Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ɮɛʐռǟɖʐɨɛʝռʏƈɦ քօƈʐąȶӄǟƈɦ, ǟʟɛ ռǟɖʐɨɛɨ ռǟ ʟɛքֆʐʏ ӄօռɨɛƈ .◦°˚°◦✬꧂☆

☆꧁✬◦°˚°◦. ɖɛɖʏӄǟƈʝǟ .◦°˚°◦✬꧂☆

nagietson

wscieklykundel

emilys_here

Dziękuje za każdy komentarz <3


Kai wszedł do pomieszczenia niezbyt dużych rozmiarów, gdzie przez znaczną ilość osób, wydawało się jeszcze mniejsze niż było w rzeczywistości. Pokój składał się z dwóch pomieszczeń i jednej łazienki, mikroskopijnych rozmiarów. Na szczęście nie panował tutaj zaduch, a wszystko było starannie zadbane i nie wyglądało na to, aby mieli tutaj nieproszonych gości w formie karaluchów czy szczurów. 

W pomieszczeniu, który można uznać za przedpokój siedział przy stole Zane i czekał cierpliwie na przyjście szatyna, który został wysłany do opłacenia następnej doby za nocleg. Lloyd i Cole znajdowali się w sypialni. Jay pilnował więźnia w lesie obok miejscowości, w której byli. 

 Nie była to miejscowość Zimna Wódka, ponieważ woleli oddalić się od niej i jej podejrzanych mieszkańców. Była to nieco mniejsza wioska i nosiła nazwę Wódka. Założycielem była ta sama osoba, co w Zimnej Wódce i chciał mieć dworek blisko lasu i z dala od pracujących ludzi. Koniec końców przez swoją leniwość osiedlił osoby i ich rodziny obok siebie, by mieć ich zawsze pod ręką i nie musieć czekać aż przyjdę te trzy kilometry dalej. Jak to dobrze, że kraj przestała być społeczeństwem stanowym wieki temu i mieszkańcy nie musieli działać pod dyktando arystokracji. Dziwne było, że zachód dalej praktykował taki podział. Ale no cóż to w końcu zachód z panującym chrześcijaństwem. A to oni nazywają ich barbarzyńcami. Nie żeby to nie była prawda poniekąd. 

Kai usiadł na przeciw Zane'a, rozsiadając się wygodnie na krześle i zakładając ręce na piersi. Miał na sobie zwykły strój, nie wyróżniający się niczym z tłumu. 

-Obudził się w końcu? - zapytał, niemalże prychając. 

-Nie - odpowiedział blondyn nawet nie pytając o kogo mu chodzi, bo było to oczywiste, że mowa tutaj była o Cole'u, który nadal nie wybudził się z narkotyku. Lloyd był z nim.

-Kurwa, ile można się wybudzać - fuknął i nim Zane zdążył mu odpowiedzieć znalazł się przed drzwiami sypialni, które otworzył na oścież. 

Lloyd, siedzący na krześle obok łóżka na, którym smacznie spał brunet, przestraszył się tym nagłym wtargnięciem i w pierwszym odruchu jego ręce skierowały się do broni u boku paska. Odetchnął z ulgą widząc, że to tylko Kai. Nieco wkurzony Kai. 

-Nie-

-Serio jeszcze dalej śpi? - przerwał mu, poirytowany. 

-Ale dlaczego jesteś taki zły? - zdziwił się blondyn. 

Szatyn nie odpowiedział mu na to tylko wyczekiwał odpowiedzi na swoje pytanie. 

-Ech- westchnął - Nie

-A co próbowałeś?

-Miałem coś próbować? - zdziwił się. 

-Daj odsuń się - zbliżył się do łóżka, a Lloyd wstał i usunął się na bok - Pokażę ci jak to robić w stylu Kai'a Tong'a

-Cokolwiek chcesz zrobić, uważam, że jest to zły pomysł - odparł sceptycznym tonem. 

-Ale, że co Kai chce zrobić? - spytał Zane, wchodząc do pomieszczenia. 

-Zademonstruję wam - oznajmił z chytrym uśmieszkiem, zacierając energiczne dłonie. 

-Wynikną z tego problemy, Kai - próbował przekonać swojego przyjaciela. 

-Nie mamy czasu na jego śpiące zabawy - burknął, a potem z całej siły uderzył leżącego chłopaka w twarz. 

Odgłos plaśnięcie był nad wyraz bardzo głośny, a siła uderzeniowa spowodowała odchylenie głowy bruneta. 

-Cholera jasna Kai! - krzyknął Zane, łapiąc się za nasadę nosa w geście niemożliwości na zachowanie szatyna. 

-Ty szmato, dlaczego mnie uderzyłeś - syknął Cole, łapiąc się za bolący, czerwony policzek - Japierdole, dlaczego tak mnie wszystko boli - jęknął, próbując usiąść na łóżku. 

-Nie ma za co - rzucił śpiewnie Kai, po czym wyszedł z sypialni zostawiając ich samych. 

-Twoje metody są brutalne...- westchnął męczeńsko Zane. 

-Wolę używać słowa ,,nietuzinkowe"! - krzyknął z drugiego pokoju.

-Dlaczego uznaję go za przyjaciela - wymamrotał Lloyd, przecierając sobie twarz dłońmi. 

-Kurwa Kai, zabiję cię - burknął Cole i zaczął wygrzebywać się spod koca, kiedy to nagle złapał się za czoło, wykrzywiając twarz z bólu - Cholera, dlaczego mi tak niedobrze

-Wyjaśnimy ci wszystko zaraz, ale najpierw doprowadź się do porządku - oznajmił Zane. 

-Dlaczego nic nie pamiętam - jęknął. 

-Daj pomogę ci - przyszedł z pomocą blondyn, podchodząc do bruneta i pomagając mu wstać. 

-To były tylko dwa, przysięgam - mamrotał. 

-Tak, tak kac morderca nie ma serca - rzucił i zaczął wychodzić z Cole'em z pomieszczenia. 

-Ja ci dam kac zaraz - zaczął grożąc, kiedy to przerwał, czując nagłą falę mdłości. 

Zane ruszył za nimi i wszyscy trzej znaleźli się w przedpokoju, gdzie siedział już tam Kai, rozłożony na kanapie wciśniętej w rogu pokoju i nie ukrywał rozbawienia stanem łowcy. 

-Z tobą się jeszcze policzę - jego głos był słaby, ale nadal miał w sobie tą groźną nutę, która mogłaby przerazić przeciwnika, gdyby nie był Tong'em. Dla większego efektu nawet skierował palec w jego stronę na, co prychnął Kai. 

-Nie, nie policzysz - uciął zachowanie ich obu, popychając bruneta, uwieszonego na ramieniu Lloyda w stronę łazienki. Kiedy blondyn odprowadził go we wskazanym kierunku i upewnił się, że raczej się nie wywali na drewnianą podłogę, zamknął za nim drzwi i zaczął podpierać ścianę, czekając na dalszy rozwój sytuacji - A ty - zwrócił się do najemnika, który uniósł ręce w geście poddania się, przybierając twarz niewiniątka, niewiedzącego za co jest rugany - Masz się uspokoić. Nie prowokuj go i zachowuj się profesjonalnie. Jeśli dojdzie do rękoczynów między waszą dwójką to przysięgam ci, że będziecie musieli modlić się do bogów, by was uratowali 

-Heh - uśmiechnął się blado i schował ręce do kieszeni spodni - Ale musisz przyznać, że moja metoda zadziałała perfekcyjnie 

Starszy z rezygnacją usiadł na krześle. 

-Nie sądziłem, że będę musiał was pouczać zamiast nowicjusza - westchnął. 

-Mam to uznać za komplement? - prychnął młody Garmadon. 

-Uznaj, uznaj - odparł Kai, układając się wygodniej na kanapie i kładąc ręce za głowę. 

W tym czasie, Cole doprowadzał się do porządku, przemywając sobie twarz wodą, która była lodowata i idealnie rozbudzała jego otępiałe ciało. Dodatkowo opłukał sobie usta wodą, próbując pozbyć się resztek wymiocin, jakie jego ciało pozbywało się po fali nudności. Czuł się nieziemsko źle z każdym bolącym skrawkiem ciała. Miał ochotę rzucić się na łóżko i przespać cały dzień. Niestety obowiązki go wzywały, a ból na lewym policzku nie pomagał. Miał ochotę oddać Kai'owi z zdwojoną siłą. Musiał to odłożyć na bok. Były rzeczy ważniejsze, ale to nie znaczy, że mu daruję. To już drugi raz jak podniósł na niego rękę i ewidentnie ma do niego problem. Co się dziwić skoro Cole nie szanuje jego profesji i obraża na wszelaki sposób. 

Ale no kurwa, bez przesady, dobra? 

Wyszedł z łazienki smętnym krokiem i rozsiadł się na pozostałym wolnym miejscu obok Zane'a. Westchnął męczeńsko, odchylając głowę mocno w tył tak, że widział bele na suficie, wykonanym z drewna. 

-Trzymaj - odezwał się najstarszy z nich.

 Cole przeniósł na niego swój wzrok i zobaczył, że ten podsuwa mu manierkę wody. Wziął ją szybko i łapczywie zaczął z niej pić.

-Gdzie Jay? - zapytał, gdy opróżnił całą wodę. 

-Ooo ucieszy się, że pytasz o niego - rzucił z uśmieszkiem Kai, a Zane zgromił go wzrokiem. Przestał się uśmiechać i usiadł na kanapie zamiast na niej leżeć, naburmuszony. Cole był wdzięczny chłopakowi za interwencję. Zapytał o niego z czystej ciekawości. W końcu byli teraz drużyną. 

Okłamywał się z tą ciekawością, ale sam przed sobą tego nie przyzna.

-Pilnuje naszego więźnia - odpowiada Lloyd, zajmując wolne miejsce na kanapie, które się zrobiło po tym, gdy szatyn ruszył swoje dupsko. 

-Od kiedy my mamy więźnia!? - powiedział zaaferowany, a ten nagły przypływ emocji spowodował u niego nawrót kręcenia się w głowie. 

-Od kilku godzin...- zamyślił się Zane - Dokładniej to od wczoraj. Późnym wieczorem go dorwaliśmy. 

-Chwilę mnie było...- załamał się brunet. 

-To zacznijmy od początku - zaproponował ze spokojem białowłosy. 

I streścił cały bieg wydarzeń wraz z Lloydem. Na wzmiankę o tym, że Kai ruszył sam na pomoc Cole'owi, odwrócił się do niego natychmiastowo, nie ukrywając zdziwienia. Zeskanował sylwetkę szatyna, wpatrzonego w małe okienko i kiedy on poczuł na sobie wzrok łowcy, spojrzał na niego i wzruszył ramionami, jakby to co zrobił nie było niczym wielkim. W końcu miał do tego największe kompetencje, by mu pomóc. Reszta również chciała zainterweniować, ale przekonał ich, że lepiej będzie jak sam pójdzie i miał rację. 

Chcąc nie chcąc, Cole poczuł się wdzięczny Kai'owi. 

I chcąc nie chcąc, przypomniała mu sytuację przez, którą zachciało mu się pić. Poczuł jak oblewa go zawstydzenie, gdy obraz całującego szatyna z innych chłopakiem przemknął mu przez umysł. Szybko oderwał spojrzenie od chłopaka i spróbował zatuszować swoje emocje. 

-Dlatego nas uczą, aby uważać na to co się pije - skomentował Lloyd - Chociaż ten narkotyk jest trudny do wykrycia w napoju, ponieważ ma bezbarwną konsystencję i nie ma specyficznego smaku. Jedyne co to trochę pachnie wanilią

-Taaa, dzięki za radę - odpowiedział niemrawo.

-Może znowu nie skończysz z mordą na ziemi, dzięki temu - prychnął blondyn.

-Dobra dzięki za ratunek...wszystkim - westchnął. 

-Taka praca - odparł bez emocji najemnik. 

Naprawdę on, ten Kai ruszył mu bez problemu na pomoc, gdzie nie darzy go żadną sympatią? Za dużo intrygujących rzeczy jest do przemyślenia w ostatnim czasie. Przez ostatnie dni dzieje się niezwykle dużo na każdej możliwej płaszczyźnie. 

-A dowiedzieliście się czegoś od sołtysa i mieszkańców?

-Sołtys przetrzymywał nas ile wlezie u siebie w chacie - zaczął Zane - A gdy chcieliśmy odejść, rzucał nam jakimiś strzępkami informacji, byśmy zostali. A potem przyszła do niego jakaś kobieta, szepnęła mu coś na ucho i szybko się ulotniła. Po tym był skoro do odpowiedzi bez owijania w bawełnę, bylebyśmy wyszli. Wyglądał na zestresowanego

-Mówił wam o długach w jakie wpadł? - dołączył się do rozmowy Kai - Przepytałem swojego tutejszego kolegę - i w tym momencie Cole chciał bardzo skomentować jego wypowiedzieć, rzucając tekstem w stylu ,,Rozumiem, że wyciąganie informacji od swojego kolegi, wziąłeś dosłownie", ale postanowił ugryźć się w język i nie wszczynać kłótni -  i społeczność nie jest zadowolona z obecnego sołtysa i chcą go zmienić. Możliwe, że sołtys wpakował się w coś, aby tylko utrzymać posadę. Co wam konkretnie powiedział?

-Rozmawiał z tą osobą o białych włosach, którą szukamy. Było to przed kradzieżą zwojów. Powiedział nam, że kieruje się na południe w stronę Prudnika, ale nie mówił w jakim konkretnym celu. Nie wspominał o swoich długach, ale powiedział nam, że z kilkoma osobami z wioski rozmawiała. Podał nam imiona i wygląd osób. Jay nam powiedział, że z trzema dziewczynami grał w karty, a jedna z nich w pewnym momencie wyszła na dłuższy moment i nie wydawało mu się, że tylko do baru, jak wspominała, ponieważ uprzednio jedna z nich poszła po drinki i szybko wróciła w przeciwieństwie do tamtej. Jak się później okazało wyszła do nas - wytłumaczył Zane. 

-Ale w jakim celu nasz cel rozmawiał z sołtysem? - zapytał brunet.

-Poprosiła o azyl na dwa dni i o tym, by nie przekazywać informacji o niej dopóki, nie wyda sygnału - odparł Lloyd. 

-I na to poszedł tak po prostu sołtys? On jest taki bezinteresowny? - zakpił Cole.

-Nie jest zły... - odpowiedział z wolna Kai - Ale przez parę inwestycji narobił długów, którą teraz próbuje załatać pieniędzmi od ludzi. Dlatego się burzą, bo muszę płacić za niego wysoko, a nie odstąpi stołka przez to, że wyżej nad nim stoi jego kuzyn, który woli mieć kontrolę w tym obszarze, a sołtys w stosunku do niego to ciota, która zrobi wszystko co powie rodzina

-Czyli pewnie nasz cel dał mu pieniądze. Sporo pieniędzy - powiedział bardziej do siebie Cole.

-Dobra, ale gdzie w tym wszystkim Obcujący z wiłami? - zapytał Lloyd - Siemek mówił, że to jego zleceniodawca 

-Co?! - krzyknął Brookstone - A on tu po co nam? - rzucił męczeńsko.

-A chuj go wie, ja ledwo wiem o co chodzi z nim - wzruszył ramionami Kai. 

-Dali mi dwie misje z nim. Zostawił mi na pamiątkę szramę na nodze - prychnął młodszy łowca - To martwy człowiek, gdzie jego dusza powinna być obarczona jakąś winą lub niezałatwioną sprawą, że nadal chodzi pośród nas. Sam fakt, że go widzimy po za świętami dziadów jest dziwne, a to, że działa z wiłami to już w ogóle bardzo niepokojące...

-Coś na zasadzie układu? - dopytał najemnik. 

-Tak. On użycza ich siły, a w zamian pomaga im łowić ofiary z ludzi. Tak to dawno byśmy je pokonali. W ostatnim czasie jego aktywność zmalała i mieliśmy nadzieję, że w końcu padł po raz drugi

-Myślicie, że współpracują, że sobą? Ci dwoje- doprecyzował Cole. 

-Trudno stwierdzić...- odparł Zane - Jednocześnie ich działanie mówi o tym, że są razem, a z drugiej strony, że przeciwko. Na przykład nasz cel chciał, by informację o jego pobycie tutaj były zatajone i dał sygnał sołtysowi, że można już o nim mówić w momencie, jak prawdopodobnie Cole został porwany. Jakby chciał, abyśmy ruszyli za nim. A bardziej Kai, bo Siemkowi też chodziło o uprowadzenie go. Możliwe, że naszemu celowi dano sygnał, że przyszliście, a później, że jedno z was zniknęło. W takim momencie, wiedząc, że go lub ją, tego jeszcze nie wiemy, szukamy i będzie mieć szansę dorwania chociaż jednego z nas. Przecież Siemek mówił, że nie wie o żadnym białowłosym 

-Albo kłamał - dodał brunet. 

-Nie. Na pewno nie kłamał - odpowiedział mu pewnie Kai. 

-Dobra, ale z drugiej strony mogą współpracować - odezwał się Lloyd- Możliwe, że nasz cel był zabezpieczeniem na wypadek, gdyby Siemek chrzanił z robotą i wtedy miała pokazać, że ,,Hej jestem tutaj, mam wasze zwoje. Debile, łapce mnie, idę sobie do Prudnika" - zniekształcił swój głos na bardziej głupkowaty - W sumie ma poniekąd rację - szybko zaczął kontynuować wypowiedź, zmieniając temat, widząc oburzenie pozostałych, gdy nazwał wszystkich pośrednio debilami - Nie jesteście może potomkami jakiegoś zaginionego narodu z ultra mocami czy jakimiś wybrańcami? 

-Błagam cię - parsknął rozbawiony Kai - Prędzej ty byś mógł być kimś takim. Masz do tego predyspozycję. Ja jestem zwyczajny

-Ja też - prychnął śmiechem Cole - Zwyczajni rodzice, zwyczajne miejsce urodzenia, zwyczajni przyjaciele

-A wasi dziadkowi? - dopytywał Lloyd, trzymając się uparcie swojej teorii. 

-Nie poznałem swoich dziadków - odpowiedzieli w tym samym czasie obydwoje. 

Nastała chwilowa dziwna cisza spowodowana tym nagłym dopasowaniem, że strony osób, które szczerze i nieukrycie siebie nie trawią. Wypowiedzieli dokładnie takie same słowa z pasującymi do siebie faktami. Nawet w tym samym momencie odczuwali takie same emocje, jakim było zmieszanie z zdziwieniem. Patrzyli na siebie w niedowierzaniu, szukając kłamstwa u drugiej osoby. Zaś blondyn siedział dumnie, czując, że jego teoria nabiera coraz więcej sensu.

-Lloyd nie insynuuj nam jakiś dziwnych mocy, których nie mamy i nie będziemy mieć - przerwał ciszę jako pierwszy Kai, rzucając wypowiedz rozbawionym tonem. 

-No ja nie widzę innych powodów, dlaczego ktoś miałby was porywać. Na okup z pewnością też nie - prychnął blondyn, zakładając ręce na piersi. 

-Z taką mordeczkę jak ta - machnął dłonią przed swoją twarzą - Każdy chciałby porwać

Brunet zdusił swój śmiech, a Lloyd zaczął skanować sylwetkę swojego przyjaciela z zamyśleniem. 

-Wiesz, co? Masz rację - przyznał pewnie, kiwając głową z uznaniem - Pewnie sprzedaliby cię na seksualnego niewolnika

-Dobra koniec tych domysłów  - uciął tą dyskusję Zane - Zbierzmy same konkretne fakty, które już wiemy

-Wiemy to, że wrogów jest dwóch - odparł zmęczonym tonem Cole. Skutki uboczne narkotyku, który mógł krążyć jeszcze w jego żyłach, dawały o sobie znać doskonale.

-Trzech - doprecyzował Lloyd.

-Jak kurwa z dwóch zrobiło się trzech - powiedział poirytowany brunet. 

-Nie wiem na ile to tylko moje domysły- 

-Miały być same fakty - przerwał mu zdenerwowany Brookstone, marszcząc swoje czoło z niezadowolenia. 

-Daj mu dokończyć - odezwał się Zane, uspokajającym głosem i taki sam gest skierował w stronę chłopaka. Rozumiał, że zachowywał się tak przez stan w jakim się znalazł.

-Jay powiedział nam, że blondynka, która wyszła do nas zanim to zrobiła użyła hasła ,,Trzy asy" podczas rozgrywki ,,Kłamcy". Było to o tyle dziwne, że położyła dwie karty zamiast trzech, tym samym łatwo i głupio przegrywając, a przecież Jay mówił, że nie popełniała takich głupich ruchów. Potem wyszła zdenerwowana i przyszła cała zdyszana. Zanim to się wydarzyło podeszła do nich młodziutka dziewczyna i oznajmiła im, że wygrywa się ,,Trzema asami". To było ustalone hasło, ale dlaczego wybrały takie? Nie sądzicie, że to dosyć dziwne? Lepiej byłoby wybrać coś bardziej uniwersalnego jak as niż trzy. Bardziej by pasowało. A co jeśli oznacza to trójkę współpracującą ze sobą sprzymierzeńców?

-Ale po co mieliby dawać taką oczywistość? - zauważył Cole.

-Aby było jasne dla nich - odpowiedział Kai, zaplatając dłonie i układając na nie swoją głowę - Ale nie jasne dla każdego. To są ludzie, którzy chcą, abyśmy podążali za nimi i wiedzą co robią

-Dobre spostrzeżenie Lloyd - uśmiechnął się delikatnie Zane w jego stronę, co spowodowało zawstydzenie u młodego chłopaka tym nagłym i miłym komplementem - Będziemy musieli bardziej uważać niż zwykle jeśli twoje domysły okażą się prawdą

-Czasem warto słuchać paplaninę Jay'a - przyznał.

-Wiadomo, że dobre spostrzeżenie - wstał Kai i podszedł do blondyna - W końcu uczył się od najlepszych - roztrzepał jego długie, lekko falowane kosmyki na wszystkie strony. Tak, że zielona wstążka podtrzymująca górną połowę włosów, upadła na ziemię zasłaniając tym samym widoczność u chłopaka.

-Spadaj! - machnął ręką na przyjaciela, a szatyn zrobił tył zwrot, śmiejąc się - Na pewno nie od ciebie się uczyłem - prychnął, schylając się po materiał i zaczynając wiązać swoje włosy w taki sam sposób, jak wcześniej.

-O nie! - złapał się za serce i położył dłoń wierzchem na czole w iście teatralnym geście - Cóż za kłamstwa ktoś ci na opowiadał!

-Dobra, kompanio - wstał z krzesła Zane - Działamy dalej. Musimy zobaczyć co tam u naszego więźnia słychać

-Jay z pewnie się tam już zanudził w tym czasie i doprowadził pewnie Siemka do otępienia mózgowego swoją gadaniną - rzucił, śmiejąc się Kai - Faktycznie pośpieszmy się póki coś zostało z jego psychiki

-Dobra, ale jaki mamy plan, szefie? - zadał pytanie Cole.

-Wyduszamy resztę informacji z niego, a później wypuszczamy - wyjaśnił spokojnie. 

-Co?! - krzyknęli w tym samym czasie pozostali. 

-To po chuj go łapałem - wymamrotał Kai.

-Dla informacji, tępa pało - burknął Cole, nie mogą już się powstrzymać od docinek.

-Już wynocha się przygotowywać! - rozkazał przywódca i pogonił wszystkich do ruszenia się, co bez sprzeciwu wykonali.

☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆


-No i od razu tamtej pory nie gadamy. Rozumiesz to?! - skończył swój naprawdę długi monolog Jay, wyrzucając swoje ręce w górę w geście oburzenia - Co o tym sądzisz? - westchnął ciężko.

Siemekowi jedyne co chodziło po głowie to ,,Ale o chuj ci chodzi" i bardzo chciał to powiedzieć, bo naprawdę nie rozumiał jak z statusu więźnia awansował (a może i spadł raczej) na status psychologa. Czy to były jakieś nowe wymyślne tortury, które obchodziły prawa i zakazy u najemników? Jeśli tak to doskonałe im to wyszło, ponieważ czuję się wymęczony i pokrzywdzony. Czuł, że ciągle stąpa po cienkim lodzie, a każde jego słowo waży jego następny los. Miał wrażenie, że jeśli powie coś nieodpowiedniego i nie po myśli najemnika to dostanie w twarz. Kilka razy chłopak wyglądał jakby byłby bliski temu. Zamilkł i groźnie wpatrywał się na więźnia do póki ten się nie zreflektował. 

-Głupio z jego strony... - odparł niepewnie, starając się zmienić pozycję na bardziej wygodniejszą. Jedyne co mógł zrobić to wyprostować nogi, z czego skorzystał. 

-Ech! - lęgnął na ziemie - Powalone to wszystko... - mruknął.

Siemek ugryzł się w język, aby nie palnąć ,,Mi to mówisz?". To on władował się w jakąś intrygę, której nie rozumie, gdzie jego pracodawcą jest duch zaprzyjaźniony z upirami. A na dodatek siedzi już dobre kilka godzin związany wokół drzewa i słucha wyżaleń jakieś najemcy. Zdecydowanie to u niego była sytuacja powalona niż u drugiego chłopaka. Ale no przecież on mu tego nie powie. 

Nastąpiła chwilowa cisza ze strony Jay'a. Przyszła ona w idealnym momencie, kiedy to rudzielec usłyszał cisze kroki i szelesty z pewnością nie należące do zwierząt. Natychmiast stanął na równe nogi i błyskawicznie znalazł się obok barmana, trzymając średniej długości nóż przy gardle chłopka. Ten przestraszył się nagłą zmianą zachowania najemnika, który przyłożył palec do swoich ust, a przynajmniej tam gdzie powinny być, ponieważ połowę twarzy miał zasłoniętą. Kiedy Jay upewnił się, że barman będzie milczał, powoli wysunął miecz z pochwy i przygotował się do ataku, ciągle mając blisko nóż przy ciele Siemka, który nawet jakby chciał coś powiedzieć to i tak nie był w stanie. Strach go sparaliżował. Naprawdę mógł zginąć. Jeśli oni go nie zabiją to z pewnością zrobi to Obcujący, ale u nich miał większe szanse na przeżycie niż u niego. Wystarczy robić to co każdą. 

Jay był przygotowany do ataku i znieruchomiał, czujnie nasłuchując pewne kroki jakiejś osoby, która przedzierała się przez zarośla. Byli oddaleni od głównej ścieżki. Możliwe, że był to jakiś wróg.

Jeden, krok za drugim. Opanowany oddech i szybkie bicie serca Siemka. 

Szelest trawy. 

Aż w końcu nieznajomy znalazł się na tyle blisko, by Jay mógł wyskoczyć za drzewa z uniesioną bronią. Precyzyjnie zatrzymał miecz parę centymetrów od gardła, ostrzegawczo patrząc w brązowe oczy, jak się okazało Kai'a. 

Szatyn ubrany w strój najemników, uniósł ręce, by pokazać, że przychodzi w dobrych zamiarach. Nie uśmiechał się ani nie zawierał w sobie pogody ducha. Poważnie i bez strachu odwzajemniał badawczy wzrok przyjaciela. Nie czuł strachu. 

-To ty... - westchnął, poczuwszy ulgę. 

Schował miecz do pochwy, a drugi nóż ukrył z powrotem w rękawie prawej dłoni. 

Siemkowi nie spodobał się fakt powrotu chłopka, który przyniósł ze sobą większą dawkę strachu niż była u niego wcześniej. Przyległ jeszcze bardziej do drzewa i usiłował opanować całe swoje ciało, by nie pokazać jak bardzo wpłynęła na niego obecność starszego chłopaka. Spróbował przybrać kamienny wyraz twarzy. 

-,,Wracaj do reszty oni ci wyjaśnią resztę" - zamigał mu szybko. 

Jay pokiwał głową na znak, że rozumie. 

-To ja lecę - oznajmił Jay - Miłej rozmowy chłopaki! - rzucił radośnie i ulotnił się stamtąd, a po chwili zniknął.

Mimo, że Jay szybko zniknął wśród zarośli to i tak Kai odczekał moment, by upewnić się, że są sami, a gdy to się stało to powoli odwrócił głowę w stronę barmana, który utrzymywał pusty wyraz twarzy. Oczy szatyna nie wyrażały żadnych pozytywnych emocji. W brązowych tęczówkach tliła się cięta ostrość.

Szybko kucnął na przeciw barmana i złapał go za włosy, by uniemożliwić mu ruch w innych kierunkach niż ten, który mu wyznaczył. Miał patrzeć mu w oczy. Był to jeden ze sposobów złamania człowieka, by łatwiej miał powiedzieć to co druga osoba chciała. 

Siemek skrzywił się, ale z nienawiścią, jak i lękiem patrzył w oczy Kai'a. Robili to w ciszy, kiedy to szatyn w końcu ją przerwał, warcząc: 

-Gadaj ile wiesz - pociągnął go mocno za włosy. Siemek zagryzł wargę, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku - o człowieku o białych włosach. Z wyglądu trudno stwierdzić płeć. Kręcił się w ostatnich dniach w Zimnej Wódce. Współpracujecie?

-Nie!

-Nie kłam - syknął.

-Kurwa nie współpracujemy! Wiem tylko, że był u nas i gadał z miejscowymi oraz sołtysem. Nawet do baru nie wchodził

-Ale to facet czy kobieta?

-Trudno stwierdzić - oznajmił z wolna - Ale jeśli miałbym stawiać to kobieta

Chłopak puścił jego włosy w niedelikatny sposób. Wstał na równe nogi i założył ręce na piersi

-Jak to się stało, że znalazłeś się w czarnej strefie?

-Mój stary ma długi - wypluł te słowa z nienawiścią - Kiedyś wziął na nas pieniądze. To znaczy na mnie i mojego brata. Gadał coś o interesie czy innych głupotach, na które daliśmy się nabrać, bo byliśmy debilnymi łebkami - prychnął - Potem wyparował i nas z tym zostawił. Nie mając większej opcji zacząłem kraść dla innych i rozprowadzać narkotyki. Potem pojawił się ten Obcujący z doskonałą ofertą, dzięki której skończyłbym to wszystko. Akurat w momencie kiedy dowiedziałem się, że mój stary jest sołtysem tutaj i znowu odwala problemy

-Nie chcesz się zemścić na ojcu? - zainteresował się.

-Już to zrobiłem - uśmiech satysfakcji pojawił się na jego twarzy - Cała wioska wie, że okradał ich i pakował hajs w inwestycje bez racji bytu. A i że planował ucieczkę zostawiając ich z tym wszystkim

-Widzę, że chujowa przeszłość to coś co nas łączy - prychnął delikatnym śmiechem, kręcą głową z niedowierzania. 

-Co też matka cię zostawiła wraz z ojcem? - zaśmiał się głuchym śmiechem. 

-Niezupełnie... - odpowiedział wymijająco - Ale tacy jak my nigdy nie zaczynają szczęśliwie

-A jak kończą?

-Chcąc skończyć lepiej niż zaczynali - odparł, a następnie szybko zmienił temat, ale już ta krótka rozmowa, nie będąca przesłuchaniem sprawiła, że obydwoje nieco lepiej się zrozumieli. Sam Siemek poczuł jak strach zelżał, a poczucie zagrożenia życia uciekło gdzieś w dal - Czyli co, mówisz, że Obcujący nie pracuje z tym człowiekiem o białych włosach?

-Ja przynajmniej nic o tym nie wiem. Po co mieliby mi to mówić?

-Co racja to racja...- zamyślił się - Myślisz, że się z tobą spotka?

-Mam nadzieję, że nie - westchnął przeciągle - Ale pewnie tak

-Uciekniesz?

-Jeszcze nie wiem...

I tu obaj zamilkli. 

-Jesteś nawet spoko, jak na kogoś to rozprowadza narkotyki, kradnie, otruł jedną osobą i chciał dwoje uprowadzić - powiedział po chwili Kai.

-Jesteś nawet spoko, jak na kogoś to mi groził, pobił i męczył psychicznie

-To zawsze mniej przewinień niż u ciebie - rzucił luźnym tonem, uśmiechając się przy tym, co odwzajemnił Siemek, parskając śmiechem. 

-Wypuszczę cię

-Tak po prostu?

-Tak

-Bez żadnych ultimatów?

-Tak - powiedział, tracąc już cierpliwość.

-Serio?

-Jak chcesz kurwa to cię tu mogę zawsze zostawić - burknął po czym wyciągnął sztylet za rękawa, podchodząc do Siemka. 

-Nie, dzięki - zaśmiał się nerwowo - Mam inny cel w życiu niż zostanie pokarmem dla dzikich leśnych zwierząt 

Kai szybkimi, sprawnymi ruchami przeciął sznury. Chłopak zaczął przecierać obtarte nadgarstki, wstając na równe nogi, trochę chwiejny sposób. Przez tyle godzin w jednej niewygodnej pozycji, zdrętwiały mu nogi. 

-No na co czekasz? - pyta sarkastycznie Kai - Jazda mi sprzed oczu 

Siemek nie rozmyślając ani sekundy dłużej czy choćby mówiąc coś na pożegnanie, ulotnił się tak jak chłopak rozkazał. Odwracał się za siebie podczas swojego niezdarnego biegu, gdzie raz stracił równowagę i omal nie runął na ziemię. Widział stojącego Kai'a w tym samym miejscu koło drzewa do, którego był przywiązany przez kilkanaście godzin. Za trzecim razem, gdy odwrócił się, nie zobaczył szatyna. Zniknął. 

Tak mu się przynajmniej myślał, bo Kai wraz z Lloydem podążali za nim lepiej niż jego własny cień. 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro