☆꧁✬◦°˚°◦. օ ʀօɖʐɨռɨɛ, ɮęɖąƈɛʝ ȶʏʟӄօ ռǟ քǟքɨɛʀʐɛ .◦°˚°◦✬꧂☆
Siedemnaście lat temu, Bielmo
Najemnik nie zastanawiał się długo tylko od razu podszedł do drzwi i zaczął nasłuchiwać. Mimo, że wiedział, że nic niebezpiecznego tam nie będzie to doświadczenie nauczyło go, aby nigdy nie być czegoś pewien i zawsze zakładać wydarzenie prawdopodobne.
Zza drzwi wydobywała się cisza.
Nacisnął klamkę, jednocześnie trzymając lampę. Jego druga dłoń znajdowała się blisko schowanego małego sztyletu pod materiałem i w taki sposób wszedł do pomieszczenia, powoli stawiając kroki.
W środku pokoju, w jego koncie na łóżku znajdował się młodziutki, przerażony chłopczyk, który na jego widok jeszcze bardziej schował się w sobie. Milczał.
Najemnik rozluźnił się, a jego dłoń opadła luźno wzdłuż ciała. Światło uniósł wyżej i ku jego oczom pokazał się nie dużych rozmiarów zwykły pokoik, który ni jak przypominał sypialnie małego dziecka. Nie znajdowały się wokół zabawki, a kolorów było skąpo. Bardziej całe to otoczenie przypominało pokój przeciętnego, dorosłego człowieka.
-Hej - spróbował spokojnie, a mimo to przerażenie chłopca nie ustępowało.
Postawił kilka kroków bliżej, a to tylko sprawiło więcej strachu u młodego Gordona, który skrył się jeszcze bardziej pod kocem.
Najemnik westchnął cicho.
Nigdy nie był dobry w komunikacji z dziećmi , wręcz przerażał je zawsze tak jak teraz. Co się dziwić, gdy nawet jego uśmiech wyglądał na krzywy, a głos był niski i szorstko brzmiący. Nie chciał brać tej misji właśnie z uwagi na tak delikatny temat jak przemoc domowa wobec dzieci. Nie umiał się obchodzić z zdrowo psychicznymi dziećmi to i jak miał sobie poradzić z takim, które przeżyło z pewnością zbyt wiele jak na wiek siedmiu lat. Ale przełożyli dali mu tą zadanie, ponieważ przecież wiązało się z morderstwem, czyli tematem jego jednostki. Zgłoszenie o przemoc domową pojawiło się później i chciano je rozwiązać za jednym zamachem. Nawet trzeba było tak zrobić z czystej logistyki.
A mógł jednak poczekać na pozostałych. Może oni, by się lepiej sprawdzili z rozmową z niejakim Jaysonem. Głupie imię tak na marginesie. Cholernie mu się ono nie podobało. Nawet imieniem skrzywdzili własnego syna rodzice. Ale wracając, jego współtowarzysze również nie nadawaliby się do tego. Są również źli, a nawet gorsi w tym, dlatego musiał wykonać to on. W końcu był głównodowodzącym misji.
Ponownie podszedł bliżej, chłopiec objął się ciaśniej i schował głowę między kolanami. Nic dziwnego, że był przestraszony. Był środek nocy, w pokoju ciemno, nie licząc nijakiego światła lapy, najpierw słyszał odgłosy szamotaniny, a następnie jakiś zamaskowany człowiek przychodzi do niego i zbliża się do niego z niewiadomych powodów.
Musiał sobie przypomnieć te rady od niejednych koleżanek, jak radzić sobie w takich sytuacjach. Jak to dobrze, że wtedy słuchał tych wszystkich porad. Zawsze mówią, przezorny zawsze ubezpieczony.
Stanął może metr od niego, a następnie kucnął, by jak najbardziej zrównać się z nim poziomem. Lampę położył na łóżku. Blask światła odbijał się w jego ciepłych oczach.
-Jestem tu, aby ci pomóc - poinformował go, starając się brzmieć na godnego zaufania i przyjaznego. Nawet mu to wyszło - Już się nie musisz bać. Ja...nic ci nie zrobię. My to znaczy my. Mam kolegów
Milczał.
W pewnym momencie pomyślał, aby przestraszyć go rodzicami, że jeśli nie pójdzie z nim to będą na niego źli. Na szczęście szybko zaniechał ten pomysł i zganił siebie w myślach za taka głupotę. Musi wykrzesać z siebie więcej empatii. Wiadomo w tej pracy o to trudno, gdy masz do czynienia z kanaliami, ale jednak intropatia też jest konieczna.
"Dzieci są jak plastelina. Do pewnego momentu lepisz je jak chcesz. Myślą stosunkowo prostolinijnie"
Przypomniał sobie słowa jednej z jego koleżanek, kiedy to po nieudanej próbie pocieszenia dziecka zawiódł. Nie potrafił uspokoić płaczącego dziecka, bo się przewróciło. Płacz dla niego był irytujący, a jeszcze bardziej irytujące było to, że nie przestawało płakać.
No tak, dzieciak widział w nim zagrożenie, ponieważ był najemnikiem. Jego rodzice najpewniej wpoili mu nienawiść do tej gildii, dlatego czuje się jeszcze bardziej przerażony, jak i może zagubiony, nie wiedząc co ma robić. Pewnie boi się, że jego rodzice ponownie coś mu zrobią za niesubordynację. Dlatego czeka, pogodzony z faktem dokonanym. Nawet nie próbuje uciec.
Najemnik nie jest pewny w jakim stanie fizycznym się znajduje. Skrył swoją twarz i okrył się szczelnie kocem. Widział tylko rude kosmyki.
-Możesz mi zaufać. Ja ci ufam - oznajmił - Może się mnie boisz, bo nie widzisz mojej twarzy, oprócz oczu rzecz jasna - wysilił się na zabawny ton. Przestał kucać, a usiadł po turecku na podłodze - A rodziców twoich już nie ma i już więcej ich nie zobaczysz
Jayson poruszył się i delikatnie uniósł swoją głowę, nieśmiałym wzrokiem patrząc na najemnika. Jego niebieskie oczy wyrażały głębie smutki, ich blask przebijał się przez ciemność. Potem spuścił spojrzenie na swoje ręce, trzymające coś z całych sił.
-Będą źli jak przyjdą... - szepnął niemal bezgłośnie, a znaczenie słów usłyszał najemnik tylko dlatego, że wokół panowała cisza - Będą źli ze rozmawiam... - mocniej zacisnął ręce na trzymanym przedmiocie. Trudno było dostrzec co tam było z perspektywy mężczyzny.
-Nie będą, a nawet jeśli to i tak ich gniew nie dosięgnie ciebie. Będą daleko, daleko
-Dobrze - odparł cicho i bez cienia jakiekolwiek radosnych emocji.
-Będziesz musiał ze mną pojechać i tymczasowo zamieszkasz w nowym miejscu, dobrze? - wstał i ruszył w jego stronę, zabierając ze sobą lampę. Chłopak jeszcze bardziej przykleił się do ściany - Będzie lepiej ci tam niż tutaj. Nie możesz tutaj zostać sam - próbował go przekonać. Usiadł na łóżku blisko niego i przez chwilę nic nie mówił. Światło dał między swoje nogi. Spojrzał na to co trzymał w dłoni i dopiero z tej odległości zdał sobie sprawę, że jest to zegarek na ręce - Twój? - zagadnął.
-Taty, ale go nie chce - wydusił z siebie, przecierając dłońmi szkiełko.
Najemnik przeniósł wzrok z przedmiotu na jego opuszczoną twarz i wtedy ujrzał zadrapania na policzku. Wiadomo przez kogo zadane.
Skurwiele.
-Mogę go zobaczyć?
-Jest dla mnie cenny...
-Też mam ceną rzecz. Czy jeśli ci ją pokażę dasz mi zobaczyć twoją? - uśmiechnął się, ale i tak nie było tego widać. Dziecko zastanawia się dłuższą chwilę, a następnie kiwa głową na znak zgody.
Teraz to sam najemnik zastanawia się nad swoim pomysłem i jego słusznością. Kalkuluje ryzyko, sprawdza otoczenie, w którym są tylko oni i nikt więcej. Dochodzi do wniosku, że nic złego się nie stanie. Prawdopodobnie nigdy po zakończeniu tej misji się już nie spotkają, a pamięć bywa ulotna, a on się zmieni na przestrzeni lat, tak samo jak ten chłopak.
Sięga dłonią do swojej maski, zatrzymuje dłoń.
Waha się. Taki naturalny odruch. Bierze głęboki wdech i zdejmuje maskę, odkrywając swoją twarz. Dziwnie się czuję z tym, jak patrzy na niego. Na pewno jest zaskoczony, ale widzi coś jeszcze w tym. Pewien błysk nikłej radości. I już wiedział, że to był dobry ruch.
Miał czarne włosy po bokach bardzo krótkie. Reszta falowała mu na głowie, z kosmykami spływającymi mu na czoło. Zaczesał je do tyłu. Twarz jego o ostrych rysach była ogolona. Był już po trzydziestce i to odzwierciedlało się w jego wyglądzie.
Nim zdąży coś powiedzieć, widzi jak chłopak wystawia dłoń z zegarkiem. Wpatrzony jest w brązowe oczy najemnika i nic nie mówi, a za to uśmiecha się nieśmiało.
Mężczyzna bierze delikatnie przedmiot i zaczyna go oglądać z każdej strony. Niczym specjalnym się nie wyróżniał od wielu modeli jakie widział. Był prosty i nie wyglądał na stary.
-Sam go naprawiłem - oznajmia dumnie.
-Jestem pod wrażeniem - przyznaje się, starając się, by jego uśmiech nie wyglądał na krzywy, jak to zazwyczaj miało miejsce. Na szczęście przyszedł mu naturalnie i aż miło było patrzeć na niego - I to jeszcze w takim wieku. No, no, no będą z ciebie ludzie - uśmiech Jay'a poszerza się jeszcze bardziej. W końcu ktoś go docenił jak zawsze o tym marzył. Nareszcie poczuł się bezpiecznie przy kimś
- Ale zegarek powinno się nosić na ręce - rzuca rozbawiony.
-Tato, by mnie za to zbił - wyjaśnia cicho - Miałem go wyrzucić
-Nie przejmuj się już nim. Teraz trafisz do lepszego miejsca. Ja już o to zadbam
I zakłada zegarek na jego prawą rękę. Zapina go na ostatnią dziurkę, a mimo to nadal jest bardzo luźny i porusza się w przód oraz tył. Zwyczajnie jest nieprzystosowany do tak małej dłoni dziecka.
-Gdzie pójdziemy? - pyta.
-Na razie do naszego powozu. Poznasz moich kolegów i nie daj im się przestraszyć. Troszeczkę są...- normalnie odparłby, że zjebani, ale raczej nie powinien używać takich słów przy dziecku - Głupi
-Okej - zgadza się bez problemów i schodzi z łóżka, zostawiając koc - Będziesz ze mną wtedy?
-Pewnie, ale zakryję swoją twarz, tak jak wcześniej. Dlatego nie pomyl mnie z resztą. Zgoda?
Jayson zgadza się kiwając głową, uśmiechając się przy tym.
-I pozwól, że będę do ciebie mówił Jay - wstaje - To o wiele lepsze imię niż te, które masz
-Jay - wymawia je - To zdrobnienie przecież... Fajne - raduje się - Jeszcze tak do mnie nie mówili - chwyta niepewnie dłoń mężczyzny.
Zdarzyło mu się spróbować tego samego z rodzicami, zwłaszcza w chwilach, gdy zwyczajnie ich potrzebował. Odpychali go z odrazą i krzyczeli na niego, że ma przestać się bać. Oduczył się tego nawyki i starał się nie za blisko do nich podchodzić, by ponownie nie oberwać lub ich nie zdenerwować. Teraz ponownie zapragnął to zrobić, zwłaszcza, że nie wiedział, co się stanie z nim dalej.
Mężczyzna go nie odepchnął. Mocniej złapał jego chude palce i uśmiechnął się, by dodać mu sił.
Odstawili rodziców Jay'a do więzienia, gdzie mieli czekać na rozprawę sądową. Nie wiedzieli, że podróżują z własnym synem na tym samym wozie. Tak samo jak on sam. I tak by wiele nie zdziałali, będąc nieprzytomnymi. Jay podczas tej podróży nie odstawiał na krok najemnika, co dawało pole do żartów dla pozostałej dwójki. Próbował zbywać ich i ignorować ich suche docinki, czasami rzucał też poważniejszą groźbą, ale to tylko na chwilę ich to uspokajało. Odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy w końcu się rozstali, a jego współtowarzysze poszli pozałatwiać papierkową robotę.
A jemu zostało przydzielone odstawienie Jay'a do najbliższego domu dziecka. Zdziwił się tym, bo nie było tego w planach, ale jego przełożeni rozkazali mu się tym zająć, ponieważ ośrodek znajdujący się w Bielmie był przepełniony. Następny znajdował się kilka dni drogi i może gdyby nie ta sytuacja to obydwoje, by się tak nie przywiązali do siebie.
-To jest twój nowy dom - oznajmił Konrad, ściągając Jay'a z konia na ziemię - Podoba ci się?
Chłopiec spojrzał na budynek z czerwonej cegły, całkiem dużych rozmiarów i otoczony czarną wysoką bramą. Był ładny i zadbany. Nie wyglądał ponuro, a przyjemna letnia pogoda dodawała jemu uroku.
-To twój? - zapytał - Po co ci taki wielki
A no tak.
Obiecał mu, że go przygarnie. Tak to jest jak przygarniasz straumatyzowane dziecko, które potem nie potrafisz uspokoić i obiecujesz mu coś bez pokrycia, aby tylko było mu lepiej, choć na chwilę. A teraz czekała konfrontacja z kłamstwem.
-Nie to nie mój - mówi ostrożnie - Ja muszę coś po załatwić jeszcze...
Jay przenosi swój wzrok z budynku na twarz mężczyzny. Musi zadzierać mocno głowę, bo jest od niego o wiele wyższy. Dzisiaj ubrał strój cywilny i doskonale można było zobaczyć jego zmęczone oblicze po podróży.
-A wrócisz?
-Ja... - urywa. Szuka dobrych słów, nie chcąc go zranić - Tutaj znajdą ci dobry dom. Lepszych ode mnie. Obydwojga dobrych ludzi, którzy cię wezmą
-Miałeś być to ty... - odparł z smutkiem. Jego oczy zaczynają się szklić - Obiecałeś. Przecież obiecałeś
-Wiem, ja to naprawdę wiem - próbuje go uspokoić. Jednak jak wiadomo, jest w tym fatalny. I jak on ma sobie niby poradzić z wychowaniem dziecka? Jego specjalizacja to odbieranie życie, nie wychowywanie. Kuca naprzeciwko niego i kładzie swoją dłoń na jego ramieniu - Muszę coś zrobić. Coś bardzo ważnego. Pamiętasz jak opowiadałem ci o mojej pracy?
-Tak - pociąga nosem i ociera oczy nim jakaś łza ucieknie.
-Dlatego wiesz, że to niebezpieczna praca i muszę złapać wszystkich złych ludzi, by wszystkim lepiej się żyło
-I wtedy wrócisz po mnie? - pyta z nadzieją. Boi się zostawiać sam.
Nie chce mówić tak bo byłoby to kolejne fałszywe kłamstwo , a jednocześnie nie chce, by dał mu odejść. Z każdą chwilą jest coraz ciężej i faktycznie zaczyna się zastanawiać nad przygarnięciem go, co byłoby błędem. On potrzebuje rodziców, którzy będą mieć dla niego czas, a on całkowicie poświęca się pracy. Musi myśleć racjonalnie, a nie głupim przywiązaniem.
-Kiedyś - mówi, choć wie, że to jest ich ostatnie spotkanie. Wie, że nie powinien go karmić złudną nadzieją i sprawiać, że będzie na niego czekał w nieskończoność, ale nie wie jak inaczej to zrobić - Ale nie wiem kiedy. To może trwać bardzo długo, bo złych ludzi jest bardzo dużo, a ja mam mało czasu
-To ci pomogę! - ożywia się - Zostanę najemnikiem jak ty i będę najlepszy! Razem będziemy pozbywać się złych ludzi!
Śmieję się na to krótko. Jakoś nie potrafi sobie wyobrazić go w tej chwili jako najemnika. W jego oczach wygląda za niewinnego i zbyt kruchego. Nie każdy ma predyspozycje do tego.
-Wiesz jak mi pomożesz?
Kręci głową przecząco.
-Będąc szczęśliwym
-Nie rozumiem - dziwi się przez co wywołuje prychnięcie śmiechem u drugiego. Urocze to według niego.
-Ludzie ode mnie przyjdą po ciebie, aby się tobą zaopiekować - kłamie, ale razem w to zaczynają wierzyć - Pójdziesz z nimi i nie będziesz sprawiać problemów. To dobrzy ludzie. Będziesz z nimi, a później będziesz mógł robić co chcesz w przyszłości
-A potem wrócisz? - dopytuje dalej, nieprzekonany do tego pomysłu.
-Wrócę, ale nie czekaj na mnie. Obiecujesz, że nie będziesz czekał?
-To głupie! Mówiłeś co innego nie dawno! Dlaczego zmieniłeś zdanie? Zrobiłem coś nie tak?
-Nie. Wszystko z tobą w porządku - zaczyna spokojnie nim ten całkowicie wpadnie w panikę - Obowiązki wzywają. Siła wyższa rozumiesz?
-Nie - burknął.
-Obiecałem ci, że cię wezmę, ale nie wiem kiedy, bo nie znam przyszłości. Nie ja tworzę dolę
Jay przeciera oczy szybkimi ruchami. Boi się nadal płakać, że za to mu się oberwie. Choć Konrad ani razu nie postąpił jak jego rodzice to mimo wszystko i tak się obawia, że go tym zirytuje lub jakąkolwiek inną rzeczą.
-Dobra - odparł - Posłucham się ciebie, jak mi obiecasz, że kiedyś się jeszcze spotkamy
-Umowa stoi - uśmiecha się, próbując dodać mu otuchy, lecz Jay nie odwzajemnia uśmiechu.
Podnosi się z ziemi, podchodzi do konia, aby odłożyć wszystkie rzeczy chłopaka. Kiedy ściągnął wszystko, co było jedną dużą torbą, zobaczył, że rudzielec na wyciągniętej dłoni w jego kierunku trzyma zegarek. Ten sam, który mu nie dawno założył na ręce.
Wygląda na zdziwionego i już ma go pytać o to, ale Jay szybko mu wyjaśnia.
-To moja najcenniejsza rzecz - wyjaśnia rzeczowo, spoglądając na przedmiot z melancholią - Chciałem ją dać zawsze tacie...Dlatego daje ci ją - zachęca go ruchem ręki, aby ją wziął.
-Powinneś ją zostawić. Nie mogę ją przyjąć
-Weź ją, bo inaczej ci nie zaufam - denerwuje się - Dzięki temu nie zapomnisz o mnie i wrócisz
-Ale nie wróciłeś - dokańcza Jayson, mający lat szesnaście.
Siedzi na łóżku w pokoju należącego do właściciela lokalu z zegarkami, gdzie spotkał właśnie Konrada. On również się tutaj znajduje, siedzi na krześle na przeciwko niego, choć chciał wyjść, gdy tylko zjawiła się szeptucha, by sprawdzić stan Jay'a. Stwierdziła ona, że doznał szoku, a tak po za tym wszystko u niego est w normie i zaraz się wybudzi. Zaraz po tej diagnozie, chciał wyjść. Niestety nie zdążył tego zrobić nim chłopak się obudził. Zatrzymał go, domagając się odpowiedzi do całej sytuacji i do tych nagłych wspomnień, które zalały jego umysł. Nadal był zagubiony, a wszystko wymieszało mu się w papkę bez ładu i składu. Potrzebował kogoś kto mu to uporządkuje.
Starszy mężczyzna zostawił ich samych, by mogli porozmawiać. Jay naciskał na wyjaśnienia i udało mu się doprowadzić do tego, że mu opowiedział. Dosyć niechętnie. co prawda, ale opowiedział. A im więcej mówił tym więcej pojawiało się obrazów do historii, które powoli, bardzo powoli nabierały sensu.
A mimo to i tak nie rozumiał, dlaczego one są, dlaczego wszystko zapomniał. Co prawda zawsze go to zastanawiało, dlaczego nie pamięta z pierwszych lat dzieciństwa. Dla niego ten okres zawsze był czarną pustką, ale jego rodzice powiedzieli, że to całkiem normalne. Wyjaśnili, że dzieci nie pamiętają tego okresu, ponieważ mózg nie zapamiętuje tak dobrze informacji, ani wspomnień, że oni sami ledwo pamiętają wczesne dzieciństwo. I to miało sens, ale już mniej miało sensu te nagłe informacje czy odczucia nie wiadomo skąd w jego głowie. Na przykład bał się krzyków lub jak ktoś podnosił na niego głos, choć to było przecież nielogiczne, ponieważ jego rodzice nie darli się na niego nigdy. Jeszcze jako przykład było to, że nie ucząc się nic na test łowców, znał wszystkie odpowiedzi, a nawet nie otworzył do niego książki. Ba, nawet nie wiedział, że jest jakikolwiek test, a mimo to pisał go świetnie, co nie raz irytowało Cole'a, że on musiał wkuwać cały dzień to wszystko, a sam Jay, nie ucząc się pisał tak samo dobrze jak on.
Ale potem co usłyszał od Konrada. Nabrało sensu. Tylko dlaczego mimo to o wszystkim zapomniał?
-Ale też nie całkowicie poszedłem - zaprotestował - Przez chyba miesiąc obserwowałem tych twoich nowych opiekunów czy, aby na pewno są zdrowi na umyśle. Dopiero później ruszyłem w swoją stronę
Jay nic na to nie odpowiedział,
- Jesteś zły? - zapytał bez nerwów - Że cię nie wziąłem, choć miałem? Nie byłbym dobrym opiekunem. Zwyczajnie mnie nie ma prawie w domu, a o wychowaniu wiem nic. Wolałem, abyś był w lepszym miejscu z kochającymi rodzicami niż z takim gburem jak ja. A nie chciałem przychodzić, aby ci nie przypominać niepotrzebnie o przeszłości
-Nie jestem zły - odparł spokojnie - Przecież ta decyzja nie sprawiła, że było gorzej. Moje życie było lepsze od tego poprzedniego - szybki i nagły błysk wspomnienia, gdy leżał u stóp ojca, po tym gdy ten go uderzył. Poczuł jak strach chwyta go za serce i jak robi mu się nie dobrze. Odpędził ten obraz, skupiając się na tym, co tu i teraz - I to dzięki temu, że zainterweniowaliście
-To nie byliśmy - kręci delikatnie głową - My tylko wykonywaliśmy swoją robotę. To była praktykanta szeptuchy, która zajmowała się tobą po tym, gdy rodzice - chrząknął - Przesadzili z przemocą. Pamiętasz ją może?
Próbuje sięgnąć pamięcią do czegoś co pasowałoby do opisów podanych przez Konrada, ale w głowie ma pustkę, taką samą jak jeszcze nie dawno.
-Nie pamiętam ich - westchnął - Ja w ogóle nawet nie rozumiem dlaczego nic nie pamiętam. Nawet ciebie. W głowie mam jakieś strzępki obrazów i rozmów - złapał się za głowę - Jest taki chaos
-Spotkałem się z czymś już takim. To taki mechanizm obronny mózgu na doznane krzywdy. Zwyczajnie, jak go przerasta coś to odcina się od wspomnień, by uratować naszą psychikę
-Dobra, ale dlaczego ciebie też zapomniałem? - dziwi się, przybierając zdezorientowaną minę.
-Najwyraźniej byłem też dla ciebie niesamowitą traumą - parska śmiechem.
-Jesteś głupi - rzuca, mrużąc swoje oczy z niezadowolenia, a ten wybucha krótkim śmiechem.
-Mimo wszystko i tak lepiej, abyś nie przypominał sobie wszystkiego - poważnieje - Prawdopodobnie, gdyby nie to poznanie to nigdy byś sobie nic nie przypomniał
-Nie żałuję - odpowiada pewnie - Przynajmniej już wiem dlaczego nic nie pamiętałem i skąd się brały te wszystkie dziwne odczucia
-Mimo i to i tak bym wolał, abyś nie pamiętał tych wszystkich okropieństw - wzdycha.
-I co teraz zrobisz? Znowu wyjedziesz z nadzieją, że może mój mózg zapomni? - prycha.
-Rozgadany się zrobiłeś - skomentował z delikatnym uśmiechem uznania - A kiedyś byłeś taki uroczy
-O bogowie - wzdycha zirytowany - Brzmisz jak moja matka
Prycha na to śmiechem.
-Zostanę - informuje go zaraz - I tak muszę odnaleźć zbiega, który ukrył się w tym mieście, więc trochę jeszcze będziesz widział moją mordę
-Chętnie ci pomogę - oferuje z pewnym uśmiechem - Znam to miasto jak własną kieszeń. I z zegarkiem też ci pomogę - wskazuje na jego nadgarstek, gdzie znajduje się wspomniana rzecz. Konrad automatycznie spogląda na zużyty przez bieg czasu zegarek.
-Zgoda, ale ostrzegam, że jestem nieznośnym gościem
-Już z jednym takim się zadaję - macha na to ręką - Mam już doświadczenie w takich jak ty
-Dziękuje uspokoiła mnie ta informacja - prycha - A ty kim w końcu zostałeś?
-Uczę się na łowcę - rzuca - Co jest? - pyta zaraz, gdy widzi dziwny wyraz twarzy mężczyzny, będącego jednocześnie zaniepokojony i zdziwiony tym faktem.
-Po prostu jestem w szoku, bo nie sądziłem, że pójdziesz wytyczoną przez twoich biologicznych rodziców drogą
Zrobił dokładnie tak jak chcieli, tak jak zawsze mu rozkazywali i cisnęli go, aby przykładał się do nauki. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jego wewnętrzy przymus, aby zostać łowcom wynikał tylko przez jego tyranów, którzy oczekiwali tego od niego. To nie była jego wola, to była wola jego strachu.
Nie wiedział dlaczego czuje, że musi nim zostać. Myślał, że robi to dla swojej ukochanych rodziców, by mieć pewność, że nie będzie problemów w znalezieniu miejsca do lekarza czy szeptuch, że zawsze będą mieć pierwszeństwo przed innymi, by wyleczyć ich zdrowie, a zwłaszcza zdrowie swojej mamy.
A to nie robił dla nich, czy dla samego siebie.
Tylko dla tych potworów, którzy myśleli wyłącznie o własnych zyskach.
Nie czuł ekscytacji ani powołania do tego. Czuł za to konieczność. Zaś jego wzrok pełen podziwu zawsze wędrował w stronę najemników. Szanował ich odkąd pamiętał.
Kolejna informacja spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Przytłoczyła go jak wszystkie inne.
Poczuł się zwyczajnie źle z samą sobą.
Popełnił ogromny błąd. Czuł to każdą komórkę ciała, jak bardzo zmarnował czas, by spełniać ambicje jego popierdolonych rodziców. Czemu on to zrobił?
Jest mu zwyczajnie źle z samą sobą. Kurewsko źle.
I teraz pytanie brzmi
Co z tym faktem zrobi?
☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆
Aktualnie, Himmler
-Potem Konrad pomógł mi przenieść się z jednej gildii do drugiej, dzięki czemu szybko i sprawnie to poszło - kontynuował Jay - I nawet, gdy wykonał misję to został nieco dłużej w mieście. I potem, i potem to w sumie wiesz co dalej
-Dlaczego nie przyszedłeś od razu mi o tym powiedzieć? - zadaje ze spokojem pytanie - Co tobą kierowało, Jay?
-Wstyd, a co innego - prycha - Byłem zwyczajnie zagubiony i chciałem dowiedzieć się więcej o samym sobie, dlatego w tamtym okresie się tak mało widzieliśmy. Sam przygotowywałeś się na testy i nie miałeś czasu. Po prostu - nabiera powietrza do płuc, a następnie je wypuszcza - Było mi głupio i czułem się źle sam ze sobą i z faktem, że urodzili mnie mordercy. Jak widać, nie daleko pada jabłko od jabłoni, heh - śmieje się bez cienia rozbawienia, z smutnym uśmiechem, który ściska serce Cole'a. Zrozumiał nawiązanie do tych samych słów, które nie raz on sam rzucał z nienawiścią w ich stronę. Pierwszy raz poczuł, że przesadził z słowami w ich kierunku - To nie tak, że ci nie ufałem... Ja sam nie wiedziałem, co zrobić bym poczuł się lepiej. Do teraz w przypadkowych momentach przypominam sobie coś z tego okresu, choć nigdy w moich wspomnieniach nie widać twarze ,,tych rodziców" - podkreśla to słowo z obrzydzeniem. Ciężko dla niego określać ich tymi słowami. Dla niego rodzice są tylko jedni - Dlatego Cole przepraszam cię, że zwlekałem z tym. Prawdopodobnie, gdyby nie to, to potoczyłoby się wszystko w innym kierunku
Drugi chłopak łapie w objęcia tego pierwszego i przytula go z całych sił. Jay jest oszołomiony, ale już po chwili również go obejmuje i przytula z taką samą siłą co Cole. Jest niższy od niego, dlatego bardziej to wygląda jakby wtulał się w jego tors. Ale to nie przeszkadza. Od zawsze tak to wyglądało.
Jak bardzo im tego brakowało.
Teraz zdali sobie z tego sprawę, chłonęli tą chwilę.
Naprawdę mieli dosyć tych kłótni.
Cole żałował, że wcześniej nie schował urazę i swoje zgorzknienie, by posłuchać co jego przyjaciel ma do powiedzenia. Rozumiał swój wybuch na początku, gdy mu powiedział o tym po raz pierwszy, a raczej próbował, ale swoje dalsze humory mógł sobie odpuścić, zwłaszcza, że minęło tyle lat. Czuł nadal echo tamtych uczuć, ale teraz chciał je przepracować i spróbować ponownie. To przecież nie Jay zabił jego rodziców.
-Też przepraszam - mówi cicho - Ale nie wiem czy zareagowałbym inaczej
-Cole - odrywa się od niego, ale nadal znajdują się bardzo blisko siebie - Wróćmy do tego co kiedyś. Zacznijmy od nowa
-Od nowa można, ale wrócić się nie da - odpowiada - Wszak jesteśmy innymi ludźmi niż kiedyś
-Nie chce się już kłócić - oznajmia twardo - Nie chce, abyś patrzył na mnie wrogo ani, aby nie padały nieprzyjemne słowa od nas samych. Niech będzie dobrze
-Niech będzie dobrze - powtarza po nim, unosząc kąciki ust do góry w delikatny sposób - Piękne słowa. Początki bywają trudne, ale chce spróbować
Wystawia swoją dłoń w jego kierunku. Jay natychmiastowo ją łapie i ściska.
-Dziękuje za szansę, Cole
-Dziękuje, że próbowałeś Jay
I uśmiechają się do siebie w podobny sposób co kiedyś. Myślą nawet w podobnych kategoriach, nie mogą uwierzyć, że tak to się skończyło po tych wielu latach.
Oczywiście, że nie łatwo będzie naprawić tego co upadło. Padło wiele już nieodpowiednich słów i minęło wiele czasu, ale to dobry krok, aby nie mieć wrogów tam, gdzie ich nie potrzeba.
Będzie nieswojo między nimi, ale z czasem będzie normalnie.
-Ale musisz dać mi czas, abym przeszedł z ,,jak ja nie lubię tego rudego debila o niskim ilorazie inteligenci" na "ten rudy debil o niskim ilorazie inteligencji jest nawet znośny" - prycha Cole.
-Jak zawsze cudownie miły - przewraca oczami.
-Oczywiście - odpowiada tak, jakby Jay powiedział najbardziej oczywistą rzecz pod słońcem, która w ogóle nie wymaga powiedzenia - To jest nie zmienna rzecz dopóki żyję
W następnym rozdziale zobaczymy co tam u Kai'a i Lloyda. Sama jestem ciekawa jak poskładam to w logiczną całość skoro to co ustaliłam wcześniej zapomniałam, bo głupia ja nie zapisała XD
Już dawno nie był tak długi rozdział jak ten (4243), ale bardzo, ale to bardzo nie chciałam rozwlekać tego wątku na kolejny rozdział, więc skończyłam go praktycznie w jeden dzień.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro