Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ʀօʐֆʐǟʟǟłʏʍ ֆɛʀƈʊ .◦°˚°◦✬꧂☆

Kai i Cole nadal siedzieli na ziemi, kiedy to Zane chodził w te i we w te próbując się uspokoić. Szło mu to daremnie, sądząc po tym jak mamrotał do siebie i miał morderczy wyraz twarzy. Lloyd i Jay stali w niedalekiej odległości od pozostałej trójki i czekali na dalszy bieg wydarzeń. Głównie na to aż ich przywódca ponownie wróci do swojej niezachwianej oazy spokoju i cierpliwości. W tym stanie był naprawdę przerażający, ponieważ pierwszy raz widzieli go takiego, dlatego nie wiedzieli czego się spodziewać po nim. 

-Wy dwoje - wskazał na Garmadona i Walkera, zatrzymując się - Do kurwy nędzy, dlaczego ich nie rozdzieliliście? Nie po to wam kazałem iść dalej, abyście sobie tylko stali i oglądali. Gdybym wiedział to sam bym poszedł do nich, a wam kazałbym pomóc tamtej dwójce

-Cole zagroził nam, że nam też zrobi krzywdę - odpowiedział szybko rudzielec - Uważałem, że muszą sobie wyjaśnić same pewne rzeczy skoro od początku mają do siebie problem. Czasami bójki lepiej działają niż zwykła rozmowa. Mieliśmy już ich rozdzielać, gdy zobaczyliśmy, że poszło to za daleko, ale sam już to zrobiłeś

Zane wziął głęboki oddech i głośno wypuścił powietrze z ust.

-Dlaczego - zaczął lodowatym głosem zwracając się do siedzącej dwójki - się biliście? - obrócił się do nich, tak by stać na przeciw nich. Patrzył na nich z góry, nieprzystępnym spojrzeniem. Swoje ręce schował za plecy - Najpierw ty - wskazał na Cole'a. 

-Jedna dziewczyna wczoraj poprosiła mnie o pomoc w odzyskaniu jej brata z rąk topielca. Mówiła tylko o jednym i błagała, abym nie mówił nikomu. Powiedziała, że wtedy już nigdy nie odzyska brata - wytłumaczył spokojnie - To miała być szybka akcja. Wróciłbym na czas. Później, by wam powiedział wszystko. Tylko nie wiem dlaczego topielców było trzy, a ta dziewczyna wrzuciła mnie do rzeki - wzruszył ramionami - Zostawiła mnie, a w jej miejsce pojawił się on - burknął, pokazując ruchem głowy na szatyna. 

-Co dalej? - ponaglił go Zane'a.

-Dalej było tak, że on sobie stał bezpieczny i suchutki na brzegu rzeki, gdy ja walczyłem o życie z trzema topielcami, które próbowały mnie utopić - rzucił z ironicznym uśmiechem - Gdyby nie Jay i Lloyd leżałbym na dnie rzeki jedzony właśnie przez demony

-Kai, to prawda? - zapytał, a w jego tonie czaiły się niebezpieczne nuty.

Chłopak nie patrzył na nikogo. Miał spuszczony wzrok na trawę, którą zaczął skubać. Swoją wargę zagryzał, a sądząc po jego zmarszczonym czole czuł się zdenerwowany. 

-Kai, kurwa zadałem ci pytanie - warknął zniecierpliwiony. 

-Tak do cholery była to prawda! - zawołał, przenosząc swoje spojrzenie na lodowate tęczówki mężczyzny. Nie wytrzymał długo widząc jak Julian na niego patrzy i z powrotem spuścił głowę. Jego skubanie trawy stało się jeszcze bardziej nerwowe. 

-Ale dlaczego? - spytał już spokojniej - Dlaczego mu nie pomogłeś?

-Bo Kai się boi wody! - wtrącił się Lloyd, podchodząc bliżej. 

-Lloyd, kurwa zamknij się! - fuknął na niego szatyn, wstając powoli na równe nogi i rzucając mu ostrzegawczy wzrok. Zaczęli się mierzyć spojrzeniami. Blondyn nie zamierzał odpuścić. 

-Jak to się boi? - spytał zdziwiony Zane'a. 

Wszyscy zaczęli patrzeć na szatyna, doczekując się odpowiedzi. Ich twarze wyrażały zdziwienie i stały się łagodniejsze. Kai wyczuwał jak ich nastawienie się do niego zmienia w litość, jak zaczynają patrzeć na niego współczująco, choć jeszcze nie poznali całej prawdy. Nawet sam Cole, tak patrzył.

-Nie boję się - warknął. 

-Trauma po przebytych przeżyciach, gdy był młodszy - nie ustępował Lloyd w wyjaśnieniach - Nie wejdzie nigdy do zbiorników wodnych ani nie dotknie czyjeś mokrej skóry 

-Obiecałeś nikomu nie mówić - wycedził. 

-Nie pozwolę, by inni mieli cię za drania tylko, dlatego, że boisz się wyznać im prawdę - odparł twardo Garmadon - Będzie lepiej jak będą wiedzieć, choć tyle

-Kurwa, ale ja jestem draniem, okej?! - krzyknął, zaczynając odchodzić od reszty. Przemawiała przez niego desperacja, by przestali wierzyć słowom jego przyjaciela. Naprawdę nie zamierzał się tłumaczyć z jego przeszłości. Jeszcze będą doszukiwać się prawdy na własną rękę. Jego słaby punkt może mu przeszkodzić w pracy. Nie raz już to robił, ale kurwa, gdyby jego wrogowie się o tym dowiedzieli miałby przejebane. Łatwo można byłoby go pokonać, a kurwa nie chce stracić pracy, w której jest dobry i którą lubi. Już woli, aby uważali go za bezdusznego chuja bez hamulców, który tak nienawidzi Cole'a, że pragnął by umarł tragiczną śmiercią. A to nie była prawda - I tak, chciałem, aby Cole zginął, bo go nienawidzę! Zadowoleni!?

-Kai...- zaczął łagodnie Lloyd, próbując go uspokoić.

-Nikomu nie powiemy, jeśli o to się martwisz - odparł Jay. 

-Kurwa ja wam pokażę - zmierzał w kierunku rzeki, idąc tyłem tak, by mogli widzieć jego zdeterminowaną twarz z zerowym strachem. Strach czuł co prawda, ale zakopał go pod maską irytacji i gniewu - Wejdę do tej rzeki i wam pokażę! - obrócił się gwałtownie i z każdym krokiem zmierzał do brudnej wody bez żadnego wahania. 

-Kai to się źle skończy - próbował go zatrzymać Lloyd. 

-Zostaw go - polecił mu Zane, kładąc mu rękę na ramieniu - Sam musi sobie coś udowodnić 

-Nie rozumiem go czasem - westchnął. 

Szatyn znalazł się na uskoku, nie zatrzymywał się. Wziął głęboki oddech, zagryzł usta i szedł dalej aż na sam dół. Słyszał doskonale, jak woda obija się o brzeg, widział jej ciemny kolor. Zrobiło mu się niedobrze. Każda jego komórka ciała krzyczała, by zawrócił. Jego ciało alarmowało go o niebezpieczeństwie, do którego nieprzerwanie zmierzał. Wydawało mu się, że czas zwolnił bieg, gdy znalazł się raptem parę centymetrów od wejścia do wodnej toni. Musiał tylko przesunąć stopem i już by się powoli zanurzał. Krzyki dochodziły do jego uszu, ale nie było to krzyki jego towarzyszy, lecz rodziców z tego pamiętnego dnia, gdy oddali za niego życie. Robiły się coraz głośniejsze, krzyki przepełnione bólem i cierpieniem, gdy strzyga rozrywała ich ciała. 

Pociemniało mu przed oczami i zrobiło cholernie niedobrze. 

Natychmiastowo wycofał się w panice do tyłu, upadając na ziemię, ale nie przestawiając się oddalać od tej zdradzieckiej wody. Chciał znaleźć się od niej jak najdalej mógł. Miał wrażenie, że zaraz serce wyskoczy mu z piersi, a on sam się udusi. Nie potrafił złapać normalnie oddechu. Złapał się za miejsce, gdzie znajduje się w tej chwili jego rozszalały organ i próbował się uspokoić, nim straci przytomność z powodu niedotlenienia. 

-Hej, Kai- mówi do niego łagodnie i spokojnie Lloyd, który kucnął naprzeciwko niego - Jest już dobrze

-Przepraszam...Nie dałem rady... - odparł ciężko, a następnie schował ukrył swoją twarz pomiędzy dłońmi. 

-Nikt od ciebie tego nie wymagał - uśmiechnął się pocieszająco - Skup się na oddychaniu 

Pragnął się uspokoić, a najbardziej pragnął by te krzyki w jego głowie ucichły raz na zawsze.

Lloyd był z nim i mówił do niego spokojnie, dopóki ten nie unormował swojego oddechu i nie przestał się trząść. Kiedy to się stało usiadł obok niego i objął go ramieniem, przyciskając go mocno do siebie. 


☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆


Zane oraz Lloyd znalazł się przed drzwiami zapadłej chaty, która należała do Anastazji. Rozkazał Cole'owi zaprowadzić go do tej dziewczyny i wyjaśnić jej poczynania, a następnie ująć, by zaprowadzić ją do strażników, zajmujących się takimi delikwentami. Stanowiła zagrożenie dla innych skoro próbowała uśmiercić człowieka. Kto wie czy wcześniej tego nie robiła. 

W dalszej rozmowie wyszło, że to on spotkał ją na swojej drodze wraz z Jay'em i Lloydem. Nie była sama, ale jeszcze z młodszym od niej chłopakiem, który był całkowicie przemoczony i zmarznięty. Był bardzo podobny do drugiej dziewczyny i wyglądał jeszcze mizerniej od niej.

Poprosiła ich o pomoc. Zane nie mógł odmówić, dlatego polecił pozostałej dwójce pójść na przód. Kiedy usłyszała, że zmierzają w stronę rzeki zaczęła się dziwnie zachowywać. Wręcz błagała, by ich nie zostawiali oraz, aby nie szli w takim kierunku z obawy o ich życie. Mówiła, że zalęgło się tam gromada topielców i na pewno sobie z nimi nie poradzą. Mieli na sobie stroje łowców, oprócz Jay, który miał zwykły strój, a mimo to próbowała ich zawrócić. Musiała znać ich mundurowanie, każdy w tym kraju wiedział jak nosi się łowca i, że walczy z demonami. Unikała też odpowiedzi na pytanie ile jest demonów w rzece. Uparcie trzymała się wersji, że potrzebują wsparcia i nie dadzą rady sami. Zalała się łzami, gdy zobaczyła, że został z nią tylko Julian. Pomógł dziewczynie zanieść jej brata do domu i opatrzył mu rany. Dlatego właśnie później dołączył do chłopaków, jak widać w samą porę. 

Cole wraz z Jay'em pilnowali tylnych drzwi, aby przez nie nie uciekli. Kai znajdował się w podobnym miejscu co przywódca z tą różnicą, że bardziej na uboczu. Wolał go na razie osadzić na tyłach, bo nie był pewny czy da rady złapać dziewczynę w razie jej ucieczki. Nadal wyglądał, jakby nie doszedł do siebie w pełni i myślami był daleko.

Drzwi powoli się otworzyły i na ich nie pełną szerokość przez szparę wyłoniła się niepewnie blondynka, bacznie przyglądając się obu mężczyznom. 

-Nie zastaliśmy tam żadnych topielców - oznajmił na wstępnie Zane - Na razie mój towarzysz przeszukuje teren. Mogłabyś nam powiedzieć dokładnie, gdzie znajduje się ich siedlisko?

-A tak pewnie - odpowiada, otwierając drzwi na całą szerokość. Zaczyna się uśmiechać wymuszenie - Przepraszam myślałam, że to ktoś inny. Zapraszam do środka. Nie wypada tak rozmawiać na progu - przesuwa się robiąc im miejsce i przy okazji poprawiając swoją spódnicę

Wchodząc do środka rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu, gdzie unosił się zapach różnych ziół. Widać jeszcze próg do następnego pokoju z prawej strony. Na przeciw nich znajdują się drzwi, a w rogach pokoju znajduję się dwa łóżka. Jedno łóżko znajduje się blisko pieca kaflowego, na którym stoją garnki z parzącymi się roślinami. Obok niego na posłaniu śpi chłopak przykryty po same uszy kocami. W środku jest bardzo ciepło i wpada dużo światła przez otwarte okna. Panuje tutaj porządek. 

-Proszę siadajcie - pokazuje na dwa krzesła przy drewnianym, prostym stole. 

Lloyd zajmuje wskazane miejsce, a Zane nadal stoi, uśmiechając się delikatnie. 

- Widzę z bratem już lepiej - podchodzi do śpiącego chłopaka i przygląda mu się, oceniając czy aby na pewno śpi i czy nie będzie robił problemów, gdy będą łapać jego siostrę. Czuje na sobie jej nieufne spojrzenie. Oddala się od chłopaka i siada obok blondyna. Anastazja się na ro rozluźnia.

-Tak, dziękuje...za wtedy - dodaje zaraz cicho - Nie byłam sobą

-A widziałaś może jeszcze naszego jednego towarzysza? - zaczął udawanym zmartwionym tonem. Oczywiście dla Lloyda był to udawany ton, ale dla dziewczyny wydawał się bardzo realistyczny - Również wysoki jak ja z ciemnymi, długimi włosami. Na ubraniu miał symbol Mokosz. Zniknął dzisiaj nad ranem.  

-Niestety nie - podchodzi do pieca i zaczyna mieszać drewnianą łyżką napar. 

-Nie pamiętasz go? Coś mówił o rzece, a ty z bratem stamtąd szliście - dopytuje dalej. 

-Nie pamiętam, abyśmy przeszli na nieformalny ton, waćpanie - odparła twardo, marszcząc swoje czoło z niezadowolenia. Podeszła do szafki i otworzyła pierwszą szufladę. 

-Przepraszam - prychnął delikatnym śmiechem - Ale mam taki zwyczaj, że z mordercami się nie bratam - powiedział jak gdyby nigdy nic, opierając swoją głowę na ręce położonej na stole. 

Zapadła chwilowa napięta cisza. Woda zaczęła bulgotać w garnkach. Obaj czekali na dalszy ruch dziewczyny. Zane nie spuszczał z niego oka, a Lloyd przeskakiwał z jednej osoby na drugą. Jego ręka znajdowała się na mieczu w pochwie, gotowa by natychmiastowo chwycić za oręż. 

Wtedy to Anastazja chwyciła za nóż z szuflady i skierowała go w ich stronę, zbliżając się do swojego brata w geście obrony. W jej jasnych oczach czaiła się desperacja, zachowywała się jak zwierzę bez wyjścia, które będzie atakować aż do śmierci. Działała odruchowo, nie wytrzymując tego napięcia. 

Lloyd szybko podniósł się na równe nogi z mieczem w jednej ręce. Zane nadal znajdował się na tym samym miejscu co wcześniej nie poruszony. Gestem ręki nakazał Garmadonowi czekać, a drugą nadal opierał swoją głowę. Niewzruszony patrzył jak nóż jest machany w ich kierunku 

-Nic nie zrobiłam - warknęła.

-No tak nic nie zrobiłaś - powiedział spokojnie - Bo przyszliśmy w porę. Dziwnie tylko, że jak zobaczyłaś naszą trójkę zmierzających do rzeki z topielcami to nie uciekłaś. Ty nadal tutaj jesteś

Dziewczyna mocno zacisnęła swoje zęby, nie spuszczając swojej broni. 

-Proponuję, abyś nam wszystko wyjaśniła - zrobił krótką pauzę - Nie żebyś miała wybór, bo twój dom jest cały otoczony i nie odejdziemy stąd, dopóki nie dowiemy się wszystkiego, ale i tak proponuje mimo wszystko 

Z jej strony było nadal milczenie, ale wiedział, że rośnie w niej panika. 

-Może chciałabyś się przywitać z Cole'em - wstał powoli z krzesła - Jest tutaj - zaczął iść w kierunku tylnych drzwi. 

-Nie zbliżaj się! - syknęła ostrzegawczo, cofając się w stronę nadal śpiącego brata.

-Ja tylko do drzwi - rzucił, otwierając je. Za nimi nikogo nie było - Możesz powiedzieć ,,cześć" Cole'woi - wyszedł przez próg i zaczerpnął świeżego powietrza - Chłopaki, przyjdzie z kimś się przywitać -wszedł ponownie do środka, a za nim Jay z Brookstone'em, którzy zamknęli za sobą cicho drzwi. Julian zajął swoje miejsce, a Lloyd widząc to schował miecz i zrobił to samo co on. Nie było żadnego zagrożenia, jak było widać. 

Anastazja widząc Cole'a w jednym kawałku, upuściła z wrażenia nóż, który upadł na nierówną podłogę obok jej nóg. Zbliżyła swoje drżące ręce do twarzy i otworzyła swoje usta z wrażenia. Jej oczy się zaszkliły. 

Cole może nie był cały i zdrowy, ale z pewnością żywy. Na jego ciele było widać ślady po niedoszłej walce, a strój był cały brudy i w niektórych miejscach poprzecinany. Nos był opuchnięty, ale na szczęście Lloyd powiedział, że nie sądzi, aby był złamany. Na policzku miał siniaka, a lewy łuk brwiowy rozwalony. Jego kostki na nowo zostałe owinięte w opatrunek. Trzymał wyprostowaną sylwetkę i patrzył z góry na dziewczynę. 

-Jak ty żyjesz - wydusiła z siebie na jednym wydechu. 

Prychnął na to krótkim śmiechem, uśmiechając się z ironią. 

-Bardziej mnie zastanawia, dlaczego chciałaś mnie zabić - prychnął pogardliwie. 

-To nie tak- załamał się jej głos - Prze-przepraszam - i wybuchnęła płaczem.

-Ani?- zapytał nowy głos - Dlaczego płaczesz? 

Był to chłopak, który dotychczas twardo spał, ale na dźwięk płaczu siostry obudził się. Rozejrzał się po pokoju i kiedy ujrzał, że znajdują się w nim dodatkowe osoby, na dodatek wrogo nastawione jeszcze, podniósł się z łóżka z bojową miną. 

-Odwalcie się od niej - warknął, tracąc równowagę. Na szczęście szybko złapała go siostra i posadziła na łóżku.

-Leż. Jesteś osłabiony - zwróciła się łagodnie do brata. 

-Potrzebuje natychmiastowo wyjaśnień - wtrącił się do rozmowy Walker - Od rana nic nie jadłem, więc wyjaśnij nam dziewce z łaski swojej dlaczego próbowałaś zabić mojego przyjaciela 

-Nie jestem twoim przyjacielem - westchnął.

-Nikt cię o zdanie w tym momencie nie pytał - prychnął, zakładając ręce na piersi. 

-Jay - zwraca uwagę chłopaka Zane - Przestań być Jay'em na krótki moment 

Zdecydowanie jest nadal na nich wkurzony, dlatego Walker zamyka się natychmiastowo. 

-Więc słuchamy - mówi do dziewczyny mężczyzna - Dlaczego zostawiłaś Cole'a na pożarcie topielcom?

Dziewczyna przeciera swoje oczy palcami, próbując dojść do ładu. Chłopak kładzie pocieszająco rękę na jej ramieniu i patrzy na nią z troską. 

-To nasze rodzeństwo - odpowiada za nią. Anastazja podnosi na niego swój szklany wzrok, z które zaczynają znowu płynąc łzy. Jest wdzięczna mu za to, że on postanowił podjąć się wyjaśnień - A przynajmniej nimi było zanim nasza matka je utopiła - mówi z przykrością i bólem wymalowanym na twarzy - Była szurnięta i nieobliczalna. Spała z różnymi mężczyznami i była wobec nas agresywna. Pewnego razu...pewnego razu cała nasza piątka siedziała tutaj w domu, a ona przychodziła po każdego z nas i nie wracała z nimi. Nie odpowiadała, gdzie są. W końcu poszła po Ani, a ja ruszyłem za nimi, bo miałem źle przeczucie. Powstrzymałem ją przed utopieniem jej. Reszta naszych braci - urwał na moment - Pływała już martwa - wydusił z siebie ciężko.

-Po tym wydarzeniu nasza matka sprofanowała ich ciała, wrzucając do wody raz jeszcze, a następnie się powiesiła - kontynuowała za niego jego siostra, gdy nieco się uspokoiła. Jej zaczerwieniony wzrok wbity był w podłogę - Kilka dni później okazało się, że nasze rodzeństwo przemieniło się w topielców. Pamiętali nas i spędzaliśmy razem czas. Prosili nas, abyśmy zdobyli dla nich kogoś, kto umiliłby czas. Pytali czy sami nie chcemy być topielcami, przekonywali, że to takie fajne... Po kolejnej odmowie dorwali się do Antka. Błagałam ich, aby go wypuścili. Oznajmili, że wymienią się za kogoś, a potem wy przyszliście i tak jakoś wyszło

-Nie prosiliście kogoś o pomoc? - spytał Zane po dłużej chwili ciszy, jaka zapadła.

-Nie było kogo - wzrusza ramionami - Nie jesteśmy tu zbyt lubiani. Nie dość, że mamy pokrewieństwo z wariatką to jeszcze nasze rodzeństwo przemieniło się w topielców i sabotowaliśmy ich listy z prośbą o zajęcie się nimi przez łowców. Nie mieliśmy serca się ich pozbywać, kiedy było dobrze. No dopóki nie odbiło im - podchodzi do pieca i odkłada na bok dwa garnki. Woda w tym czasie zdążyła się nieco wygotować - Ja naprawdę nie chciałam ci zrobić krzywdy - przenosi swoje spojrzenie na krótki moment na Cole'a - Tylko nie wiedziałam co robić. Ja nie chciałam ich zabijać. W końcu to było kiedyś moje rodzeństwo 

-Weźcie mnie zamiast siostry - odparł pewnie Antek. 

-Proszę? - pyta zdezorientowana. 

-Bo tu przyszliście, prawda? Żeby ją wziąć pod sąd. W końcu złamała prawo

-No...- zaczyna Zane'a - Co prawda to prawda, ale-

-Chyba cię pojebało, że pójdziesz - fuknęła dziewczyna - To ja prawie zabiłam 

-Żeby mnie uratować - podnosi głos - Gdybym nie dał się złapać to by w ogóle nie było całej tej sprawy 

-Nie po to im groziłam nożem, aby tak zwyczajnie cię oddać - syczy, wbijając boleśnie swoim palcem w jego ramię na co się krzywi.

-Słuchajcie - woła białowłosy, podnosząc się z krzesła - Zamilczcie na chwilę

Anastazja odwraca się od brata, łapiąc się za nasadę nosa, robiąc przy tym grymas na twarzy. On również jest poirytowany, jak ona.

-Cole wypowiedz się ty. W końcu tu ty zostałeś zepchnięty do rzeki 

Każdy przenosi swoje spojrzenie na chłopaka, wyczekując niecierpliwie jego odpowiedzi. Ten przeczesuje swoje włosy ręką i wzdycha ciężko. 

-Jak dla mnie sprawa zamknięta i możemy iść dalej. Żyję? Żyję. Mogłem też pomyśleć i wyczuć jakieś zagrożenie. To też mój błąd, z którego później będzie głupio się tłumaczyć

-I nie zamkniecie mnie? - pyta podejrzliwie. 

-Ani nie słuchasz czy co. Mówią, że tak! - ożywia się chłopak, powoli wstając na równe nogi i podchodząc do bruneta i łapiąc go za dłoń. Zaczyna ją energicznie potrząsać nie mogą dać upustu swoim szczęśliwym emocjom - Nie wiem jak ci dziękować. Naprawdę nie chcemy nikogo krzywdzić, a moja siostra to dobra dziewczyna. Naprawdę!

-I tak bez haczyka? - dopytuje.

-Tak - odpowiada zdezorientowany, tym jak szybko się zmieniła sytuacja. Za nim tu weszli byli nastawieni na ostry opór i gonitwę, a tu zamiast tego zastali nieszczęśliwą historię dwójki rodzeństwa, którzy nie mają nikogo innego oprócz siebie. Przedtem ten chłopak miał mord w oczach, a teraz radośnie potrząsa jego rękę, dziękując - Zero haczyka, nic totalnie 

-Dziękuje - uśmiecha się szczerze i wdzięcznością. 

-Jest taka dobra, że idealnie byłaby dla ciebie nową żoną! - woła, wyszczerzając się jeszcze szerzej. 

-Co - rzuca bezmyślnie brunet. 

-Ucisz się w końcu - burknęła, zabierając go od bruneta i kładąc na łóżku - Te czekanie na mnie w zimnej wodzie źle ci podziałało na głowę

-No, no Cole ty amorze - odparł dwuznacznie Jay - Czyżby w końcu sprawił sobie panienkę?

-A ty nie miałeś się uciszyć przypadkiem? - prycha na niego. 

-Przyjmuje tylko rozkazy od Zane'a - rzuca śpiewająco. 

- Zane ty im powiesz, nie? - szepcze cicho w stronę mężczyzny Lloyd, co niestety nie umknęło uwadze dziewczyny.

-Co powiedzieć? - dziwi się.

-Topielców już nie ma - wyjaśnia szybko i bez owijania w bawełnę Julian. 

-O...- gaśnie jej uśmiech i sposępniała - Może...Może to i lepiej. Nikomu już nie zrobią krzywdy, przynajmniej 

-I może mieszkańcy przestaną nas aż tak nie nienawidzić - próbuje grać dobrą minę do złej gry Antek, ale mimo to nie udaje mu się ukryć szklanych oczu, które szybko przeciera. 

-Skoro o tym mowa - zaczyna Cole - Macie jakąś kartkę i pióro?


 ☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆


Cała grupa odjechała już i przestali być widoczni dla stojącej na końcu wioski Anastazji. Wpatrywała się w punkt, gdzie jeszcze niedawno ich widziała i myślała o tym co się wydarzyło na przestrzeni dwóch dni, nie mogąc uwierzyć, że wszystko tak dobrze się skończyło. Jej brat był cały, Cole również żył, a ona nie trafi pod sąd. Szkoda było jej tylko rodzeństwa i bolało ją, że straciła ich po raz drugi. Wiedziała, że stanowili zagrożenie i nie byli już jej braćmi jak za życia, ani sobą, ale mimo wszystko czuła smutek na sercu, myśląc o nich. Nigdy więcej ich nie spotka. Obrócili się w pył i nigdy nie dostąpią zaświatów, a to wszystko przez ich głupią, szaloną matkę. Życzy jej wszystkiego najgorszego. Mieszkańcy zadbali o to, by tak mściwa osoba, jak ona nie zamieniła się w jakiegoś potężnego demona. Zastosowali wszelkie środki, by została w ziemi, w której jej pogrzebano. 

Wolała, aby jej matka przemieniła w upira, by mogłaby go własnoręcznie ubić z zimną krwią, długo i boleśnie. Oby Weles tam bardziej się nią zaopiekował. Pewnie dla takich jak ona ma specjalne miejsce. 

Raz jeszcze otworzyła otrzymaną kartkę od drużyny i uśmiechnęła się do siebie, czytając ją. 


𝚂𝚣𝚊𝚗𝚘𝚠𝚗𝚒 𝚖𝚒𝚎𝚜𝚣𝚔𝚊ń𝚌𝚢 𝚆𝚒𝚎𝚕𝚣𝚢, 𝚒𝚗𝚏𝚘𝚛𝚖𝚞𝚓𝚎𝚖𝚢, ż𝚎 ł𝚘𝚠𝚌𝚢 𝚣𝚊𝚓ę𝚕𝚒 𝚜𝚒ę 𝚝𝚘𝚙𝚒𝚎𝚕𝚌𝚊𝚖𝚒 𝚣𝚊𝚕𝚎𝚐𝚊𝚓ą𝚌𝚢𝚖𝚒 𝚠 𝚙𝚘𝚋𝚕𝚒𝚜𝚔𝚒𝚎𝚓 𝚛𝚣𝚎𝚌𝚎, 𝚊 𝚝𝚊𝚔ż𝚎 𝚜ą 𝚗𝚊 𝚝𝚛𝚘𝚙𝚒𝚎 𝚙𝚊𝚗𝚘𝚜𝚣ą𝚌𝚢𝚌𝚑 𝚜𝚒ę 𝚠𝚒ł. 𝙳𝚣𝚒ę𝚔𝚞𝚓𝚎 𝚘𝚐𝚛𝚘𝚖𝚗𝚒𝚎 𝚣𝚊 𝚙𝚘𝚖𝚘𝚌 𝚍𝚕𝚊 𝙰𝚗𝚊𝚜𝚝𝚊𝚣𝚓𝚒 𝙲𝚑𝚘𝚍𝚠𝚒𝚔 𝚘𝚛𝚊𝚣 𝙰𝚗𝚝𝚘𝚗𝚒𝚎𝚐𝚘 𝙲𝚑𝚘𝚍𝚠𝚒𝚔 𝚠 𝚞ł𝚊𝚝𝚠𝚒𝚎𝚗𝚒𝚞 𝚣𝚊𝚍𝚊𝚗𝚒𝚊 𝚙𝚘𝚙𝚛𝚣𝚎𝚣 𝚠𝚜𝚔𝚊𝚣𝚊𝚗𝚒𝚎 𝚖𝚒𝚎𝚓𝚜𝚌𝚊 𝚜𝚒𝚎𝚍𝚕𝚒𝚜𝚔𝚊 𝚘𝚛𝚊𝚣 𝚙𝚛𝚣𝚢𝚐𝚘𝚝𝚘𝚠𝚊𝚗𝚒𝚎 𝚗𝚊𝚙𝚊𝚛𝚞 𝚠𝚣𝚖𝚊𝚌𝚗𝚒𝚊𝚓ą𝚌𝚎𝚐𝚘.


𝚉 𝚙𝚘𝚠𝚊ż𝚊𝚗𝚒𝚎𝚖
𝚉𝚊𝚗𝚎 𝙹𝚞𝚕𝚒𝚊𝚗, 𝚜𝚝𝚘𝚙𝚒𝚎ń 𝚙𝚒𝚎𝚛𝚠𝚜𝚣𝚢, 𝚙𝚊𝚝𝚛𝚘𝚗 𝙼𝚊𝚛𝚣𝚊𝚗𝚗𝚊
𝙲𝚘𝚕𝚎 𝙱𝚛𝚘𝚘𝚔𝚜𝚝𝚘𝚗𝚎, 𝚜𝚝𝚘𝚙𝚒𝚎ń 𝚍𝚛𝚞𝚐𝚒, 𝚙𝚊𝚝𝚛𝚘𝚗 𝙼𝚘𝚔𝚘𝚜𝚣



Zaczynał się nowy, dobrze obiecujący rozdział w ich życiu.


(Jak ta czcionka z listu też jest nie czytelna to jebnę i chuj nie wstanę XDDD)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro