Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ɦʀʊɮɨɛֆʐօաɨɛ .◦°˚°◦✬꧂☆

Hrubieszów, obecnie. 

Słońce jawiło się na horyzoncie, lecz żaden ciepły promyk nie dotarł na ziemię przez gęste, szare chmury zawiśnięte na niebie. Kwestią czasu było, jak poleci ściana deszczu. 

Kai patrzył w górę z zadartą mocno głową w tył. Wyglądał na niezadowolonego z zaistniałej pogody, sądząc po jego grymasie twarzy.

-Myślicie, że może jednak nie będzie padać? - zapytał z nadzieją, nadal przyglądając się niebu.

-Padać? - powtórzył za nim Lloyd, kroczący obok niego na swym koniu - To będzie prawdziwa ulewa, jak nie burza - prychnął.

-Świetnie - odchylił głowę na naturalne tory - Jak ja kurwa nienawidzę deszczu 

-Jak trochę zmokniesz to nic ci się nie stanie - rzucił leniwie Cole, idący tuż za nimi. Śpiący Jay znajdował się obok. Spał z otwartą buzią i z każdą sekundą ześlizgiwał się z konia - Z cukru nie jesteś

-O bogowie - wyjęczał na to szatyn - Nie będziesz mi bronił marudzenia na deszcz. Nienawidzę deszczu, nawet bardziej od ciebie

Brunet mimowolnie wybuchnął na to krótkim śmiechem.

-Zatrzymajcie się - rozkazała Fatima. 

Posłusznie wykonali polecenie. Cole szybko chwycił lejce konia Jay'a, by ten zatrzymał się i gdy tylko to zrobił, rudzielec ześlizgnął się na ścieżkę. 

-AUĆ! - krzyknął na to chłopak - Cholera, chyba nabiłem sobie guza - chwycił się za czoło, ustawiając się do pozycji siedzącej - I co się śmiejesz, baranie! - rzucił gniewnie w stronę Cole'a, słysząc jak ten próbuje zdusić śmiech. Kai również uśmiechał się na tą sytuację rozbawiony, podobnie jak Lloyd. Tylko Fatima i Zane, przyglądali się ze spokojem sytuacji. Nie widzieli upadku Jay'a. 

-Czemu mnie nie przytrzymałeś lub nie obudziłeś! - odparł z urażą w stronę Brookstone'a, powoli podnosząc się na równe nogi. 

-Przytrzymałem ci konia - wzruszył ramionami, jak gdyby nic. Na jego twarzy błąkał się kpiący uśmiech - I jak koń się zatrzymał to spadłeś. Na niego się drzyj, a nie na mnie jak już 

Koń obrócił łbem do swojego właściciela nic nie rozumiejąc. Stał, zaczynając przebierać kopytami i kołysąc ogonem. 

-Od mojego zwierzaka precz, poczwaro! - krzyknął - Te słodkie oczka nic, by złego nie uczyniłby! - położył swoje dłonie na bokach głowy konia i przyłożył czoło do czoła konia - To rozkoszne stworzenie w przeciwieństwie do ciebie! - fuknął, urażony, obejmując swojego zwierzaka.

-Oj doprawdy - prychnął śmiechem Cole. 

-Można polemizować - dołączył do rozmowy Kai za co oberwał w ramię od Lloyda, który rzucił mu znaczące spojrzenie, przypominające mu o ostatniej odbytej rozmowie. Niestety nie było kiedy poruszyć wątku z pocałunkiem, a nie chciał tego robić w grupie.

Speszony brunet odwrócił głowę w miejsce, gdzie można było zobaczyć tylko rząd pól i łąk. Poczuł się jakoś dziwnie z komplementem z strony szatyna. Szatyna, z którym kilka dni temu przeprowadził bójkę i z którym się nienawidzi. To na pewno ta sama osoba?

Nie żeby przeszkadzał taki obrót sytuacji Cole'owi. Miał dosyć wrogów wokół siebie i nawet jeśli Kai potrafił być istnie denerwujący to lepiej, aby ich relacja zmierzała w kierunku ,,ok żyj sobie" niż jeżeli ,,kurwo, nienawidzę cię. Zgiń", jak było do tej pory. Dla przeprowadzenia misji będzie to dużo zdrowsze.

-Przepraszam panom, że przeszkadzam w celebrowaniu miłości - zaczęła leniwie Fatima - Ale chce coś wyjaśnić

Zostało im kilkanaście metrów do miasta, a bardziej do ustawienia się w kolejkę przed żeliwną bramą. Przed nią samą stali strażnicy w granatowych mundurach, sprawdzający dokumenty i kłócący się ostro z przybyszami. Pogoda dopasowana była idealnie do posępnych, wysokich murów Hrubieszowa. Nic dziwnego, że oba miasta nie darzyły się sympatią. Miały więcej różnić niż sama noc z dniem.

Wszyscy w końcu zwrócili na nią uwagę. Jay w tym czasie poprawił siodło konia i wskoczył na niego, jednym szybkim ruchem, i tak jak reszta skupił się na kobiecie. 

-Jesteście ze mną i ja wszystkie sprawy załatwiam z formalnościami. Mam zezwolenie na pobyt w Hrubieszowie, a przez to, że mają u mnie dług to nie powinno być problemu, abyście weszli bez przepustki. Tylko...gadanie zostawcie mi, dobra? 

-Czemu patrzysz na mnie? - obruszył się Cole.

-I na mnie? - dorzucił się sceptycznie Kai.

-Bo wyglądacie na takich, którzy sprawiają najwięcej problemów - prychnęła, przewracając oczami. 

-Ma oko kobieta do ludzi - parsknął śmiechem Jay za co otrzymał piorunujące spojrzenie od Cole - No nie patrzy na mnie, przecież dobrze mówię!

-Czemu mam wrażenie, że tylko dwójka z was jest tutaj odpowiedzialna - mruknęła do siebie, ale przez to, że Zane stał tuż obok, usłyszał to również.

-Spokojnie, czasami też mam takie wrażenie - odparł, uśmiechając się lekko.

-Ale mam nadzieję, że każdy tutaj wie, że drugą odpowiedzialną osobą po Zane'a jestem ja! - uderzył się w pierś Kai, robiąc przy tym dumną minę. 

-Oczywiście, że nie ty - rzucił leniwie, dziwiąc się jak szatyn mógł wpaść na tak niedorzeczny pomysł. Cole i Jay próbowali zdusić swój śmiech. Mina Kai'a zrzedła na słowa przywódcy - Drugą odpowiedzialną i praktyczną osobą jest przecież Lloyd 

-O dzięki czy coś - zawstydził się na tą pochwałę, czując jak zaczyna się uśmiechać na jego słowa jak głupi.

-A ja!? - wtrącił się zbulwersowaną głosem rudzielec - A ja czemu nie jestem? Tej dwójkę to jeszcze rozumiem...

-Dzięki Jay - prychnął brunet. 

-Dużo gadasz - odpowiedział Zane.

-I sprawiasz wrażenie nieogarniętego - dodała spokojnie Fatima.

-Ej ciebie to nie prosiłem o zdanie! - fuknął.

-Czy możemy już iść? - zaproponował niepewnie Lloyd - Mam wrażenie, że przed bramą robi się coraz bardziej napięta sytuacja 

-Dlatego moi drodzy Lloyd jest najbardziej odpowiedzialny z waszej całej czwórki - strzepnął lejcami, by ruszyć konia do chodu. A skrytykowana trójka ruszyła za pozostałymi z ociąganiem i nietęgimi minami. Przynajmniej blondyn uśmiechał się od ucha do ucha, że został pochwalony i doceniony. 

Po paru krótkich chwilach znaleźli się przed bramą, którą rzucała na zgromadzonych długim cieniem. Panowało tutaj poruszenie i zbulwersowanie czekających, którzy raz po raz byli odsyłani przez strażników, nie chcących ich wpuszczać. 

Minęli kolejkę, idąc po lewej stronie wzdłuż niej. Ludzie widząc co poczynają nie byli z tego zadowoleni i zaczęły się krzyki. 

-Do kolejki!

-Nie ma specjalnego traktowania!

-Panicze pieprzeni

Fatima dumnie szła na przodzie i prowadziła ich w kierunku strażników. Jeden z nich zostawił jednego chłopaka z dokumentami swoim współtowarzyszom i poszedł opanować coraz to bardziej rozruszony tłum. Miał głowę ogoloną i odstające uszy. Wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia parę lat.

-Proszę się uspokoić! - ryknął do ludzi, zmierzając energicznym krokiem do Francuzki. Ona gdy tylko to zobaczyła zatrzymała się, a wraz z nią cała reszta, które z niepokojem rozglądała się po całym zbiegowisku - Mówiliśmy wam, że jeśli nie jesteście mieszkańcami to was nie wpuścimy!

-Mam prawo skontaktować się z żoną! - odpowiedział mu wrzaskiem, jeden z mężczyzn stojący w kolejce - Muszę skorzystać z waszego telegrafu!

-To idzie do Himmler z taką pierdołą! - odpowiedział mu strażnik, zatrzymując się dwa metry od gościa. Teraz to i on łypał na niego spod zmarszczonych brwi od zdenerwowania. Ten dzień ledwo się zaczął i już są same problemy 

-Jak kurwa w Himmler też są do niczego! - krzyknął, wymachując pięściami - Nie nazywaj mojej żony pierdołą! Nie rozmawialiśmy już od ponad dwóch tygodni!

-I co kurwa dramatyzujesz! Ja bym na twoim miejscu się cieszył!

I tymi słowami zdenerwował jeszcze bardziej mężczyznę, który wyskoczył do niego i popchnął. Strażnik nie ugiął się i odpowiedział tym samym. Poleciały salwy wyzwisk i przepychanki. Nim rozpoczęło się poważniejsza bójką to kolejny strażnik zdążył ich rozdzielić wchodząc między nimi. Sądząc po jego ciemniejszym odcieniu munduru to musiał zajmować wyższe stanowisko.

-Cholera Arek mówiłem ci, że jak się nie uspokoisz to wyrzucę cię stąd! - warknął do niego szef.

-Przepraszam szefie Amaro, ale nerwy mi puściły! - nadal był nabuzowany, jego ręce latały na wszystkie strony.

-Tobie nerwy?! To ty mi obrażasz żonę!

-Proszę pana, ma pan się uspokoić! - zwrócił się groźnie do mężczyzny szef, posyłając mu dodatkowo zimne spojrzenie swoich oczu - Jeśli pan nie jest mieszkańcem proszę odejść. Nikogo nie wpuszczamy do miasta bez odwołania

Rzucił pod nosem salwę przekleństw i niezrozumianego mamrotania, ale posłusznie odwrócił się na pięcie i ruszył w przeciwną stronę niż brama, kopiąc przy okazji pobliski kamyk. Ludzie zaczęli występować z kolejki, idąc śladami za mężczyzna, równo oburzeni tak jak on sam. Nie omieszkali przy tym rzucać wyzwisk w stronę miasta, tamtejszej władzy czy samych strażników. Tłum zaczął się przerzedzać, a mimo to napięta sytuacja wciąż wisiała w powietrzu.

-To było moje siódme ostrzeżenie, rozumiesz to Arek? - wycedził w stronę swojego podwładnego, celując w niego palcem. Chłopak wyprostował się jak struna na słowa swego szefa - Jeszcze jedna taka sytuacja i wylatujesz

-Tak jest szefie! - krzyknął z szacunkiem na odchodne dla mężczyzny, który poszedł zajmować się swoimi sprawami. I kiedy znalazł się wystarczająco daleko, odetchnął z ulgą i podszedł do cierpliwie, czekającej na niego Fatimy.

-Witam wielmożną panią - zasalutował, wyprostowany jak struna, a Fatima skinęła mu krótko głową z wyrazami szacunku - W jakiej sprawie wracamy do miasta?

-Służbowo - odpowiedziała wymijająco na pytanie - Ci tutaj - wskazała ręką na pozostałych towarzyszy - Są ze mną i chcielibyśmy przekroczyć bramy miasta 

Arek zmieszał się na jej słowa i już sądząc po jego niemrawej minie, wiedzieli, że nie będzie łatwo.

-Nie możemy wpuszczać osoby nie mieszkające w mieście na ten moment

-A to dlaczego? - uniosła jedna brew wyżej - Nigdy nie było problemów, aby wpuszczać mnie z moimi towarzyszami do miasta 

-Tak, tak! - zgodził się z nią szybko - Tylko teraz nakazali nie wpuszczać obcych aż nie ucichnie sprawa z Himmler. Wiemy, że graniczni już dorwali ich - dodał ostatnie zdanie ciszej.

Szatyn słysząc jego wyjaśnienia zmarszczył czoło, wiedząc, że nie mówi wszystkiego Fatimie. Zbliżył się swoim koniem bardziej do Lloyda i nachylił się w jego kierunku.

-Myślę, że chodzi o to co podsłuchaliśmy wczoraj - szepnął - Wiesz, pewnie chodzi o skradzioną księgę

-Też tak sądzę - pokiwał głową blondyn - Czyli tak szybko się tam nie dostaniemy

-O czym szeptacie? - dołączył się do rozmowy Jay, cichym głosem.

-Później ci powiemy - spławił go ruchem ręki Kai. 

-Porozmawiam z szefem Amaro - oznajmiła hardo - Mieliśmy inny układ kiedy zawierałam go z władzami miasta - w jej głosie zaczął pobrzmiewać gniew.

Chłopak na dźwięk imienia swojego szefa, zesztywniał. 

-Cholera, wkurzy się - mruknął do siebie.

-Albo powiedz mu, aby podszedł albo rób za przekaźnika - rzuciła zirytowana - Ewentualnie możesz nas wpuścić bez problemów. Nigdy ich wam nie sprawiałam, toteż powinniście mi już zaufać. Dzięki mnie możecie się przygotować na wizytę granicznych. Trochę im zejdzie zanim uporają się ze wszystkimi w Himmler 

-Zapytam szefa Amaro - odparł ze spokojem, choć bruzda na jego czole mówiła, że jest zdenerwowany - Naprawdę nie chce, aby wywalił mnie do domu - dodał już bardziej do siebie. 

Odwrócił się i pędem poszedł do szefa, stojącego niedaleka. Można było zauważyć zażartą dyskusję, ale żadne słowa nie doleciały do ich uszu. W pewnym momencie obaj popatrzyli na nich. Po minie szefa trudno było stwierdzić co sądzi na ten temat. 

-Myślisz, że zamknęli miasto z powodu Himmler? - zagadnął Fatimę Zane. 

-Wątpię. Oni nie przeskrobali tyle co Himmler, dlatego nie musieliby zamykać miasta, bo to mogło równać się z bezpośrednim przyznaniem się, że mają coś za uszami. Musiało się coś stać poważniejszego, że nie wpuszczają nikogo - odparła zaintrygowana -  Hrubieszów ma fioła na punkcie bezpieczeństwa i kontroli. Nawet bez okolicznościowych incydentów nie łatwo tam wejść 

-Dlatego mają miano bezpiecznej przystani - skwitował białowłosy. 

-I techno świrów - parsknęła. 

-Ej no weźcie - zaczął urażonym tonem Jay - Techno świry serio?

-Jesteś technikiem? - zdziwiła się Fatima - Myślałam, że tylko najemnikiem

-Jestem człowiekiem wielu talentów - rzucił dumnie - Co się śmiejesz, Cole!

-No z żartu, a z czego - odparł rozbawiony. 

-A byłeś w Hrubieszowie skoro jesteś technikiem? - zapytała zaciekawiona kobieta. 

Rudzielec pokręcił ze smutkiem głową.

-Chciałem, ale jestem tylko, że tak to ujmę ,,hobistycznym technikiem" i nie dostałbym nawet zezwolenia, bo nie mam ukończonej żadnej szkoły w tym kierunku - wzruszył ramionami - Stąd przecież pochodzą najlepsze nowinki technologiczne i rozwijają się najlepsi technicy! - zaczął się nakręcać z ekscytacją w oczach - Moi rodzice się tutaj kształcili i kurde fajnie, że uda mi się w końcu zobaczyć te miasto

-Mi się ono osobiście nie podoba - zaczęła z wolna - Ale dla kogoś jak ty zrobi wrażenie - posłała mu lekki uśmiech. 

Arek skończył rozmawiać z przełożonym. Zasalutował mu i biegiem ruszył do grupy powiadomić ich o wynikach rozmów. Ponownie stanął przed nimi, wyprostowany i poważną miną.

-Przeprowadziłem długie negocjacje z szefem - rozpoczął na wstępie - I najpierw musimy wiedzieć kim są twoi towarzysze 

-To klienci - westchnęła - Potrzebują skontaktować się z przełożonymi w sprawie kradzieży stroju. To łowcy 

-Zgadza się - dołączył się do rozmowy Zane, stojący obok. Fatima spojrzała na niego zdziwiona. Przecież ustalili, że ona tylko będzie mówić - Jestem przywódcą grupy i musimy zgłosić naruszenie naszych zasad. Nie możemy pozwolić, by ktoś niepowołany reprezentował naszą gildię

-Czy mógłbym zobaczyć te stroje? - spytał nadal nieufnie. 

Fatima miała ochotę wyważyć bramę miasta, byleby jak najszybciej się dostać do środka. Nawet nie widziała, że Kai był podobnego zdania, już zniecierpliwiony tą ciągłą odpytką i kontrolą. Ale przecież nie mogli winić zwykłego pracownika, wykonującego tylko swoje obowiązki. 

W końcu po zobaczeniu ich stroju, jako dowodu ich przynależności do gildii, przepuścił ich przez bramę. Nareszcie po godzinie dostali się za wysokie, kamieniste mury, a tam czekało na nich kolejne rzesze szarych, postawnych budynków i kominów, z których ulatywał dym. Przy wejściu do Hrubieszowa stały jeszcze dwie budki strażnicze z strażą w środku, która na szczęście nie zatrzymywała ich. Niedaleko nich została postawiona mapa z zaznaczonymi najważniejszymi lokacjami miasta. Krocząc po brukowanej drodze, wydobywał się charakterystyczny stukot. Na ulicach nie panował taki rozgardiasz jak w poprzednim mieście. Było tu spokojniej i bardziej stonowanie. Budynki nie były ozdobione szaleńczymi wzorami, a bardziej postawiono na minimalizm oraz na praktykę. Rzucało się w oczy jeszcze charakterystyczne stroje najemników: niebieskie ogrodniczki i długi frak. Było ich naprawdę wiele, tak samo jak strażników przechadzających się po ulicach i pilnujących porządku.

Jay był zafascynowany tym co widział, rozglądał się wokoło z błyskiem w oczach, co chwila pokazując reszcie to co widzi. Komentował architekturę miasta, rozmowy jakie słyszał od mieszkańców i to co widział zza witrynami sklepów. Wisiały reklamy sklepów, ogłoszenia o sprzedaży czy o organizowanych wystąpieniach i dyskusjach.

-Tutaj się rozstaniemy - oznajmiła Fatima, zatrzymując swojego konia obok chodnika przy piekarni. Reszta uczyniła to samo - Muszę się jeszcze z kimś spotkać

-Rozumiem - odparł Zane - Chcesz coś jeszcze przekazać?

-Uważajcie na siebie - odpowiedziała rzeczowo, z ostrzegawczym błyskiem w oczach.

-Będziemy - zapewnił ją pewnie - A tobie powodzenia z mężem. Jestem pewien, że się wkrótce zobaczycie - posłał jej uśmiech pełen otuchy.

-W to nie wątpię - tym razem coś tajemniczego wkradło się na jej wyraz twarzy - Jeśli ruszycie wzdłuż głównej ulicy to znajdziecie sklep z tanim i dobrym sprzętem do telegrafu - wskazała palcem drogę - Z wyjściem nie będziecie mieć już takich problemów jak z wejściem. Co najwyżej może sprawdzą zawartość waszych toreb, czy nie ukradliście czegoś zakazanego. Teraz to bardziej prawdopodobne niż zazwyczaj. Nie wiem co musiało się tutaj stać, że takie postawili kontrole

-Czy jak powołamy się na ciebie to dostaniemy jakąś zniżkę w sklepie? - rzucił żartem Jay. 

Kobieta wybuchła śmiechem.

-Bez przesady - parsknęła rozbawiona - Niestety jesteś zmuszony do kupienia rzeczy po cenie rynkowej 

-Ech - westchnął - Jednak nie ma tak dobrze w życiu

-A kiedykolwiek było? - prychnął Cole.

-Będę już szła - odparła, uspokoiwszy się po wybuchu śmiechu. Na nowo u niej wkradło się spokój i opanowanie - Jeszcze raz powodzenia

-Dzięki za pomoc! - rzucił Lloyd.

Uśmiechnęła się do niego życzliwie, a następnie reszcie pomachała krótko, co odwzajemnili. Strzepnęła lejcami swego konia i popędziła go do szybszego truchtu. Przechadzała się chwilę po głównej drodze, mieszając się z innymi mieszkańcami, po czym zniknęła za zakrętem.

-Wiecie co - zaczął zaniepokojony Kai, gdy całkowicie kobieta znikła im sprzed oczu - A tak właściwie to dlaczego nam pomogła? 

Przez chwilę nikt nie odpowiadał. Otoczyły ich odgłosy żyjącego miasta. 

-Nie rozmawiajmy o takich rzeczach przy wszystkich - zakomunikował Zane - Odejdźmy kawałek 

Zboczyli z głównej drogi w jedną z odnóg obok ulicy. Była ciaśniejsza i bardziej wąska. Jak całe miasto, które oszczędzało na metrach. Nawet na głównej drodze, ledwo mieściły się dwa powozy konne. 

-Może potrzebowała ochrony w czasie ataku? - zasugerował niepewnie Lloyd, kiedy wszyscy znaleźli się w ustronniejszym miejscu - W końcu pomogliśmy jej, kiedy chcieli ją zaatakować w czasie przyjęcia 

-Wątpię, aby chodziło o to - pokręcił głową szatyn - Przecież wtedy nie pojawiłaby się tam. Bo co miałaby się narażać?

-Prawda jest taka, że współpracuje z naszymi przeciwnikami - odparł bez nerwów Zane, spoglądając na wszystkich - Wyraźnie dała mi o tym znać, kiedy byłem sam na sam z nią

-Chwila to dlaczego mimo to skorzystaliśmy z jej pomocy? - zbulwersował się Cole - Powinniśmy ją przydusić kiedy była okazja-

-Ostrzegła nas - wtrącił się w zdanie Zane - Na tyle ile mogła, a skoro mogła tyle to znaczy, że ktoś ją obserwuje 

-Co ci powiedziała? - spytał Jay.

-Mamy trzech przeciwników. Jednego już poznaliśmy to ten duch, co Lloyd i Kai go spotkali. Kolejna to dziewczyna i mam wrażenie, że ją widziałem-

-Kiedy?! - zawołał Kai - Śledziła cię?

-Tak - odpowiedział, uspokajając dodatkowo szatyna ruchami dłoni - Kiedy rozdzieliliśmy się na samym początku w mieście. Spodziewałem się ataku, ale najwidoczniej chciała tylko mnie śledzić. Miała też fiołkowe oczy, takie same jak wspominała Fatima

-Czyli konkluzja jest taka, że Fatimę najprawdopodobniej zmusili do pomocy? - podsumował Lloyd - Pewnie miało to coś związek z jej mężem 

-Też tak sądzę - przyznał rację przywódca - Ale nie mamy wyboru jak tylko podążać za nimi. To nasze jedyne poszlaki. Zwyczajnie będziemy musieli zaatakować, kiedy nareszcie się ukarzą i nie będą się posiłkować pionkami. Od teraz trzymamy się razem. Zakaz rozdzielania, zrozumiano?

-Tak, jest! - odpowiedzieli niemal równocześnie.

-Musimy działać jak zespół. Na prywatę nie ma już żadnego miejsca - skwitował ostro.

Spojrzeli po sobie każdy z inną myślą, ale z tym samym zmieszaniem. W głowie Cole pojawił się Kai. Był coraz bardziej zainteresowany jego osobą i jego przeszłością. Nadal nie wiedział dlaczego zaatakował go w świątyni tuż przed wyruszeniem na misji, ani dlaczego tak bardzo panicznie zareagował na jego dotyk po wyjściu z wody. Oczywiście, że prywatne sprawy nie powinny wychodzić na wierzch, ale to nie było coś łatwego, kiedy słowa cisnęły się na język, a emocje nie zawsze dało się kontrolować. Ale muszą dać z siebie wszystko. Nie mają innego wyboru, jak zacisnąć zęby i przeć do celu.

-Cholera! - zaklął niespodziewanie Zane, wyraźnie zdenerwowany, co nie było częste. Wszyscy znieruchomieli, zdziwieni tym nagłym wybuchem mężczyzny, który przetarł ręką swą zirytowaną twarz - Przecież na pewno poszła się spotkać, z któryś z nich!

-Ruszmy się to może ją złapiemy jeszcze! - rozkazał jeszcze, gotowy do popędzenia swojego konia, by ruszył galopem za kobietą. Przecież nie mogła oddalić się daleko 

-Zane, czekaj! - zatrzymał go Lloyd. 

Mężczyzna stanął, nie ruszając się za wiele. Rzucił pełne niezrozumienia spojrzenie dla blondyna. 

Czasu było naprawdę wiele, a jeszcze mieli szanse. Na pewno dała mu ponowną ukrytą wiadomość, jak wtedy na przyjęciu, a on ją nie rozszyfrował i-

-Ona już pewnie nie żyje - odparł melancholijnie. Jego twarz wyrażała smutek i delikatność w jaki sposób patrzył na Zane'a.

-Dlaczego tak sądzisz? - spytał, nie rozumiejąc, choć w jego głowie już tliła się odpowiedź.

-Przecież oni zabijają swoich pionków - powiedział nieco ciszej.

-Nie minął nawet dzień, kiedy Obcujący zabił Siemka - dołączył się z wyjaśnieniami Kai - Jeśli była przez ten cały czas obserwowana to już z pewnością nie żyje. Nie zdążymy ją odszukać na czas nawet. Nie znamy miasta

A więc nie żyje.


Kącik ciekawostkowy:

Królik pogryzł mi laptopa 

I mam nadzieję, że wyczuliście te nawiązanie do Hell's Kitchen sezonu pierwszego (Arek i szef Amaro), najlepszego z całej serii. Mam nadzieję, że ktoś chociaż zna ten program T T Ja pierwszy sezon za dzieciaka oglądałam, gdy wychodził, więc sentymencik jest. A teraz oglądam u Awizo. Polecam morderczki, fajny serial do obiadku 







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro