☆꧁✬◦°˚°◦. օ ɖʀօɮռʏʍ ʊłǟʍӄʊ ֆʐǟƈʊռӄʊ .◦°˚°◦✬꧂☆
W milczeniu posuwali się na przód, oddalając się szybkim tempem od złowrogiego lasu. Kai i Jay ponownie mieli zasłonięte twarz, co przyjął z ulgą sam szatyn. Cieszył się, że nikt nie będzie mógł stwierdzić jego emocji, ani dociekać takowych. Tylko oczy wyrażały niepewność tym, co zaszło. I tak nikt tego nie widział skoro każdy z nich wpatrzony był w jego plecy, ponieważ nadal musiał znajdować się na początku. Sam Cole dreptał na samym końcu, jak najdalej od wszystkich wciąż z naburmuszoną miną. Jego złość nie mogła opaść.
Zobaczyli na horyzoncie pojawiające się niskie zabudowania z drewna i był to wyraźny znak, że są u progu celu. Wokół nich znajdowały się pola z złotymi kłosami, poniewieranymi na wietrze. Było już po południu, dlatego nie musieli się obawiać spotkania południc. A oni nie mieli siły użerać się jeszcze z takim upirem. Znajdowali się na szerokiej, ziemistej ścieżce z kilkoma jabłkami na trasie. Za nie długo na polach pojawią się pracujący, jak i sami mieszkańcy na ich drodze. Była to już bezpieczna pora, aby wyjść. Ale za nim natrafią na żywą duszę postanowili się rozdzielić i spotkać w karczmie, a tak doszukać jak najwięcej informacji o sprawcy. Musieli przepytać każdego, by uzyskać informację, co nie było trudne. Ludzie uwielbiali plotki i komentować wszystko wokół siebie, jakby nie mieli w tym samym czasie własnego życia do uporządkowania.
☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆
I tak właśnie Kai znalazł się we własnym żywiole, pełny energii i wigoru, by obrać kolejne panienki w rytm skocznej, żwawej muzyki granej przez kapelę, która dawała jeden z lepszych występów muzycznych w wiosce o wdzięcznej nazwie ,,Zimna wódka".
Nie była to jakaś zapadła dziura i brudnawe miejsce przez bogów zapomniałe. Miejscowość była sporych rozmiarów i zadbana, co było świetne widoczne po zabudowaniach, gdzie ściany były wymalowane na różne kwieciste wzory, a niektóre domy posiadały kolorowe ściany, gdzie najwięcej było widoczne granatowego. Zimna wódka znajdowała się blisko stolicy i była tym miejscem, gdzie się przyjeżdżało, by odpocząć od miejskiego zgiełku i zabawić się z miejscowymi. A nazwa pochodzi od założyciela, który miał wybudować tutaj pijalnie wódki, która nigdy nie doszła do skutku, ponieważ zabił się na śmierć. Taka ironia.
W środku było głośno i tłoczno, a nie było jeszcze nawet tak późno, by powstała taka impreza. Było ledwo po osiemnastej. Wszędzie można było zauważyć roześmiane twarze i pijackie uśmiechy niektórych. Mężczyźni podrywali kobiety, a kobiety mężczyzn. Alkohol lał się litrami, w kątach rozgrywał się hazard, a ludzie zaczęli śpiewać jaką balladę miłosną.
Pomiędzy tym wszystkim znajdował się we własnej osobie Cole Brookstone, który swoją postawa odstraszał nawet najbardziej zainteresowane panny jego osobą. Siedział rozłożony na krześle, oparty o blat barowy i surowym wzrokiem mierzył wszystkich wokół, a szczególnie pewnego szatyna o jasnych, brązowych oczach, który był niestety jego towarzyszem w misji i tym samym, któremu powierzono arcy ważne zadanie. Widząc bierną postawę Kai'a bardziej zainteresowanego dekoltem pewnej brunetki, zaczął poważnie sądzić, że jego szefostwo to poważni idioci skoro wybrali go do poszukiwania zwojów. No chyba, że się mylił i odpowiedz znajdowała się pomiędzy dwoma piersiami kobiety. Wtedy zwróciłby ułamek szacunku do chłopaka, ale tylko ułamek, bo tyle by zasługiwałby na to. A to się raczej nie wydarzy.
O szacunek do niego było trudno.
I jeszcze się okazało, że jest to dosyć stałe miejsce odwiedzin najemnika i wiele osób go zna. Cóż się dziwić skoro do Vienawy daleko nie mają. Kilka dobrych kilometrów i już znajdują się tutaj. Ledwo, gdy pojawił się w karczmie podeszła do niego całkiem sporo grupka osób, rozpoznając go natychmiastowo bez swojej maski i stroju. I tak o to rozpoczęli wszyscy rozkręcili w parę chwil taką imprezę.
Reszta zniknęła mu z oczy, widział ich tylko raz przelotnie, gdzie skinęli sobie głowami na znak, że są i wiedzą co mają robić. On próbował wyciągnąć z ludzi jakieś informacje, ale było to ciężkie przez wszechobecny harmider i brak komunikacji z ich strony. Jak na złość nikt nic nie wiedział i próbowali go wciągnąć do wspólnej alkoholizacji. Jego mocną stroną nie były rozmowy z ludźmi i zazwyczaj nie musiał poszukiwać śladów. Oni sami się zgłaszali z prośbą o interwencję, że jakiś demon grasuje w okolicy, a on co najwyżej musiał go wytropić, a następnie zlikwidować. Dla niego było to prostsze niż poszukiwanie jednostki ludzkiej, po trafiającej sensownie myśleć i nie skupiać się tylko na żądzy krwi. Oczywiście są gatunku, które potrafią być bardziej przebiegłe niż nie jeden człowiek.
Doszedł do konkluzji, że to znowu wszystko wina Kai'a, ponieważ gdyby nie zorganizował tutaj libacji alkoholowej to może nie byłby aż tak nieporadny w tak podstawowej umiejętności ludzkiej jaką był dialog.
Z pewnością Jay radzi sobie wyśmienicie. On zawsze był wygadany i łatwo nawiązywał relacji. Pewnie tak prowadzi rozmowę, że w końcu zahacza o temat człowieka o białych włosach. Taką osobistość nikt, by nie przeoczył. Taki kolor nie jest naturalny i wyróżnia się z tłumu. Jeśli rusałki nie skłamały to ktoś coś musiał wiedzieć. A jak skłamały to będą mieć problem.
Cole miał już dosyć patrzenia na chłopaka. Na te jego rozburzone włosy przez taniec, ciepłe brązowe oczy, tlące się iskierkami ekscytacji i te umięśnione ciało, które oznaczało się pod jego czarną, ciasną koszulą z dwoma rozpiętymi guzikami u góry. Kręcił się z dziewczynami w kolorowych strojach ludowych i wymieniał się z tańczącymi podczas zamiany z innymi mężczyznami.
W pewnym momencie ich spojrzenia się skrzyżowały i wydawało się Cole'owi, że wraz z tym spowolnił świat, a muzyka przycichła. On nie oderwał wzroku od niego, a on szczerzył się nadal i z zadziornym uśmieszkiem wpatrywał się centralnie w jego oczy barwy gorzkiej czekolady. I ten widok był przyciągający.
-Mościwy panie...- zwrócił się do niego barman. Brunet niechętnie przeniósł spojrzenie z szatyna na chudego chłopaka o ostrych, bladych rysach i krzywych zębach, gdzie były widoczne dwa ubytki. Miał, krótkie wypłowiałe włosy w kolorze jasnego blond. Nie umywał się do wyglądu Kai'a. Ponownie zrobiło się głośno wokół - A może wódeczka dla towarzystwa? - i uniósł butelkę trunku z zachęcającym uśmiechem.
-Nie - burknął, zirytowany i wstał natychmiastowo.
Przysiadł tutaj obok tylko dla dwójki obcych mu mężczyzn, którzy zaczęli opowiadać o nowych przybyłych gościach i miał nadzieję usłyszeć coś sensownego. Zawiódł się, ponieważ zmienili temat, a on później zamyślił się. Czuł się bezużyteczny, chciał działać, dlatego postanowił poszukać reszty. Są tutaj od prawie godziny. Musieli zdobyć już informację. Na pewno lepiej spisali się od niego.
Przeciskał się przez ludzi i mijał stoły pełne ludzi, którzy albo pijąc, gadają albo grali, pijąc. Mijał barwnych ludzi ubrane w szykowne stroje, gdzie najbardziej oznaczały się kobiety w swoich długich kolorowych sukniach. To był ich element wspólny, bo każda na swój sposób wyglądała wyjątkowo, a każdy mężczyzna bladł stojąc przy takich kreacjach.
Skierował się na schody, a tam na podwyższenie z widokiem na parkiet. Wśród tańczących nie odnalazł Kai'a. Gdzieś zniknął. A on szedł środkiem sali i zobaczył na przeciw siebie rudą czuprynę włosów jego towarzysza. Nigdy by nie pomyślał, że ucieszy się na widok Jay'a tak jak teraz.
I wszystko byłoby w porządku, gdyby Jay był Jay'em, a nie jakimś pryszczatym gościem, który obrócił się w stronę Cole'a, gdzie sekundę wcześniej on go uderzył w plecy. Teraz, gdy tak patrzył na te rudawe loki i tonę trądziku doszedł do wniosku, że nie wie jakim cudem pomylił go z swoim towarzyszem. Ten tutaj miał białą koszulkę z krótkim rękawem, a Jay miał przecież niebieską i ma ma jaśniejszy odcień rudego.
-Eeeee pomyłka, sorry- wydusił z siebie.
Ten przez chwilę trzymał go w uścisku nieprzyjemnego spojrzenia, chcącego wyżereć mu duszę od środka. Następnie prychnął na niego i powrócił do swojego towarzystwa, olbrzymich osiłków z niezadowolonymi minami skierowanymi w stronę bruneta.
W ten ktoś go uratował z tej nieprzyjemnej sytuacji, klepiąc go w ramię. Obrócił się za siebie i dojrzał Jay'a we własnej osobie siedzącego praktycznie tuż obok niego. Wychylił się na krześle, by móc dostać się do towarzysza. Uśmiechał się roześmiany, najpewniej widział i słyszał wszystko. Cole postanowił zlać tą sytuację machnięciem ręki i stanął bliżej chłopaka, który oparł się luźno o oparcie krzesła przy stole wśród trzech kobiet, ubranych w takie same suknie o kolorowych paskach przy spódnicy i czarnym gorsecie. Czujnym wzrokiem obserwowały bruneta i szeptały do siebie na ucho, a potem wybuchały śmiechem, który próbowały zdusić. Na stole były rzucone już karty, a oni wszyscy trzymali własną talię.
I widząc to wszystko jakaś żyłka zapulsowała mu na czole z irytacji. Już szykował się do opierdolu stulecia, kiedy to Jay zastopował go ruchem dłoni.
-Ja wiem jak to wygląda, ale tak wyciągam informacje od tych drogich pań
Te na wzmiankę o sobie zachichotały.
,,Czy jak teraz go pobiję to Zane pobiję mnie za to?"
Kusiło go, aby się o tym przekonać.
-Widzę ześ dalej nie przekonany - mruknął rudzielec i skinął głową.
Miał ochotę sobie mentalnie strzelić za to, że postanowił do niego podejść. A mógł odwrócić się na pięcie i udawać, że go nie widział.
-Od kiedy ty taki jesteś tępy - prychnął.
-Od kiedy ty ze mną gadasz?
Zamilkli, a napięcie wkradło się między nimi.
A to co nie przegadane postanowiło dać o sobie znać. Były to sprawy przed, którymi Cole tak usilnie uciekał z prostych powodów. Złość i żal górowały w jego uczuciach i nie chciały zgasnąć. A przez te zachowanie Jay był zdenerwowany na dawnego przyjaciela, bo chciał wyjaśnić to i chciał, aby on zaakceptował go i jego wybór, a nie obrażał się jak małe dziecko. Mimo wszystko to jego życie przecież. Było mu przykro z powodu przeszłości przyjaciela, chciał by miał lepiej, ale dlaczego to musiało kolidować z jego planami?
Do kurwy nędzy przecież to nie miało sensu.
Jedna z kobiet, siedząca pomiędzy dwoma pozostałymi chrząknęła głośno, by chłopacy spojrzeli na nią. Chciała rozładować napięcie między nimi, a oni byli jej wdzięczni za to, bo żaden z nich nie miał pomysłu jak zakończyć to w pokojowy sposób. Każde słowo, które by wypowiedzieli tylko, by zaogniło konflikt, a nie chcieli robić scen przy wszystkich. Dla Cole'a wystarczyło, że już ma na pieńku z Kai'em i ciągle się z nim kłócił. Ignorowanie Jay'a weszło mu już w nawyk, nie miał siły na zażarte dyskusje. Nieświadomie obydwoje się zgadzali ze sobą.
-Przyłączasz się do gry? - zapytała.
-Nie - rzucił oschle - Co konkretnie wyjawicie jak przegracie?
-Chyba nie sądzisz, że to takie będzie łatwe?- uniosła brew ku górze kolejna z nich. Brunetka o długim, grubym warkoczu. Rzuciła mu kpiący uśmieszek znad tali kart.
-Zajmę się tym- oznajmił rzeczowo rudzielec, nie patrząc nawet na towarzysza tylko już powracając do gry.
-Dobra- burknął i już miał odchodzić, kiedy postanowił zapytać jeszcze o jedną rzecz, o której sobie przypomniał - Gdzie Zane i Lloyd?
-U sołtysa - odpowiedział, odkładając jedną kartę na stół. Usłyszał niezadowolone westchnięcie.
Więcej na to nie odpowiedział tylko oddalił się od całego towarzystwa. Potrzebował uwolnienia się od całego tłumu, tej duszącej atmosfery, a najlepiej to od samego siebie. Przeciskał się przez schody, które nagle zaroiły się od głośnych ludzi, którzy obserwowali parkiet i wykrzykiwali okrzyki aprobaty. Cole podejrzewał, że głównym prowokatorem zamieszania mógłby być Kai. No bo kto inny? Nawet tam nie patrzył, by się upewnić co do swoich racji. Chciał po prostu znaleźć się na powietrzu.
Wypadł z karczmy i skręcił od razu w prawo. Na zewnątrz nie było pusto, tutaj znajdowała się również grupy ludzi. Inni wchodzili do środka, a inni wchodzili. Niektórzy odprowadzali już pijane towarzystwo do domów, które hałaśliwe demonstrowało o swojej nietrzeźwości. Minął to wszystko, obchodząc budynek do około, uważając, że na tyłach może być mniej osób. Nie pomylił się, ponieważ większość była skoncentrowała na przodzie.
A on mimo wszystko wybrał boczną ścianę blisko zaplecza karczmy, blisko rogu i oparł się o ścianę i uniósł wzrok do coraz ciemniejszego nieba, które zaczęło się pokrywać licznymi gwiazdami. A kiedy spuścił wzrok widział domy skąpane w pomroku przez słabe oświetlenie wioski z lamp naftowych, co świadczyło o bogactwie wioski. Nie wszystkie jeszcze miały takie udogodnienia. Słyszał nadal bardzo dobrze oznaki zabaw i ludzi z podwórza. Dobiegł do jego uszu krzyki mężczyzn kłócących się o politykę. Mimowolnie na to prychnął roześmiany.
Wszyscy tutaj coś wiedzieli, ale nic nie mówili. Jakże to było frustrujące, że każdy mówił, że coś wie, ale nie powie. No chyba, że coś zrobisz dla niego. Jakie materiale bestie.
Szybkie, niecierpliwe kroki i nagłe uderzenie kogoś o tylną ścianę budynku tuż obok stojącego Cole'a.
-Nie powinniśmy tak na widoku - wysapał chłopięcy głos. Miał delikatną barwę i ciężko łapał powietrze do płuc. Był to ktoś nieznajomy.
Kolejne dźwięki były dźwiękami pocałunków. I to był ten moment, kiedy Cole zatkał sobie usta dłonią, by nie wydać z siebie żadnego głosu i nie zostać zdemaskowanym przez dwójkę napaleńców. Chciał się ulotnić stamtąd jak najszybciej i nie być świadkiem cudzego seksu. Naprawdę nie potrzebował takich scen do swojego życia.
Pierwszy krok, drugi zrobiony jeszcze wolniej.
-No nie mów, że nie chcesz- wymruczał Kai.
Tak Kai. Nie pomylił się Cole.
Teraz to w ogóle musiał przycisnąć obie dłonie do ust, by nie krzyknąć na cały głos ,,KAI TY GŁUPI CHUJU".
Ale żeby tak na podwórku? Kurwa co toalety były zajęte?
Co za głupie pytanie. Oczywiście, że były pewnie. Biesiada przecież jest.
-Nie zadawaj głupich pytań - wydusił z siebie drugi chłopak.
Znowu uciszyli się zajęci smakowaniem swoich ust i dotykaniem swoich ciał.
A w tym momencie Cole przeżywał wewnętrzny wstrząs informacyjny, ponieważ właśnie sobie połączył pewne fakty.
Kai to chłopak.
Słyszy męski głos, co do tego nie ma wątpliwości.
Nieznajomy i Kai całują się.
Chłopak i chłopak całują się.
TO TAK MOŻNA.
Nie, nie nie można. Przecież nie można. Przecież nikt tak nie robi. Przecież to niedorzeczne. Niemożliwe. Nie rozumiem.
,,KAI TY DEWANCIE. ZROBIŁEŚ MI PAPKĘ Z MÓZGU"
Nie potrafił poukładać sobie tego jednej informacji ani pozbierać resztek gruzu z swojego światopoglądu, który runął mu niesamowicie przez tą jedną sytuację. Jedną, szybką i istniejącą.
Istniejącą.
Jakże kluczowe słowo.
Tacy ludzie istnieją.
Takie sytuację istnieją.
A takie możliwości istnieją.
Bo na pewno jak oni to robią to na drugim końcu Polski, dzieją się identyczne rzeczy. Raczej nie są jedyni. A może są? Tyle lat życia, prawie dwadzieścia cztery i nie widział takich przypadków? A raz, kurwa raz pojechał z tym debilem na misję, która nie trwa jeszcze jednego dnia i nagle wszystko co wiedział zostało zanegowane, bo ten kurwa zjeb postanowił się przeliżać z jakimś chłoptasiem?
A może to nie chłopak? Przecież ich tylko słyszy. Może to jakaś laska z niskim głosem?
Szybkie zerknięcie w ich kierunku uświadomiło mu, że to nie dziewczyna, która nie przeszła mutacji tak jak powinna, a chłopak o jasnych włosach i opalonej karnacji przez pracę w polu. Nie zauważyli go zbyt zajęci sobą. Kai właśnie całował jego szyję, a ten drugi przegryzał wargę, by zachować jakąkolwiek ciszę. Robił to zbyt nieudolnie.
Cwaniacy wybrali sobie nawet dobrą kryjówkę, skryci za skrzynkami pnącymi się ku górze. Jednak żadna kryjówka nie jest tak dobra, by nie została kiedyś odnaleziona.
Załamał się. Trzymał się za głowę i analizował, nie mogąc dojść do logicznych wniosków. Za dużo się stało tegoż dnia. Począwszy od informacji o zaginionych zwojach do teraz. Nawet Leszy wypuścił ich wolno, a nie powinien. Za dużo szokujących informacji.
,,Halo, bogowie czymże zawiniłem?"
Odszedł stamtąd, nie zważając już na to czy usłyszą go tamci. Pobiegł do środka sam nie wiedząc do czego i po co. Uderzyło w niego ciepły podmuch i huk muzyki. Jak w transie zasiadł na krześle, które było krzesłem od barku. Wrócił w to samo miejsce skąd rozpoczął swoje poszukiwania członków swojej drużyny, co było błędem samo w sobie. A mógł poczekać na tą cholerną godzinę, która była wyznaczała do zebrania się na początku wioski. Mieli tam obgadać zebrane wiadomości i postanowić, co dalej. A teraz nie będzie mógł się skupić na niczym innym niż to co widział i słyszał.
Zrobiło się mu gorąco na samą myśl o tym, co Kai wyprawiał swoimi ustami.
- A może wódeczki szanowny waćpanie? - znowu zapytał go ten sam barman co wcześniej, szczerząc się w zachęcający sposób.
-Tia...- odpowiedział nieobecnym tonem - Dajże mi podwójną dawkę. Na trzeźwo się już nie da
Nie minęła chwila, a pojawiła się przed nim szklanka, która nie myśląc nawet wypił jednym haustem. Poczuł gorzki smak, palący jego przełyk. Zakasłał kilka razy i ruchem dłoni polecił, by nalał mu znowu, a mężczyzna uśmiechnął się na to szerzej i wykonał polecenie. Drugi napój był już mniej mocny przez dodanie do niego soku malinowego. Obydwoje klepały tak samo, a tego było mu trzeba. Niech jego alkoholizowany umysł upora się z tym wszystkim. On nie ma siły na to.
I na początku faktycznie pomogło mu i dostał szybki zastrzyk endorfin przez, który śpiewał do jednej z pieśni z tłumem. Miał piękny głos i nawet procenty nie zniszczyły jego barwy. Kilka osób przysłuchiwało się mu, a na sam koniec dostał brawa. Pokłonił się im chwiejnie o mało co nie upadając na ziemię. Zaśpiewał jeszcze dwie piosenki na prośbę publiczności, a potem wszystkim oznajmił, że na to tyle, bo już pada. Niechętnie zostawili go i wrócili do swoich spraw. Niektórzy zostali z nim, chcąc z nim porozmawiać, a Cole nie wyprosił ich, a radośnie odpowiadał na pytania. Nie pamiętał jakiej treści ani tego z kim rozmawiał. Nic nie pamiętał. Jego pamięć urwała się po tych dwóch drinkach. Przynajmniej faktycznie wódka pomogła rozwiązać mu myśli na temat Kai'a i jego zapędów. Rozwiązała je, paląc je doszczętnie. Nie rozmyślał o tym, a zaczął się zastanawiać co się stało, że jest taki senny, a przecież taka młoda godzina.
Chyba młoda godzina?
Która godzina?
Musi iść.
I przeprosił sam nie wiedział kogo i chciał iść do wyjścia, kiedy to reszta prosiła go o zostanie. Tak pięknie prosili, że nie śmiał odmówić. Uśmiechał się do nich szeroko, choć wzrok miał mętny. Wszyscy myśleli, że to przez wypite procenty. Nic niezwykłego w takim miejscu, a brunet wszystkich rozśmieszał i był idealnym kompanem do rozmów.
Wtedy to poczuł jak ktoś uwiesza mu się na ramieniach i obejmuje. Myślał, że ktoś z jego towarzystwa. Może sam Lloyd przyszedł do niego. Dawno go nie widział ciekawe co z nim.
Ale to nie był ktoś mu bliski, a ten sam barman z przyklejonym nieśmiałym uśmiechem skierowanym do towarzystwa. Powiedział coś do nich, nie wypuszczając przy tym Cole'a. Oni coś mu odpowiedzieli niechętnie, a on wskazał kościstymi palcami na chłopaka, mówiąc o jego stanie i o tym, że powinien już iść do domu, bo jest zbyt napity. Pożegnali się wszyscy, czule przytulając bruneta, jakby byli starymi przyjaciółmi. On ledwo trzymał się na nogach, mając wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Barman odprowadził go do wyjścia powoli, obejmując go w tali. Cole coś mamrotał o tym, że mu niedobrze. Drugi go zbywał. Już nie uśmiechał się tak jak wcześniej.
Znaleźli się na chłodnym dworze i na ziemistej drodze. Prowadził ich w kierunku przeciwnym niż dokąd chciał udać się Brookstone, a przecież miał się tam pojawić.
-Muszę iść taam- wymamrotał, próbując zastopować.
-Idziemy tam - burknął.
-Okej - zaśmiał się krótko.
Szli nadal, gdzie nieznajomy pomagał Cole'owi. Ciągle coś ten drugi ględził, a ten musiał go uciszać, bo był zbyt głośny. Znaleźli się przed dużymi wrotami, będącymi wejściem do dużej stajni. Mężczyzna oparł bruneta o jedne z drzwi, który z trudem utrzymywał się na własnych siłach. Czuł taki bezwład i senność. Tak bardzo chciało mu się spać.
Drugi, gdy otworzył drzwi kluczami wziął ze sobą do środka chłopaka i bezceremonialnie rzucił go na ziemię. Tam gdzie upadł Cole tam też został, nie mając siły na wstanie czy jakiekolwiek przeciwstawienie się sytuacji. Znaleźli się w pomieszczeniu z boksami z końmi.
Otoczyła ich ciemność, gdy zamknęły się drzwi. Rozproszyła je dopiero światło zapałki, zapalającej lampę naftowej. Blondyn mając już możliwość widzenia ruszył między boksami z uniesionym światłem ku górze. Nie spojrzał nawet na leżącego chłopaka, wiedząc, że ten już nie ucieknie. Znalazł swoją śniadą klacz i zawiesił lampę na słupie obok boksu.
W mroku czaiła się postać niewidoczna dla nikogo, stroiła od światła, dobrze widząc bez niego. Rozproszony mrok mógłby tylko go zdemaskować, a on wolał w spokoju móc ją zaatakować. Teraz była idealna sytuacja. Obydwoje byli bez żadnych niepotrzebnych świadków i do tego ofiara nie wyglądała na uzbrojoną. Łatwiejszego łupu nie dało się wyobrazić.
Bezszelestnie zaatakował go wytrącają go z równowagi nim ten zdołał wyprowadzić konia. Zanim ten upadł z hukiem na ziemię, napastnik chwycił go za materiał koszuli i z całej siły uderzył jego ciałem o podłoże. Barman wydobył z siebie jęk. Opanowało go przerażenie i dezorientacją tym nagłym atakiem. W ułamku sekundy zrobiło się ciemno, lampa spadła na ziemie i potoczyła się dalej, przestając być źródłem światła.
Panika wymalowała się na jego twarzy, gdy dojrzał ten niebezpieczny błysk w oku mężczyzny. Próbował się wyrwać, ale ten znajdował się na nim i podduszał jedną ręką w drugiej trzymając ostrze do jego bicepsa. Przy każdym ruchu metal ranił jego skórę, która pokryła się już szkarłatem. Oddychanie stało się niesamowicie trudne.
-Kim jesteś? - wydusił z siebie ledwo takie banalne pytanie. Zmarnował tlen na wypowiedzenie tych dwóch, głupich słów.
Mężczyzna nachylił się do jego ucha.
-Sparzyłeś się kiedyś ogniem?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro