Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ȶʏʍ ʝɛɖռʏʍ ɖռɨʊ, ӄȶóʀʏ ʐʍɨɛռɨł ƈɨę ռǟ ʐǟաֆʐɛ .◦°˚°◦✬꧂☆

Siedem lat temu, miasto Cole'a ( jestem w podróży, a zapomniałam swoich notatek do tej książki z domu, a no rozdział musi być XD)

Wróciłem do domu pełen radości i z przyklejonym ogromnym uśmiechem na ustach. Kipiałem aż szczęściem. Ledwo powstrzymywałem się, aby nie wparować przez drzwi i nie wykrzyczeć jak bardzo cieszę się z sukcesu rodziców, a zwłaszcza mojej mamy, która była dla mnie najważniejsza.

Kocham ją bardzo. Kocham jak najbardziej może kochać syn własną mamę. I wiem jak ważne jest dla niej, bym miał rodzeństwo. Z tatą starali się o nie przez tyle lat. Dwa razy poroniła, gdzie mocno odbiło się to na jej zdrowiu. Tak bardzo, że musiała zrezygnować z pracy jako łowca. Była słabsza i łatwo chorowała. Nie miała w sobie aż tyle siły. Tata musiał wziąć na swoje barki utrzymanie nas, dlatego więcej spędzałem czasu z mamą niż jeżeli z nim. Mniej potrafiłem go zrozumieć, mniej miał cierpliwości do mnie i mam wrażenie, że często wymaga ode mnie za dużo.

Stosunkowo niedawno opanowałem nasz styl walki, opracowany przez nich. Jest dosyć trudny i specyficzny. Z tego też nie nauczyłem się go szybciej, jemu to trudno zrozumieć. Stawia mi duże wymagania i może ma to związek z tym, że jestem jego jedynym dzieckiem, ale niech trochę przystopuję. Do dziś pamiętam, jak w wieku ośmiu lat próbował mnie go nauczyć, gdzie nie umiałem nawet podstaw do tego. Wtedy nie kwapił się do tego, by mnie wyszkolić, a stawiał warunki. Ogólnie w tamtym okresie rodzice byli jacyś bardzo nerwowi albo może mi się tylko to wydaję?

Oni latami tworzyli swój unikatowy styl do walki z upirami, łączą go jednocześnie z tańcem. Powstała mieszanka lekkości i ogromnej siły. Nazwali go Frenezja. Osoba postronna ma wrażenie, że wojownik wręcz płynie i faktycznie to robi lawirując między przeciwnikami. Najlepsze ma zastosowanie, gdy wrogów jest więcej. Do niego potrzeba ogromnej równowagi i refleksu. Dlatego się zastanawiam jakim cudem on myśli, że nauczę się go tak od razu. Nawet mama sądzi, że za bardzo mnie ciśnie i potrzebuje więcej cierpliwości do mnie. Twierdzi też, że powinienem więcej skupić się na tym i mniej szlajać się z Jayson'em (zawsze do niego mówi pełnym imieniem. Niezbyt to lubi mimo wszystko, ale jej tego nie powie, bo nie potrafi zabrać się do tego). Wszystko inne opanowałem perfekcyjnie i praktycznie od zaraz. Ja osobiście sądzę, że przyłożę się do tego po święcie. Mam szansę zostać szybciej łowcom, wystarczy zdać szybciej egzaminy i będę już pełnoprawnym członkiem. Może udam się na misję z tatą. Mimo naszych relacji chciałabym zobaczyć go podczas walki. Może nauczyłbym się jeszcze więcej od niego. A na razie musze się przyłożyć i jeszcze raz przyłożyć.

Choć nie ukrywam, że martwię się o moją mamę jeszcze bardziej. Słyszałem jedną z kłótni rodziców na ten temat, że noszenie ciąży jest dla niej niebezpieczne, ale ona jest tak bardzo uparta. Nie raz było to tematem ich sporów, ale jak widać postawiła na swoim. Tato to ma do niej jednak słabość. Będę się modlił o zdrowie dla mamy do wszystkich bogów jakich znam. Mokosz ulitowała się w końcu nad moją mamą, obdarzając ją dzieckiem.

Ale najpierw im pogratuluję, a później spędzimy święto zmarłych razem. Pewnie moje ciało jest zmęczone, ale niezbyt się tak czuję. Żyję na dawce szczęścia i niech potrzyma mnie do końca dnia, żebym nie padł. Podczas Dziadów znowu będę musiał zarwać noc.

Postanawiam wkroczyć do własnego domu niczym złodziej: cicho i dyskretnie, ale jednak wchodzę frontowymi drzwiami, a nie przez okno czy komin. Jednak bez przesady mimo wszystko.

Kiedy kieruję swoją dłoń na klamkę, kiedy już mam ją nacisnąć, słyszę krótki, ciężki huk. Huk brzmi jakby ktoś upadł na ziemię, szybko przychodzi strach na myśl, że mogła być to moja mama.

Otwieram drzwi na całą szerokość, skrzypią ostro, a ja zamieram.

Umysł zamiera. Ręce drżą. Oddech przyspiesza.

A ja nie zauważam tego wszystkiego, bo wzrok utkwiony mam w mojego ojca leżącego na podłodze zaledwie trzy metry ode mnie. Na jego ciele znajdują się liczne skaleczenia, wszystkiego wyglądają na głębokie. Zauważam rozległą cięcie na przedramieniu. Rana jest bardzo brzydka, przecięto mięśnie aż do kości. Z niej również płynie szkarłat. Krew rozlewa się po naszych panelach z szyi ojca w szybkim tempie. Przecięto tętnice. 

Werdykt jest jeden: nie do uratowania.

Natrafiam na parę pustych tęczówek, wpatrujących się we mnie. Martwe oczy, które są zwierciadłem dla duszy, a ona uleciała już do zaświatów. Nic nie zostało po niej. Te spojrzenie utkwione we mnie powoduje, że wzdrygam się. Mój tato leży tam, jakby próbował dosięgnąć czegoś, jakby próbował dosięgnąć m n i e. Czy w swoich ostatnich chwilach bał się, że skończę podobnie jak on? Myślał o mnie?

A co z...mamą?

Unoszę wyżej głowę, oddech nadal mam przyspieszony. To panika, mój umysł wolno przetwarza podsuwane przez oczy obrazy. Do czasu, gdy nie przenoszę wzroku na sprawcę tego wszystkiego.

Stoi tam z wyciągniętym mieczem, ociekającym we krwi mojego taty. Przed sekundą musiał zatopić ostrze w szyi, bo ciecz skapuje jeszcze przez długi czas. Robi donośnie kap, kap w cichym domu. Nie widzę jego twarzy, jest całkowicie zasłonięta przez kaptur i czarną opaskę naciągniętą na nos. Oczy są ledwo widoczne, cień rzuca się na nich, a mimo to wiem, że patrzy na mnie. Całkowicie jest ubrany na czarno w mundur dla najemników. Nie często miałem okazję zobaczyć najemnika w swoim stroju, ale mimo to nie mam wątpliwości, że stoi ktoś od nich. Są tak bardzo charakterystyczni. Zauważam też coś jeszcze na jego odzieniu... to krew znajdująca się na nogawkach spodni, rękawach, a także na skórzanych rękawiczkach. Sądząc po mowie jego ciała, nie spodziewał się mnie. Razem nie spodziewaliśmy siebie wzajemnie i przez ten dłużący się jak dla mnie moment, nie wiedzieliśmy co zrobić dalej. 

Bo byłem w rozsypce. Nie tak miało to wszystko wyglądać. 

W końcu przestało mi piszczeć w uszach, wzrok się wyostrzył na obraz, drżenie rąk ustało, zacisnąłem je z całych sił. Gniew zaczął krążyć po ciele, serce pompowało adrenalinę, a ja sam byłem żądny zemsty. Chciałem zatopić miecz w ciele wroga, tak mocny, że błagałby mnie o litość, chciałem zobaczyć jak gaśnie w jego oczach życie. Chciałem odpowiedzi dlaczego to zrobił.

I powinien ją otrzymać, skoro to najemnik to powinien zostawić dokument o winie. Ale coś mi się tutaj nie zgadzało, gdy z bólem patrzyłem na okaleczone ciało mojego taty. Najemnicy mają za zadanie zabijać szybko i w określony sposób. Tutaj wyglądało, jakby oprawca chciał zadać jak najwięcej bólu, jakby bawił się ofiarą. 

Poczułem jak łzy cisną mi się do oczy. Zacisnąłem zęby i wyciągnąłem dwa miecze z pochw. Stal wydała z siebie charakterystyczny dźwięk, który spowodował, że i sam najemnik się poruszył. Zrobił krok do tyłu, gdy ja przygotowałem się do zadania ciosu. 

-Dlaczego...? - wydusiłem z siebie ciężko.

Pokręcił głową, a ręce ułożył przed siebie, dając mi tym samym znać, że on nie chce walczyć. Nawet miecz schował do pochwy. Tylko to jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. Zacisnąłem pięści na rękojeści mieczy, które otrzymałem od matki w dniu zakończenia pierwszego etapu szkoleń na łowcy. Jeden z nich był biały, a drugi czarny. To będzie doskonała zemsta, zabijając go bronią od mojej rodzicielki. Żałowałem tylko, że nie miałem ze sobą kosy, otrzymanej od taty. Została w moim pokoju na górze. 

Zniżyłem się na nogach i ruszyłem do ataku, celując prosto w jego tors. Szybko i z całej siły.

Łowca szybko wyminął pierwszy cios jak i drugi. Precyzyjnie i szybko unikał moich ciosów, nie zadając przy tym żadnych. Cofał się w stronę wyjścia, ale skutecznie zagrodziłem mu je. 

-Czemu nagle uciekasz?! - warknąłem. 

On milczał. Ciągle milczał, bo nie chciał, bym mógł rozpoznać go po głosie. Nawet nie mogłem stwierdzić czy to kobieta czy mężczyzna. 

Zamachnąłem się jednym mieczem, uniknął go kucając na nogach. Ja szybko obróciłem się i z całym impetem uderzyłem od góry. On zablokował go sztyletem, który nagle pojawił się w jego dłoni. Jednym mieczem napierałem na niego, drugi był przygotowany na następny cios. Mierzylibyśmy się spojrzeniami, gdyby patrzył w moje oczy, ale on unikał mojego wzroku. Głowę miał gdzieś w bok i wiedziałem, że robił to tylko dlatego, bym jak najmniej wiedział o szczegółach, dzięki którym mógłbym go rozpoznać. Był niebywale praktyczny.

Nim go zabiję, wyduszę z niego każdą informację. 

Nawet jeśli miałbym ubrudzić się przy tym krwią, bo tak bardzo jej pragnę. 

Nadal nie wiem co z moją mamą.

-Nic nie powiesz, co? - syknąłem. 

Zamachnąłem się wolnym mieczem. On odskoczył tak jak myślałem, więc ja kopnąłem go w stronę ściany, do której ciągle się zbliżaliśmy. Uderzył o nią, ale nie tak mocno, jakbym chciał. Przez to, że był ciągle w defensywie i nie atakował mnie, byłem na lepszej pozycji. Mam szansę wydobyć z niego wszystko co chcę, nawet flaki. Przepełnia mnie taka agresja i żądzą krwi, że w normalnych okolicznościach mógłbym siebie nie poznać, ale teraz całkowicie się tym nie przejmuję.

Chcę go zabić.

Bogowie, tak bardzo tego pragnę

Bo nie rozumiem dlaczego tak potraktował mojego ojca. Dlaczego go zaatakował, dlaczego zabił?

-Gdzie moja mama? - wycedzam z ledwością powstrzymując się od ataku. Muszę wpierw się dowiedzieć, co się z nią stało. Jest to niebywale trudno, by opanować tą wściekłość, która pragnie rozwalić go na drobne kawałeczki.

Wskazuję palcem na górę. 

-Żyję? - warczę. Nie odpowiada, a mi mrozi momentalnie serce. Przez ten moment mam wrażenie, że świat przystaję. Szybko otrząsam się nim całkowicie ta myśl mnie pochłonie - Pytam, kurwa czy żyję - celuję w niego jednym z mieczy, starając się nie pokazać jak bardzo jestem przerażony myślą, że może nie być ją ze mną.

Kiwa delikatnie głową.

W moim sercu rozpala się nadzieja i myśl, że potrzebuję mojej pomocy. Chce ruszyć natychmiast, by jej pomóc, bo strach, że miałbym stracić jeszcze ją jest przeogromny. Bardzo się boję samotności. Nie ma ze mną ojca, to boli. Momentalnie myślę, jak poradzi sobie mama bez niego. Jak my sobie poradzimy bez niego. 

Jestem niezdecydowany, bo o to mam sprawcę w rękach, ale jeśli pójdę to ucieknie, ale z drugiej strony mama może potrzebować mojej pomocy. Może jeszcze żyć. 

Moje roztargnienie szybko przerywa napastnik, który uderza mnie pięścią w twarz. Mam mroczki przed oczami, bo siła ataku była tak ogromna, że łapię się za nos, by sprawdzić czy jest cały. Leci mi z niego krew, ale nie czuję, aby był złamany.

Najemnik dobiega do drzwi, zamachuję się mieczem, by zagrodzić mu przejście. Trafiam w drzwi, które zamykają się z hukiem. Biała broń zostaje wbita w drzwi na wysokości jego głowy. Żałuję, że jednak nie wycelowałem w niego, ale wtedy niczego konkretnego bym się nie dowiedział.

Mojej mamy już prawdopodobnie nie ma, bo dlaczego miałby ją zostawić przy życiu? Nie spodziewał się mnie, nie przyszedł zabić mnie, a ich. Gdyby chciał pozbyć się tylko taty to wybrałby taki moment, gdzie byłby sam. Byłoby mu łatwiej. Może moi rodzice nie znają się na zabijaniu ludzi, ale to nadal świetni wojownicy, a we dwójkę są doskonałym duetem. Musiał zaskoczyć ich we śnie. Musi być naprawdę dobry.

Zawahał się przed odpowiedzią tylko dlatego, że zastanawiał się co będzie dla niego najlepszym wyborem. Chciał odwrócić ode mnie uwagę i uciec. Z jakiś powodów nie chce walczyć ze mną. Dlatego skłamał. 

Czy on zna mnie? 

Czuję pożerającą pustkę na myśl, że mojej mamy nie ma. Na razie odpycham wszystko na dalszy plan. Muszę się najpierw skupić na wygraniu, na dorwaniu go i wyciągnięciu wszystkiego. Muszę się tylko na tym i wyłącznie skupić, bo jeśli pozwolę dać myślom upust, przegram. 

Zatrzymał się przed wbitą bronią i obraca się idealnie w momencie, kiedy podbiegam do niego. Robi unik w prawo, ale stanowczo za późno. Moje ostrze dosięga go i rozcina materiał na lewym obojczyku. Uśmiecham się z radością, która szybko znika, gdy orientuję się, że cios nie był na tyle mocny, by zrobić jakiekolwiek obrażenie. Przeklinam siebie za to w myślach. 

Gdy najemnik porusza się, a materiał za nim, dostrzegam coś bardziej wartościowego niż krew. Widzę czarny tatuaż pod spodem. Nie widzę szczegółów, jest większości zasłonięty, ale z pewnością jest ważny dla napastnika, bo szybko zasłania go ręką, a ja wykorzystuję ten moment, by dowiedzieć się o nim więcej. Tatuaż to bardzo szczegółowy znak, byłby dla mnie idealną wskazówką kto kryje się pod maską. 

Rozcinam mu udo, na reszcie na tyle mocno, że pojawiła się krew. Najemnika instynktownie ugina się na nogach i dotyka się rany. Upuszczam broń na podłogę, by łatwiej było mi chwycić za materiał na obojczyku. Chce go rozerwać jeszcze bardziej. Udaję mi się to bez przeszkód. 

Dochodzi do nas dźwięk rozrywanego materiału, a moim oczu okazuje się na oko dziesięciocentymetrowy czarny tatuaż. Przedstawia on skrzyżowany miecz z sztyletem. Na górze narysowano płomień, a na dole kroplę wody. Wygląda mi to na czyjś symbol. Może rodziny? 

Nie mam czasu zastanowić się dłużej nad tym. Szybko zostaję odepchnięty w tył. Chwieję się, ale nie upadam. Najemnik odskoczył w tył.

Wtedy też charakter walki ulega zmianie. Napastnik przystaję naprzeciw mnie, zaciska pięści ze spuszczoną głową. Z pewnością kotłuje się w nim gniew, że zobaczyłem coś tak cennego. Nie mogę powstrzymać uśmiechu satysfakcji.

-Hah - prycham śmiechem, podnosząc upadłą broń - Coś za piękny tatuaż

Moje słowa denerwuję go. Z pewnością wiem o tym, wskazuje to jego mowa ciała. Dotyka ręką skórę, gdzie znajduję się tatuaż. Przykrywa go krwawym odciskiem dłoni. Na widok jego krwi moja satysfakcja jeszcze bardziej rośnie, że udało mi się go tak zranić.

Po chwyceniu pierwszego miecza, natychmiast idę po drugi. Wyciągam go jednym sprawnym ruchem. Broń pozostawia po sobie spore, brzydkie wgłębienie.

Będę mieć później z tego powodu problemy. 

Pojawia się w mojej głowie ta głupia myśl. No bo o jakich problemach mówimy tutaj? Nikt nie zbeszta mnie za to. Zostałem kurwa sam. Uśmiech mi schodzi, czuję tylko lodowaty gniew.

Zagryzam wargę. Przecieram nos rękawem, bo krew z niego nadal leci. 

Najemnik wyciąga stal z cichym odgłosem. To wyraźny znak, że chcę ze mną zawalczyć. Ja tak bardzo pragnę go pokonać. Jeśli przegram będzie to dla mnie największa porażka i ciężar winy, z którym będę szedł do końca życia. 

Obracam miecze w dłoni, obaj czujnie się obserwujemy, czekając na pierwszy ruch. Napastnik zaczyna pierwszy atak. Jego ruchy są szybkie, precyzyjnie i zamiarem unieszkodliwienia mnie w jak najszybszy sposób, bo atakuje mnie w takie miejsca, gdzie po nich nie mógłbym już wstać, gdzie poleje się dużo krwi Odparowuje je lub unikam z ledwością. Zepchnął mnie do czystej defensywy, choć staram się go zaatakować, gdy tylko nadarzy się okazja. Teraz, kiedy zaczął na poważnie walczyć, widzę jaka przepaść jest pomiędzy naszymi umiejętnościami.

Oni szkolą się do walki z ludźmi. Wiedzą jak uderzać, jak zdezorientować przeciwnika i jaki szybko zabijać. Uczą się o metodach, których nie znam. Nie wiem na przykład jak miałbym przewrócić napastnika czy wyrwać się z uchwytu. Skąd mam wiedzieć takie rzeczy? Za to potrafię rozpoznawać upiry po odgłosach, wiem jak obronić się przed rusałkami, a walkę z demonami mam w małym palcu. Ale to wszystko blaknie teraz, nie ma żadnego znaczenia, skoro nie potrafię się obronić przed aktualnym zagrożeniem. Zagrożeniem tak świetnym, że w końcu tracę rytm, a on trafia się w to miejsce, które chciał. Krzyczę z bólu. W jego ruchach nie ma żadnego dzieła przypadku. I ta przepaść jest niesamowicie bolącą, bo z każdym atakiem z jego strony zdaję sobie sprawę, że nie uda mi się wygrać, że zostanę z niczym. 

Jestem słaby. 

Moja wiedza nie ma żadnego znaczenia. 

Beznadziejność przemawia przeze mnie. 

A mimo to, nie zamierzam się poddać. Nawet wtedy, gdy rozciął mi pierś. Rana boleśnie pulsuje przez całą klatkę piersiową. Ciągnie się od lewej piersi aż po koniec żeber w idealnym łuku.

Krew tryska, ból przyćmiewa wszystko wokół. Szkarłat skapuje na podłogę, spływa mi po nogach. Najemnik nie daje mi chwili wytchnienia. A ja przez ani sekundę nie żałuję, że nie puściłem go wtedy, choć coraz bardziej nachodzi mnie myśl, że ten o to szykuje się do kolejnego morderstwa. 

Podcina mi nogi, upadam boleśnie na plecy. Broń spadła gdzieś obok mnie. Syczę z bólu, gdy próbuję się podnieść. Ostatecznie udało mi się obrócić na brzuch. Rana na piersi nie przestaje krwawić i piec, przy każdym ruchu boli jeszcze bardziej. Gdy dotykam ją ręką, czuję tylko krew i widzę ją na swojej dłoni. Rana musi być bardzo głęboka. 

Próbuję sięgnąć po broń. Biały miecz znajduję się tak blisko mnie i gdy już jestem tak blisko to wróg depcze mi palce. Przyciska swój ciężki bucior, naciskając na moje kości z całej siły. Niekontrolowanie jęczę z cierpienia, bo czuję, że zdziera mi skórę z palców.

W końcu wypuszcza mnie, a ja szybko chcę zabrać miecz. Zauważam czerwone, piekące ślady na moich palcach, które nie dają rady zdobyć broni, ponieważ kopnął ją po za moim zasięgiem. Dlatego ponownie próbuję się podnieść na nogach, nie chcę dać za wygraną. Udaję mi się tylko unieść na przedramionach, gdy najemnik popycha mnie z powrotem w dół. Kiedy upadam, a moja rana spotyka się z zimną podłogę, zduszam z siebie jęk bólu, zagryzając wargę. Ile czasu minie nim się wykrwawię?

Jestem tak cholernie uparty, że pomimo ran nadal walczę. Nie przychodzi nawet mi przez myśl, aby się poddać. 

-Hah i co teraz zrobisz? - pytam bardzo pewnie jak na kogoś kto właśnie znajduję się na przegranej pozycji - Niezbyt dam ci spokój - unoszę głowę wyżej i zauważam jego zimne, wywyższone spojrzenie znad uniesionego podbródka. A krew, już nawet nie wiem do kogo należy dodaje mu upiornego wyglądu. I tak o to stoi przede mną demon, którego nie potrafię pokonać, o którym się nawet nie uczyłem. Demon w ludzkiej skórze - Ani teraz, ani nigdy 

Nawet nie wiem kiedy dostaję od niego w głowę. Musiał mnie kopnąć. Dopadają mnie zawroty głowy i mroczki przez, które robi mi się niedobrze. Świat wiruje wokół i nie przestaję zadawać mi ciosy, bo czuję jak najemnik łapie mnie za włosy i uderza mnie głową o posadzkę. Z każdym mocnym uderzeniem, coraz trudniej utrzymać mi świadomość. Rzeczywistość niknie mi za czernią, a ja czuję jak krew zaczyna mi spływać. Trudno oszacować mi, z którego miejsca. Wszystko boli mnie tak samo. Musiałem też za trzecim ciosem przegryźć sobie wargę, czuję metaliczny posmak krwi. Naliczyłem cztery uderzenia o podłogę. Próbuję zebrać myśli, znaleźć rozwiązanie z tej sytuacji, coś co pomogłoby mi, ale wszystko jawi się mi w barwach szkarłatu i czerni. 

Resztkami sił utrzymuje świadomość, bo nie chce zemdleć. Z pewnością chce doprowadzić mnie do takiego stanu, gdzie nie będę w stanie mu zagrozić lub pobiec za nim. Nawet z tą cholerną raną na piersi, wstałbym do kurwy nędzy i ruszyłbym za nim. Nie mogę go puścić bez informacji. 

Ale przegrywam. 

Nie ma dla mnie ratunku. 

Zawodzę, nie potrafię stanowić żadnego zagrożenia dla niego. Nienawiść nie sprawi, że stanę się nagle od niego lepszy. Czuję jak łzy cisną mi się do oczu, a jest to ostatecznie czego chcę. Nie mam zamiaru okazać mu słabości. Dam radę chociaż to. Przełykam słone łzy, zagryzam spuchniętą wargę i staram się nie pokazać jak bardzo rany pulsują tępym bólem. 

Czuję zimne ostrze przy szyi. Jest tak blisko, że wystarczyłoby przechylić się w odpowiednim kierunku, by przecięło mi gardło. Trzyma mnie nadal za włosy i przez chwilę ciosy ustają. Krew spływa mi po oczach, ledwo widzę. Zawroty nie ustają, a ja oddycham ciężko. 

-Zabijesz mnie...? - mówię ciężko - Jesteś najemnikiem... - łapię ostrożnie oddechy. Ostrze zaczyna mnie ranić, czuję jak piecze mnie w tamtym miejscu - Wy pozbywacie się tych co zawinili - tak przynajmniej powinno być, ale ten nie przestrzega podstawowych założeń. Wygląda mi na uzurpatora, lekkoducha używającego stroju najemników, który wymierza sprawiedliwość według własnych zasadach, co nie jest zgodne z prawem. Może też tak każdy najemnik działa, gdy nikt go nie widzi. Przecież nie miałem okazji zobaczyć ich w akcji - Więc co jest moją winą? To, że walczę za rodziców? - śmieję się głucho, co przyprawia mnie o jeszcze więcej bólu. Skrzywiam się. 

Ostrze odsuwa się od mojej szyi. Najemnik zaczyna coś kreślić na podłodze na wysokości moich oczu. Rysuje krwawe litery, maca palce we krwi i nią piszę. Nie wiem skąd ona pochodzi. Używa własnej, mojej czy...moich rodziców? Najprawdopodobniej mojej, jest jej tyle.

,,Nie ruszaj się to cię nie zabiję"

Powstaję napis.

Prycham na to. 

Śmierć sama w sobie nie byłaby straszna dla mnie w tym momencie, ale świadomość, że przegrałem w tak haniebny sposób jest druzgocząca. Nie dość, że nie jestem poważnym zagrożeniem dla niego to jeszcze pokonał mnie w taki łatwy sposób, pokazując dodatkowo jak słaby jestem. Jeszcze nie wiem tak wielu rzeczy. Jedyne co udało mi się to zobaczyć jego tatuaż, co może pomóc mi go, ale to nadal za mało. Ten tatuaż nawet nie jest w widocznym miejscu, łatwo go ukryć.  Gdybym tylko udało mi się zobaczyć jak wygląda...

Wparował tutaj jak do siebie, zrobił to co chciał, a teraz wyjdzie jak mu się podoba. Jestem dla niego niczym. Jestem za słaby, by pomścić rodziców. Zostałem całkowicie sam, a teraz zostałem na jego łasce. Obudziło się w nim jakieś sumienie, że nie chce mnie zabić? Wątpię. Przecież dobitnie mi pokazał waląc moją głową o podłogę, że nie liczy się z moim staniem ani faktem czy przeżyję.

Czy może moja śmierć nie byłaby dobra dla niego lub dla kogoś kogo zna...?

Dlatego się powstrzymał i dlatego nie chciał walczyć ze mną na początku?

Kreśli następne słowa, mniejsze tuż pod tamtymi. Krwiste napisy świecą złowieszczo. 

"Rozumiesz?"

Nie odpowiadam na to. Wśród nas słychać tylko mój niestabilny oddech. 

Potrząsa moją głową, domagając się odpowiedzi. Tępy ból głowy nasila się. Przymykam oczy, bo przez ten czyn więcej krwi spływa mi po oczach i po policzkach. 

-Okej... - wypowiadam te jedno ciężkie słowo.

To nie tak, że się poddaje, ale kurwa ledwo już kontaktuje. Potrzebuję dosłownie chwilę na złapanie oddechu. Czuję, że odpływam. Ile straciłem już krwi? W głowie huczy mi niemiłosiernie i kręci się jednocześnie, a on siedząc na mnie i przyciskając mnie do podłogi pogarsza tylko mój stan. Z pewnością jest tego świadomy, jego czyny nie są dziełem przypadku. Tak cholernie wszystko mnie boli i piecze jednocześnie. 

Najbardziej serce, krwawi cicho i niewidocznie, a mimo to odczuwam je najdotkliwiej. 

Trudno złapać mi oddech. Czy tak się umiera? Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie odejść mi w takich okolicznościach z takim gniewem i żalem do samego siebie. Na pewno przemienię się w jakiegoś upira po śmierci. Mam nadzieję, że przemienię się w strzygonia albo wąpierza. Najlepiej byłoby w biesa. Rozszarpałabym go jednym ciosem. I wtedy jego umiejętności najemnika byłyby gówno warte. 

Na ten moment zawiodłem. 

Kładzie moją głowę na ziemię w najbardziej nie delikatny sposób jaki się da. Przechodzi mnie fala bólu aż po kark. Ciężar siedzący na mnie ulatnia się, słyszę kroki okrążające mnie. Powoli unoszę głowę, a twarz przecieram lewą ręką, która nie jest w żaden sposób naruszona. Widzę jak oddala się ode mnie, nawet nie obracając się za siebie. Tak bardzo nie chce, aby skończyło się to w taki sposób. Zbieram wszystkie siły jakie mi pozostały i zmuszam się do wstania. Obraz przechyla się na boki, co jakiś czas się rozmazuje, ale ja nie daję za wygraną.

-Czekaj - wołam, lecz mój głos nie jest tak silny jakbym chciał. Najemnik coraz bliżej znajduję się wyjścia. Gdy przekroczy próg, zniknie. Nie wiem co chcę osiągnąć. Przecież nie mam z nim szans, ale jak nie zrobię nic to nie wybaczę sobie jeszcze bardziej. Podbieram się na rękach i silę się na wstanie - Czekaj! - mówię głośniej, prawie już stoję na nogach. Robi mi się tak cholernie nie dobrze. Trzymam się za brzuch. Przecieram ponownie twarz z krwi. Cały nią ociekam.  - Gdzie dokument o winie! - pokazuje palcem najpierw w stronę drzwi, a później kciukiem w prawo, czyli najprawdopodobniej znajduję się po prawej stronie drzwi na ścianie. Cztery, pięć kroków dalej dzielą go od progu. Silę, by wymyślić cokolwiek, by go zatrzymać, bo może jak mi się to uda to... sam nie wiem, będę mieć okazję, by zetrzeć jego maskę? Przemawia we mnie desperacja. Tu nic co się wydarzyło nie ma sensu, a mimo to wertuję w tych wydarzeniach jakiejś wskazówki, czegoś co pomoże mi odkryć kim jest. 

Trzy kroki pozostały, ja robię jeden mały. Poruszam się ociężale, a przy każdym ruchu rana na piersi boli jeszcze bardziej. Nogi mam jak z waty. 

Przypominam sobie coś co niedawno odkryłem. Nie uważam to za najlepszy czyn jaki mogłem wykonać w swoim życiu, ale jednocześnie nie za bardzo go żałuję. Nawet nie przyznałem się jeszcze do tego rodzicom. Przymierzałem się, by pogadać z mamą na ten temat. Potrzebuję od niej, znaczy potrzebowałem, kurwa. Po prostu chciałem z nią pogadać na ten temat. Zawsze potrafi mnie wysłuchać i doradzić. 

A teraz cieszę się jeszcze bardziej, że jednak dokonałem ten nie za bardzo moralny czyn wobec przyjaciela i jego dziewczyny. Jak inaczej mam określić stalkowanie ukochanej mojego przyjaciela, do której nie mam za grosz zaufania? Teraz łapię się faktu, że dowiedziałem się, że jest najemnikiem, jako ostatniej deski ratunku, mojej jedynej poszlaki.

-Nya, zaczekaj - wołam w momencie, kiedy najemnik ma już wychodzić.

Zatrzymuje się i nie porusza. Ja wykonuje dwa kroki w przód, krzywiąc się. Znajdujemy się teraz może z metr od siebie. Staram się kontrolować mój oddech, tak by nie wykonywać gwałtownych haustów powietrza, ponieważ przy każdym mam wrażenie, że rana na piersi powiększa się. Zbiera się we mnie dziwna nadzieja, że jednak udało mi się rozszyfrować zagadkę, widząc reakcję napastnika. Co prawda nie znam motywu i nie potwierdził to jakoś szczególnie, nie licząc tego, że zatrzymał się, ale to zawsze coś niż brutalne milczenie. 

Posyła mi spojrzenie znad ramienia. Jest tak bardzo mroczne i przeszywające, że przechodzą mnie dreszcze. W tym oczach czai się wiele bezwzględności i wspomnień o czynach, o których nie chce wiedzieć. To ktoś to zabił przyszłą matkę, a jest to najgorsza zbrodnia jaką można popełnić w naszej kulturze. Zabicie małego dziecka może się jeszcze z tym równać co najmniej. Ale zabicie ciężarnej... to najgorsze co może być. 

Ja z tym kimś właśnie się mierze. Przecież widzę jak potraktował mnie, jak tatę, a zaraz pewnie zobaczę mamę. Nawet nie patrzę w kierunku ciała ojca. 

Obraca się do mnie. Kręci z politowaniem głową.

Nie zdążam nawet zarejestrować faktu, kiedy znajduję się naprzeciwko mnie. Nawet nie mam jak na to zareagować, moje zmysły są spowolnione, a ciało nie zdolne do szybkich ruchów. 

Powala mnie jednym sprawnym ruchem na ziemię i z początku myślę, że to będzie wszystko od niego. Myliłem się. Wbił mi sztylet w  lewę ramię i wyciągnął od razu. Krew od razu wystrzeliła, ja krzyknąłem, a do oczu napłynęły mi łzy. Świat wokoło wirował, a ból sprawił, że nie potrafiłem racjonalnie myśleć. Jak w zwolnionym tempie widziałem jak bierze zamach sztyletem, próbowałem się poruszyć, ale byłem za wolny na to. Huczało mi w uszach, panowały mroczki przed oczami, a w następnej sekundzie poczułem ogłuszające uderzenie w głowę. 

Teraz to dopiero nastała ciemność, z której myślałem, że się nie wybudzę.

Obudziłem się sam nie wiem po jakim czasie. Ciężko było mi się poruszyć i w pierwszych chwilach nie pamiętałem nic. Nie wiedziałem czemu znajduję się na podłodze ani dlaczego jestem cały we krwi, ani tym bardziej dlaczego mam tyle ran. Moje myśli niespiesznie wskakiwały na prawidłowe tory, nie potrafiły połączyć faktów. Kręciło mi się w głowie, a rana na piersi nie poprawiały mojej sytuacji. Krew na niej zdążyła już trochę zasklepić się, jak i wyschnąć. Mimo to i tak wyglądała na paskudną.

Trudno było mi wstać. Próbowałem z kilka rany nim w końcu zdołałem powstać o własnych siłach. Wtedy też zauważyłem ciało ojca i wszystko przypomniałem sobie tak jak należy. 

Szybko pobiegłem na górę, a przynajmniej na ile potrafiłem w obecnej sytuacji. 

Oczekiwałem innego widoku niż ten, który zastałem. Gdzieś tam we mnie ciągle tliła się nadzieja, że może jednak moja mama przeżyła. Została brutalnie zduszona, gdy zobaczyłem leżące na łóżko martwe ciało. 

Moja mama... moja mama miała zarżnięte gardło tak samo jak ojciec, a w brzuch zostało wbite ostre narzędzie, które pozostawiło po sobie długą szramę. Siła ataku była tak mocna, że krew wypłynęła w sporych ilościach i skapnęła na podłogę. Mama jedną ręką próbowała osłonić jeszcze nienarodzone dziecko, a drugą trzymała się za przecięte gardło.

Do końca życia będę żałować, że spojrzałem na oczy matki. Tych szeroko otwartych źrenic wyrażających czysty strach, nie da się zapomnieć. To było te przerażenie nie o siebie, a o kogoś innego. Wiedziała, że jej śmierć zabierze ze sobą kolejny żywot. 

Martwe, brązowe tęczówki, które po raz ostatni spojrzały w lewo, szukając ratunku. Mój ojciec zawiódł.

Ja zawiodłem.

Nie umiałem złapać oddechu, krzyczałem, zalewając się jednocześnie łzami. Nie potrafiłem się uspokoić, nawet nic nie robiłem w tym kierunku Każdy mocniejszy oddech przyprawiał mnie o ból. Robiłem coraz to gwałtowniejsze ruchy, osuwając się o ścianę. Nie miałem siły ustać na nogach. Słyszałem świst własnego oddechu, to jak głośny i nienormalny był, ale nie potrafiłem nic z tym zrobić. Rany na nowo mi się otworzyły, zaczęły z nich lecieć krew. Nie odróżniałem już do kogo należy. Rzeczywistość mieszała mi się z urojeniami. Zwyczajnie krzyczałem przerażony  widokiem szkarłatu i widokiem zniszczonego ciała mojej mamy. W głowie krzyczało mi jedno zdanie. Obijało mi się o umysł, nie potrafiło zniknąć. Coraz mocniej i huczniej grało mi w głowie:

Zawiodłeś, zawiodłeś, zawiodłeś, zawiodłeś, zawiodłeś, zawiodłeś, zawiodłeś.



Kącik ciekawostkowy:

Ja pier dole 

Pecha to ja mam dużego xd Dosłownie skończyły mi się rozdziały na zapas, a miałam wyjazd tygodniowy do Torunia. Na dodatek ten rozdział jest wykurwiście długi i ni jak dało się go podzielić bo to jeden duży wątek, więc wyszło mi 4 700 słów, które musiałam wyklepać w trakcie wyjazdu. Dosłownie piszę to teraz przed 24:00 w sobotę, a jeszcze muszę go sprawdzić, bo rozdział jest dosyć istotny dlatego nie było go szybciej (edit sprawdziłam go z rana). Przepraszam za opóźnienie, ale nie chciałam opublikować coś z czego nie będę choć trochę zadowolona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro