☆꧁✬◦°˚°◦. օ ɖռɨʊ աƈʐɛśռɨɛʝֆʐʏʍ .◦°˚°◦✬꧂☆
Jeden wieczór wcześniej. Hrubieszów
Był środek nocy, kiedy to się wszystko zaczęło. Z pozoru cicho i bez niepokojów, nie zwiastujących tego co miało się wydarzyć. Nikt nie bił na alarm, nikt nie krzyczał o włamaniu. Koty spokojnie przechadzały się uliczkami, jak to miało w zwyczaju.
Chaos zaczął się wraz z wybuchem. Ostrym, głośnym i mocnym. Szyby z ratusza wręcz wybuchły, rozrzucając szereg szkieł na ziemię. Wtedy też zaczęły się dopiero krzyki, wręcz agonalne. Dwoje mężczyzn wydostało się z budynku, trzymając się za oczy, skąpane we krwi. Krzyczeli, prosili o pomoc, brnąć na przód. Nic nie widzieli, gnali na ślepo, próbując oddalić się od szalejącego ognia w środku samego ratusza. Ich oczy były rozszarpane od zwierzęcia. Mieli na powiekach trzy długie pazury. Wokół ratusza zaczęli budzić się ludzie i wychodzić na rynek, chcąc dowiedzieć się o zamieszaniu.
Noc przestała być taka ciemna.
Z tyłu budynku, gdzie jeszcze węży ognia nie dotarli, z jednego z szeregu okien, coś wyleciało roztrzaskując tym samym szybę. Nikt nie dostrzegł tego zjawiska, zbyt zajęci byli zajmowaniem się rannymi i próbą ugaszenia pożaru. Po mieście zaczęły roznosić się krzyki o pożarze.
Tym tajemniczym zjawiskiem był puszczyk, większych rozmiarów niż przeciętny osobnik. W dziobie trzymał torbę i przelatywał nad rynkiem, starając się wycelować w jak najbardziej ciemną uliczkę miasta. Miasto starało się rozświetlać każdy zakamarek dla bezpieczeństwa. Dla innych było to dobrą wiadomością, ale dla tego stworzenie było tylko dodatkowym utrudnieniem. Na szczęście udało mu się takie znaleźć. Było to przesmyk między kamieniczkami, gdzie latarnie zostały wyłączone. Wąski i z wieloma ustawionymi skrzynkami. Najprawdopodobniej wejście dla służby dwóch postawionych na przeciw siebie mieszkań.
Nie wylądował delikatnie, wręcz upadł boleśnie i poturbował się dodatkowo o twarde, brukowane podłoże. Chwiejnie podniósł się na swych łapkach, postawił torbę i zaczął przeistoczył się w inną postać. Przemiana trwała powoli, sprawiając dodatkowy ból. Mozolnie piórka pokryte krwią, przeistaczały się w ludzką skórę, usłaną ranami i zadrapaniami. Łapki wydłużyły się i stały się zwykłymi stopami. To samo stało się z resztą ciała.
I tak puszczyk stał się człowiekiem.
Nie był to zwykły człowiek, tak samo jak i wcześniej nie był zwykłym puszczykiem. Po przemianie stawał się calutki nagi i tylko długie, bujne włosy potrafiły przykryć niewielki skrawek ciała. Miały być w zwyczaju miękkie w dotyku i białe w kolorze. Teraz przez odniesione rany, zabarwiły się na szkarłat i posklejały od krwi. Po rysach twarzy, nawet po samym ciele ciężko było stwierdzić czy człowiek był kobietą czy mężczyzną. Rysy nie miał ostrych jak brzytwa, czy zarysowanego mocno podbródka. Nos był prosty, rysy delikatniejsze, a twarz chuda. Uroda była zwyczajna i nietuzinkowa. Można byłoby tak rzecz, gdyby nie rozwalona warga i kilka zadrapań na policzkach, po wbiciu się w szybę.
Z resztą ciała była tak, że tors był płaski, tak samo jak piersi. Wyglądało to jak ciało mężczyzny. Szersze barki, bardzo umięśnione ciało, widoczne lata treningów, ale dół ponownie wyglądał jak u kobiety.
Zaś oczy czarne, czarne jak sama ciemność. Mroczne, nieprzejednane.
Otworzyła swoją torbę, która stała przed nią i wyciągnęła długi, czarny płaszcz. Zarzuciła sobie go na ramiona i zawiązała pod szyją, bardziej sprawniejszą ręką. Zagryzła wargę z powodu bólu. Jedna była złamana. Podejrzewała, że w trzech miejscach. Druga możliwe, że miała pękniętą kość. Miała nadzieję, że właśnie było to. Liczyła choć na jedną bardziej sprawniejszą kończynę. Nogi były równie sprawnie co złamana jej ręka. Ale nie miała wyboru. Musiała przeć na przód i wydostać się z miasta.
Wzięła torbę i przełożyła ją przez ramię, sycząc cicho z bólu.
-Pięknie, obojczyk chyba też - mruknęła do siebie z irytacją. Jej głos był barwny, mocny i bez charakternych nutek dla płci.
Kiedy zrobiła pierwszy krok naprzód, poczuła lodowaty chłód za swoimi plecami. To był tego rodzaju chłód, który zawsze powodował ciarki na plecach. I tak było w jej przypadku, choć nie czuła żadnego strachu. Przystanęła i odwróciła się za siebie, dobrze wiedząc kogo ujrzy.
-Morro - nie pokazała po sobie, jaką ulgę czuję, że widzi swojego towarzysza tutaj. Wie, że przyszedł jej tutaj z pomocą. Nie umawiali się na to, a jednak i tak przybył.
Był taki sam jak zawsze. W tym samym od setek lat stroju, zniszczonym i przestarzałym oraz z tą samym aroganckim sposobie bycia. Ciało wyglądało na stabilne, bez żadnej przezroczystości, jak to miewają mieć w swoim zwyczaju duchu. Wyglądał martwo, nie dało się przeoczyć tego faktu. Blada twarz, puste oczy i zmarszczone palce, a zwłaszcza końcówki palców, wynikające z sposobu jego śmierci.
Założył ręce na piersi i uśmiechał się kpiący na jej zmarniały stan, kiedy on sam był pełni zdrów. Na ile może być pełni zdrów duch, nie żyjący od bardzo dawna.
Zwlekał z odpowiedzią. Najpierw musiał ocenić jej rany i stopień zniszczenia jej ciała. Bezwstydnie przeskakiwał wzrokiem w każdy zakamarek, nie bacząc na to, że jej nagie ciało jest tylko okryte jednym, luźnym elementem. Na żadnym z nich nie robiło wrażenie, że jest naga. Ile razy było już sytuacji, że widział ją bez ubrań, a ona nigdy nie wstydziła się swojego ciała, choć bardzo odmiennego od typowego ludzkiego. Cóż się dziwić, jak do końca nie była człowiekiem.
-No, no, no - rzucił kąśliwie, a ona miała ochotę go rozszarpać. Jej paznokcie i palce były nadal pokryte krwią tych nieszczęśników. Zrobiła to tylko z zapobiegawczych pobudek, jako ostrzeżenie, że nikt nie ma prawa jej zobaczyć. Żadnej z jej trzech form - Wyglądasz żałośnie, Amare
-Spokojnie, ja się wyleczę, ale ty na zawsze pozostaniesz ze swoją brzydotą umarlaka - syknęła, uderzając w jego czuły punkt. Nienawidził być duchem i każdy aspekt związany z tym, a ona o tym wiedziała i w tym momencie miała gdzieś, jak bardzo zdenerwuje tym swojego partnera. Miała dosyć na dzisiaj, a ta misja była specjalnie dla tego dupka. Zdobyła coś co miało mu pomóc, nie jej.
Ale to był Morro. Nie mogła oczekiwać wiele sympatii, tak samo jak on od niej. Ich relacja była skomplikowana. Tak samo jak z jej drugą partnerką.
-Dobra, dobra - prychnął, przewracając oczami - Przyszedłem ci pomóc. Coś myślałem, że tak to się skończy
Rozmówczyni podeszła do kamiennej ściany i oparła się o nią, sycząc z bólu. Nie było ani jednego miejsca na ciele, które ją by nie bolało, ale stań też nie miała już siły. Nogi pod nią same się uganiały. Była naprawdę łatwym celem.
-Myślałam, że ta przerwa po ostatnim razie byłą wystarczająca - wydyszała, chwytając się za złapaną kończynę - Ale przeliczyłam się co do tego
-Wiesz, nie zauważyłem - prychnął krótko - Mówiłem ci, że mamy czas do listopada i gdybyś przełożyła to na później to świat, by się nie zawalił
Nienawidził, jak ktoś ją pouczał, zwłaszcza kiedy robił to ktoś młodszy od niej. Choć od samego Morro nie była jakoś wybitnie starsza. Podejrzewała, że różnica była dwieście lat. Trudno było to ustalić, kiedy sama nie miała pewności ile już żyje na tym parszywym świecie.
-Wolę mieć wszystko szybciej zaplanowane i być przed innymi o wiele kroków, a nie tylko jeden - chciała, aby zabrzmiało to tak, aby zamknął się na ten temat, ale zamiast tego jej głos rozbrzmiał bardziej żałośnie.
Ale czego się spodziewała? Kiedy zakończyli misję z zwojami, jej stan też nie wyglądał za przyjemnie. Jej ciało nie dawało rady z tak szybkimi przemianami w jednym czasie. Kości, nie nadążały, by przemienić się w jedną z trzech form, więc łamały się, a skóra pękała. Powinna dać sobie dłużej czas na regeneracji nim znowu zmusiła organizm do ekstremalnego wysiłku, ale myślała, że da radę, a tutejsze miejsce będzie łatwiejsze od poprzedniego. Zabezpieczenie zwojów to była prawdziwa sieczka dla ich trojga, a tutaj poradziła sobie sama ze wszystkim, choć skończyła jak przeżuty i wypluty szczur.
-Masz kartkę? - zmienił temat.
-W torbie
Podszedł do niej, starając się ukryć swoją ekscytację na tak długo wyczekiwane znalezisko. Mimo swoich starań, Amare widziała te iskierki w jego martwych oczach, to jak tańczą z radością. Wyciągnął z jej torby, kartkę poskładaną na cztery części i rozwinął ją, niecierpliwie. Zaczął czytać.
-Tak, kurwa w końcu! - wykrzyknął z zadowolenia.
-Nie tak głośno, zlecą się tu zaraz - wyjęczała.
Cieszyć się to będzie później. Teraz chce wylizać rany.
Jak na przepowiedziane słowa, faktycznie usłyszeli jak ktoś się zbliża, swym tupotem szybkich kroków i jak głośno zaczynają ze sobą rozmawiać na temat pożaru. Morro szybko schował kartkę do torby, przekładając ją sobie przez ramię. Zasłonił Amare swoich ciałem i obaj przykleili się do ścian.
Grupa minęła ich, nie zwracając uwagi na zakątek, w którym byli. Ponownie zostali sami.
-Pogadamy po za murami miasta - oznajmił rzeczowo - Złapię cię i wylecimy stąd
-Ty tak zawsze niestabilnie lecisz - mruknęła, obolałym głosem.
-Jak dla mnie możesz sama lecieć - wzruszył ramionami.
-Dobra - warknęła - Lećmy stąd
Chwycił ją delikatnie pod nogi, drugą rękę trzymając ją na plecach. Mimo nawet tak delikatnego dotyku, Amare skrzywiła się z bólu. Żadne łzy nie popłynęły z jej czarnych oczu i nie popłyną nigdy. Morro podniósł ją na ręce, a ona mniej uszkodzoną kończyną objęła jego szyję. Drugą położyła na swoim torsie.
Bliskość z mężczyzną, było jak dotykanie chłodnego metalu w upalny dzień i to zawsze powodowało ciary u każdego, kto miał styczność z duchem. Często było to też spowodowane zwykłym strachem, niż jeżeli cechą umarłych. Przyzwyczaiła się zaś do tego, że nie słyszy bicia jego serca i nie czuje oddechu na swoich policzkach.
Dzięki kontrolowaniu wiatru przez Morro unieśli się do góry, szybkim mocnym podmuchem. Amare uważała, że jego loty zawsze były niestabilne i gwałtowne, a jej własne w formie puszczyka czy demonicznej wersji, strzygi, były zwyczajnie lepsze. Ale nie wynikało to z umiejętności mężczyzny, bardziej chodziło o specyfikę samego władania wiatrem. W pełni władał nim tylko sam bóg Strzybóg i on latał za jego pomocą, lepiej niż nie jeden ptak. Duch musiał się cieszyć z okrojonej wersji mocy, jaką otrzymał od niego.
Przelecieli przez miasto bez większych przeszkód czy wpadek. Noc była bezchmurna. Nie rozmawiali ze sobą podczas lotu. Amare zbyt dużo czuła na raz, a jej myśli stawały się coraz bardziej rozbiegane, zaś Morro zwyczajnie musiał się skupić na lataniu i trzymaniu towarzyszki.
W końcu wylądowali na polanie za miastem, mając w oddali jego wysokie mury i widząc unoszący się jeszcze dym z ratusza.
-Niezłe pobojowisko porobiłaś - skomentował z zadziornym uśmieszkiem, przyglądając się dziełu Amare.
Nie odpowiedziała nic, co zaniepokoiło go. Przeniósł spojrzenie na nią i zmarszczył swoje czoło, widząc, jak zaciska rozwalone wargi z całych sił i jak dzielnie próbuje ustać na nogach w miejscu, gdzie ją postawił.
-Nie lituj się - warknęła na niego wściekle - Nie szanuje cię za to, że będziesz teraz nade mną skakał - uniosła podbródek wyżej, łapiąc coraz ciężej oddech. Ból był naprawdę nie do zniesienia.
Morro wybuchł na to śmiechem.
-Śmieszna jesteś - parsknął rozbawiony - Zwyczajnie się martwię o to czy wykonasz dla mnie czar - założył ręce na piersi i przechylił delikatnie głowę na bok.
-Tia, o to się nie martw - prychnęła - Lepiej mi powiedz jakie mamy postępy w waszych zadaniach
-Wszystko idzie zgodnie z planem, jak zawsze - skwitował arogancko - My z Harumi jesteśmy zgranym duetem
-Och nie wątpię - prychnęła.
Choć Morro znała o wiele dłużej niż przyjaźń tej dwójki trwa to i tak bardziej dogadują się ze sobą, niż ona z mężczyzną. To znaczy ich relacja nie była wroga z nastawieniem na zdradę, gdy tylko nadarzy się okazji, czy super miła z ogromnym wyrozumieniem, była zwyczajna. Szanowali siebie, mogli polegać na sobie i byli lojalni. Z Harumi i Morro była taka różnica, że rozumieli się bardzo dobrze, niemal bez słów, mieli wspólny cel, poglądy i uosobienie. Byli zgranym duetem.
-Aktualnie nasze cele znajdują się w Himmler i spotkali Fatimę - ciągnie dalej - Rumi wszystko trzyma pod kontrolą, pilnuje by szli tam gdzie chcemy. Pewnie jutro będzie pić za darmo, szczęściara
Niestety on był pozbawiony takich przyziemnych przyjemności, jaką był alkohol. Nie czuł smaku, a wszystko przechodziło przez niego na wylot, nawet w cielesnej formie. Jeszcze dodatkowo woda parzyła go i zadawała bolesne rany. Jedne co był w stanie czuć, jeśli chodzi o ból. Taka dodatkowa pamiątka po Strzybogu. Kolejna kara za zadarcie z nim.
-A pogodziłeś się w końcu z przyjaciółeczkami wiłami? - zapytała, mrużąc swe oczy. Mimo ciemności doskonale widziała w nich każdy szczegół. Jej czarne ślepia były stworzone do takich warunków.
-Tak, już jest w porządku - odparł leniwie - Zapolowaliśmy i od razu humorek wrócił im - prychnął, nie ukrywając jak go to wszystko irytuje.
Nie dziwiła mu się. Ją też to drażniło, ale rozumiała dlaczego wiły się tak zachowują. Zwyczajnie były upirami, a każde zachowanie upira miało swój schemat i instynkty, których nie dało się wyzbyć. A wiły miały to do siebie, że bywały kapryśne i nie dało się przewidzieć ich nagłych humorków. Sama Amare w swojej demonicznej formie posiadała również utarty schemat działania strzyg. Tylko w przeciwieństwie do reszty potrafiła nad tym zapanować. Najpewniej
-To dobrze - oznajmiła krótko.
Przynajmniej tego problemu się pozbyli. Mimo wszystko wolała, kiedy Morro żył w zgodzie z swoimi wiłami. Była to nietuzinkowa relacja i bardzo stara. Z tego co sam mówił, znają się od początku. Za życia ducha służyli pod jego komendą, później zginęli w bitwie w samym środku puszczy, co spowodowało przemianę w wiły, które po śmierci mimo wszystko nadal pamiętały swojego dowódcę. Stało się tak, ponieważ były mu oddane i zginęły za niego. Gdy Morro uzyskał kontrolę na wiatrem, pomagały mu opanować nową umiejętność. Dzięki Amare na nowo mogli się spotkać i zobaczyć. Opanowała tymczasowo jego klątwę rzuconą przez Strzyboga.
Amare nie znosiła, kiedy kłócili się, bo to zawsze odbijało się na całym zespole. Morro zachowywał się tak opryskliwie i irytująco, że znieść się go nie dało. I tak bez tych kłótni był taki. Dlatego wysłała jego, aby załatwił ta kwestię, a sama ruszyła dorwać kartkę z Księgi Welesowej. I tak nie przydałby się tam. Na miejscu, jak na złość znajdował się guślarz. Osoba odpowiedzialna za odsyłanie dusz na tamten świat i pomaganiem im rozwiązać sprawy niedokończone. Sprawiłaby tylko problemy Morro. Oczywiście, że nie odesłałby go do krainy zmarłych, ona zadbała już o to, ale zwyczajnie naruszył to co sprawiało, że nadal trzymał się ziemi.
-Zawołam je
Zagwizdał przeciągle, za pomocą dwóch palców. Gwizd rozniósł się echem, wokół pustej polany. Nie czekali długo na ich przybycie, najpierw obwieszczając je świstem powietrza i podmuchami wiatru, który zaczął się bawić włosami Amre oraz Morro. Pojawili się szybując na niebie bez ustawionego szyku. Wirowali na niebie między sobą, a następnie gwałtownie spadli na ziemie tuż obok nich, powodując silny zryw podmuchu wiatru. Wtedy też uspokoiło się i przestało wiać.
Szczerzyli się w ich kierunku, odsłaniając ostre śnieżnobiałe żeby. Z ich matowych oczu biło coś szaleńczego, co powoduje u śmiertelników przerażenie i chęć ucieczki. Dla tej dwójki nie robiło to wrażenia i nigdy tak nie było. Była ich czwórka. Każda z nich była długa, smukła i szczupła. Nosiły delikatne, podkreślające wcięcie suknie, przypominające chmury. Ubranie wyglądały na bardzo delikatne i miłe w dotyku. Suknie nie miały na celu zasłaniać ich wdzięków. Bardziej prześwitywały niż zasłaniały.
-Taaak? - zapytała na wstępnie jedna z nich. Posiadała długie faliste włosy aż do pośladków w kolorze głębokiej czerni. Zwała się Ghoultara - Widzę, że się udało - uśmiechnęła się drapieżnie, spoglądając na ducha.
-A tej to co? - spytała kolejna z wił, pokazując ruchem głowy na Amare, która słysząc jej słowa, wyprostowała się jeszcze bardziej, zacierając wysoko podbródek. Tym razem żaden syk z bólu, nie wydobył się z jej ust. Była to ciemna szatyna o nieco krótszych włosach niż poprzedniczka i o Bansha.
Dwie kolejne skupiły swe spojrzenie na zakrwawionych dłoni Amare. Krew spoczywająca tam nie należała do niej i one dobrze to wyczuły. Sam jej zapach rozbudzał tylko żądzę mordu w wiłach i powodował dreszcze podniecenia na samą myśl o nieszczęśnikach.
-Pomóżcie jej się dostać do naszej siedziby - oznajmił rzeczowo Morro - Opowie wam wszystko z najdrobniejszymi szczegółami - posłał im subtelny uśmiech, który odwzajemniły. Znał je na tyle, by wiedzieć, że zainteresowały się zapachem krwi ofiar - Tylko ostrożnie, bo złamana jest we wszystkich miejscach - prychnął, widząc jak Bansha podchodzi już do Amare.
-Morro nie drażnij mnie - syknęła - Jestem połamana, a nie nieszkodliwa - łypnęła na niego wrogo.
-Ja tylko powiedziałem, aby uważały - wzruszył ramionami, udając nieświadomego.
Były to tylko przekomarzanki z jego strony. Zwykły styl bycia aroganckim martwym kolesiem. Tak naprawdę miał szacunek do Amare i wiedział, że zawdzięczał jej naprawdę wiele. Przecież to dzięki niej potrafi tutaj stanąć i porozmawiać z innymi, ponieważ potrafiła choć na chwilę ujarzmić klątwę od mściwego boga. Można wiele o nim powiedzieć złego, ale nie tego, że jest nielojalny czy choćby nie posiada respektu do współtowarzysz. Nawet i tych, z którymi nie dogaduje się wyśmienicie.
Wiła objęła kobietę w pasie, a ona sama zarzuciła sobie delikatnie swoją niezłamaną dłoń na jej bark. Każda komórka ciała Amare krzyczała prosząc, by dano ciału odpoczynek. Przekroczyła limit swoich transformacji po raz pierwszy w swoim długoletnim życiu. Miała tylko nadzieję, że to będzie pierwsza i ostatnia taka sytuacja, gdzie wydarzenia zmuszą ją do tego, ponieważ już nigdy więcej nie chce przeżywać takich katuszy. Oby tylko ciało szybko się zregenerowało. Ma jeszcze masę innych rzeczy do zrobienia. Już nie mogła się doczekać kiedy to się wszystko zakończy, a ona nareszcie wyjedzie z tego przeklętego kraju.
-No to lecimy - oznajmia Banshe, szykując się by poderwać się wraz z innymi w górę.
-Zaczekaj - zatrzymuje ją, a potem przenosi wzrok na ducha - Morro, już czas abyście ich rozdzielili
-Kierujemy ich na góry Egalta. Jest tam pełno jaskiń, więc nie powinno być problemu - wyjaśnia spokojnie - Za jakieś trzy, cztery dni powinni się tam dostać
-Dobrze. Macie nie zabijać ich drużyny dopóki będą świadkami. Najlepiej byłoby gdyby nie wiedzieli o tym w ogóle - odparła z chłodem - Chyba nie muszę przypominać wam, że Kai'a i Cole'a macie zostawić w nienaruszonym stanie - choć była w opłakanym stanie, cała we krwi i potrzaskana, to nawet w takim stanie robiła wrażenie niebezpiecznej osoby. I to nie było tylko wrażenie, to był czysty fakt. Była cholernie dobrym zabójcą, cichym, sprytnym i brutalnym. Morro widząc ten błysk determinacji i ostrzeżenia w jej czarnych ślepiach, wiedział, że musi zachować powagę. W tym momencie nie zamierzał igrać z ogniem, który w każdym momencie mógłby go spopielić. Nawet będąc w połowie ugaszonym.
-Oczywiście - odpowiedział pewnie - Nie przewiduje uchybień w tym, co ustaliliśmy. Najnowsze informacje dostaniesz za kilka dni
Amare nie odpowiedziała od razu. Wśród nich zapanowała cisza, do której przebijały się tylko dźwięki żyjącej nocy. W mieście powoli się uspokajało, ogień powoli dogasał, pozostawiając po sobie szary dym.
-Zajmę się naszym nowym urokiem, jak tylko choć jedna ręka będzie mi sprawna - Morro skinął na to delikatnie głową, nie ukazując żadnych znaczących emocji. Opadła na niego maska powagi - Liczę na ciebie
Kącik ciekawostkowy:
Pierwszy zapis o użyciu takiej żeliwnej bomby w Europie pochodzi z 1467 r., ale na większą skalę granaty rozpowszechniły się na przełomie wieków XVI i XVII. Ze względu na ich dużą masę, rekrutowano do ich użycia specjalnie silnych żołnierzy, grupując ich w oddziały grenadierów.
A ja się bałam, że używali ich dopiero w XX wieku i, że nie będę mogła wstawić bomb do fabuły xd
Mam nadzieję, że mi wybaczycie brak naszej ekipy w tym rozdziale i większych romantycznych wątków Kai'a i Cole'a. Ale wolę powoli prowadzić tak tą relację niż jeżeliby te ,,hate" trwało dosłownie parę sekund. Powoli, a do celu
W ogóle mam problem z tym rozdziałem. Pisałam go na raty i przez to mam wrażenie, że coś jest z nim nie tak, ale nie wiem co. Tak swoją drogą, co sądzicie o antagonistach? Lubię czytać wasze opinie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro