Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ɛʐɛʀǟֆ .◦°˚°◦✬꧂☆

Kilka tygodni wcześniej...

W krystalicznym jeziorze odbijały się tona szarych chmur oraz ostre szczyty, które pokrywały dookoła niedużych rozmiarów, głęboką dolinę. To miejsce może nie było najwyższym szczytem gór Egalta, ale z pewnością było najładniejszym. Najpewniej przyczyniło się do tego brak obecności człowieka, zwłaszcza o tej porze roku, gdzie ciężko było znaleźć żywą duszę. Nawet zwierzęta nie zapuszczały się w te regiony, nie licząc ptaków, które szybowały nad niebieskim, czystym jeziorem, przeglądając się w nim. 

Było cicho i spokojnie. Szum wiatru tutaj nie docierał, dzięki wysokim wyżynom, a mimo to panował chłód większy niż u podnóża gór. W te regiony szybciej zawitała jesień, przeganiając gorąc lata, a w zamian dając jaskrawe kolory naturze. 

I byłoby tak cicho i spokojnie aż do późnej wiosny, gdyby nie głośny krzyk odbijający się echem dokoła. 

-Kurwa nigdy więcej jaskiń! - ryknął wściekle Jay, wychodząc z jamy po kamienistej ścieżce. Pieczara była tak głęboka i ogromna, że szybko połykała wpadające tam promiennie słoneczne - Ani nic co jest związanego z wchodzeniem w dół, walką z zmarłymi i brzydkimi upirami! 

-Jay, ale ty zdajesz sobie sprawę, że będziemy musieli zaraz zejść z powrotem do jaskini? - spytał retorycznie Zane, wychodzący na prowadzenie. 

Stanął przed krajobrazem nie po to, aby podziwiać go, a znaleźć coś co pomogłoby im w znalezieniu drogi powrotnej. Cole mówił, że zejście w dół, te bardziej turystyczne, doprowadzi ich po za region Trikutnika, co nie było im teraz na rękę. Jeżeli chciało się dostać do Prudnika to należało przemierzyć olbrzymie ilości kilometrów w głąb tych dzikich terenów. Nie podobało mu się to ani to, że zostali rozdzieleni, a Kai i Cole znaleźli się razem. 

To wróży same nieszczęścia, a on nic nie mógł na to poradzić. Potrzebują wsparcia.

-Kurwa, faktycznie! - fuknął, unosząc ręce w górę, które zaraz spadły na jego rude loki - Japierdole, a niech się wszyscy pierdolą. Na co ja się zgodziłem!

-Jay, bądźmy lepiej cicho... - odezwał się z zdenerwowanym głosem Lloyd, wskazując palcem na drewnianą tabliczkę - Tu nie jest bezpiecznie

-A gdzie jest - prychnął sam do siebie chłopak, pochodząc bliżej blondyna tak samo jak Zane.

Napisz na tablice głosił:

Szanowni turyści, 

w okresie od września do marca prosimy o nie wchodzenie nad jezioro Ezeras z uwagi na zwiększoną aktywność niebezpieczną upirów. 

Jeśli widzisz ten znak, zawróć póki jeszcze możesz


Zarząd prowincji

Silezji


-Jak myślicie jakie mogą być tutaj upiry? - zapytał Jay, rozglądając się wokół z czujnym spojrzeniem. Szybko przeszły go ciarki, kiedy chłodniejsze powietrze przeszyło jego skórę, która nie zdążyła się jeszcze rozgrzać po wpadnięciu do lodowatej wody. Przykrył się szczelniej wcześniej narzuconą marynarką. 

Musiał przyznać, że miejsce było piękne. Najwidoczniej bogowie z szczególną troską przywiązali do niego wagę, by wyszło jak najlepiej można było. Tutaj nawet ździebko trawy nie znajdowało się przypadkowo. Nic dziwnego, że nawet potwory migrowały tutaj.

-Najpewniej coś pokroju wodnego demona skoro jest tutaj jezioro - zaczął się zastanawiać Julian -Chociaż obawiam się, że mogą tutaj być alkanosty, latawice lub obłoczniki

-Ta, te to zawsze lubią się szwendać - parska Jay - Na pewno to jakieś powietrze demony skoro zawsze pojawiają się tutaj w danych okresie. Lubią migrować, a zabicie ich w powietrzu jest praktycznie niewykonalne

-Zdecydowanie z latawicami będzie łatwiej się rozprawić - odparł Lloyd - Gorzej będzie z alkanostami, bo tych nie da rady przekupić niczym, ani nie odejdą nawet po modlitwie 

-Po prostu zachowajmy ciszę i czujność, jasne? - poleca przywódca - Nie tylko nam upiry grożą. Morro może gdzieś tutaj być

Reszta zgadza się z nim bez słów. 

Zane jak zwykle wysuwa się na prowadzenie, Lloyd zajmuje prawą stronę, a Jay lewą. Ich ręce są gotowe do szybkiego chwycenia za broń. Najemnik już w jednej z dłoni trzyma sztylet, który podrzuca co jakiś czas i łapie bez problemów nawet na niego nie patrząc. Oglądają się na wszystkie strony i słuchają niepokojących dźwięków, co nie jest trudne wśród panującej ciszy. Rozbrzmiewają tylko ich kroki stawiane na wysokiej trawie rosnącej wraz z fioletowymi wierzbówkami.

A kiedy tylko coś plusnęło w wodzie... Natychmiast obrócili się tam przygotowani na zagrożenie. Zane z wyciągniętym łukiem i naciągniętą na cięciwę ostrą strzałą, Jay z dwoma długimi sztyletami oraz Lloyd z swoim mieczem. Wpatrywali się w przezroczystą wodą, będącej tak czystą, ze można było na spokojnie zobaczyć płytkie dno. Wpatrywali niebezpieczeństwa , którego nie było na chwilę obecną, bo woda nadal była spokojna. To był tylko kamień stoczony z góry. 

-Paranoi można dostać - skwitował cicho z irytacją Jay, chowając oba sztylety z powrotem zza ubranie na rzecz o wiele krótszego, który przedtem podrzucał - Przestało mi się podobać to miejsce. Pewnie wybrali go dla odwrócenia naszej uwagi 

-Naprawdę myślisz, że tutaj są...? - spytał zmartwiony Lloyd.

-A gdzie mieliby się wycofać indziej? - zauważył - Nie wiadomo ile duchy się regenerują, bo regenerować się nie powinny, ale nasz Obcujący jest bardzo specjalny i koniecznie chce odbiegać od normy. Wątpię, aby po tym występie w jaskini, jak go zraniliśmy i odkryliśmy jego słabość wypuściłby nas od tak. Na pewno wrócił po wsparcie i chce nas zaatakować póki jesteśmy rozdzieleni. Musimy trzymać się blisko wody 

-Masz rację - przyznał blondyn. 

-No ba - parsknął śmiechem - Może na takiego nie wyglądam, ale nie jestem aż tak głupi 

-Jak to dobrze, że dodałeś ,,aż tak" - mruknął Zane z delikatnym uśmiechem rozbawienia.

-Patrzcie, patrzcie... Kto przejął rolę Cole'a marudy, gdy go nie ma - założył ręce na piersi, wyrażając tym samym swoje oburzenie - Czy rolę ,,lecę na wszystko co się rusza" od Kai'a też przejmiesz?

-Gdybym chciał to i tak bym nie dał rady go tak dobrze zastąpić - ruszył dalej, podchodząc bliżej jeziora - Trudno podrobić tak barwną personę

Stanął tak blisko wody, że zaczęła ona odbijać jego osobę w niezmiennej formie. Przyglądał się swojemu ponuremu obliczu nim ruszył dalej, trzymając się blisko brzegu. Chciał skupić się wyłącznie na zadaniu. Byli na otwartym terenie, gdzie gdzieś tam czaił się wróg z zasadzką. Jak to miało prawo skończyć się dobrze? Dlatego musi zachować czujność i doprowadzić swoich towarzyszy żywych.

-Bardzo ładnie to ująłeś - prychnął rudzielec, kierując się w stronę chłopaka, by tak jak on również być blisko wody - Ja bym powiedział prostu z mostu, że ,,zjebaną"

-Jesteście wszyscy niemili - westchnął Lloyd.

Kiedy się zbliżył do jeziora, a reszta dawno pognała w przód, zamyślił się. A stało się to mimowolnie, bo gdy tylko uniósł wzrok na piękne otoczenie od razu jego myśli powędrowały ku szatynowi, będącemu gdzieś tam daleko. Zdał sobie sprawę, że jednak dobrze się stało, że nie jest tutaj z nimi. Przecież za żadne skarby nie wszedłby do jeziora. Zostałby na lądzie i stamtąd spróbowałby pokonać Obcującego, co byłoby skazane na porażkę. Musieliby siłą tutaj go wrzucić, by uratować jego tyłek.

A teraz jest on z Cole'em, od którego powinien trzymać się z dala. Na samo wyobrażenie tej dwójki, skrzywił się, co nie umknęło uwadze Jay'owi.

-Co jest? 

Oderwał wzrok od swojej twarzy na, której gościło niezadowolenie, a w oczach zmartwienie zaistniałą sytuacją. Dawno nie widział samego siebie i pierwsze o czym pomyślał, widząc swoje odbicie to to, że nie dziwi się, że Kai traktuje go tylko jako młodszego brata, bo tak właśnie wygląda. Jak nastolatek o rozczochranych blond włosach, który porwał się na misję, byle być z dala od polityki i zaborczych rodziców. 

Ale ten fakt dawno zaakceptował, że jest najlepszym przyjacielem Kai'a i tak już zostanie. 

Martwiło, a wręcz spędzało sen z jego powiek coś innego.

 Ta dwójka nie powinna być razem na osobności.

Zabiją się, gdy tylko prawda wyjdzie na jaw i nikogo nie będzie, aby ich powstrzymać. Kai też o tym wie, a mimo to widzi jego działania w stosunku do bruneta. Przecież razem ustalili przed wyruszeniem w podróż, że będzie się trzymał z dala od niego, a ich relacja będzie neutralna. I na co były te zapewnienie skoro zdążyli się pobić, pokłócić, a później ta znajomość zaczęła się ocieplać w bardzo dobrze znanym kierunku dla Garmadona. Zna tak dobrze swojego przyjaciela, że wystarczy go rozszyfrować po spojrzeniu, by stwierdzić, że łowca powoli, powoli zaczął mu się podobać. Chciałby, że to było to przewidzenia, ale nic w tej misji nie jest to przewidzenia.

A on sam zna prawdę o śmierci rodzicach Cole'a. Zna całą historię Nyi i Kai'a. Jest kluczem do informacji i nie dał po sobie poznać, że cokolwiek wie. Nawet Jay nie ma pojęcia o szczegółach, a Lloyd wie o wszystkim tylko dlatego, że ktoś musiał im pomóc. W końcu jako syn przywódców gildii ma ogrom przywilejów, które chciał wykorzystać, by uchronić od zguby swoich przyjaciół.

Dlatego odpowiedzią na pytanie było rzucenie pierwszych lepszych słów o tym, że wątpi, aby były tutaj wodne demony. Nie chciał mówić o swoich obawach, bo nikt nie wziąłby ich szczególnie pod uwagę, skoro nie wiedzą wszystkiego. Sam stwierdziłby najpewniej, że to nie są małe dzieci, a dorośli odpowiedzialni ludzie, którzy powinni zachować się tak jak należy. 

Ruszył za pozostałymi, starając się skupić na zadaniu i na szukaniu wroga. To było teraz najważniejsze: dostać się do wyjścia po drugiej stronie jeziora.

-Jay, nie mógłbyś się skontaktować moim ojcem i poprosić ich o wsparcie? - spytał cicho.

-Teraz nie ma co - pokręcił głową - Sygnał nie zostanie przechwycony w górach. Musimy zejść i znaleźć dobre miejsce na to. Trikutnik jest na tyle beznadziejny, że jedyne miejsce, które ma telegraf to Prudnik, a geograficznie też nie sprzyja, by złapać sygnał. Ciężko tu cokolwiek sensownie rozwijać, oprócz chorób psychicznych 

Zane prychnął na to cicho. 

Dźwięki rozmów im już nie towarzyszyły. Były tylko odgłosy ich kroków na szeleszczącej trawie i świergotanie ptaków. Nic nie zwiastowało zagrożenia, a mimo to czuli dziwnie napięcie unoszące się w powietrzu. Pełzło im po skórze, przypominającej o nieustannej czujności. Nawet Jay przestał podrzucać swym sztyletem, a wyciągnął drugi. 

Do głowy Zane'a wpadł pomysł. Zastanawiał się czy gdyby zmoczył strzałę w jeziorze, czy ta mogłaby zadać jakiekolwiek obrażenia duchowi. Nie mieli bladego pojęcia, jakie ilości wody mogą zagrozić Obcującemu. Czy sama zwilgotnienie sprawi mu ból? Warto było to sprawdzić, dlatego też zanurzył strzałę w zimnej wodzie i wyciągnął ją zaraz. 

Zimno mu nie przeszkadzało. Lubił je jak szczypie go w policzkach czy palcach. Zawsze też zresztą miał je chłodne. Jego żona zwracała na to uwagę tyle razy, ciągle się dziwiąc temu, a przecież minęło parę dobrych ładnych lat od ich ślubu. Ona wolała zawsze mu to wypomnieć, a następnie chwycić jego palce w swoje, ogrzać je swoim ciepłym oddechem i takim samym uśmiechem. Jego córeczka zaś niezbyt lubiła jego lodowate dłonie. Zawsze, gdy je dotykała odskakiwała, krzycząc ,,parzy, parzy" na swój dziecięcy, bełkotliwy sposób. Było to urocze. 

Jak to dobrze , że to ostatnia misja, a po niej wróci do swojej rodziny. Nie ważne co się wydarzy. Czy im się uda, czy wybuchnie wojna domowa zaraz po porażce, a nawet świat może stanąć na głowie, on i tak ma zamiar wrócić.

Widzieli już wyjście. Byli już naprawdę blisko niego. Znak im mówił o tym ustawiony na ścieżce. Wokół stały inne tabliczki, wskazujące różne rodzaje dróg czy nazwy jaskiń, do których można było wejść i znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Droga była naprawdę prosta, ale jednocześnie robiła się coraz bardziej nieznośna przez napięcie unoszące się i klejące im się do skóry. Trudno było domyślić się jakie zagrożenie na nich spadnie. Morro czy tuzin upirów?

Nagle ciszę przerwał roześmiany głos, tak dobrze im znany. Odbił się echem po okolicy i powrócił powtórnie do nich. Zatrzymali się natychmiast.

-Ładne wam miejsce wybrałem na was grób, co?

Zanim informacja dotarła do ich głów, zanim została przetworzona, ręce już były gotowe do zadania ciosu i obrony. Zane wystrzelił natychmiast strzałę w górę, gdzie znajdował się Morro siedzący na skale w lekceważący sposób. Uśmiechał się w kpiąc z nich, a gdy strzała znalazła się blisko jego, wyminął ją bez pośpiechu. Odchylił się na bok, a ostrze wbiło się w skałę. Duch widząc jak lśni od kropel wody, która zdołały się zachować, wykrzywił twarz w grymasie. Bardzo nie podobało mu się, że poznali jego słabość. A kiedy uniósł wzrok na swoje ofiary, dostrzegł jak te wchodzą po kostki do jeziora, przygotowani na atak z jego strony. 

Nie doczekania. Po co ma ryzykować zniknięciem, gdy przygotował na nich coś lepszego. Specjalnie zajął miejsce w pierwszym rzędzie. Harumi też by się to spodobało. Lubiła obserwować i analizować, lecz musiała być w tym momencie gdzie indziej, by nie zgubić śladu Cole'a i Kai'a. Później zda jej relacje z najdrobniejszymi szczegółami.

-Nigdy się nie zastanawialiście, że tego dnia akurat, gdy przeprowadziliśmy włamanie po zwoje straż była okrojona? - rzucił lakonicznie, zakładając nogę na nogę i odchylając się w tył.

Żaden z nich nie odpowiedział. Czekali tylko na dalszy rozwój analizując swoją sytuację i wszystkie możliwości, by wydostać się. Morro znajdował się tuż nad wyjściem i gdyby ruszyli biegiem w ta stronę, było pewne, że zostaną zaatakowani. Tutaj, będąc w wodzie stawali się bezpieczniejszy, ale też nie mogli tutaj czatować wieczność. Niestety Morro był długodystansowcem. Jego ataki powietrzne sięgały kilku metrów. Nie mieli informacji na temat jego walki wręcz, bo takowej nigdy nie mieli okazję ujrzeć. Mieli jeszcze opcję, aby się cofnąć z powrotem do tuneli, skąd przyszli. Wtedy droga by się wydłużyła, ale mogliby zgubić ducha. 

Przyglądali mu się, bo w świetle dnia w końcu mieli sposobność na to, aby zobaczyć jego martwa naturę. Nie dałoby rady pomylić go z żywym człowiekiem. Wyglądał martwo w każdym aspekcie. Ubrania z zeszłej epoki, potargane i zniszczone przez siły natury. Bladość skóry, mającej niebieskawy odcień. W samych sinych oczach trudno odnaleźć tą iskrę życia, którą każdy z nas posiada. Łatwo się domyśleć, że to co zabiło Morro miało wspólnego z wodą, a on sam został przeklęty. Był chodzącą zagadką. Odbiegał od normy w każdym aspekcie. 

-Musieliście zauważyć - ciągnął - Potworów było aż nadto, że gdyby nie wasza obrona mogłyby bez przeszkód zniszczyć Vienawę. A gdy powiem, że też to była nasza sprawka? - wstał powoli z skały - Zostaliście wrzuceni w coś co nawet wasi przełożeni nie rozumieją - wypowiedział te słowa, nie ukrywając odrazy do rodziny Lloyda -  Nie jesteśmy pospolitymi złodziejami. Mamy znacznie szerszy plan, ale wasza dwójka - wskazał palcem na Jay'a i Zane'a - Jest nam do niczego potrzebna

Do czego więc ja im jestem potrzebny...? 

Przemknęło przez głowę Lloyda szybka, strachliwa myśl, bo nigdy nie było mowy o tym, że również jest ich celem. Wiedzieli tylko o Kai'u i Cole'u, bo tyle dowiedzieli się od porywacza bruneta.

-Czy on może przestać tyle gadać? - burknął pod nosem Jay - Naprawdę każdy złoczyńca musi prowadzić monolog?

-Słyszałem to - przewrócił oczami.

-,,Wielkie mi halo" - zamigał łamanym językiem łowców. 

Miał nadzieję, że dobrze to powiedział w tym języku, który nie używał od wielu lat, ale teraz nie było nikogo z najemników, którzy zrozumieliby jego. Tak przynajmniej myślał.

-Rozumiem was w każdej formie - prychnął - Po prostu kończmy to 

-Odwrót do jaskiń skąd przyszliśmy - rozkazał szeptem Zane - Natychmiast 

Morro przyłożył dwa palce do ust, przyglądając się rozbawiony jak cała trójka biegiem przez wodę puściła się do groty. Nie zamierzał ich gonić. Od tego byli kto inni, a on nie zamierzał ich lekceważyć tak jak zrobił to w tunelach. Musiał ich zabić i nie pozwolić, by Wu i Garmadon dowiedzieli się o tym co tu się wyprawia. Miał też w planach dorwać Lloyda żywego.

Zagwizdał donośnie i długo, a gdy przestał, gwizd roznosił się dalej samoistnie w przerażających tonach. Brzmiał tak jakby ogłaszał czyjś koniec i wzywał równie coś strasznego, co samą śmierć. 

Zaraz po nich, gdy ucichł zupełnie po okolicy zaczęły się szemranie i śmiechy kobiet. Niebo natychmiast pociemniało, zabierając szereg kolorów. Szarość odbierała piękno temu miejscowi, a wiatr, który się nagle zerwał, szeptał o ucieczce i o nadchodzącej śmierci. Zza skał, jak i z nieba zaczęły zjawiać się alkonosty w przerażającej liczbie. 

Alkonosty to przerażające demonice, mające głowę pięknej kobiety i ciało pierzastego kolorowego ptaka. Były mściwe i kochały krew. Mordowały dla samego faktu mordowania. Różniły się znacząco od strzyg, które były od nich znacznie większe i bardziej przypominały monstra. Alkonosty zachowały wygląd człowieka, ale trudno było je porównać z jakikolwiek ptakiem zamieszkującym tereny kraju. Nie mierzyły więcej niż dwa metry, nogi zaś miały okropnie długie i płaskie z ogromnymi pazurami. Na głowie oraz piersi widniały szereg złotej biżuterii, które kochały. Całe były pokryte pierzem, nie licząc głowy, na której rosły bujne włosy. A ręce? Skrzydła im służyły jako ręce, na nich miały cztery palce, dzięki czemu mogły chwytać błyskotek i ubierać je bez problemu.

Zane naliczył ich dziesięć oraz wiły, które trzymały się z Obcującym. Te szybowały na wietrze i na razie czekały na rozwój sytuacji, by móc sensownie zaatakować. Było za mało ofiar, a za dużo drapieżników. Było więc pewne, że dojdzie w jakimś momencie do otwartej walki między upirami o mężczyzn. 

Starali się dobiec do jaskiń nim droga nie zostanie zablokowana przez jakiegoś demona. Z taką liczebnością nie było co nawet próbować zawalczyć. Było ich stanowczo za mało, a wrogowie byli zbyt silni. Nie zaszli daleko, ledwo wyszli z jeziora, gdy przed nimi wylądowały trzy alkonosty, rozpościerające swe kolorowe skrzydła. Nie czekały tylko od razu rzuciły się z swoimi szponami na grupę, przekrzykując się wzajemnie o tym, która ma pierwszeństwo do mordu. Gadały o tym, który jest najładniejszy i będzie najsmaczniejszy. Skrzeczały bełkotliwie. Zaraz do nich dołączyły trzy kolejne alkonosty. 

A Zane zastanawiał się nad słowami Morro. Mówił tak, jakby co najmniej sam stworzył te demony i przysłał je tutaj. A przecież najprawdopodobniej one tutaj już były, więc czemu chwalił się tak, jakby był co najmniej ich stwórcą? Jeszcze te wzmianki o dniu wykradnięcia zwojów i zaatakowania miasta przez szereg demonów w tym biesów. Bogowie mają władzę nad  konkretnymi demonami oraz posiadacz 

Księgi Welesa.

Ale przecież to niemożliwe, żeby ją mieli. Ona zaginęła. Kartki zostały rozsiane po świecie. Była zbyt niebezpieczna. W niej były zawarte informacje o demonach, mrocznych zaklęciach i bawieniu się życiem i śmiercią. Bóg Swarożyć, aby uprzykrzyć życie Welesowi napisał tam wiele tajemnic o nim i dał ją ludziom. Chciał go tym samym ośmieszyć.

Cholera, cholera, cholera...

Jeśli ją faktycznie mają.

Nie chcę tutaj zginąć.

Nikt z nas nie chce tutaj umrzeć.




Kącik ciekawostkowy:

ežeras - to po litewsku jezioro

tak nazwałam jezioro jeziorem

Silezija - Śląsk po litewsku

Mają nazwę na Śląsk, ale na taką Małopolskę już nie lol


Alkonost wygląd:

Pewnie się zastanawiacie dlaczego rozdział ma opóźnienie.

Otóż pomyliłam dni tygodnia XDDD 

Naprawdę myślałam, że wczoraj jest sobota. Wszystko na to wskazywało, więc postanowiłam dokończyć rozdział jutro, a później przez przypadek ogarnęłam, że o kurwa dziś niedziela XDD A ja nie miałam już jak go dokończyć TT

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro