Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ɦɛʝ, ʝɛֆȶɛś ɢօȶօաʏ ռǟ ӄօֆʐʍǟʀ? .◦°˚°◦✬꧂☆

Tw. Wrażliwy wątek

Znajdowałem się w lesie wraz z moimi rodzicami. Byłem pomiędzy nimi, gdy rozmawiali o nie dawnym przeprowadzonym biznesie. Nie przysłuchiwałem się im szczególe. Niezbyt mnie to interesowało. Jako ośmiolatek w tamtym momencie byłem bardziej zainteresowany otaczająca mnie naturą czy zagadywaniu moich rodziców co to jest za ptak. 

Moi rodzice byli najlepszymi kowalami pod słońcem, choć nie lubili, gdy tak o nich mówiłem. Byli zbyt skromni na to, mówiąc, że na pewno jest ktoś od nich lepszy i jeszcze wiele im brakuje do ideału. (I tak sądzę, że w duchu też tak o sobie mówili, ale chcieli mi do głowy wbić pokorę, dlatego wystrzegali się takich określeń) Ale ja i tak wiedziałem swoje. Byli najlepsi. Sam widziałem efekty ich pracy. Klient, u którego byliśmy przed chwilą, uważał tak samo. Broń, która stworzyli dla niego moi rodzice z wygrawerowanymi inicjałami ochronnymi była piękna. Widziałem jak wytwarzali ją w pocie czoła. Zawsze przyglądałem się im podczas pracy, czasami coś tam im pomagając. Jeszcze nie chcieli mnie nauczyć wszystkiego, ponieważ bali się, że zrobię sobie krzywdę. Co za brak wiary we mnie! 

A ja przecież też chcę być tak jak oni. Też chce wytwarzać tak piękną broń!

Idziemy razem. Podoba mi się ten las. Jest taki spokojny i cichy. Słyszę świergotanie ptaków, a obok nas znajduje się szeroka rzeka o imieniu Szeszupa. Śmiesznie to brzmi. Rodzice nauczyli mnie pływać bardzo wcześnie, ponieważ u nas jest wiele jezior i rzek. Lubię to robić. Na razie mówią mi, abym pływał tylko pod opieką kogoś dorosłego. Moją młodszą siostrę Nyad też powoli uczą pływać. Jest strasznie marudna i krzykliwa. Podobno też taki jestem według nich. Niedoczekanie. 

Powoli zachodzi słońce, a to przez to, że zagadali się z klientem. Ale się wtedy wynudziłem czekając na nich. Woleli, abym poszedł z nimi. Coś tam, abym zobaczył jak wygląda współpraca z ludźmi. I już wiem, że jest bardzo nudna. Tworzenie broni jest o wiele lepsze. Gdy Nyad dorośnie to niech ona będzie się zajmować tą nudniejszą częścią pracy, a ja wezmę tą lepszą. W końcu urodziłem się pierwszy, więc mam do tego pierwszeństwo. 

Nie boimy się chodzić po tym lesie, a zwłaszcza koło rzeki. Rodzice powiedzieli, że nie ma czego się bać, ponieważ łowcy przeczesali ten teren wzdłuż i wszerz, pozbywając się upirów. Mimo to staramy się jak najszybciej wyjść z lasu. Jednak poruszanie się po zmroku jest niebezpieczne i nigdy nie wolno być zbyt pewnym siebie. Mimo, że moi rodzice potrafią walczyć, a u boku mają miecze to i tak nie są ani najemnikami, ani łowcami. Nie walczą tak dobrze jak oni. Ale i tak są najlepsi! Sam mam od nich jeden sztylet. Wykonaliśmy go razem. Już się nie mogę doczekać aż razem w czwórkę coś stworzymy. Niech Nyad szybciej dorasta.

Spoglądam na moją mamę i zauważam, że nie potrafię zobaczyć jej twarzy. Widzę jej tylko czarne włosy upięte w koka i dwa kosmyki, które spoczęły na jej twarzy, lecz samych ich rysów nie potrafię dostrzec. Zaniepokoiłem się. Obracam się w stronę taty i efekt jest taki sam. Dostrzegam tylko taki sam kolor włosów jak moje. Wiem, że mają pogodny wyraz twarzy, ale nie potrafię go zobaczyć. 

Słyszę przeciągłe pohukiwanie nad nami. Rozlega się świergocące hu-hu-hu. Rozpoznaję w nim puszczyka. Nie denerwuje się w przeciwieństwie do rodziców, którzy przyspieszają. Mama łapie mnie za rękę, bo zaczynam za nimi nie nadążać. Wiem, że puszczyki mogą być dobrym lub złym omenem w zależności od tego, co usłyszy się w jego pohukiwaniu. Ja tam nic takiego nie usłyszałem. Zwykły puszczyk, choć go nie widzimy. 

Mój tato w pewnym momencie obraca się i przystaje. Zatrzymujemy się. Czuję zniecierpliwienie i irytację mojej mamy. Patrzymy w takim samym kierunku co on. Mama uspokaja się nieco, a ja dalej czuję dezorientację.

Bo nie wiem kim są ci ludzie.

-Brookstone'owie! - woła mój tato - Co za ulga!

-Z nimi będzie bezpieczniej - westchnęła moja mama.

Stoją niedaleko nas. Kilka metrów dalej. Widzę mężczyznę w czarnych włosach zaczesanych na bok. Ma pod nosem zakręcany wąs i patrzy na nas czujnie, osłaniając jedną dłonią kobietę. Ta kobieta ma łagodniejsze uosobienie niż facet. Również ma ciemne włosy, które związała w warkocz. Obydwoje są chuci, wysportowani i ubrani w mundur najemników. Pewnie są wysokiej klasy, sądząc po reakcji moich rodziców.

Brookstone'owie? Pierwsze słyszę.

Tamta kobieta strzepuje ochronną dłoń swojego męża, który na ten gest naburmusza się. Uśmiecha się przyjaźnie. 

Moi rodzice chcą coś powiedzieć, robią krok w przód w stronę tamtej pary. Nagle pojawia się coś co skutecznie uniemożliwia im dalsze ruchy. Przymykam oczy, bo jej pojawienie się wywołało falę wiatru, który porwał drobinki ziemi, wystrzeliwując w nas. Huk był ogromny, podłoże zadrżało. A ja ląduje na trawie.

A gdy otwieram z powrotem oczy, krzyczę z przerażenia.

Przede mną stoi potwór. Ogromny, pierzasty stwór o ostrych szponach i dziobie. Przypomina trochę sowę, ale bardziej ludzką. Bo nie ma głowy jak u zwierzęcia, ale jest bardziej ludzka. Rysy ma ostre, kształt głowy kwadratowy, z którego odchodzą białe, długie kosmyki włosów. Paszcza wykrzywia się w uśmiechu, ciągnie się od jednego policzka do drugiego. Widać w niej szereg, zaostrzonych białych kłów. Głowa jest pierzasta, jak całe ciało. Na niej umiejscowione są krwistoczerwone ślepia. Posiada skrzydła, a na ich zgięciu umiejscowione są wydłużone ręce z długimi pazurami. Długie pazury ma jeszcze u swoich stóp. Wysoka na prawie trzy, cztery metry. 

Patrzy na nas, spogląda mi w oczy i widzę w nich przerażający głód. Postrzega mnie jak zakąskę. Drżę jeszcze bardziej.

Rodzice osłaniają mnie, dobyli miecza, a ja przez chwilę jeszcze nie potrafię wstać. 

-Lou! Llily! - krzyczy moja mama z desperacją - Pomóżcie nam!

Widzę ich. Są również przerażeni jak my. Ta kobieta trzyma się za brzuch, a mężczyzna osłania ją. Nie wyglądają chętni do pomocy, ale...przecież to łowcy, jeszcze na służbie. Przecież mają obowiązek nam pomóc skoro są w pracy! Noszenie stroju łowcy równa się z tym jednoznacznie!

Dlaczego jeszcze się wahają? Dlaczego nie chcą nam pomóc?

-Przecież się znamy! - krzyczy z irytacją, pomieszaną z przerażeniem - Nie damy rady sobie sami

Strzyga przekrzywia łebek. Nie spieszy się z atakiem. Zaczyna głośno skrzeczeć, jakby śmiejąc się z naszej niedoli. Karmi się naszym strachem.

Ta kobieta i mężczyzna spoglądają na siebie, porozumiewając się niemo. Przez moment myślę, że jednak ruszą nam na pomoc, sądząc po tym, że nie patrzą na nas obojętnie. 

Ale oni mimo wszystko odchodzą. 

Zawracają nie obracając się za siebie. Biegną ile sił w nogach, by jak najdalej zostawić nas w tyle na pastwę demona, z którym nie mamy szans. 

Czy my tu umrzemy...?

Moi rodzice klną na tamtą parę, ja obserwuje jak ich sylwetka znika nam z pola widzenia. 

Jestem skamieniały przez tą chwilę, gdy widzę jak w zwolnionym tempie biegną w głąb lasu, między drzewami. 

Moi rodzice są gotowi do obrony. Opadające promienie słoneczne na stal miecza, powoduje, że aż się błyszczy. Cofają się powoli, ochraniając mnie swymi ciałami. Wstaje szybko na równe nogi, wyciągając za paska sztylet. Trzymam go drżącymi dłońmi przed siebie. Nie jest za dużych rozmiarów. Może też w innych okolicznościach dostałbym ochrzań od rodziców za noszenie broni przy sobie, ale teraz mój tato mruczy aprobatę w moją stronę:

-Przyda ci się

-Ray! - woła moja mama z dezaprobatą.

Moja mama zawsze pozostanie mamą.

Wtedy też strzyga znudzona czekaniem naskakuje na mojego tatę. Ten odbija jej szpony mieczem, widzę jak ciężko mu było odparować tak silny cios. 

Jak łowcy radzą sobie z takim stworzeniem? Słyszałem, że mają odpowiednie techniki na nie. 

Czy ja już się tego nie dowiem?

Mama porywa mnie w ramiona i ucieka.

-Uciekajcie daleko! - krzyczy za nią.

Macha na nas ręką byśmy się biegli jak najszybciej się da. Jego czoło zmarszczyło się ze zdenerwowania, ale kiedy przenosi na mnie wzrok, jego lico łagodnieje. Posyła mi pewny siebie uśmiech dla otuchy, moja starsza kopia mnie. Włosy ma w nieładzie, równie co ja. Nie raz moja mama zwraca mu uwagę, że wygląda jak szop. W końcu widzę całą jego twarz.

Widzę jak zaraz unika zamachnięć szponami potwora, jak próbuje ją zaatakować, ale stworzenie nie daje się nawet drasną. Odciąga ją od nas.

-Tato! - wołam bezsilnie, wyciągając rękę w jego kierunku, ale on jest już zajęty walką. Widzę tył jego ciemnej kamizelki na białej koszuli - Nie możemy go tak zostawić, mamo! 

-Musimy najpierw zapewnić tobie bezpieczeństwo - oznajmia z bólem, wymalowanym na twarzy. Pierwszy raz widzę ją taką przestraszoną i bezsilną jednocześnie. 

-Ja wam pomogę - odparowuje - Chce pomóc tacie! - łamie mi się głos, a do oczu napływają powoli łzy. 

Ale co ja mogę?

Nie chce ich zostawić.

Mama nic nie odpowiada, jest zbyt skupiona na trasie. Nie odbiega daleko, mija drzewa i krzaki, widzę, że zbliża się do rzeki. Rozgląda się wokół w panice, trzymając mnie z całych sił. Czuję jak jej serce łomocze w klatce piersiowej. W tle słychać skrzeczący śmiech strzygi. Dla niej jest to czysta zabawa. To okropne. Żeruje na cudzym nieszczęściu. O bogowie, dlaczego nam musiała się trafić? Przecież miało być tutaj bezpiecznie. 

Wzdrygamy się, kiedy słyszymy krzyk bólu taty. 

-Trzymaj się, Ray - mruczy moja mama do siebie.

Rusza wzdłuż rzeki i zbliża się do jej krawędzi, przedzierając się przez zarośla. Odstawia mnie na ziemię i kuca na przeciwko mnie. Kładzie mi ręce na moje ramiona i spogląda mi prosto w moje oczy. Błękit jej oczach będzie mnie prześladował do końca życia. Nyad ma go po niej. Zawsze w jej oczach będę widział oczy mamy.

-Widzisz ten tunel wydrążony w ziemi? - pyta, pokazując mi palcem to miejsce.

Widzę tunel, do którego wpływa woda. Nad nim rośnie długa trawa, a z boku znajdują się trzciny. Nie wygląda na dużych rozmiarów, ale ja z pewnością się tam zmieszczę. Moja mama już nie. Nie widzę jak jest tam głęboko. Woda jest brudna, mętna i połyskuje na tle zachodzącego słońca. Coraz bardziej robi się ciemno. Nie widzę końca tunelu. 

-Tak - wyduszam z siebie. 

-Schowaj się tam i nie wychodź - jej głos jest twardy, nie znoszący sprzeciwu - Rozumiesz? Wyjdź jak będzie bezpiecznie, ale przed tym pod żadnym, ale to żadnym pozorem nie wychodź!

-Ale co z wami...? - pytam przerażony wizją ich straty.

-O nas się nie martw - jej twarz łagodnieje. Uśmiecha się do mnie w dobrze znany sposób - Jesteś dla nas najważniejszy i musisz się ukryć

Ale mi nie umknęły szczegóły. Żaden mi nie umknął. Widzę jak drżą ręce mojej mamie, jak niespokojna jest. Za fasadą uśmiechu czai się obawa, strach i niepokój o siebie, tatę i mnie. Zapamiętałem każdy szczegół z jej twarzy. To jak uśmiech momentalnie przygasł na kolejny wrzask upira, jak malinowe usta wykrzywiły się w przerażeniu, to jak oczy powędrowały w stronę, gdzie znajduje się jej mąż. Była młodą kobietą, oznaki starości jej nie dopadły. Miała silne zdrowe ciało i takie same, połyskujące, czarne włosy, którymi Nyad lubiła się bawić. Miała jaśniejszą karnację ode mnie, ja poszedłem całkiem w ojca. Ale moja młodsza siostra to odbicie naszej matki.

Bierze moją dłoń, trzymającą broń i przykłada ją mi w miejsce mojego serca.

-Użyj tego w ostateczności - nakazuje - Schowaj się i nie wychodź

-Dobrze - mówię ciężko. Czuję piekące łzy, które pragną wyjść na światło dzienne. Udaje im się to. Z każdą sekundą rozklejam się coraz bardziej. 

Mama ociera mi łzy z moich policzków swoimi kciukami. Nie sposób zetrzeć ich wszystkich. W miejsce starych zaraz przychodzą nowe.

-Bądź dobrym chłopcem, Kaidem - całuje mnie w czoło. 

Wstaje szybko na równe nogi. W dłoni trzyma wyciągnięty miecz. Na twarzy wskakuje determinacja. Czy tak wygląda człowiek przygotowany na śmierć?

Odchodzi, jej kroki niosą jej w stronę ukochanego, a we mnie odzywa się potrzeba matczynej bliskości. Płaczę coraz głośniej i idę za nią, chwiejnym krokiem. Bo nie chcę, aby mnie zostawiała. Chcę się przytulić do niej i do taty. Dlaczego mnie zostawiają tutaj samego? Ja wiem, dlaczego, ale ja nie chce, mamo. Nie zostawiaj mnie!

Szybko to zauważa.

-Schowaj się, Kaiden! - jest zdenerwowana moim nieposłuszeństwie. Chce tylko dobrze dla mnie, ale nie dociera do mnie. Na pewno nie w tym momencie - Natychmiast! - popycha mnie w tył. Zataczam się kilka kroków, znajduję się na krawędzi rzeki - Nie przychodź do nas!

Kiwam głową na znak zgody. Mój młody i głupi umysł w końca podporządkuje się rzeczywistości. Podchodzę do wody i wskakuje do niej od razu. Nie jest na tyle głęboka, bym nie czuł dna, ale zimno powoduje u mnie nieprzyjemne dreszcze, a ubrania zaczyna kleić się do skóry. 

Gdy się odwracam z powrotem, mojej mamy już nie ma.

W głowie zostaje mi obraz naszego ostatniego spotkania. 

Płaczę jeszcze bardziej. Przyciskam broń w miejsce serca, tak jak zrobiła to moja mama. Brnę do tunelu, przedzierając się przez trzcinę wodną. Swoimi krokami przeganiam pajączki wodne, które odbiegają ode mnie, powodują kręgi wodne. Docieram do ciemnego wydrążenie, które jest bardziej głębsze, im bardziej posuwam się na przód. 

W środku jest ciemno, a woda obyła mnie aż po szyję. Ręce mam wysoko ku górze. Raz zahaczam o pajęczynę, ale nie przestraszyłem się jej. Moje myśli biegną ku dotarciu do końca. Może znajdzie się tam wyjście? 

Ale wyjście okazuje się ubitą ziemię, tworzącą ściankę. Dotykam ją niemal na oślep. Moje ciało rzuca na nie swoim cieniem przez to, że zasłaniam ostatnie promienie słoneczne. Ostatecznie opieram się o nią i czekam. Czekam aż się to wszystko skończy.

Robi się coraz ciemniej i ciemniej. Dobiegają do mnie odgłosy walki. Potrafię rozróżnić krzyki moich rodziców. Wiem kiedy to mama krzyczy z bólu, a kiedy tata. Za każdym razem się wzdrygam. Mam zasłonięte uszy, a mimo to i tak słyszę je tak, jakby były obok mnie. Echo ich słów niesie się po lesie. Są to głównie wzywanie swoich imion lub wydawanie krótkich poleceń. 

Próbuje skupić się na liczeniu. Chcę tylko odciągnąć swoje myśli od tego, gdzie się znajduję. Mam mocno przymknięte oczy, z których nadal płyną łzy. Liczę na głos, ale niezbyt głośno. Boję się, że strzyga mnie znajdzie. 

Przerywam kiedy słyszę przeogromny ból w głosie mojej mamy. Jest to wrzask, tak straszny, tak bardzo przerażający. 

Zaraz potem usłyszałem głośny chlupot wody naprzeciw mnie.

Nigdy nie słyszałem czegoś takiego, takiego bólu, jakby ktoś rozrywał cię na drobne kawałeczki. Jej wrzask odbił się echem i usłyszałem go kilkukrotnie. Zaraz za nim mój tato krzyknął imię mojej mamy. Był tak bardzo przerażony, tak bardzo zły.

A ja zamarłem. Przestałem się trząść, myśleć, mówić. Stałem tak zanurzony w zimnej wodzie, z zasłoniętymi uszami.

Coś szturchnęło mnie.

I znowu, jakby domagając się mojej uwagi.

W końcu zdołałem spojrzeć w dół. Dostrzegłem tylko zarys. Było tutaj tak bardzo ciemno.

Moja dłoń chwieje się na boki, gdy sięgam po znalezisko. W drugiej dalej mam swój sztylet.

Chcę to tylko chwycić i umiejscowić z dala ode mnie. Ale kiedy moje palce zaciskają się na znalezisku i wyczuwają inną fakturę niż tą drewnianą to w pierwszej chwili w mojej głowie pojawia się myśl: jeśli to nie patyk to co?

Bo myślałem, że był to dosyć gruba gałąź. 

Ale do kurwy to nie było to. Nigdy bym nie pomyślał, że jest to. Moja głowa odpycha od siebie tą przerażając myśl, ale zmysły wiedzą swoje. Nie raz ciało czuło to na sobie. Nie raz czuło bliskość i te dłonie, zaciskające się wokół ciebie, by zmiażdżyć cię w matczynym uścisku.

Trzymam dłoń swojej mamy.

Tą samą, która obejmowała mnie.

Tą samą, która opatrywała mnie nie raz.

Tą samą, która była na moim ramieniu.

Tą samą, która przyłożyła mi sztylet do serca.

I trzymam, i trzymam, i trzymam, i trzymam, i trzymam.

Wiem, że jest to mama. To nie tata.

Mamo

Mamo...

Mamo...!?

Chcę to puścić odrzucić, ale nie potrafię. Moje ciało przestało mnie słuchać, znieruchomiało. Nie chce mnie słuchać! Nie potrafię się ruszyć. Oddycham tylko gwałtownie w panice. Klatka piersiowa unosi się nie równomiernie. A ja z każdą mijającą sekundą dostrzegam coraz więcej szczegółów. 

Dostrzegam tyle krwi i jak skapuje ona do wody w równym rytmie.

Kap, kap, kap.

Woda z pewnością barwi się na czerwień.

Kap, kap, kap.

Widzę jak brutalnie została rozszarpana przed łokciem. Oderwana skora, rozszarpane mięśnie, kilka żyłek. Dlatego moja mama tak krzyczała. Strzyga oderwała jej dłoń, zamachnęła się

celowo?

przypadkowo?

dłoń jest u mnie

trzymam dłoń

m o j e j m a m y

Skóra przy skórze. Wilgoć otacza mnie z każdej strony. Woda też.

A w tle zrobiło się cicho albo to pisk w mojej głowie, zagłuszył wszystko.

W końcu odzyskuje kontrole nad własnym ciałem. Wyrzucam dłoń, jak najdalej potrafię. Przyklejam się mocniej do ściany, chce się oddalić, ale nie mam dokąd. Zamknięta droga. Czy to koniec?

Nic nie słychać. Zrobiło się cicho.

A nie, czekaj.

Cicho pod względem krzyków i wrzasków moich rodziców, ale...ale ja słyszę potężne kroki. 

Kroki idą w moją stronę.

Strzyga mnie zabiję, strzyga mnie zabiję, strzyga mnie zabiję, strzyga mnie zabiję, strzyga mnie zabiję, strzyga mnie zabiję, strzyga mnie zabiję.

Co robić mam? Jeśli ucieknę stąd na pewno mnie zobaczy. Muszę się schować jak kazali mi rodzice, ale tutaj nie ma gdzie. Jest tylko głębień rzeki i utwardzona ścianka. Nieświadomie ją drapałem. Czuję ziemię pod paznokciami.

Panika przejmuje władzę nad moim ciałem. Tak bardzo się boję, jak skończę. Modlę się w myślach do bogini Mokosz, by uratowała swoje dziecię, modlę się do Welesa, by nie brał mnie tak szybko do siebie. Lecz czy będą chcieli mnie wysłuchać?

Kroki stają się głośniejsze, a do tego dochodzi szelest krzaków. 

Szybko zakrywam usta dłonią, bo orientuje się za głośno oddycham. Nie mam jak uspokoić swojego głośnego serca, czy strzyga je słyszy?

Ona jest tutaj.

Jest obok mnie.

Przyszła po mnie.

Biorę głośny wdech, przymykam oczy i nurkuję na samo dno. To jedyne co przyszło mi do głowy. 

Otacza mnie czerń, lodowata woda. Nawet pod nią słyszę kroki strzygi, którą swymi łapskami wchodzi do rzeki. Woda zadrżała, gdy jej wielkie cielsko zanurzyło się. 

Zamilkło wszystko. Płuca palą. Potrzebuję się wynurzyć. Nie potrafię tak długo wstrzymywać oddechu, ale jeśli wyjdę, umrę. Jeśli zostanę, utopię się. 

Przyciskam dłonie do ust, by nie otworzyć je przypadkiem w wodzie. Trudno mi jest utrzymywać się pod taflą. Wykorzystuję wszystkie podkłady siły, jakie mi zostały, by kontrolować siebie i zmusić ciało do zostanie. Ale płuca potrzebują powietrza i zaraz będę musiał je zaczerpnąć. 

Szarpię się pod wodą. Nie wytrzymuję i wychodzę na powierzchnię. Łapię powietrze łakomie, oddycham tak, by zaczerpnąć najwięcej jak się da. Mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Wszystko we mnie szaleje w nieogarniętym chaosie. 

Obracam się za siebie. Łatwiej mi jest opierać się z powrotem o ściankę. 

Mam nadzieję, że strzyga sobie poszła. Wokół jest przecież cicho.

Napotykam jej ślepia.

Krzyk mi zamiera.

Czerwone oczy świdrują mnie, są wpatrzone centralnie we mnie. Tunel jest za mały, by mogła jakkolwiek się zmieścić, ale z pewnością coś na to wymyśli. To podstępne stworzenie. W paszczy trzyma dłoń mojej mamy, dlatego tutaj się pojawiła. Całą paszczę ma umazaną we krwi. Krwi moich rodziców.

Krew kroplami spływa do wody.

Kap, kap, kap.

Robi mi się niedobrze.

I wiem, że tutaj skończę swój krótki żywot. Nie udało mi się spełnić ostatniej prośby moich rodziców. Łzy spływają mi cicho po policzkach. 

A mimo to nie odrywam spojrzenie od ślepi bestii, tak samo jak ona. 

Po kilku latach zdałem sobie sprawę, że nie była to zwyczajna strzyga. W jej spojrzeniu czaiło się coś na pozór ludzkiego, ślady inteligencji i takiego gniewu. Nigdy więcej nie dostrzegłem tego w innych strzygach.

Następnym swoim czynem dowiodła tego, że była inna.

Odwróciła się i zostawiła mnie w spokoju. Dudnienie jej kroków jeszcze przez chwilę słyszałem, a następnie trzepot skrzydeł. Odleciała. Potem nastała martwa cisza. 

A ja nie wychodziłem przez bardzo drugi czas. Stałem w tej samej pozycji, co potwór mnie zastał. Bałem się wyjść i uznałem to miejsce za jedyne bezpiecznie. Pomyślałem sobie, że demonowi już nie chciało się męczyć, by dostać się do mnie. Nakarmiła swój krwiożerczy głód to po co miałaby marnować siły na tak mały kąsek mięsa. Za dużo zachodu, dostała to czego chciała. Może też chciała się schronić w swojej norze, by tam dokończyć posiłek. W końcu zabrała za sobą-

Czekałem na świt. 

Drżałem z zimna. Był środek jesieni. Nie wiem o czym myślałem w tamtym momencie. Pewnie o tym, że chce wyjść z tego miejsca i znaleźć się jak najdalej stąd, ale jednocześnie bałem się wyjść z miejsca, które poniekąd mnie ochroniło. Ciemne, zimne i brudne. 

Paradoks. 

Im dłużej tam przebywałem, tym dłużej nie mogłem tego znieść. A bałem się, więc czekałem na świt, który nie nadchodził przez bardzo długi czas. Noc trwała długo, a ja czułem jak opadam z sił. Byłem wykończony. Nie spałem. Nie mogłem. Nie miałem jak. Bałem się.

Czasami miałem wrażenie, że widzę coś w wodzie. 

Trudno było sobie wmówić, że to tylko przywidzenia. Ale wiedziałem za to jedno: krew otaczała mnie.

Byłem tego pewien. Nie zmyłaby się tak szybko. 

Czułem żółć w gardle. 

W końcu powoli wchodziło słońce. Promienie słoneczne wpadały do tunelu, oświetlając go. Z otępieniem ruszyłem się z miejsca, skostniały z zimna. Moje ciało zdrętwiało od jednej pozycji i ciężko było mi z początku ruszyć się. Chciałem stamtąd wyjść.

Udało mi się wydostać się z rzeki. Kiedy przestała mnie obmywać z każdej ze stron, poczułem się nieco lepiej. Wokół panował spokój i rozlegały się śpiewu porannych ptaków. Atmosfera wydawała się sielankowa, idealna na spacer.

Ale dla mnie, wszystko było niepokojące. 

Czułem się otępiale, jakby strach stępił mi umysł. 

Nieświadomie zmierzałem w kierunku ostatniego spotkania z tatą. Tliła się we mnie głupia, dziecinna nadzieja, że może żyją, że ktoś z nich przeżył, że nie zostałem całkowicie sam. Wlokłem się tam chwiejnie na nogach, jak z waty. Moje buty przy każdym kroku wydawały z siebie chlupot wody. Objąłem się rękoma, próbując się ogrzać. Rozglądałem się wokół niespokojnie, szukając ukrytego zagrożenia. Nawet, gdyby takie było i tak nie miałbym co z nim zrobić. Na ucieczkę nie miałem siły, a już tym bardziej na walkę. Ale i tak je wypatrywałem. Bałem się, że strzyga rozmyśliła się i wróci po deser.

Kiedy znalazłem się w miejscu, gdzie zaatakowała nas strzyga, a łowcy nas zostawili, zastałem przerażający widok. Tak bardzo, że złapałem się za brzuch i zwymiotowałem. Zapach był nie do zniesienia. Była to woń rozkładającego ciała, dusząca i piekąca.

Odszedłem kawałek, będąc nadal schylonym i nadal obejmując się za brzuch. Uniosłem spojrzenie na to co zastałem, chcąc się upewnić czy to co widzę jest rzeczywistością. 

Zwymiotowałem po raz drugi, choć tym razem nie miałem już czym. 

Widok nawet dla dorosłego byłby okropny, a co dopiero dla ośmioletniego mnie. 

Otarłem usta dłonią. Spojrzałem na to co pozostało z moich rodziców. Serce zabiło mi mocniej, straciłem zdolność normalnego oddychania. Ze świstem łapałem kolejne oddechy.

Tato leżał na brzuchu z trzema ostrymi rysami na twarzy, biegnącymi od czoła aż po samą brodę. Rany były głębokie i zalały krwią niemal całą twarz. Strzyga rozszarpała mu tym samym lewo oko. Gałka oczna była tam ledwo zauważalna. Drugie zastygło w przerażeniu i głębokiego bólu. Patrzyło na moją mamę, która znajdowała się niedaleko. Jego plecy nosiły ślady głębokich zadrapań. Potwór musiał uderzyć na niego od tyłu kilkukrotnie. A nogi? Jedną w ogóle nie miał. 

Znikła tak samo jak ręką mojej mamy. 

Obróciłem głowę w jej stronę w mechaniczny sposób. Widok tak samo straszny. Włosy pokryte zaschniętą krwią, brzuch rozszarpany. Wyszły wszelakie wnętrzności. Jedna dłoń rozszarpana. Strzyga musiała złapać ją i wyrwać jednym sprawnym ruchem. Zauważyłem takie same poszarpane mięśnie i pęknięte żyłki, jak w udzie mojego taty. Tam została rozerwana noga aż po samo kolano. Głowa odwrócona w przeciwną stronę do mojego taty, ręka ulokowana nad głowę w dziwnym ułożeniu. Oczy szeroko otwarte, błękit zastygły w strachu. Twarz pokryta krwią. 

Nie wiedziałem co mam robić. 

Łzy leciały po moich zimnych policzkach. Płakałem cicho, oddychałem bardzo głośno, a raczej próbowałem oddychać. 

Dlaczego...?

To takie straszne.

Nic nikomu nie zrobiliśmy.

-Mamo? - wycharczałem przez zbolałe gardło - Tato?

Brookstone'owie. 

Nazwisko pojawiło się w mojej głowie.

Dlaczego uciekli? Dlaczego uciekli?

Waszym zasranym obowiązkiem było nam pomóc.

Nie zapomnę wam tego. 

My tego wam nie zapomnimy. 

Prawda Nyad?

Gniew poczułem dużo później niż w tamtym momencie. Bo wtedy to był czysty lęk i rozpacz.

I ten ból, wypalający me serce. 

Mały głupiutki ośmioletni ja, chcący przytulić się do swoich rodziców jeszcze raz. A teraz co najwyżej może poprzytulać sobie rozszarpane ciała nad, którymi zaczęły się zlatywać muchy.

Kiedy zdałem sobie sprawę, że to wszystko sen?

W momencie kiedy ogromny cień położył się na mnie. Dusząca aura osiadła mi na ramionach, a szelest piór dotarł do moich uszu. 

To się nie wydarzyło wtedy. To wytworzył w moim śnie lęk.

Odwróciłem się. Nie wiem po co skoro dobrze wiedziałem, że za mną stoi strzyga.

Jej krwiste ślepia zrównały się ze mną. Z paszczy wydobył się skrzekliwe pohukiwanie, a z moich ust głośny krzyk. 

Potwór rzucił się na mnie, pożerając moją głowę szybkim sprawnym ruchem. 



Krzyczałem też po przebudzeniu. 




Kącik ciekawostkowy:

Wygląd opisywanej strzygi

I ostatnio miałam +99 powiadomień na wattpadzie XD

Pierwszy raz w życiu, serio. Taka zaskoczona byłam jak nikt inny. Oczywiście, że wszystko sprawdziłam i starałam się odpowiedzieć na każdy komentarz he he 

I jestem zadowolona z tego rozdziału :D 

Jej

+

Specjalnie do tego rozdziału słuchałam dźwięków puszczyka, by dobrze go opisać XDDDDD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro