajdował. Zeskoczył z niego i powitał ich radośnie. Wyjaśnił im, że stoi na czatach kiedy pozostała dwójka spała w gospodzie na samej górze. Cieszył się z ich przyjścia, bo mówił, że o mało co nie zasnął tam na dachu, a nikt z nich nie chciał obudzić się z sztyletem w gardle, dlatego ustawili warty. Nawet jeśli to Kai oraz Cole byli poszukiwaniu to nie zwalniało ich to z zachowania czujności. Byli nawet w gorszej sytuacji niż tamta dwójka, ponieważ byli niepotrzebni oraz szkodnikami dla porywaczy. W końcu po co komu świadkowie, którzy potem mogą ich dorwać. 

Gospoda, w której się znaleźli była w gorszym stanie niż poprzednia. Pokój był może i większy, ale tylko jeden i przeraźliwie było w nim duszno. W środku były tylko dwa małe okienka, które były otwarte na samą oścież i to właśnie pod nimi spali wyczerpani Zane oraz Cole po całodziennym sprawdzaniu śladów wił. Przepytali mieszkańców, którzy wyznali, że od dłuższego czasu nie jest u nich bezpiecznie i czekają aż w końcu gmina prześle im jakiegoś łowce do wytropienia demonów. Zalęgły się u nich topielce, a jeszcze niedawno pojawiły się wiły. Może i jeszcze nie zaatakowały, ale sama ich obecność wzbudzała w społeczności ogromne obawy. Wyglądały na naburmuszone i zniecierpliwione. Nie wykonywały żadnych działach w kierunku zaatakowania ludzi, jedyne co robili to od czasu do czasu im dokuczali poprzez zsyłanie na nich mocnych wiatrów, zrywających dachy czy gałęzie. 

Niestety nie natrafili na żadne wiły. Tylko nieliczne ślady świadczyły o ich obecności. W powietrzu można było wyczuć zapach torfu lub bagna, a w pobliżu nie było żadnych tego typu miejsc. Wiły najczęściej przynosiły ze sobą woń zgniłego mięsa lub wilgoci, często pomieszany z zapachem miejsca, gdzie powstały. Mieli już wskazówkę, że wiły pochodziły z północy, gdzie były masę bagien. To dosyć daleko. 

Obudzili ich, a Kai oraz Lloyd powiedzieli wszystko co zobaczyli. Chociaż to bardziej szatyn mówił niż jego przyjaciel, który tylko od czasu do czasu uzupełniał jego wypowiedź. Kai zwyczajnie lepiej sobie radził niż blondyn, mówił rzeczowo i prosto z mostu. 

Po podzieleniu się informacjami, chcieli od razu się zwinąć i zmienić miejsce. Woleli nie natrafić na psychopatycznego ducha, potrafiącego kontrolować wiatr. Ale o dziwo Cole bardzo protestował i nalegał, aby zostać i wyruszyć rano. Argumentował to tym, że w nocy i tak już jest niebezpiecznie, a Kai i Lloyd dopiero co przyjechali i nie będzie z nich żadnego pożytku, jeśli zostaną zaatakowaniu. Dodał jeszcze na szybko w stronę blondyna:

-Bez urazy oczywiście, Lloyd. Bardziej martwię się o Kai'a

-To słodkie, że się martwisz - skomentował z słodziutkim głosem. 

-Nie schlebiaj sobie - prychnął - Zwyczajnie nie chcę, abyś był nam kulą u nogi 

-Dobra zamknąć się - warknął zmęczony Zane - Zostajemy i z samego rana wyruszamy. Kai stań na warcie

-Ja stanę - szybko zaproponował brunet. 

Łowca zmierzył go wnikliwym wzrokiem w całkowitej ciszy. Widział, że Cole dziwnie się zachowuje. Na pewno nikomu nie umknęło to uwadze.

-Dobra - dał za wygraną.

☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆

Wcześniej

Cole stał na uboczu i przyglądał się jak Jay, zagaduje staruszkę i zaczyna z nią przyjaźnie rozmawiać. Słyszy wyraźnie ich rozmowę i nie może powstrzymać uśmiechu, gdy widzi jak rudzielec w zwykłym stroju oferuje swoją pomoc przy załataniu dziury w dachu, powstałej na skutek działania wił. Jego bezinteresowna pomoc przyniosła skutki, ponieważ nie dosyć, że dowiedzieli się bardzo dużo to jeszcze zostało im załatwione darmowy nocleg u przyjaciela staruszki. 

Naprawdę ich obecność ucieszyła mieszkańców, którzy myśleli, że przyszli rozprawić się demonami. Głupio im było przyznać, że nie są z tego powodu. Zamierzali im oczywiście pomóc, jeśli pozwolą na to okoliczności, ale najważniejsze było wykonanie zadania. Jeśli nie udało im by się pokonać upirów, zamierzali wystosować pismo, aby kogoś w końcu przysłali do eksterminacji. Najwidoczniej gmina zaniedbała swoje obowiązki i ma gdzieś biedniejszą wioskę. 

-Przepraszam - słyszy niepewny głos obok siebie. Odwraca się i widzi chudą dziewczyna o delikatnej urodzie. Wydaje się krucha i nawet szeroka bluzka z długim rękawem oraz długa spódnica nie maskują tego. Jest blada, a pod powiekami ma sińce. Swoje blond włosy zaplotła w warkocz, a z niego zrobiła koka. Na głowie ma czerwoną chustę - Jest wielmożny pan łowcą, prawda?

Zwrot, który użyła świadczył o tym, że nie zajmowała podobnej pracy co on sam. Chciała mu okazać szacunek, dlatego zwróciła się do niego w taki sam sposób. Jeśli zajmowałaby podobne stanowisko, co Cole powiedziałaby ,,waćpanie". Teraz chłopak musiał odpowiedzieć w podobny sposób, co dziewczyna skoro zaczęła rozmowę w taki sposób. Wymagała tego kultura, że jeśli zaczęło się wypowiedź od zwrotów grzecznościowych to należało również odpowiedzieć tym samym, a dopiero później można było poprosić o zmianę tonu rozmowy. 

Patrzy na swój strój, a później na nią z delikatnym uśmiechem. 

-Na to wygląda, proszę pani

-Tak, racja - zawstydza się, a taki sam uśmiech wkrada się na jej twarz - Ma wielmożny pan chwilkę?

-Jeśli można wolałbym przejść na rozmowę bez formalnych tytułów- odparł spokojnie - Wystarczy po prostu Cole

-Potrzebuję twojej pomocy Cole - odpowiada bez skrępowania.

☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆

Słońce powoli wysuwało się za horyzont, ale robiło to na tyle powoli, że mrok jeszcze otaczał wszystko wokół bez przyjemnego grzania. Gwiazdy pozostawały na jasnym niebie w towarzystwie porannych ptaków, które zaczynały śpiewać swoje pieśni.

I właśnie taki widok oglądał zza otwartego okna Kai Tong , który przez resztę nocy, jaka im została po obgadaniu z drużyną, nie potrafił zasnąć. Czuł zmęczenie i chciał wypocząć, ale coś w środku nie pozwalała mu na to. Dlatego siedział i oglądał jak świat budzi się do życia, a zaraz reszta jego towarzyszy zrobi to samo. Później będę musieli wyruszyć szybko w drogę za nim ktokolwiek zauważy i zatrzyma ich z zapytaniem, dlaczego uciekają bez rozwiązania ich problemów. Niestety nie mieli na to czasu, ale i tak nie zostawią tego tak. Chociaż to zgłoszą dalej.

Zastanawiał się czy już teraz nie wybudzić reszty, kiedy to nagle usłyszał ciche kroki chodzenia po dachu, a później dźwięk uderzenia czegoś o ziemię. Wyjrzał powoli przez otwarte okno i zobaczył Cole'a, który podnosił się z trawy, otrzepując się przy tym. Szybko schował się w głąb pomieszczenia, gdy brunet podniósł głowę w stronę okna. 

Nie myśląc więcej postanowił pójść za nim, a w tym celu chciał zabrać ze sobą swój miecz, który zostawił pod materacem, na którym spał Lloyd. Wolał nie poruszać się bez długiej broni w wiosce, która ma problemy z demonami. Może i miał schowane inne sztylety, ale nie sprawdzą się tak dobrze, jak miecz. 

Musiał działać szybko, dlatego nie miał czasu na delikatność. Uniósł materac na tyle ile potrzebował, by wyciągnąć broń i zabrał ją ze sobą.

-Kai co ty odpierdalasz - usłyszał zaspany głos Lloyda, kiedy materac był jeszcze w górze. 

-Cole gdzieś spierdolił - upuścił przedmiot, który spowodował, że tumany kurzu poszybowały w górę. Blondyn zakaszlał i podniósł się- Pójdę za nim 

-Ja to zrobię

-Za nim się ogarniesz to już go nie złapiesz - podszedł do okna i postawił jedną nogę na framudze - Zostawię ci znaki, abyście nas znaleźli. Ten debil znowu coś kombinuje - prychnął i zeskoczył idealnie na trawie. 

-Źle się to skończy - westchnął ciężko Garmadon. 

Kai rozglądnął się w poszukiwaniu Cole. Nie trudno było go znaleźć, ponieważ nie starał się ukrywać swojej obecności, od kiedy oddalił się od gospody, w której byli. Nie trzymał się głównej drogi, a zszedł zza domami, gdzie było znacznie ciemniej przez domy rzucające cień. Zatrzymał się przy jednej z chat, gdzie było widoczne, że ktoś w środku starał się o to, aby wszystko wokół było zadbane. Niestety nie dało się ukryć, że domownicy żyją na skraju ubóstwa, co idealnie pokazywał zły stan chaty z krzywymi ścianami. 

Brunet zapukał do tylnych drzwi i odczekał chwilę, opierając się o ścianę. Obejrzał się na wszystkie strony, ale nie zauważył skrytego w mroku Kai'a. Szatyn nie miał na sobie swojego formalnego stroju i zakrytej twarzy, ale na szczęście miał na sobie ciemne ubranie, które pomagały mu się ukryć w ciemnościach. Gdyby miał na sobie coś jaśniejszego to i tak nic, by sobie świetnie poradził i w niczym, by mu to nie przeszkodziło. W końcu był Kai'em. 

Drzwi powoli się uchyliły, a później z nich wyszła młoda blondynka z dwoma warkoczami, ubrana w niebieską spódnicę i białą bluzkę. Uśmiechnęła się z ulgą do Cole'a.

-No, no, no - zaczął z śmiechem do siebie szatyn - Takich amorów to się po tobie nie spodziewałem, towarzyszu - prychnął.

Obydwoje ruszyli w przód, a chłopak za nimi. Nadal musiał się dowiedzieć, co ta dwójka planuje. Raczej to nie jest jakaś schadzka albo może i jest? Może w domu tej dziewczyny był ktoś jeszcze, a oni chcą pobyć na osobności. Jaka szkoda, że Kai zamierzał im zepsuć plan. 

Satysfakcja będzie ogromna. 

Na samą myśl uśmiechał się do siebie. 

Będzie miał niezłe pole do drwin. 

☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆

-Stresujesz się? - pyta Cole dziewczyny, kiedy są już prawie na miejscu. 

-Trudno stwierdzić...- odpowiada z zamyśleniem, bawiąc się swoimi kościstymi palcami - Chce odzyskać już brata

-Mam doświadczenie już w odzyskiwaniu rodzeństwa - uśmiecha się na pocieszenie - I tak już dużo zrobiłaś dla brata. Udało ci się wejść układ z topielcem

-To dzięki temu, że brat wygląda jak badyl - śmieję się głucho - Nie byłby żadnym pożytkiem dla topielca

-A ja już wyglądam ci na takiego? 

Blondynka skanuje jego sylwetkę z delikatnym uśmiechem. 

-Zdecydowanie

Zatrzymali się obydwoje przed niskim uskokiem, gdzie płynęła wartkim strumieniem woda w brunatnej rzece, rozdzielająca łąkę od pola żyta. Wzdłuż rzeki było dwu-trzy metrowy pas skoszonej trawy, by był łatwiejszy dostęp do wody. Do rzeki prowadziła ziemista ścieżka. Było już jasno, gwiazdy zniknęły z nieba i robiło się coraz cieplej. Zapowiadała się dobra pogada. 

-Topielec mówił, żebym przyprowadziła lepszego zamiennika i aby stanął na krawędzi rzeki - informuje go dziewczyna, wskazując na uskok - Woda jest głęboka

- To dziwne, że kazał ci przyjść o świcie - dziwi się Cole, podchodząc ostrożnie do krawędzi. Przygląda się ciemnej wodzie i zniekształconemu swojemu obiciu. Jest w całym uniformie z dwoma mieczami po bokach i kosą na plecach - One nie lubią brzasku słońca, ani księżyca

-Oni lubią świt - odpowiada cicho blondynka i popycha Cole całym swoim ciałem w dół rzeki. Chłopak traci natychmiastowo równowagę i ląduje w głębokiej, zimnej wodzie. Szybko się wynurzą i nabiera głośno powietrza do ust. Widzi jak Anastazja stoi ze spuszczoną głową i nie patrzy na niego. Na jej twarzy emanuje ból i zaciska mocno swoje dłonie - Przepraszam

Brunet chciał coś jeszcze powiedzieć, ale został natychmiastowo wciągnięty do wody. Zdążył tylko nabrać powietrza do ust, nim otoczyła go ciemna woda. Czuł jak ktoś chwyta go za kostkę, spojrzał w dół, a tam zobaczył obślizgłą postać o granatowym odcieniu i kształcie człowieka, choć dawno nim już nie był. Miał rybie oczy i skrzela na policzkach, a także płetwę grzbietową na plecach. Po bokach głowy umiejscowione miał płetwy piersiowe. Zostało mu nie wiele jasnych kosmyków włosów i strzęp ubrania na ciele. Między palcami miał błonę i wydłużone stopy. Palce były wyposażone w ostre pazury, które boleśnie wbijały mu się w kostkę. 

Cole nie myślał dużo i zaczął natychmiastowo działać. Kopnął stwora w twarz wolną nogę przez co ten zaskrzeczał i puścił go, następnie wyciągnął z kieszeni króliczą łapę, świeżo ściętą i jeszcze pokrytą krwią. Rzucił ją w wodę, a topielec chwycił ją w łapy i wsadził do ust. W tym czasie chłopak wynurzył się na powierzchnię i zaczął głośno oddychać. Podpływał do brzegu, na który musiał jeszcze się wdrapać. Anastazja zniknęła i na jej miejsce pojawił się Kai. 

Nie wiedział co on tu robi, ale jak kurewsko cieszył się z jego obecności. Z jakiekolwiek, by się teraz ucieszył jeśli ta osoba pomogłaby mu. Na razie radził sobie, topielce w pojedynkę da się w miarę łatwo pokonać, ale teraz musiał wyjść w wody, a potem stamtąd spróbować zabić stwora. Jest na straconej pozycji, kiedy jest w jego środowisku. 

Tak się kurwa kończy pomaganie innych. 

Jeszcze ją znajdzie i zobaczy, że Cole'a Brookstone'a nie da się tak łatwo zabić. Potraktowała go jako pierwszego lepszego nowicjusza i urobiła go na błagalne spojrzenie. Ale i tak nie rozumiał dlaczego rzuciła go na pożarcie demona. Przecież pokonałby go i odzyskałaby brata. Czuł się cholernie poirytowany, ale to dobrze. Złość dodaje człowiekowi sił. 

- Kai, pomóż mi! - krzyknął, wystawiając rękę w jego stronę. Poczuł jak ponownie topielec łapie go za kostkę. Odwrócił się za siebie i zobaczył, że potworów było trzech, a nie jeden. Drugi łapał go za nogę, a trzeci podpływał, by rzucić się na jego plecy. Wszyscy ciągnęli go w dół. W tym momencie się przestraszył - Kurwa Kai!

Chłopak stał na brzegu. Nie ruszał się. Jego ręce drżały, a on spanikowany patrzył jak jego towarzysz miota się z topielcami, próbując je pokonać i nie dać się wciągnąć w wodną toń. Oczy Kai'a były przestraszone, a on sam trudno oddychał. Chciał się ruszyć, chciał pomóc, ale nie potrafił. Jego przeszłość go dopadła wraz z traumą. Miał wrażenie, że krzyki chłopaka oddalają się od niego i zastępują się innymi gorszymi dźwiękami. Wrzaskami bólu jego rodziców.

Dlatego stał jak wryty.

Zaczął prowadzić własną walkę, ale to nie znaczy, że chciał zostawić tak Cole'a. 

Tylko, że był bezsilny w stosunku do samego siebie. 

Z perspektywy bruneta wyglądało to inaczej. Wyglądało to na to, że szatyn postanowił go zostawić i patrzeć, jak ten jest atakowany. Czy on planował od samego początku pozbyć się? Czuł jakiś uraz do niego, a może chodziło o to, że chciał uzyskać dostęp do archiwów na co nie mógł pozwolić Kai? 

-Pieprzony zdrajca! - krzyknął na sam koniec, kiedy wszystkie trzy upiry wciągnęły go w wodę.

-Prze..- zaczął z drżącym głosem - Przepraszam - wydusił cicho, odwracając głowę od wody. 

Bał się jej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro