Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ʍǟʀȶաɨɛռɨʊ ֆɨę ʍɨɛɖʐʏ ֆօɮą աʐǟʝɛʍռɨɛ .◦°˚°◦✬꧂☆

Trzymajcie jakiegoś tam memeszka z generatora AI XD


Tak jestem kunsztem memiarstwa

Cole nie potrafił oderwać wzroku od Kai'a, który poruszał się płynnie i niebywale szybko pomiędzy wrogami, mając w sobie tyle finezji i piękna. Zadawał kolejne ciosy i unikał tych następnych. Raz za razem, brunet myślał, że zaraz jego towarzysz oberwie i w takich momentach serce na sekundę mu stawało, ale wtedy szatyn obracał sytuację na swoją korzyść i to przeciwnik znajdował się w gorszym położeniu, nie raz dostając w nieprzyjemny sposób.

Kiedy na niego patrzył czuł dziwną mieszankę emocji, od których przechodziły go dreszcze. Na własne oczy mógł zobaczyć, dlaczego tak wiele osób obawia się jego osoby, jak i docenia jego umiejętności. Sam jeden dawał radę dziesięciu przeciwników, nie otrzymując żadnych obrażeń. Nie zawsze się ma okazję do zobaczenia tak niezwykłego talentu. Takich jak Kai nie rodzi się wiele, a niektórzy potrzebują ogrom lat i pracy, by być na takim lub chociaż podobnym poziomie co szatyn. 

Miał rację mówiąc, aby został tutaj. Przeszkadzałby mu tylko.

Co prawda jego talent był mroczny i zatrważający. Dlatego czuł tą nutę przerażenia na myśl, że podróżuje z kimś takim, kto nawet nie wykazuje oznak współczucia czy zawahania do morderstwa. Sam fakt, że robi to na własny rachunek bez rozporządzenia od władz i nie obawia się tego jest szokujący. Zastanawiał się co później zrobią z tym faktem. Zwyczajnie rządza zemsty go pochłonęła, bo przecież zawsze dbał o przestrzeganie zasad. Miał je w małym palcu.

Całkowicie go rozumiał. Czuł dokładnie to samo. Ponownie przeżywa tą samą, głupią niesprawiedliwość z tą różnią, że nie jest sam i teraz osoby odpowiedzialne za to, choć odrobinę poczują smak ich gniewu. Kai świetnie się spisuje jeśli chodzi o to. 

Jest naprawdę piękny. 

Pomyślał i długo nie potrafił wyzbyć się tej myśli.

Naprawdę tak myślał, ale wątpił, by kiedykolwiek się do tego przyznał. Kai nie dałby mu spokoju, ale...

Może też odwdzięczyłby się tym samym. 

Odwrócił wzrok od walczącego szatyna i przeniósł je z trudem na ułożone równo trzy ciała. Ciężko było na nie patrzeć, wiedząc, że parę tygodni temu twarze uśmiechały się do ciebie pełnią życia. Na razie nie docierała do niego cała ta sytuacja. Wydawała się tak oniryczna, że jego umysł wolno wszystko przetwarzał, ale to dobrze. Tak było łatwiej na ten moment.

Przykrył je tym co miał pod ręką: kocem i śpiworem. Nic więcej nie miał i czuł się okropnie, że na razie tyle mógł zrobić. Zamknął im oczy i odmówił wcześniej modlitwę. Dodatkowo wyrysował znaki ochronne przed przemienieniem dusz w demony, ale to było za słabe. Wątpiłby, że dałoby radę. Do tego trzeba byłoby mocniejszych środków, a tym zajmują się guślarze. 

Plundar by się tutaj przydał. Pomimo bycia łowcą był również guślarzem. Może nie jakoś wybitnym, bo ciężko było mu robić dwie specjalizacje na raz, ale w tym roku chciał bardziej się do tego przyłożyć i nadciągnąć braki. 

Gdy tylko jego imię pojawiło się w jego głowie, zdał sobie sprawę, że Plundar miał podróżować z nimi, ale go nie było.

Więc gdzie mógłby być?

Rozejrzał się w panice wokół, zastanawiając się gdzie może być. Żywy lub nieżywy. Wątpił, aby został w stolicy. Wtedy też Fungus i Korgran również by zostali uznając, że nie ma sensu podróżować we dwójkę, zwłaszcza, że zawsze trzymają się razem. Odkąd ich poznał tak właśnie było, byli naprawdę ze sobą zżyci i przeżyli szmat czasu ze sobą. 

Plundar musi gdzieś tu być.

Kiedy tak się rozglądał w panice, szukając sam nie wie czego i rozważając różne warianty na temat położenia jego przyjaciela, zobaczył strażnika wchodzącego do jednej z kamienic naprzeciw niego po prawej stronie. Był tak blisko, że widział jak niemal wpada na ścianę zapatrzony z strachem w oczach w scenę rozgrywającą się na rynku, a później znika za drzwiami. Cole spojrzał tam szybko i zastał scenę jak Kai powala jednego z niższych od niego strażników i zatapia miecz w jego gardła. Krew buchnęła brudząc jego strój. Ręce ofiary przez chwilę uniosły się ku górze niemal w błagalnym geście. 

Na chwilę zrobiło mu się niedobrze, ale tylko na chwilę, bo zaraz przypomniał sobie, co ci ludzie zrobili z jego przyjaciółmi, jak i przyjaciółką szatyna. Chciałby powiedzieć, że trudno jest mu uwierzyć, że tak można potraktować drugiego człowieka, ale przecież sam doświadczył okrucieństwa ludzkiego. Tamten morderca zamordował jego mamę w ciąży, jak i broniącej jej męża.

Postanowił pobiec za strażnikiem. Jeśli miał ktoś mieć jakiekolwiek informację na temat położenia więźniów to musiał być jeden z nich. Podejrzewał, że złapani musieli być trzymani blisko rynku, tak by sprawnie móc przenosić więźniów z miejsca na miejsce, by dokonać egzekucji. Gorzej jeśli więzienie znajdowało się po za miastem, a schwytanym urządzano drogę krzyżową do rynku, niczym z religii chrześcijańskiej. 

Ta wizja... była straszna, gdy stanęła mu przed oczami. Może za dużo nie wiedział o chrześcijaństwie, ale z pewnością wiedział to, że droga krzyżowa jest jedną z okrutniejszych kar. Poznał już na tyle te miejsce, że mieszkańcy nie poskąpiliby o taką karę. 

Mimo wszystko obstawiał, że pojmanych trzymano gdzieś na samym rynku. Wyglądało na to, że urządzili tutaj swego rodzaju siedzibę, skoro nagle w jednym czasie i miejscu zleciała się większość z nich. Sami mieszkańcy trzymali się z dala od rynku, jakby wiedząc, że to nie ich miejsce. Na pewno też więźniów chcieli trzymać jak najbliżej siebie, a rynek byłoby idealnym punktem. Nie dość, że blisko siedziby to jeszcze na środku miasto. Gdyby uciekli musieliby pokonać sporę część do murów, unikając członków Zaskrońców, jak i samych mieszkańców. Szedł takim tokiem myślenia, bazując praktycznie na samych domysłach, ale tylko je miał. 

Stanął już przed drzwiami kamienicy gotowy do tego co miało nadejść. Z środka dobiegały odgłosy tupania oraz trzaskania. Mężczyzna w środku musiał czegoś szukać. Może broni? Gdy go widział, nie spostrzegł nic takiego.

Drzwi otworzyły się nagle nim cokolwiek zdążył więcej zrobić. Młody mężczyzna niższy od niego, widząc go odskoczył wystraszony, zaciskając palce na mieczu, ale gdy zobaczył jego strój łowcy momentalnie się uspokoił i opuścił broń. Pozostało u niego tylko zniecierpliwienie i zdenerwowanie.

I to jakoś rozwścieczyło Cole'a. Te zachowanie całej lokalnej społeczności, że traktują go jakoś szczególnie wyjątkowego, dając mu taryfy ulgowe i patrząc z uwielbieniem. To było chore i niezrozumiałe, bo on nic nie zrobił dla tych ludzi i nawet nie zamierzał nic. Chciał tylko przejść z Kai'em przez to miasto, mając nadzieję na zobaczenie Amber. I jak się okazało nadzieja się spełniła, ale nie tak jak każdy z nich by chciał. 

Jak go traktują niemal jak boga to Kai'a zaś jak najgorszego potwora na tej ziemi, osobę, której się nie ufa za żadne skarby i kogoś bez uczuć, kogoś strasznego. Dobra, na początku sam go za takiego uważał, ale on miał nieco inne powody i teraz jak o tym myśli to nie zachował się fair. Mimo wszystko nie potrafi wyzbyć się wrodzonej nienawiści do każdego najemnika jakiego spotka na swojej drodze, ale w przypadku szatyna, nieco żałuję, że potraktował go tak oschle. Resztę nie żałuję. A przecież Kai był Kai'em, chłopakiem o irytującym uosobieniu i złamanej duszy, kochającym dwuznaczne żarty, seks i dokuczać mu, by następnie powiedzieć, że ma uroczy uśmiech.

Mieszkańcy nienawidzą najemników i potrafi to zrozumieć, zwłaszcza kiedy wie, że raptem parę metrów od niego szatyn wyrzyna w pień ich strażników w sposób spektakularny i mrożący krew w żyłach. Pomimo to nie posunąłby się do takich kroków co oni: wieszania każdego podejrzanego i torturowanie. Nie wie dlaczego tak bardzo szerzona jest tutaj uwielbienie do łowców, a nienawiść do najemników-

No tak... Chodzi tutaj o zwiększenie podziału między tymi dwoma gildiami, które mają spór od niepamiętnych czasów i od czasu do czasu lepsze momenty. Wygląda na to, że Zaskrońce muszą za tym stać i obrali sobie za cel pogłębienie tych podziałów. A jego przyjaciele stali się przypadkowymi ofiarami tego wszystkiego. Na razie nie ma czasu na dochodzenie do celu drużyny. Nie ma na to czasu, bo ma ważniejsze priorytety, ale gdy się to wszystko skończy trzeba będzie się bliżej przyjrzeć temu regionowi, jak i wzrastającej sile Zaskrońców.

Na ten moment, miał to gdzieś. Myślał o Kai'u i martwił się. Pomimo, że przecież widział go w akcji i wie, że sobie świetnie radzi.

-Ty - zwrócił się do niego brunet, zniżając swój głos i opuszczając brwi - Gdzie trzymacie więźniów?

-Zaraz, zaraz - zakłopotał się i zaczął go próbować wymijać.

-To nie była kurwa prośba - warknął i popchnął go w głąb pomieszczenia, zamykając drzwi, by nie spróbował przez nie wybiec. Chłopak pod wpływem siły łowcy poleciał na podłogę, lądując na tyłku. Na jego twarzy spotęgowała się irytacja, jak i pojawił się strach, bo zdał sobie sprawę, że mógł źle oszacować sytuację, a łowca wcale nie mógł nim być - Mów

-Chce dowód, że jesteś łowcą - odpowiedział hardo.

Cole wyciągnął z irytacją łańcuszek za kołnierzyka munduru, kucnął naprzeciwko niego i pokazał mu przed twarzą srebrny łańcuszek z inicjałami jego imienia, stopnia, a także pieczęci. Strażnik z uwagą przyjrzał się wygrawerowanym literom z pewną fascynacją, zauważając wysoką rangę. 

Zniecierpliwiony brunet schował łańcuszek na swoje miejsce i wstał z powrotem, zakładając ręce na piersi. 

-Dwójka mężczyzn, których powiesiliście również nimi była - syknął z nienawiścią - Trzeci też jest łowcą 

Specjalnie wspomniał o Plundarze, sprawdzając jak zareaguje na tą informację. Potwierdzi czy zaneguje?

-Niemożliwe! - odpowiedział szybko - Sprawdziliśmy ich wszystkich i żaden z nich nie miał przy sobie identyfikatora, a ich zachowanie było podejrzane, jak i noszenie tego zapyziałego stroju zachodniego! - ostatnie słowa wyrzucił z odrazą.

Teraz to Cole się zdziwił, bo to co powiedział nie miało sensu. Nawet łowcy będąc po za służbą nosili swe łańcuszki w razie potrzeby lub chęci udzielenia pomocy. Było to obowiązkiem i nie można było go zdejmować nawet podczas urlopu. To była część ciebie. Dopiero kończąc z gildią zostawało się zwolnionym z tego obowiązku. 

-Byli - wycedził słowa z wolna - Potwierdzam ci to

Chłopak nie wiedział co na to odpowiedzieć. Miał szeroko otwarte oczy i patrzył nimi na zdenerwowaną sylwetkę bruneta, która z każdą sekundą traciła cierpliwość. Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie i rozszarpie strażnika, wyglądającego w podobnym wieku co on. 

Mimo okoliczności nie chciał, by jego pierwszą ofiarą był jakiś irytujący chłoptaś. Nigdy nikogo nie zabił. Chciał, by jego pierwsza zbrodnia była na mordercach jego rodziców. Dziełem zemsty i całkowitego zaplanowania, a nie działania w afekcie. Naprawdę ręce go świerzbiły, choć cała ta złość nie była spowodowaną chłopakiem, a raczej ogólną sytuacja. Dokonała się pomyłka, zwykła durny przypadek, że akurat tego dnia, kiedy zostali złapani nie mieli przy sobie indyfikatorów. Nie wiedział jakim cudem, ale dlaczego do kurwy ta jedna, głupia rzecz zaważyła na ich losie. Czy było to pieprzone fatum czy przypadkowe słaby żart doli?

-Więc masz mi powiedzieć, gdzie znajduję się trzeci z nich, z którymi podróżował - powiedział bez słowa sprzeciwu, lodowatym głosem, uważnie lustrując chłopaka z góry, który powoli wstawał na równe nogi. Gdy się podniósł całkowicie, uniósł głowę wyżej, by jakkolwiek móc równać się z wysokim brunetem. Jego zachowanie wznieciło jeszcze większy ogień w jego sercu - Nawet nie próbuj mi wmówić, że było ich tylko dwóch. Gdyby tak było już dawno byś to zanegował

-Nie mam czasu! - prychnął - Muszę pomóc najpierw moim, a później dopiero możemy zająć się twoją sprawą. Nie rozumiesz, że oni tam giną! - gorączkował się.

Wykonał pierwszy krok.

A potem drugi.

Gdy już był na trzecim, został złapany za kołnierz jego ciemnego munduru i rzucony na ziemię jednym sprawnym ruchem. Nim zdążył się rozeznać w sytuacji i tym co się stało, nastąpił kolejny atak. Oberwał kopnięciem w twarz, że zająknął się z bólu i skulił na ziemi. 

-To nie była prośba - rzucił tylko Cole, szybciej łapiąc oddechy.

Nie ma czasu. 

Plundar go potrzebuje.

I przede wszystkim Kai.

Kucnął przed chłopakiem, który próbował doprowadzić się do porządku i sięgnąć do broni, leżącą nieopodal. Cole bez problemów chwycił ją i odrzucił gdzieś w kąt. 

-Więc odpowiadaj mnie, gdy pytam - jego głos był z pozory spokojny, ale tak naprawdę zawierał w sobie najgorszą odmianę furii. Tak ogromnej, że przeistaczała się w względnie opanowany spokój, niczym nadchodzący sztorm na oceanie, czekający tylko na to aż w końcu będzie mógł zebrać swoje żniwo. 

Do strażnika dotarło w końcu waga jego czynów, jak i jego towarzyszy.

Przyszedł czas, kiedy ponoszą konsekwencje. 


☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆


Otworzył drewnianą klapę w podłodze w jednym z pomieszczeń w kamienicy. Był w pokoju, będącym biurem. Było ono dosyć ciasne i raczej kiedyś pełniło inne funkcje niż teraz. Mimo to postanowione z jego zrobić przejście do więzienia, znajdującego się naprzeciw biurka. 

Jego ręce były pokryte krwią. Skóra zdarta na knykciach. 

Na dół prowadziły drewniane, dosyć skąpe schody. Zaczął po nich iść.

Po dwóch, trzech kolejnych uderzeniach pięścią w twarz chłopaka szybko wyśpiewał wszystko to co chciał. Miał podbite oko, rozwalone łuk i drżące palce. Oczy pełne niedowierzania i zwątpienia.

Każdy jego krok powodował skrzypienie, rozlegające się pośród ciemności. Owszem, znajdowały się lampy naftowe na ścianach, ale były one zgaszone. Na szczęście znalazł lampę, o której mówił strażnik. Pomagała mu rozświetlać mrok tego ciemnego miejsca, choć nic nie mógł poradzić na stęchliznę panującą wokół. Było duszno, a smród drażnił nozdrza. 

Czy właśnie złamał wiarę tego chłopaka w łowców? Zachwiał w wartości, którym był karmiony przez Zaskrońców? Dziwnie się z tym co zrobił. Żal i smutek nadal pozostały. Ale ten cały... szok, że był zdolny do czegoś tego ponownie, go przerażał. Zane zawiódłby się, gdyby go zobaczył. Jego tata by się zawiódł, a zwłaszcza mama. 

A gdyby się dowiedzieli, że nie czuje dużego żalu, że uważa, że to co zrobił było jak najbardziej słuszne... Zrozumieliby? On chce tylko pomóc swoim najbliższym. 

Nie chce stracić Kai'a. Modli się, aby wyszedł cało.

Zobaczył samego siebie w odbiciu kogoś innego. Zderzył się z ta samą nienawiścią, którą czuję do najemników. Zobaczył siebie oczami kogoś innego. I to było coś co go poruszyło.

Zaczął stawiać pierwsze kroki po kamiennej posadzce, rozglądając się wokół. Myślał, że zastanawia tutaj wiele klatek lub typowo więzienny wygląd, jaki zdarzyło mu się zobaczyć, lecz to miejsce nie przypominało w żadnym rodzaju humanitarne miejsce. Zapach przywoływał najgorsze skojarzenia, aż co niektórzy mogliby zwymiotować. 

Wykonał parę kroków w głąb. Ciemność pożerała dźwięki zewnątrz. Dlatego miało się wrażenie, że samemu się błąka wewnątrz. Wrażenie niemal jak w jaskini, w której byli niedawno. Piwnica nie była ogromnych rozmiarów i jeśli wierzyć słowom chłopaka, powinien gdzieś zastać przyjaciela. Im bardziej się posuwał na przód tym bardziej jego serce dudniło w rytmie przerażenia. Widział haki i kajdanki na ścianach. Czasami też zaschniętą krew. 

Na samym końcu korytarza zauważył sylwetkę. Niemal podbiegł w jej kierunku i zaraz przystanął, gdy światło padło na twarz osoby.

Łza poleciała po policzku Cole'a. Po niej zaraz następna.

Kucnął przy mężczyźnie niosącym imię Plundar. Jego stan prezentował się okropnie nawet pod słabym światłem. Może gdyby nie znał go tak dobrze, nie udałoby mu się go rozpoznać. Jego stan był porównywalny do stanu Amber. Tak samo zniszczone, dewastowane ciało i poturbowana twarz z przymkniętymi oczami. Brzuch był niemal siny od zadanych ciosów, a klatka piersiowa była zapadnięta. Na szczęście oprawcy nie pozbawili go ubrań, choć te prezentowały się mizernie. Ubrudzone, pokryte krwią. Wszystko to wyglądały na świeże obrażenia, ciało nie nosiły znaków wygłodzenia. To wszystko wskazywało, że musiał być tutaj minimum trzy dni. Ręce miał uniesione ku górze, a to wszystko za sprawą kajdanek przymocowanych do jego nadgarstków. Cole sięgał już po nie, by odpiąć przyjaciela, bo nie zamierzał zostawić go w tej norze. 

Nie wiedział jak on wraz z Kai'em przeniosą niepostrzeżenie cztery ciało przez miasto, które znienawidziło ich, a oni je. Musieliby załatwić jakiś transport albo ewentualnie spopielić ciała, a później spróbować pochować rzeczy związane z nimi, z którymi byli silnie przywiązanie i które zachowały cząstkę o nich samych. Dusze wtedy miałyby gdzie wrócić. Na razie ciężko było mu rozwiązać ten problem. Nie mógł wpaść na nic logicznego, a teraz w jego głowie krążyły tylko słowa o śmierci Plundara. 

Chciałby odłożyć ten problem na później, na bliżej nieokreśloną przyszłość, lecz to później usilnie trzymało się teraźniejszości.

Kiedy zajmował się próbą odepniecie przyjaciela, zauważył, że nie zrobi tego bez kluczy. Musiały zostać z pewnością na górze. Przeklął na samego siebie, donośnym ,,kurwa", że nie wpadł na to wcześniej.

-Cole? - usłyszał zachrypnięty słaby głos. 

Nie dowierzał z początku. Pomyślał, że to jakieś zwidy, ale gdy palce z pobrudzonymi od krwi paznokciami, poruszyły się delikatne wtedy przeniósł wzrok na twarz swojego przyjaciela, którą patrzyła na niego spod pół zamkniętych oczu. Zaraz je zamknął i przeniósł głowę na drugą stronę. Cole przykucnął bliżej niego, sprawdzając czy to nie urojenia jego umysłu, który doznał za jednym zamachem za dużo złych wrażeń.

-Chyba umarłem - wychrypiał cicho.

-Plundar, kurwa to ja! - odezwał się, łapiąc go za ramiona w geście czystej radości, jaką odczuł. Momentalnie jego uśmiech rozjaśnił się na jego twarzy.

Chłopak syknął z bólu i skrzywił się. Brunet szybko zabrał swe dłonie, wyraźnie zmartwiony, że nawet tak delikatny dotyk sprawia mu ból. Jego stan prezentował się i tak okropnie. Nie było żadnego skrawka jego ciała wolnego od ran. 

-Zabieram cię stąd - oznajmił stanowczo Cole, stając na równe nogi - Znajdę tylko klucze

-Czekaj - wysilił się na głośniejszy ton, a zaraz po tym kaszlnął głośno.

Cole powrócił na swoje miejsce.

-Ja umieram - oznajmił z smutkiem i jednoczesnym spokojem, jakby zdążył już pogodzić się z tą myślą - To tylko kwestia czasu...

-Co ty mówisz...? - powiedział z ledwością, niedowierzając jego słowom -  Przestań Plundar! - zaraz dodał z całą werwą, zaczynając powoli panikować - Znajdziemy ci dobrą szeptuchę po drodze lub lekarza i poskłada cię! Tylko cię uwolnię i - jego głos się załamał - I będzie okej...

-Cole, spójrz prawdziwe oczy - zrobił pauzę, bo każdy oddech był dla niego niebywale trudny. Za każdym wypowiedzianym słowem, coś szarpało w jego wnętrzu. Jego oddech był słaby i starał się nie brać głębokie wdechy - Nie dożyję żadnej podróży. Widzisz jak wyglądam...? Musieli mi złamać żebra...Płuca tak mi palą, nie mówiąc o całej reszcie

-Pierdolone bestie - wycedził, zaciskając palce na swoim przedramieniu - Dobrze, że Kai zabija ich po kolei. Niech uduszą się smakiem porażki

-Kai? - zdziwił się Plundar. 

-To chłopak - zrobił krótką pauzę, zastanawiając się nad doborem odpowiednich słów - Z którym podróżuję podczas misji. Zostałem tylko z nim. Z resztą nas rozdzielono, gdy przejście w jaskini się zawaliło

-U nas było podobnie. Przejście w jaskini się zawaliło i wylądowaliśmy w samym środku trikutnika. Później zgubiliśmy się i wylądowaliśmy tutaj - przerwał, ale po to by zebrać swe myśli do kupy i ułożyć je w coś sensownego - Można powiedzieć, że przez własną głupotę - westchnął.

-To tylko wyłącznie ich wina! - zbulwersował się - Tych drani, tych potworów

-Cole - wypowiedział jego imię z łagodnością, by ten uspokoił się - Nie mieliśmy przy sobie indyfikatorów i to nie przez zapomnienie, a przez zwykłe lenistwo - wzdycha - Uznaliśmy, że mają być to nasze wakacje bez żadnych zobowiązań, że nie chcemy być do czegoś zmuszani i ryzykować ponownie życiem podczas wolnego. Wiadomo, że to nasza powinność i pisaliśmy się na to, ale chcieliśmy choć raz nie być łowcami i przez jakiś czas nie musieć być odpowiedzialnym za nikogo innego. Przecież nawet najemnicy nie są nimi przez cały czas i mogą dobie odpocząć od obowiązków choć na chwilę...

-To dlatego myśleli, że jesteście najemnikami - powiedział bardziej do siebie - Zostawiliście indyfikatory

-Taaa... - przyznał niezadowolony z własnych czynów - Później zobaczyliśmy dziewczynę wiszącą na samym środku rynku. Chcieliśmy jej pomóc, ale sami skończyliśmy tak, jak ona. Teraz jak tak myślę to byliśmy obserwowani od samego początku i musieliśmy wzbudzać niezłe podejrzenia. Nie od dziś wiadomo, że wyróżniamy się znacznie - prychnął delikatnym śmiechem, a po chwili zaniósł się głośnym kaszlem. Cole był bezradny, choć wyciągnął do niego ręce, nie wiedział co z nimi dalej poczuć. Miał pustkę w głowie - Ale nigdy nie sądziłem, że za takie coś mogę skończyć tak jak teraz... Chociaż to i tak wina naszej głupoty i tego, że odrzuciliśmy naszą odpowiedzialność 

-Co się stało później? - zapytał drżącym głosem.

-Chcieli wyciągnąć od nasz informację. Nie wierzyli nam, gdy mówiliśmy im, że jesteśmy łowcami i, że na pewno nie jesteśmy nikim kto chciałby ich zguby, że trafiliśmy tutaj przypadkiem - przerwał na chwilę -  Znam historię Zaskrońców. Nie dziwię się, że teraz dmuchają na zimno skoro raz dali komuś kredyt zaufania i skończyli praktyczną autodestrukcją, ale teraz są inni. Bardziej manipulacyjni, mściwi i brutalni. Doskonale werbują młodych ludzi z tego regionu. Nie powodzi im się tutaj, co doskonale widać, a Zaskrońce zdobyli zaplecze finansowe, dzięki czemu wspomagają mieszkańcom, gdzie średnio nimi państwo się interesuje...Oni - urwał.

-Nie musisz kontynuować, Plundar - odezwał się - Pozwól mi pomóc. Przeżyjesz, obiecuję ci to. Tylko - 

-Torturowali mnie - zbył jego słowa, nie mając siły na próby przekazania mu prawdy. Chciał powiedzieć mu najważniejsze informacje nim skona. Chciałby uwolnić się od tego wszechogarniającego go bólu. Zaskrońce postarali się, by wszystko u niego nosiły najdrobniejsze nawet rany. Skutkiem ubocznym był krwotok wewnętrzny i złamane zebro. Jego serce biło coraz wolniej i wolniej - Musiałem widzieć jak wieszają Korgrana i Fungusa, bo myśleli, że to mnie złamie i spowoduje, że zacznę gadać... Mam wrażenie, że w pewnym momencie już przestało nawet o to im chodzić, a torturowanie mnie sprawiało im frajdę. Głównie dla jednego z nich

-Kim on jest? - rzucił z złością - Ten, który pastwił się nad tobą?

-Nie mam pojęcia. Nawet imienia nie znam czy twarzy. Miałem wtedy zakryte oczy

-Cole nie chce, abyś go ścigał - dodał zaraz głośno - Wystarczy, że już jednych sprawców ścigasz... To są konsekwencję naszych win. Nie oszukujmy się

-Ale nie na to zasługujecie!

-Dlatego mam do ciebie prośbę, ale nie przerywaj mi, dobrze? 

Brunet pokiwał głową na znak zgody.

-Gdzieś tutaj musieli skonfiskować nam nasze rzeczy... Zabrali topór Korgrana i kapelusz Fungusa. Ten, z którym się nie roztaje i śmiejemy się, że nawet pod prysznicem go ma - prycha ze śmiechu, ale to powoduje kolejny kaszel przez, który kaszle krwią. Jego usta są sine i zakrwawione - Zabili też Adama. Dla nich to był tylko głupi pająk - pierwszy raz jego głos znacznie się załamał. Cole chciałby go pocieszyć, ale ma wrażenie, że żadne słowa nie pomogą. Nie chce też przerywać przyjacielowi, tak jak obiecał - W moim domu znajdziesz kostki. Wiesz, które... Te, które pochodzą z mojego domu rodzinnego. Weź to wszystko i pochowaj. Spoczną tam nasze dusze. Wiem, że nie dasz rady nas przenieść gdziekolwiek, a nie chcę nawet jako dusza tutaj wracać - skrzywił się z obrzydzenia.

Cole otarł oczy, które zaczęły się szklić. Chce być silny dla umierającego Plundara, choć nie potrafi uwierzyć, że to naprawdę się dzieję. Miał nadzieję, że w mrokach piwnicy, chłopak nie widział jego oczu pełne łez, które próbował zdusić. 

-Niemożliwe... Pierwszy raz dane jest mi zobaczyć jak Cole Brookstone płacze - wysilił się na delikatny uśmiech, o który było trudno, ponieważ jego twarz w większości była opuchnięta i przekrwiona.

Cole parsknął krótkim śmiechem, ocierając łzy rękawem.

-Nie wiem o czym mówisz - powiedział ze smutną wesołością. 

Łez było co raz więcej.

Leciały jedna za drugą. Wszystkie ścierał ze swojej twarzy.

Chce powiedzieć, że na pewno to przeżyję, że zabierze go gdzieś gdzie go uleczą, ale gdy widzi jego stan i słyszy jak świszczy jego oddech, wie, że jego słowa będą czystym kłamstwem. To naprawdę kwestia minut albo i godzin nim odejdzie. Nie przeżyłby drogi do szeptuchy. Nawet nie wiadomo ile musiałby podróżować, by dojść do niej. Nie wiedzieli gdzie znajdowała się tutaj najbliższa. Mimo to, na pewno go tutaj nie zostawi. Po jego trupie.

-Cieszę się, że cię widzę - odparł zmęczonym głosem, ale jednocześnie radosnym.

-Ja...też... Mimo wszystko

-Kiedy byliśmy w jaskini... - podjął nowy temat - Nie byliśmy sami. Za ścianą był ktoś jeszcze, ktoś kto mówił o tobie i wspominał też o Kai'u. Na początku nie rozumiałem kim jest ten Kai, ale teraz rozumiem, że musi być to jeden z najemników, z którymi podróżujesz

-Jak to ktoś wspominał? - zdziwił się bardzo. Jedynymi osobami, które mogłyby rozmawiać o nim był Obcujący, bo wówczas znajdował się w jaskini, lecz przecież nie rozmawiałby sam ze sobą. Możliwe, że to wiły poszły z nim, choć wątpiłby, że zgodziłyby się na coś takiego. Te upiry nienawidzą zamkniętych przestrzeni.

Więc z kim mógłby tam być?

-Te ściany były tak cienkie... Kiedyś musiał być to jeden korytarz, ale nie ważne. Słyszeliśmy damski głos i jakiegoś chłopaka. Pytał się dziewczyny czy sobie poradzi z śledzeniem was przez tyle czasu, dopóki jakaś Amare nie wyzdrowieje. Wtedy ta dziewczyna, cholera nie mogę sobie przypomnieć jej imienia, ale odpowiedziała mu, żeby martwił się o siebie, bo to nie ona została rana. Cole na jakiej jesteś ty misji, że ktoś na was poluje?

-Sprawy bardzo się pokombinowały - przyznał z niechęcią - Ktoś mnie i Kai'a chce dopaść - wiedział, że to miało związek z niejakim Morro, ale naprawdę nie miał zamiaru martwić przyjaciela dodatkowo. Przecież dobrze zna Obcującego i wie jak bardzo jest niebezpieczny - Ale i tak nasza pierwotna misja jest najważniejsza tylko, że zostaliśmy my dwaj 

-Kto by pomyślał, że tak długo wytrzymasz z jakimkolwiek najemnikiem bez wzajemnego skoczenia sobie do gardeł - prychnął śmiechem, co kosztowało go to głośnym kaszlem i ogromnym bólem w klatce piersiowej.

-Nie wytrzymałem - uśmiechnął się pocieszająco w jego stronę, widząc jak bardzo cierpi od gwałtowniejszych ruchów - Oczywiście, że się z nim pobiłem i kłócę z nim za każdym razem

Jednak trzeba było przyznać, że kłótnie pomiędzy nimi zdarzały się coraz rzadziej i przybrały formę bardziej koleżeńskich przepychanek czy dogryzań między sobą. Cały jego stosunek do szatyna zmienił się nie do poznania odkąd wyruszyli na miejsce. Potrafi spojrzeć na niego z innej strony i czasami go zrozumieć. Mimo wszystko Kai nadal pozostawał dla niego zagadką, która chciałby rozwiązać. Gdy tylko jego myśli zawędrowały do jego osoby, ponownie zaczął się martwić o jego stan.

-Błagam nie rozśmieszaj mnie już więcej - wydusił z siebie z bólem, choć na jego twarzy błąkał się nikły uśmiech.

-Przepraszam - odpowiedział ze skruchą.

-Wybaczam - odparł - Tobie wybaczę wszystko 

To jakoś złapało jego serce z innej strony. Chwyciło jego wrażliwszą stronę i spowodowało, że wybuchnął płaczem. Tak to było ciężkie.

-Cole, proszę cię nie płacz - spróbował go pocieszyć, choć to przecież on powinien być pocieszany skoro znajduję się w tak niekorzystnym położeniu, z którego już nie wyjdzie. To pociągnie go na drugą stronę. Mimo to miał wrażenie, że czuł się lepiej niż sam Cole, który przez następne lata będzie przeżywał jego śmierć, jak i reszty przyjaciół. Chciałby dodać mu otuchy w ostatnich swoich chwilach, które zbliżają się nieubłaganie, wręcz wyczekuje je - Jest źle, ale będzie dobrze

-Umierasz - wyrzucił z siebie cicho.

-Spokojnie. Nie zostaniesz sam. Masz Vanię

-Znowu próbujesz mnie z nią zeswatać? - zaśmiał się przez łzy.

-Hola, hola... To był zawsze Fungus - zaczął się wybraniać. Jego głos był coraz słabszy - I Kai'a teraz masz

-Kai'a? - wypowiedział zaszokowany.

-Musiałeś go polubić skoro w całej naszej rozmowie nie narzekałeś na niego i nie plułeś na niego jadem

Może później bardziej zastanowi się nad jego słowami. Na razie musiał przyznać, że coś w tym było.

-Już pamiętam... - odpowiedział niemrawo - Zwrócił się do niej Harumi... Do tej dziewczyny, która ma was śledzić

-Dziękuje za informacje, Plundar 

Bo to co powiedział było naprawdę na wagę złota.

-I za wszystko - dodał zaraz, próbując jakkolwiek się uśmiechnąć.

-Też... Więc w takim razie mogę mieć do ciebie ostatnią, malutką prośbę...?

-Oczywiście - podarł oczy rękawem. Łzy nieco się uspokoiły.

-Czy mógłbyś mnie zabić...?


Żyję jakby co! Ale ostatnie dni to była miazga psychiczna i fizyczna przez, którą rozdział był opóźniony. Starałam się wam go zrekompensować długością tego, ale i tak przepraszam TT. Następnym razem powinien pojawić się już normlanie lub może i na dniach, bo jak następny rozdział wyjdzie mi krótki to go opublikuje szybciej. Ogólnie to mam maaaaaasę pomysłów na lavę i chciałam się zapytać co byście chcieli przeczytać po tej serii. Mam wrażenie, że z każdego gatunku mam jakiś pomysł na to. Nawet dla fanatyków historii, jeśli są tu jacyś xdd. Następnym razem podałbym wam kilka opisów fabuły, bo aktualnie mojego notesu z z nimi nie mam przy sobie, ale i tak kusi napisać coś lekkiego i niefantastycznego hmmm

Miłego dzionka kochani. Dziękuje, że jesteście <3






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro