☆꧁✬◦°˚°◦. օ ʍʀօӄʊ, ӄȶóʀʏ ʍօżɛ ƈɨɛɮɨɛ ʐǟɮʀǟć .◦°˚°◦✬꧂☆
Znajdowali się dalej w tym samym lesie, co wcześniej zapuszczając się bardziej w głąb, by znaleźć się we wskazanym kierunku przez rusałki. Przedzierali się przez ogrom liści na ścieżce, która wyglądała jakby nie była uczęszczana przez wiele lat. Nie było to prawdą. Była to główna droga prowadząca do stolic, jeśli nie chciało się omijać lasu i nawet często się z niej korzystało. Dróżka wyglądała tak, ponieważ las nie lubił tracić coś co należy do niego i starał się niwelować skutki działalności człowieka. Do póki, nie robili to z premedytacją, by zaszkodzić lasowi to on nie robił im krzywdy. Prosta zasada.
Spokojnie posuwali się kłusem i uważali na nisko zwisające gałęzie, zwłaszcza Kai, który już dostał z liścia prosto w buzię, a nie chciał mieć powtórki z rozrywki. Rozglądał się uważnie w poszukiwaniu jakiś ludzi na drodze, ale nikogo nie widzieli jak do tej pory. Ich otoczenie było ciche i pobrzmiewały tylko odgłosy typowe dla lasu. Nadal jego twarz pozostała nie zakryta i dziwnie czuł się z tym faktem, mając jednocześnie na sobie strój najemnika. I jeszcze czuł znużenie, które nie potrafił zabić. W niektórych momentach naprawdę nie mógł uwierzyć jak głupia jedna rzecz potrafi zmienić osobowość człowieka. Kiedy miał na sobie maskę miał wrażenie, że był bardziej opanowany i odpowiedzialny, a bez niej czuł się jakby dopiero poczuł smak wolności i, że może totalnie wszystko.
-Ej, Zane- zaczepił starszego kolegę, znajdującego się przed nim.
Białowłosy wahał się z odpowiedzią, zastanawiając się czy by nie lepiej byłoby go zignorować, bo odkąd wysłali go na przód, bo głośnych zaczepkach z Cole'e, co rusz zadaje jakieś pytania totalnie od czapy. Brunet znajduję się na samym końcu, jak najdalej od drugiego. Nie słychać jego głosu przez naburmuszony charakter jaki go dopadł, zwyczajnie się nie odzywał. Dwaj pozostali prowadzą ożywioną dyskusję na temat swoich doświadczeń. Jay opowiada mu czego doświadczył podczas swoich misji, a Lloyd chłonął to niesamowicie. Przynajmniej oni się dogadywali.
-Będzie za niedługo Kai, jeśli o to pytasz- odparł leniwie.
-Co, ale ja nie o tym teraz - obruszył się urażony - Bardziej mnie zastanawia, dlaczego nie spotkaliśmy nikogo odkąd weszliśmy do lasu. Wcześniej w oddali nawet kogoś widzieliśmy, a teraz nic...
-Nie sądziłem, że jesteś zdolny do tak zadawania tak inteligentnych pytań- oznajmił na graniczy mamrotu. Bardziej to brzmiało jak komentarz do samego siebie niż jeżeli do szatyna.
-Co?
-Możliwe, że o tej porze nie wybierają lasów - szybko i bez nerwów mu odpowiedział - Jednak wozem wypchanym po brzegi ciężko byłoby przejechać tędy. Czasami ludzie boją sobie utorować drogę i naruszać tutejszej zieleni. Jeśli chodzi o wieś to wiesz jak potrafią wierzyć w zabobony i to nawet bez potwierdzonych przypadków - westchnął.
-Dawaj najgłupszy przypadek jaki w życiu usłyszałeś podczas całego swojego długiego życia!
-Nie przesadzajmy, że aż tak długiego - przewrócił oczami, choć nie mógł to zauważyć kroczący za nim chłopak.
-Uważam, że sześćdziesiąt lat to naprawdę dużo
Obrócił się za siebie, a by tylko rzucić młodszemu spojrzenie ,,nie przeginaj". Kai uśmiechnął się głupkowato, a Zane powrócił do swojej poprzedniej pozycji, robiąc unik od sporego konara. Szatyn zrobił to samo, nie ukrywając radości z tego faktu, że mu się udało.
-Może nie bezpośrednio, ale będąc na granicy...
Nie usłyszał reszty zdania. Słowa rozmyły się na wietrze i zabrały ich sens, a jedyne co się przebijało do świadomości Kai'a były piskliwe odgłosy, wydobywające z góry. Niczym w transie spojrzał w górę na to zwierzę, które wydawało wysokie dźwięki. Po tym stwierdził, że musi być to samica. Koń szedł dalej jak gdyby nigdy nic reszta również, nie uważając, aby wokół nich było niebezpieczeństwo.
A dla Kai'a znieruchomiał cały świat i stare jego oblicze wpłynęło do jego świadomości. Fala wspomnień zalała jego umysł, gdy patrzył na jasne upierzenie puszczyka, siedzącego na gałęzi i kręcącego łebkiem na różne strony. Obserwował chłopaka, tak jak obserwuje zwierz i zastanawia się czy nic mu się nie stanie. Czy ta ludzka istota nie zabije go dla korzyści, czy nie będzie lepiej odlecieć i schować się pomiędzy liśćmi.
Nienawidził puszczyków.
Jego nienawiść trudno opisać. Jest to takie uczucie, które zatruwa go kiedy zyskał osiem lat i stracił na własnych oczach dwoje mu drogich osób. Ich śmierć osamotniła jego i jego młodszą siostrę. Pustkę zalała nienawiść, bo czymś musiała zostać zapełniona.
Bez uczuć spoglądał na puszczyka, na te jego czarne ślepia. Przyśpieszył konia, by zrównać się z Zane'em, ale tylko po to, aby chwycić jego łuk i strzały, które miał na plecach jako swoją główną broń. Kradzieży dokonał szybko i precyzyjnie, że nawet tak doświadczona osoba, jak on nie zdołał zareagować. Nie spodziewał się takiego czegoś, bo dlaczegóż miałby? Ufał swoim towarzyszom.
Kai zdołał napiąć broń z naostrzoną strzałą. Dla niego wydawało się powolne, wszystko co robił było jak w transie, a każda komórka bez udziału mózgu wiedziała, co ma wykonać. Dla reszty wszystko zadziało się szybko, choć z opóźnieniem zdali sobie sprawę z sytuacji.
Bez żadnego zawahania wypuścił szpikulec w zwierzę w sam środek ciała.
Wytępi ich wszystkie.
Nawet jeśli połowa nie okażę się strzygą.
Jeśli choćby miało być strzygami kilka na miliony sztuk.
I tak zabije ich wszystkie i w końcu dopadnie tą, o której jej chodzi.
Bezlitośnie.
Skrupuły nie istniały.
Puszczyk zakwiczał ostatni ten raz, ruszając chaotycznie skrzydłami. Patrzył na swojego mordercę z wyrzutem. Tuł pokrył krew, chlapiąc jego białe pióra. Spadł martwy na ziemię. Można było usłyszeć jak jego truchło przedziera się przez konaru, by następnie uderzyć na trawę.
A potem nastała cisza, przebijana tylko przez nerwowe łapanie oddechu przez szatyna.
To nie wystrzelenie strzały go zmęczyło, ale wspomnienia z przeszłości, z którą nie poradził sobie do dziś i wątpił, aby nastąpiły to kiedykolwiek.
Chyba, że dopadłby tą jedną strzygę i wypatroszyłby jej wnętrza.
Ale teraz to nie była strzyga, lecz zwykły puszczyk.
Wiadomo o tym, bo jego truchło nadal pozostały niezmiennie. Gdyby była upirem przemieniła by się na koniec w swoje prawdziwe, obrzydliwe oblicze.
Wokół nich świat zamarł. Ustały dźwięki lasu wraz z opadnięciem puszczyka na podłoże wśród krzaków. Konie stanęły również jak wryte i zaczęły się zachowywać niespokojnie. A każdy z nich patrzył z przerażaniem na to co zrobił Kai, w miejsce gdzie leżało ukryte ciało. Do niego jeszcze nie docierało, co zrobił. Jego głowę zaprzątały z goła inne rozważania niż konsekwencję jego własnych czynów.
Kto czyni z nienawiścią szkodę dla lasu, tego pan odpłaci się z nawiązką.
-Coś ty zrobił Kai- wydusił z siebie jako pierwszy Jay.
Zane odebrał mu szybko broń i włożył na plecy, pomiędzy paskami, które podtrzymywały ją. Popatrzył na niego mieszanką zawodu z gniewem. Ale coś jeszcze się kryło pomiędzy tym i był to czysty strach, taki sam jaki znajdował się u pozostałych. Do szatyna również zaczęło powoli docierać co się stało. Unormował oddech i odgonił wizję przeszłości.
Ta wiedza jest wpajana od małego, każdemu mieszkańcowi. Nie ważne czy mieszka w wysoko w górach czy na piaszczystej plaży. Jeśli chce się żyć o zdrowych zmysłach, nie możesz rujnować natury w miejscu, gdzie on króluje.
-W nogi, ale już! - rozkazał wszystkim Zane i sam poderwał konia do gwałtownego cwału, byleby przedostać się poza granicę lasu, gdzie jego moc nie sięga. Wyjście nie znajdowała się daleko, było tuż na wyciągnięcie ręki. Światło przebijało się stamtąd i było bardzo jasne. Wskazywało im miejsce docelowe, gdzie wpadną na złociste pola.
O ile zdołają dobiec.
Wszyscy ruszyli za przywódcą w panice, wymijając się na wzajem i spoglądając za siebie.
A tam czaił się mrok, gęsty niczym smoła i prędko zabierający każdy centymetr zieleni, pozostawiając tylko czerń. Pędził szybko, chcąc dogonić i ukarać. Z niego pobrzmiewała pustka.
Wszyscy myślą, że pustka nie może wydawać dźwięków, bo w końcu nic w niej nie ma. Ale wszyscy się mylą. W niej żyje Leszy, pan lasu. Żyję i kieruję każdym jej skrawkiem. Pustka jest mu do usług, a on właśnie wydaje z siebie mrożący w krew żyłach krzyk, mający za zadanie tylko dać do zrozumienia, że on przybył i nie ma ucieczki.
Kiedy usłyszeli go, po ich skórze przebiegł dreszcz i poczuli chłód. Zniknął sierpniowy upał. Teraz z każdego ich oddechu wydobywa się para, a oni spanikowani popędzają konie, które i tak robią już co mogą. One również nie chcą tam skończyć.
Gdy cię dorwie, nie zabiję cię.
Nie zabiję, ale sprawi, że ta wizja stanie się prawdziwym wybawieniem, marzeniem sennym. On nie bawi się w tak niszowe tortury jak śmierć, jest prawdziwym mścicielem i opiekunem każdego zwierzęcia. Pilnuje, by ludzie nie brali więcej niż jeżeli potrzebują. Nie daruje zabicia niewinnego puszczyka.
Zabierze cię w mrok, sprawi by leśne stworzenia zaczęły się zwodzić. Prowadzić niby do wyjścia, będącego tylko ułudą. One sprowadzą cię na drogę obłędu, sprawią, że stracisz każdą cząstkę człowieczeństwa. Będą męczyć, pokazywać twoje lęki, obawy. Wszystko tylko po to, abyś zgnił. A ty i tak będziesz robił każdą rzecz, by uciec od Leszego i od jego krwistoczerwonych oczu. Jego kościsty łeb będzie ci towarzyszył do końca. Ucieczka bez możliwości uciekania.
A na koniec cię wypuści.
Abyś żył jako wariat bez logicznego rozumowania. Codziennie będziesz się odwracał za siebie, a tam nic nie będziesz widział. Temu co zrobiłeś krzywdę, będziesz widywał na swej drodze do swojej śmierci, które nie nadejdzie szybko.
Dlatego musieli biec. Poganiali swoje konie, a i tak było nie wystarczająco, choć wyjście z każdym stukotem kopyt o ziemię przybliżała się, ale dopiero po za lasem będą mogli odetchnąć. A kto wie, że już nigdy nie będą mogli tego zrobić? Może wizja światła przed nimi to tylko kolejna tortura, forma zabawy dla Leszego.
Nie dowiedzą się, gdy nie znajdą się tam.
Biegli w parach bo tylko na to pozwalało im na ukształtowanie wąskiej ścieżki, która stała im się jeszcze ciaśniejsza niż przedtem. Liście stały się gęstsze, a krzaki jakby się rozrosły. Zane biegł obok Jay'a, a Cole obok Lloyda. Kai pozostał w tyle i ciągle odległość między nimi się zwiększała. Jakby jego Flame'a coś spowalniało.
Nagle jego koń zarył przeraźliwie, stracił równowagę i upadł na ziemię. Na szczęście szatyn zdołał wyskoczyć z siodła, poturlać się po ziemi i stanąć na nogi do dalszego biegu. Nie takie rzeczy się robiło i chciałby jeszcze więcej takich dokonać.
Pragnął zobaczyć swojego wiernego towarzysza, ale zastał tam mrok.
,,Wybacz mi Flame"
Pustka ponownie wydała z siebie głośne wycie. Tak głośne, że Kai musiał zatkać sobie uszy. Przeszyły go ponownie ciarki i wydawało mu się, że czuję chłodny oddech na karku. Ciężko było mu łapać powietrze, ale postanowił nie odwracać się już za siebie. Tylko skupić się na celu. Cel, jasny i widoczny, do którego już dotarli przyjaciele.
Przebiegli przez niego i nie zauważyli, jak szatyn stracił swojego konia i teraz musi uciekać pieszo. I nawet, gdy biegł najszybciej jak mógł to i tak był spisany na straty. Mimo wszystko nie chciał tak łatwo się poddać.
Dobiegli do wyjścia z lasu całą trójką. Trójką, ponieważ Cole spostrzegł, że jego kompan, niechciany i nielubiany kompan ma kłopoty. Nauczony tym, że musi pomagać każdemu, zawrócił swym koniem i ruszył do Kai'a, by go uratować przed skutkami jego decyzji. Chciał wyjaśnień od Kai'a, a oszalały nic mu nie wyjaśni. Chciał też go opierdzielić i posłuchać jak robi to Zane.
Przeklął siebie za to, że nie może się przymknąć oczy na to i zwyczajnie uciec. Dobroduszność jest naprawdę ogromnym ciężarem, a posiadanie popierdolonego debila w swojej drużynie jest jeszcze większym.
Usłyszał jak reszta ich woła z oddali, po zorientowani się, że oni dwaj zostali na pożarcie Leszego. Słyszał, jak Zane powstrzymuje Lloyda, a on protestuje. Nie skupiał się na tym zbyt zajęty ratowaniu szatyna. Nie rozumiał dlaczego tak się poświęcał. Nic nie było warte, by pomóc temu mordercy.
Wychylił się z siodła, jedną dłonią trzymał lejce, a drugą kierował w stronę Kai'a. On wystawił również swoją.
Jeden biegł na spotkanie mrokowi, a drugi od niego uciekał. Obydwoje byli głupi.
Nie było szans, aby zdołał zawrócić z szatynem.
Odgonił od siebie mroczne myśli i skupił się tylko na tym, by złapać rękę chłopaka.
Leszy miał już chwycić mrokiem za nogi Kai'a, by później pożreć go w całości.
Chwycili się za ręce. Mocno zacisnęli.
Chciał wskoczyć na konia przy pomocy Cole'a, kiedy to nagle pan lasu dotknął go swoimi kościstymi, długimi palcami.
I to było przerażające. Czuć jego na swoim ciele.
Patrzyli na siebie z trwogą.
Nie mogąc uwierzyć, że ostatni widok jaki zobaczą to osoba, której nie lubią.
Wtedy to nagle Leszy zawył przeciągle i wycofał się głęboko w swoje ziemie. Zabrał wszystko, co straszne z całą tą pustką. Na nowo wstąpiła zieleń i przyjemne promiennie słoneczne, przebijające się przez korony drzew. Usłyszeli śpiew ptaków i szum liści.
Cole przewrócił się na ziemię i upadł obok szatyna, który również stracił równowagę i leżał. Koń stanął dęba i podreptał do wyjścia. Brunet nie miał siły go łapać. Najpierw musiał przeanalizować, co się właśnie stało i dlaczego. Za szybko to było. Każde zdarzenie następowało po sobie niczym uderzenie błyskawicy, a on nie potrafił swojego mózgu złożyć do kupy. Miał wrażenie, że jego mózgownicą to papka. Kai czuł się niemal identycznie z tą różnicą, że im dłużej mijały sekundy tym większe u niego rosło poczucie winy.
Przez jego pochodną decyzję prawie wszystkich zabił.
Jay zatrzymał konia Cole'a zanim też pobiegnie hen daleko bez możliwości złapania go. Pozostali ruszyli w ich kierunku. Pomiędzy tym wszystkim usłyszeli rżenie Flame'a, który znajdował się niedaleko nich. Był wystraszony i trzepał łbem na wszystkie strony. Był cały.
Leszy nie zabija zwierząt.
Leszy też nie wypuszcza jak gdyby nigdy nic nikogo.
-Ty idioto! - ocknął się Cole z pierwszego szoku. Był przepełniony takim gniewem na tego głupiego barana. Czuł, że mógłby go rozszarpać i nie ukrywał się z tym. Miał nadzieję, że Kai zauważy to w jego intensywnym spojrzeniu, ale on miał spuszczoną głowę i wolał oglądać swoje dłonie niż jeżeli unieść wzrok na kogokolwiek - Kurwa! -dodał zaraz jeszcze bardziej poirytowany milczeniem ze strony chłopaka
Wstał z ziemi, otrzepał się z brudu i zaczął górować nad szatynem, który nadal siedział na trawie.
-Nie wyjaśnisz to jakość?!
Postanowił wykonać jakiś ruch, stanął na równe nogi i zaczął niespiesznie czyścić swoje ubranie. Zagryzł swe wargi, tak samo jak wstyd. Gdzieś cała jego hardość się ulotniła. Nie chciał się kłócić z Cole'em i wyjaśniać mu dlaczego to zrobił, bo wtedy musiałby zahaczyć o swoją przeszłość, a tego nie chciał robić. Nie miał ochoty spowiadać się nieznajomej osobie i to jeszcze takiej, która nie szanowała ani jego pracy, ani nawet jego samego. Nie zamierzał też zyskiwać zbędnej litości.
-Kurwa rozumiem, że twoja profesja to mordowanie, ale to nie znaczy, że też nas samych masz pozabijać! - rzucił z furią, wymachując rękoma na wszystkie strony. Chciał dać upust swoim rozszalałym emocjom. Każdy na jego miejscu byłby zdenerwowany.
Kai zacisnął mocno swoje dłonie w pieści, gotowe do ataku. Spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi, a w jego oczach czaiło się ostrzeżenie. Szykował się na odparcie ataku. Ponownie czuł się na siłach na dalsze kłótnie, a odczuwany wstyd zniknął na ten moment, kiedy znowu byli obrażani jego przyjaciele z pracy.
Na szczęście pojawił się Lloyd, zeskakując z konia i podchodząc do nich na tyle blisko, by w razie czego przeszkodzić im w bójce, która czaiła się gdzieś na horyzoncie i była wielce prawdopodobna. Obydwoje wyglądali jakby mieli się zaraz pozabijać. Od samego początku tak to wyglądało, a nowe sytuacje tylko zaogniały ten konflikt.
Zane również pojawił się wśród nich, a Jay dochodził do nich trzymając za lejce oba konie i mówiąc uspokajające słowa do zwierząt.
-Daj mu spokój, Cole - wstawił się za przyjacielem, kładąc rękę na ramieniu towarzysza.
-Uspokoić?! - fuknął - Ten debil o mało co nie wpędził nas w sidła szaleństwa od samego Leszego. Rozumiecie to kurwa? L e s z e g o, a jeszcze nie chce nam nic wytłumaczyć do chuja!
-Byłeś po za zasięgiem, gdybyś nie wrócił po mnie. Po co to zrobiłeś? No po co? - nie wytrzymał Kai i w końcu się odezwał, zadając to pytanie, które go nurtowało.
Dlaczego on po niego wrócił? Przecież nawet nie byli na etapie wzajemnego szacunku.
A prawda była taka, że nie potrafił go tam zostawić i nie wiedział również dlaczego.
-Koniec tego! - zawołał lodowatym głosem Zane. Wcale nie musiał mówić tego głośno, by znaczenie jego słów dotarło do reszty. Miał donośny ton, nieznoszący sprzeciwu, a jego zdenerwowana postawa wraz z ostrzegawczym wyrazem twarzy mówiła, aby nikt się nie odzywał w tej chwili - Mamy ważniejsze sprawy na ten moment niż ponownie kłócenie się waszej dwójki. Od tej pory jesteście obaj cicho i nie odzywacie się nawet ani na sekundy. Rozumiecie?
Nikt nie śmiał się odezwać.
-Pytam czy rozumiecie? - powtórzył zniecierpliwiony.
-Tak- wydusili z siebie w tym samym czasie.
-To teraz jazda mi na konie! - wskazał na rumaki i na zakłopotanego Jay'a, który zaczął bawić się swoimi kręconymi włosami - Już!
Cole natychmiastowo wykonał polecenie. Kai również robiłby to gdyby nie zatorowanie mu drogi przez rękę Lloyda. Popatrzył na jego poważną twarz, pytającym wzrokiem.
-Zane, mogę na chwilę porozmawiać z Kai'em na osobności? - spytał spokojnie.
Ten nie odpowiedział od razu, mierząc ich wzrokiem.
-Dobra, ale szybko - burknął i sam ruszył do swojego białego konia, wskakując na niego.
I tak o to w ten sposób zdołali zachwiać oazę spokoju o imieniu Zane Julian.
-Idziesz przede mną, Cole - rozkazał dobitnie, a chłopak potulnie wykonał rozkaz. Jay nie śmiał się odezwać tylko w ciszy trzymał się za nimi.
-W porządku, Kai? - zapytał zatroskanym tonem blondyn, gdy pozostali oddalili się na znaczną odległość, mogącą im dać jakąkolwiek prywatność.
-Chyba - westchnął, unikając jego spojrzenia niespecjalnie. Tak po prostu wyszło.
-Hej - położył dłonie na jego barkach, a ten wtedy uniósł swoje smutne spojrzenie - Jest już okej - uśmiechnął się pocieszająco, a szatyn to odwzajemnił. Uniósł kąciki ust w melancholijny sposób.
Byli przyjaciółmi od paru dobrych lat, a przyjaciele mówią sobie wiele rzeczy. Toteż Lloyd wiedział wszystko i dlaczego Kai zachował, tak jak się zachował. Nie potrafił mieć mu tego za złe.
A Kai się cieszył, że jest choć jedna osoba, co go rozumie bez żadnego tłumaczenia. Pomimo tego, że wolał, aby Lloyd nie jechał z nimi to teraz cieszy się, że jednak jest.
Kiedy obydwoje wszyscy wskoczyli na swoje konie, po uprzednim uspokajaniu Flame'a i znaleźli się na granicy lasu, gdzie reszta już na nich czekała to szatyn poczuł czyjąś obecność. Czyjś wzrok wypalał mu dziurę w plecy i wprowadzał go w stan niepokoju oraz strachu. Przeszły go dreszcze. Odwrócił się powoli za siebie.
A tam głęboko w lesie, skryty w cieniu znajdował się sam Leszy.
Miał wydłużoną czaszkę z jelenimi rogami, chudą długą sylwetkę i wysoki wzrost prawie na trzy metry. Całe jego ciało zbudowane zostało z różnych odłamów ciemnej kory, która nie nie była, ani gładka ani symetryczna. W niektórych miejscach znajdowały się odcienie zielonego, świadczące o obecności mchu na jego sylwetce. Stał wyprostowanymi z długimi palcami, zakończonymi ostrymi kośćmi. Zamiast oczu miał puste, ciemne oczodoły w czaszce, które wpatrywały się w szatyna.
A on w niego. Ich wzrok napotkał siebie i tak trwali. On dlatego, że znieruchomiał ze strachu i nie potrafił się z tego wydostać. Pan lasu próbował go zabić na odległość, ale nie potrafił. Poza las nie sięgała jego moc.
-Szturchnij Kai'a, Jay - odezwał się zniecierpliwiony Zane.
Rudzielec bez najmniejszych skrupułów i zahamowań zdzierżył go w tył głowy, który pochyliła się w przód i to skutecznie ożywiło chłopaka.
-Co ty wyprawiasz - syknął, łapiąc się za bolące miejsce, bo oczywiście Jay nie mógł go oszczędzić i musiał pokazać, że też ma jakąś siłę.
Chłopak wzruszył ramionami i uśmiechnął się z zadziornym uśmieszkiem.
-Ty Kai - wskazał na niego palcem przywódca - Idziesz przede mną tak, abym miał cię na oku cały czas i jeśli spróbujesz ponownie wziąć moją broń to następnym razem nie będziesz miał już czym sięgać. Rozumiesz?
Uśmiechnął się nerwowo.
-Tak, tak - odparł pośpiesznie.
Z pewnością mu tak łatwo tego nie zapomni.
A Leszy stał, gdzie stał, nie zmieniając swojej pozycji, do póki widział ich wszystkich.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro