Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ʍօɖʟɨȶաɨɛ ʍǟʝąƈɛʝ ֆաɛɢօ օɖɮɨօʀƈę .◦°˚°◦✬꧂☆

Zarówno Cole, jak i Kai znaleźli się w nieciekawym położeniu. Ten pierwszy był uziemiony do ziemi przez kolczaste pnąca, która przy minimalnym poruszeniu się zaciskały się coraz bardziej, wbijając swoje ostre kolce w jego skórę i krępując mu nogi oraz ręce. Krew powoli zaczęła płynąć. Rany były coraz głębsze, a Cole dawno stracił nadzieję, że wyjdzie z tej misji bez żadnych blizn. 

Wokół niego stały rusałki i napawały się swoim dziełem. Niestety należały do tej kategorii demonów, które uwielbiały znęcać się nad ofiarami nim zabiją. Gdyby chciały to już dawno wykrwawiałby się u podnóżka ich nóg i w otoczeniu radosnych śmiechów. Jednak one chciały, by jego cierpienie trwało jak najdłużej skoro zabił ich pobratymców i był jednocześnie łowcą, który w domyśle stanowił dla rusałek zagrożenie. Jednak w swoim życiu nie pozbył się ich wiele. Właśnie dlatego, że były cholernie niebezpieczne, cwane i dało się jako tako z nimi dogadać. Teraz nie było żadnych szans na ułożenie z nimi stosunków. Szczerze, to Cole nawet nie chciał tego. W swoim głównym zamierzeniu ma zamiar zlikwidować każdą tutaj obecną demonice, aby nie stanowiły zagrożenie dla Kai'a w przyszłości. Za tą kwestię odpowiadał on. 

To znaczy jeśli chodziło o upiry. Ma dbać o to, by żaden nie był groźny dla nich, czyli jednak był odpowiedzialny za bezpieczeństwo szatyna. Nawet nie tyle, że był do tego zmuszony. On chciał, by ten był bezpieczny u jego boku. 

A teraz jest pod wpływem uroku i Cole'owi udało się dojrzeć, jak ten z maślanymi oczami wpatruje się w jedną z rusałek, która opiera się o niego i bawi się jego włosami. 

Powiedzieć, że wpadł w gniew, gdy jedna z rusałek przesunęła mu się tak, by ten dokładnie mógł zobaczyć szatyna z rusałką, to jak powiedzieć nic.

On był wściekły. To była prawdziwa furia, która przyćmiła wszystko inne, nawet ból, bo kiedy tylko zobaczył tą scenę zaczął próbować się wyrwać spod zarośli, które cięły jego skórę jak najostrzejsza stal przy jego próbach ucieczki. Nie interesowało go to. Ba, przecież on tego nie czuł. Czuł za tą doskonale każdą komórką swojego ciało, swoje wzburzenie i wnerwienie, rozgrzewające jego ciało aż do białej gorączki. 

Zazdrość pożerała go od środka, a przecież to był tylko głupi demon, mający w swoim życiu jedynie popęd seksualny i poczucie nudy. To oczywiste, że one były sto razy gorsze od niego, a sam Kai nie spojrzałby na nie, gdyby nie urok. Ani na nikogo innego.

Prawda?

Przynajmniej ma taką nadzieję, a jego nadzieja jest nie tyle co zgubna, a niszczycielska. 

Zaraz kolejne dwie rusałki dołączyły do zabaw z Kai'em, który nie wyglądał jakby mu to przeszkadzało. Urok jest tak silny, że nawet nie jest świadomy, że stoi pomiędzy martwymi kobietami, które niesamowicie się do niego kleją. Uśmiecha się pustym uśmiechem i patrzy rozmarzonym spojrzeniem bez świadomości. 

Cole tylko błagał, aby nie rozpoczęli orgii na jego oczach. Nie przeżyłby tego. Przekręciłby się z powodu wstydu, zbyt wysokiego ciśnienia oraz zazdrości.

Pomimo swojego wzburzenia nie stracił zimnej krwi. Oczywiście te emocje przeszkadzały mu w obmyśleniu planu, bo tworzyły mu szereg myśli, zawierających słowa takie jak: ,,śmierć"; ,, jest mój"; ,,nie ruszać", ale jako tako dało się je opanować do tego stopnia, że przekartkowywał swoją wiedzę na temat tych upirów, by znaleźć właściwy sposób na przepędzenie.

O ogniu nie było mowy. Nawet nie miał jak wzniecić ogień.

Nie było też mowy o znalezienie drzewa, stanowiącego dom leśnych rusałek i zniszczenie go, skoro nie maił jak się ruszać. 

Większość rzeczy nie miał jak zrobić, bo przecież był uziemiony. 

Spróbował rozejrzeć się wokół i tym samym oderwać wzrok od rusałek śmiejących się z szatynem. Obawiał się, że to tylko kwestia czasu, nim zaczną go rozbierać. Na samą myśl czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła i na dodatek robi fikołka. 

Reszta nadal stała nad nim, ale niezbyt przejmowała się brunetem, jeżeli nie miał jak się poruszyć. Kosa leżała raptem parę centymetrów od jego palców, a on nie miał jak z niej zrobić użytek. 

Szukał wzrokiem bylicy. Rośliny, której nie znosili rusałki i zdolnej ochronić każdego. Osłabiały ich działania, a jej samej się obawiały. Powinna rosnąc o tej porze roku, ale żadną nie widział w zasięgu. Była trudno dostępna i niełatwo można było ją spotkać. Podobne właściwości miał jeszcze czosnek, ale tego to nawet nie próbował szukać, bo wiadomo było, że go nie będzie.

Gdy tylko wyjdą z tego cało to od razu co pierwsze zrobi to potężne zakupy i zaopatrzy się w rzeczy na każdego demona, tak, że już go nikt nie zaskoczy. Wszystkie jego zapasy albo zniszczyły się podczas przeprawy przez jaskinie, albo zostały zużyte.

A teraz jedyne co pozostało mu do zrobienia to pomodlenie się.

Co było bardzo groteskowe.

I inni by się z tego zaśmiali.

Może i sam Kai.

Ale on i tak to zrobił.

Nie zaczął składać modlitw do pierwszego lepszego boga czy bogi tylko do pani Mokosz. Była to bogini ziemi i życia, której oddał się pod protekcję. Miał jej symbol wyszyty na swoim mundurze i jeśli ktokolwiek miał wybawić ich z tej sytuacji to właśnie ona. Rusałki były jej podwładnymi.

Problem był taki, że rzadko bogowie bezpośrednio pomagali ludziom czy ratowali ich z opresji. Nie ukazywali się poszczególnym osobą, a kryli się za postacią zwierząt, zjawisk czy działali z daleka. Jak już się komuś ukazali to taki człowiek musiał być w czepku urodzony, a bogowie z pewnością muszą mieć na taką osobę plan. 

I tak modlił się w myślach z całych sił, kreśląc symbole bogini w ziemi, co kosztowało go to kolejnym bólem. Jednocześnie dzięki ranom, z których ciekła krew, mógł ją ofiarować Mokosz. Szkarłat wsiąkał w ziemię. 

Próbował skupić się na modlitwach, ale gdy zobaczył jak jedna z rusałek całuje Kai'a w usta...

Jakaś w nim tama pękła i polał się olbrzymi strumień nienawiści, porównywalny do tego pamiętnego dnia, gdy wszystko się zmieniło. Zalał mu zmysły i przestał myśleć trzeźwo. Nie pamięta czy kiedykolwiek był o kogoś tak zazdrosny i zaborczy. 

Bo Kai był jego

Nazwał go swoim, choć nawet jeszcze tego nie uzgodnili. Nie rozmawiali, lecz całowali się pochłonięci pożądaniem, a ten stan nie był długi. Przecież stało się to raptem dnia wczorajszego, ale to był punkt zapalny dla Cole'a, gdy stwierdził, że na tym nie powinno się zakończyć, bo niesamowicie mu się to podoba. Podoba mu się ten stan. Nawet, gdy w nim nic nie jest pewnego i uzgodniono, a główne skrzypce gra popęd. Ale kogo to obchodzi. Cole'a nie obchodzi, zaś obchodzi go to, że ktoś całuje jego towarzysza wbrew jego i szatyna woli. Zna go na tyle, by stwierdzić, że pomimo iż jest lekkoduchem to nie aż takim, by obcować z demonami. 

Cholera, kurwa i wszystko poszło na nic. 

Bo nie potrafił już więcej się modlić. Myślał tylko o tym, by je wszystkie pozabijać i uratować go. Nagle strach obleciał go na myśl, że go straci. Pal licho z nim samym.

Kai liczył się dla niego. 

Samotność na drugim końcu świata jest przerażająca. 

Strata kogoś takiego jeszcze gorsza. 

Bo nie wie co czuje, ale wie, że to coś silnego. Mocniejszego niż to co czuł do Jay'a. 

Rusałki widząc, jak szarpnie się  szaleńczo i wykrzykuje bluzgi na ich temat tylko zaśmiały się wniebogłosy. Przywódczyni machnęła dłonią, powodując, że więcej pnącza owinęły się wokół torsu Cole'a, przyciskając go do ziemi jeszcze mocniej. Patrzyła z satysfakcją na cierpienie chłopaka, czując, że choć w małym stopniu odbywa swoją karę za śmierć ich przyjaciółek. To oni wleźli na ich teren i zaatakowali piersi. One przecież chciały się tylko zabawić. 

Nie rozumiały, że zabawa dla jednych i drugich miała inne znaczenie. 

Kai był głuchy na nawoływania Cole'a i na jego krzyki. Nie reagował. Nawet nie dało się poznać, że on go słyszy. Zachowywał się jak nie on, bo gdyby był sobą już dawno ruszyłby mu na pomoc. On również nie chce widzieć bólu Cole'a, a jego radość, co było trudne biorąc okoliczności. Nosili brzemiennie na barkach, a termin zbliżał się wielkimi krokami. 

O tym wszystkim nie myślał Kai. Nie myślał o niczym, bo siła uroku kierowała jego umysłem. 

Cole musiał na to patrzeć.

Nienawidzi rusałek i całego bożego świata. 

A one się śmiały z jego niedoli i dogryzały. Opowiadały sobie plany na ich dwojga, nie oszczędzając żadnych krwawych szczegółów. Zastanawiały się czy zahartować ich podczas tańca czy może seksu.

Gdy opuścił swój wzrok, nie mogąc dłużej znieść widoku Kai'a, będącego w świetnym humorze między demonicami, kiedy to on błaga już sam nie wie kogo o pomoc, zobaczył coś niezwykłego naprzeciw jego palców. 

Ziemia kruszyła się, a z niej zaczęło wydobywać się łodyga z czerwonymi smugami, która na jego oczach rosła z każdą sekundą. Z niej zaczęły wyrastać pierzastodzielne, ciemnozielone liście.

Bylica. 

Błysnęła nazwa w jego głowie. 

Mokosz go wysłuchała.

Modlitwa znalazła swego odbiorcę.

A on wyciągnął do niej swoje palce, przesuwając się do niej na ile mógł, lecz nie musiał wiele się wysilać, bo roślina idealnie wyrosła tuż przed nim. I nawet, gdy ją chwycił między palce, nie przestała rosnąć. 

Rusałki odskoczyły widząc zakazaną roślinę. Z odrazą odsunęły się na kilka metrów, jak najdalej od Cole'a. Upiry wokół szatyna przestały zajmować się nim i również z przestrachem spojrzały na bylicę, która rosła i rosła. 

Krótka sentencja o ochronie wymówiona szeptem i już był wolny.

Pnącza puściły i wróciły do ziemi od razu, a on nie ociągając się dłużej, wstał z ziemi chwytając broń i wyrywając gałązkę bylicy, włożył ją za pasek. Wykorzystał efekt zaskoczenia, by zaatakować najbliższą z nich. Była to drobna rusałka o krótkich włosach. Wyglądała na młodszą od reszty i próbowała zasłonić się rękoma. Wyraźnie bała się bylicy i jej działania. Bez zawahania Cole pozbawił ją życia i ruszył na następne. Nie zaszczycając ją nawet dłuższym spojrzeniem.

Nawet pomimo ran, nie stracił na sile i szybkości. Po drugim upirze, doskoczył do następnej zabijając ją. Zostało pięć rusałek z czego dwie z nich nadal stały przy Kai'u. Ich najpierw powinien się pozbyć, ale bał się ze w ferworze walki jedna z nich wykorzysta go przeciwko nim. Ciągle przy życiu znajdowała się przywódczyni, którą nie tak łatwo dało się unicestwić. Dobrze unikała jego zamachnięć, a gdy już popełniała jakiś błąd, który Cole wykorzystywał na swoją kolej to szybko  zostawała osłaniania przez inne rusałki, które brały na siebie siłę ataku. 

Zostały cztery.

Cztery przeciwniczki, a potem będzie po wszystkim.

-Odłóż broń! - krzyknęła w końcu rusałka, stojąca wraz z drugą przy szatynie. Nie patrzył na niego, lecz na nie. Trzymały go mocno za ramiona i nie spuszczały nienawistnego wzroku z bruneta - Zabijemy chłopaka w najgorszy sposób 

Od razu wiedział, że nie mają takiej możliwości, by zabić Kai'a od razu skoro ich magiczne zdolności zostały zdementowane, dzięki bogini. Bylica osiągnęła już 120 centymetrów i była już sporym, gęstym krzakiem. Jedyne co zostało rusałkom to podstawowe umiejętności do zabijania, lecz one trochę trwały nim faktycznie się po nich skona. 

Zdał sobie sprawę, że to była tylko próba odwrócenia jego uwagi. Te kilkusekundowe zawahanie i zastanowienie się nad sensem ich słów, spowodowało, że dał się zaskoczyć przez przywódczynię, która naskoczyła na niego z pazurami, nie przejmując się tym, że za paskiem ma bylicę.

Po prostu strąciła roślinę, a jemu samemu zostawiła głębokie ślady na policzku. Miał ogromne szczęście, że był na tyle wysoki, że rusałka nie dopadła się do jego oczów, bo w innym razie byłby już ślepy. 

Zaraz po tym obaj odsunęli się w tył. Cole dotknął swojego lewego policzka, z którego zaczęła już cieknąc krew. Rana miała kształt trzech prostych lin. Syknął na to, bo bardzo go to piekło, ale nie tym się przejmował, a tym, że rusałka dotknęła go tak dotkliwie, gdy nie miał przy sobie bylicy. Przed zaatakowaniem go zabrała roślinę, czego całkowicie się nie spodziewał i nie był nawet świadom, że rusałki mogą bezproblemowo je dotykać. Zawsze trzymały się z daleka od niej. Teraz obawiał się siły uroku rzuconego przez upira i tego, że nawet bylica go przed tym nie uchroni. Rusałki przez dotyk tworzyły najsilniejsze zaklęcia. Teraz mógł być na każdy ich rozkaz, gdy tylko aktywują urok.

Szybko zmienił zdanie na temat ,,bezproblemowego dotykania", kiedy to zobaczył jak owa rusałka przestała być piękną, młodą kobietą. Urok rzucony na samą siebie został zdjęty, dzięki czemu pojawiła jej się prawdziwa, odrażająca postać. Stał przed nim najprawdziwszy trup. Kości oznaczały się i gdzieniegdzie powychodziły znad zgniłej, przeżartej skóry. Nie miała na sobie nawet strzępek ubrań. Calutka naga, jak przed zgonem. Oczy były wyłupiaste i jeszcze bardziej można było w nich zauważyć martwotę. W takiej formie nie wyrażały żadnej innej emocji, jak miało to miejsce przedtem. Teraz to była czysta śmierć. Z głowy wychodziły cienkie, brązowe włosy. Nie było ich dużo. Można było zauważyć wiele ubytków na głowie. W miejscu serca znajdowała się ogromna dziura, a samego organu brakowało. Wyglądało na to, że po śmierci dziewczyny sprawca wyciął jej serce. Jego robota była doskonała. W samej dziurze zostały tylko nitki żył i tętnic.  Smród był przeogromny. Śmierdziało zgnilizną.

I wtedy trup uśmiechnął się do niego, wykrzywiając się w demonicznym uśmiechu na swojej bladej twarzy, której brakowało w niektórych miejscach skóry, pożartej przez robaki. 

Ona już wiedziała, że szala zwycięstwa przechyliła się ponownie na jej korzyść. 

Nie tylko on jest wysłannikiem Mokosz.

Ona jest jej córką, która dostała drugie życie od swej bogini. 

Czas się zabawić.



Kącik ciekawostkowy:

Bardzo zmieniłam sposób zabijania rusałek. Tutaj zostało to pokazane, że wystarczy je przeciąć mieczem i już po sprawie lol Jednak jak wyczytałam z chatu gpt (tak wiem legalne źródło xd) sprawy mają się jednak tak:

Z perspektywy mitologii słowiańskiej rusałki nie były po prostu fizycznymi istotami, które można było "zabić". Były bardziej duchami lub bytami nadprzyrodzonymi, które można było osłabić, wypędzić lub "uwolnić" ich duszę z ziemskiego świata. Często podkreślano, że najskuteczniejszym sposobem ochrony przed rusałkami była rozwaga i szacunek wobec przyrody oraz unikanie miejsc, gdzie mogły się pojawiać.

No, ale wspominałam, że u mnie to nie będzie źródło wiedzy na temat mitologii słowiańskiej, także luzik arbuzik pozwolę sobie na swobodę twórczą 

I jestem zadowolona. Udało mi się dobić to minimum najkrótszego rozdziału, bym mogła go z czystym spokojem upublikować - 2200 słów. I daje go wcześniej, bo się wyrobiłam na szczęście.

Nice

Miłego dnia kochani i nocy oraz wieczoru!





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro