Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ȶʏʍ, żɛ ռɨɛƈɦęć ռɨɛ ʐռɨֆʐƈʐʏ ɖօɮʀɛɢօ ֆɛʀƈǟ .◦°˚°◦✬꧂☆

Kai obudził się podnosząc się do siadu i oddychając ciężko, niemal tak samo jak wtedy. W amoku macał się po piersi w poszukiwaniu swojego sztyletu, schowanego w miejscu, gdzie znajduje się serce. Był jedną z pamiątek po jego rodzicach, jedną z niewielu, których wykonali wspólnie, dlatego zawsze trzymał go blisko serca. 

Gdy wyczuł jego kształty pod koszulą, uspokoił się. Oddech wracał do normy, serce do prawidłowego rytmu. Przetarł twarz swoimi dłońmi i dopiero później zaczął rozglądać się wokół, by zorientować się nieco, gdzie się znajduję. 

-Zły sen? - zagadnął go Cole.

Podniósł głowę wyżej i ujrzał go stojącego naprzeciwko niego z patykami w ręce. Włosy miał rozpuszczone i wilgotne. Ubrania zaś miał już suche. Podobnie do niego. Zauważył też niewielkich rozmiarów ognisko, rzeka nieopodal, a także to ze znajdowali się między drzewami. Na sam widok rzeki aż się wzdrygnął. 

Zły sen? Kurwa to była jego rzeczywistość.

-Można tak powiedzieć - odparł zachrypniętym głosem. Poczuł jak boli go gardło. Pewnie skutek uboczny jego głośnego płaczu. Odkaszlnął kilka razy, by jego głos powrócił na normalny bieg. 

Na samo wspomnienie to czego był świadkiem Cole, zrobiło mu się wstyd, że zobaczył go takiego. I jeszcze poznał jego największą strach. Co prawda wiedział o tym wcześniej, ale nie widział do jakiego stanu może go to doprowadzić. Dzięki temu można było go pokonać w łatwy sposób. Dlatego w interesie Kai'a było to, aby nikt o tym nie wiedział. A teraz wie o wszystkim Cole, widział go słabego i to jak zalewa się łzami. Czuję się bardzo głupio. 

Cholernie źle.

-Długo spałem? - szatyn przerwał ciszę jaka zapadła, chcąc odegnać tą napiętą atmosferę. Miał wrażenie, że emocję jeszcze nie całkowicie opadły, a on pomimo snu czuję się nadal bardzo zmęczony.

-Może z godzinę - odpowiedział, podkładając drewno pod ogień - Może trochę więcej 

-Okej - mruknął, nie wiedząc co powiedzieć więcej. 

W normalnych okolicznościach pewnie rzuciłby czymś co, by zirytowało bruneta, może jakiś żartem. Podtrzymywanie rozmowy nigdy nie było dla niego trudnością, a nawet podczas ciszy między rozmówcami nie czuł się nerwowo, ale teraz nie był sobą. Przeszłość obdzierała go z przyszłości i zabierało to kim jest. Ale... ale może jego prawdziwe ja jest tym, które tak bardzo nienawidzi? Może tak naprawdę jest wystraszonym, cichym, małym chłopcem, ale potrafi to kontrolować? Już i tak Lloyd mu kiedyś powiedział, że ma dwie twarze. Jedną za maską, a drugą bez. Trudno było się z tym nie zgodzić. Faktem było, że podczas misji za swojego stroju zachowywał się zgoła inaczej niż bez niego. Miał też trzecią twarz, o której nie wiedzieli nieliczni. Właśnie do tego grona bez zaproszenia dołączył Cole. Bardziej interesujące pytanie brzmiało, która z masek była tą naturalną. Nie potrzebuje znać odpowiedzi na to pytanie, skoro nie jest gotowy zaakceptować jej wyniku.

-Trochę się rozejrzałem po okolicy - zakomunikował, siadając przy ogniu - Nie zauważyłem śladów upirów, ale na wszelki wypadek założyłem krąg z soli dla bezpieczeństwa i rozstawiłem srebro. Nie wydaje mi się, aby ten las był często przeczesywany przez łowców, więc powinniśmy być czujni

-Wiesz, gdzie jesteśmy?

-Trochę - oznajmił niepewnie - Głównie to są moje domysły niż jeżeli fakty. Podaj mi plecak. Mam tam mapę

-He?

-Jest za tobą - wskazał palcem na przedmioty, znajdujące się obok niego - Jednego z nich posłużył ci za poduszkę 

-A faktycznie - westchnął, podając mu jego własny plecak. 

Brunet wyciągnął wspomnianą mapę, rozkładając ją na ziemi. Szatyn przysunął się bliżej, tak by widzieć bardziej. 

-Na szczęście nie uszkodziła się jakoś bardzo przez wodę. Trochę też ją już wysuszyłem - powiedział - Zobacz tutaj z gór mamy dwie rzeki - pokazał palcem na dwie niebieskie linie - Prawdopodobnie wyszliśmy z tego zamkniętego odcinka i jesteśmy gdzieś tutaj - nakreślił palcem wkoło zielonego fragmentu.

-Wokół są tylko lasy - mruknął - Nie zapowiada się dobrze. Masz może mapę z miejscowościami?

-Nie... Tą tylko miał Zane

-Jak bardzo prawdopodobnie jest to, że znajdujemy się w trikutniku? - pyta rzeczowo.

Cole przygląda się z ponownie mapie, mrużąc swoje oczy i namyślając się.

-Całkiem spore to za mało powiedziane - wzdycha w końcu.

-Jakbyś mieli i tak mało kłopotów - prychnął.

Trikutnik, a jeszcze dosadniej można określić te miejsce, mówiąc ,,róg problemów". Mowa tutaj o końcowych granicach kraju, który wygląda niczym jak róg lub trójkąt. Tam zbierają się największe problemy. Są oddzieleni od reszty kraju sporym pasmem górskim i rzekami. Mają silnie zakorzenioną wiarę, zasady, a także silną niechęć do obcych nacji czy religii. Jeśli chodzi o to, to potrafią być bardzo agresywni. Tutaj dochodzi do największych przekrzywień i patologicznych zachowań. Wpływa na to głównie ma liczne siedliska demonów, które mieszają zmysły ludziom. Kryją się w pierwotnych lasach, chronionych przez silnych leszy. Stąd też wywodzą się przywódcy ugrupowań nacjonalistycznych. Jak nie wszyscy tamtejsi ludzi mają takie poglądy. Łatwo byłoby ich poprowadzić do wojny z zachodem, a nawet i z całym kontynentem. 

W skrócie jest to niebezpieczne miejsce, gdzie pełno jest do roboty dla łowców, jak i zarówno dla najemników. Z początku planowali nie zagłębiać się w tamte rejony i iść wzdłuż granicy. Teraz wylądowali w samym środku. 

- A jak myślisz, którędy prawdopodobnie będą szli Zane, Jay oraz Lloyd? - zagadnął go Kai.

-Chyba gdzieś tu - pokazał na punkt, które znajdowało się daleko od ich punktu na mapie, ale jednocześnie również znajdował się w obszarze Trikutnika - Kręta droga i daleka od nas, ale wiesz to tylko moje domysły. Zawsze są jakieś zmienne, które nie będziemy mogli przewidzieć - uśmiechnął się pocieszająco, widząc rzedłą minę Kai'a.

-Zazwyczaj nie masz racji, więc... miejmy nadzieję, że i tym razem też - rzucił luźnym tonem. 

-Widzę, że znowu zaczynamy być złośliwymi - zauważył bez cienia irytacji. Na jego ustach błąkał się uśmiech - Jednak kiedy spisz jesteś swoją najlepszą wersją 

Trzeba wracać do normalności przecież.

-Wiesz ja przynajmniej jakąś mam w przeciwieństwie do ciebie - prychnął śmiechem. 

-Czekaj, czekaj czy ty też to słyszysz? - nastawił uszy, zapadło milczenie - Tak to przyjemna cisza, kiedy nie mówisz głupot. W ogóle, kiedy nic nie mówisz

-Nie masz może czegoś do roboty? Może idź znajdź jakieś fajne badyle i zabaw się z nimi o tam - zakpił wskazując palcem hen daleko - Uspokoisz się przynajmniej

-Zabrzmiało dwuznacznie - zmarszczył czoło.

-Brawo - przewrócił oczami - Bo tak miało właśnie być 

-Wiesz co idę sobie - wstał.

-To sobie idź - zaśmiał się krótko. 

-I przydam się na coś i znajdę te badyle do ogniska 

-To od razu pójdź za moją radą i ulżyj sobie

-Kurwa, Kai! - fuknął, oddalając się od niego - Weź się czasem zamknij! - odchodził nerwowym krokiem bardziej w głąb lasu, ale nie na tyle by zniknąć z oczu szatynowi.

A on się tylko zaśmiał, dobrze zauważając te delikatne rumieńce u bruneta, który pomyślał nieco za dużo. 

Położył się z powrotem, robiąc z plecaka poduszkę i czekał cierpliwie aż Cole wróci.

Ulżyło mu, że między nimi sprawy wróciły na dawne tory, że nie jest jakoś dziwnie. Bał się, że chłopak zacznie go traktować jak kruche jajko i będzie mu dawać taryfy ulgowe, których wcale nie potrzebował. Na szczęście dalej potrafią się droczyć ze sobą (albo kłócić. Zależy w sumie), tak jak wcześniej. Ale nie dawało mu spokoju myśl, że nie wie co tak naprawdę sądzi teraz o nim Cole. Nie wie dlaczego go teraz to obchodzi skoro na samym początku miał to gdzieś, tak samo jak jego osobę. Nie przejmował się nawet opinią ludzi, na których mu nie zależało. Wątpił w to, że Cole nagle dołączył do tego grona. Bo ile się znajdą. Miesiąc? Szybko mija czas na podróżowaniu i szukaniu śladów ich złodziei. Raczej to była zwykła ciekawość i to, że teraz zostali tylko we dwójkę, a reszta znajduje się gdzieś tam w jaskini. 

Najbardziej martwił się o Lloyda. Z nim miał najmocniejszą relacją i najdłużej się znał z całej tej trójki. Dzielił się z przyjacielem naprawdę wieloma sekretami i ufał mu bezgranicznie. To samo działało w drugą stronę. Cholernie mu na nim zależało. 

Lepiej też byłoby znać co sądzi na jego temat skoro zna jego słabość. Jeśli chowa do niego urazę lub czuję niechęć, co stanie mu na przeszkodzie zaszantażować go lub w inny sposób to wykorzystać? Lloyd i tak mówił mu na samym początku, by trzymał go na neutralnych stosunkach.

Cole w końcu wrócił, niosąc całkiem pokaźnych rozmiarów stosik drewna, jakby co najmniej mieli rozpalić tu olbrzymie ognicho. Rzucił je na ziemię, strzepując sobie brud z rąk. Szatyn usiadł z powrotem po turecku.

-My ty zostajemy na tydzień, że tyle tego taszczysz? - skomentował, unosząc brew ku górze.

-Oczywiście, że nie - prychnął, siadając przy tobie, w której zaczął grzebać - Zastanawiałem się czy, aby nie z rana pójść skoro jest już popołudnie. Nie ma sensu przejść kawałek, a potem znowu rozwijać obozowisko, a nocą lepiej nie chodzić skoro ten las prawdopodobnie nie jest regularnie patrolowany

-Dobra możemy tak zrobić 

-Miło, że zgadzasz się ze mną - wyciągnął nóż i bochenek chleba, który chciał przybiec na ognisku.

-Wolę zaufać przeczuciu łowcy, który się na tym zna 

-Czy to był komplement? - spytał nieufnie - Nawet jeśli nie to i tak uznam go za komplement 

-Jeśli chcesz komplement z mojej strony to mogę ci go dać - odparł z uśmiechem - Masz bardzo ładne włosy. Nie ważne czy spinasz je czy masz je rozpuszczone jak teraz

Na twarz Cole'a wkradł się rumieniec i uśmiech zawstydzenia. Wziął nieświadomie jeden kosmyk swoich włosów i zaczął sobie owijać go na palec. 

Kai zaśmiał się cicho. 

-Widzę, że nie często dostajesz komplementy 

-Może...Ale akurat - mówił niepewnie - Włosy odziedziczyłem po swojej mamie

Wtedy sobie przypomniał, że jego rodzice jak jego właśni również nie żyją. Dzieli ten sam ból. 

Brunet zasępił się na samą wzmiankę o swojej mamie. W jego oczach wkradł się smutek, a on sam odbiegł daleko myślami. 

-Kroisz ten chleb czy nabijasz go na badyl? - postanowił zmienić temat, a że nic nie przyszło mu innego do głowy to rzucił pierwszą lepszą myślą. A, że była ona dosyć głupkowata to już nic na to nie poradzi.

Łowca spojrzał na trzymamy chleb z nożem. Chleb koniecznie trzeba było wysuszyć, cały jest wilgotny. Otrząsnął się z swoich rozmyślań, ale ślad melancholii jeszcze w nim pozostał. Nie lubił tego uczucia. Zawsze się bał, że ono się pogłębi tak bardzo, że znowu nie będzie umiał z niego wyjść. 

-Nabijam...Znaczy...kroję i nabijam - uderza się w czoło - Bogowie, Kai nie mogę z twoimi głupimi pytaniami - załamał się. 

-Co? - wzruszył ramionami, udając, że nie rozumie o co się rozchodzi - Pytanie jakich wiele 

-Ty lepiej nic już nie mów, bo się z tobą nie podzielę - wymierzył w niego nożem. 

-Dobrze, panie władco chlebów - uniósł ręce w geście poddania się.

Cole przewrócił na to oczami, ale już nic więcej nie mówił. Zaczął kroić chleb i ustawiać plasterki na rozłożonej wcześniej koszuli. Zapadło milczenie, przerywane dźwiękami lasu i strzeleniem, żarzącego się drewna.

Ale jedno pytanie nie dawało spokoju Kai'owi. Wahał się dłuższą chwilę nim je zadał, a im więcej zwlekał tym bardziej się denerwował. W końcu wziął się w garść i rzucił je w chwili, gdy Cole zaczął piec kromki na naostrzonym patyku.

-Nikomu nie powiesz?

Brunet przeniósł na niego niezrozumiałe spojrzenie. 

-No wiesz... - urwał, starając się zapanować nad swoim ciałem, by nie pokazać innych oznak zdenerwowania. Wystarczy, że jego głos nie był wystarczająco pewny - O tym co zobaczyłeś w jaskini i w wodzie. O moim zachowaniu... - mówił coraz ciszej - Wiem, że nie przepadamy za sobą, ale czy mógłbyś zachować to dla siebie?

-Nikomu nie powiem - odparł, patrząc mu prosto w oczy - Nie oceniam cię. Zdaję sobie sprawę, że ten lęk nie wziął się znikąd i coś strasznego musiałeś przeżyć, że czujesz to co czujesz - Kai spuścił swój wzrok na trawę. Nagle trudno mu było patrzeć na pełne zrozumienia oczy - Mogę też podzielić się z swoim sekretem. Będziemy na równi 

Znowu uniósł głowę, tak by zrównać się z jego oczami. Uśmiechał się w taki sposób, by móc go pocieszyć. Na sam ten widok coś ciepłego rozlało się w jego sercu.

-Wiesz co to melancholia? 

Szatyn pokiwał głową na znak zgody.

-Nie znam szczegółów, ale wiem, że to choroba, na którą można umrzeć

-Mam ją 

Nie potrafił ukryć zdziwienia, bo nawet nie pomyślałby o tym, że Cole może na nią chorować. Nie przypominał mu osób, które spotkał, a posiadały tą chorobę. Był bardziej pełen życia. Co prawda można go było łapać na jakiś bez podstawnych przejawach smutku, ale nie uznał to za nic wielkiego. Ba, nawet się tym nie przejmował. 

-To znaczy już jest dobrze - stracił na pewności -  Wraca w tych gorszych momentach i potrafi mnie wyłączyć z życia. Dlatego muszę szybko wyłapywać jej początki nim urośnie 

-Co można na to zaradzić?

-Ja osobiście idę do szeptuchy, aby przygotowała mi jakieś napary z ziół, ale też sama rozmowa dużo pomaga człowiekowi. Wiesz ktoś musi ci przypomnieć, że warto jednak żyć - widząc nie zrozumiały wzrok Kai'a, szybko pospieszył z wyjaśnieniami - Melancholia to jak głos w twojej głowie, który nakazuje ci skończyć ze sobą, bo nie widzi przyszłości dla ciebie. Trawi cię od środka i zakorzenia się bardzo w twoim umyśle. Mówi ,,hej, widzisz te ostre narzędzie? Wbij je sobie w żyły i wykrwaw się"- westchnął - Dlatego przydaje ci się rozmowa

-Dziękuje, że mi o tym powiedziałeś - odparł - Choć przecież nie musiałeś, bo nie byłeś mi nic winien 

-Pomyślałem, że też przyda ci się takie przypomnienie, że nie jesteś sam. To znaczy nie porównuje nas do siebie. W końcu walczymy z czymś zupełnie innym, ale chodziło mi bardziej o to, abyś się uspokoił na duszy. Nie będę na prawo i lewo mówił o tym, że masz lęk przed wodą. Sam przecież nie chciałbym, aby każdy postrzegał mnie jako osobę umierającą tylko dlatego, że mam melancholię 

Kai przypomniał sobie pewną rozmowę z początku ich wyprawy, kiedy rozmawiał z Jay'em o Cole'u. Jay powiedział mu, że za czasów ich przyjaźni, Cole był niesamowicie opiekuńczy i wyrozumiały dla drugiej osoby. Potrafił z łatwością ją pocieszyć i pomóc drugiej osobie. Był wrażliwy na cierpienie u człowieka. Powiedział też, że wątpi, aby to się zmieniło na przestrzeni tylu lat. Może mniej to pokazywał lub zarezerwował to tylko dla bliskich, ale na pewno nie zmienił się aż tak drastycznie. Kai pamiętał, że wtedy go wyśmiał, gdy usłyszał to wszystko. Dla niego Cole był zwykłym gburowatym nerwusem. 

Ale teraz zdał sobie sprawę, że słowa Jay'a były prawdziwe. 

-Jeszcze raz dziękuje - faktycznie po rozmowie z nim poczuł się lepiej. 

Nie dodał jeszcze, że po epizodach melancholii jego emocje są niebywale rozstrojone. Jakby choroba blokowała je wszystkie nie licząc głębokiego smutku, a kiedy ustępuje to wszystkie na raz wychodzą na światło dzienne. Najbardziej tego doświadczył po śmierci rodziców, gdy melancholia złapała go na dobry rok, a po nim był niebywale agresywny i nerwowy. Nie potrafił zapanować nad sobą. Dopiero Zane nauczył go jak radzić sobie z tym wszystkim. Sam przecież był opanowany i spokojny, nie ulegał stresowi, ani innych gwałtownych emocji. Teraz znacznie lepiej sobie radził z tym wszystkim niż jeżeli na samym początku.

Nie powiedział tego Kai'owi bo uznał to za zbyteczne. 

-Luz - machnął na to rękę - Ale to nie znaczy, że nagle cię polubiłem - wymierzył w niego oskarżycielsko patykiem z nadzianymi dwoma kromkami - Nadal jesteś irytujący i niesamowicie pruderyjny - prychnął wyniośle - Czasami mam wrażenie, że u ciebie głowa, a kutas pozmieniały miejsca 

Kai wybuchł szczerym, głośnym śmiechem na jego słowa. Nie potrafił opanować śmiechu. 

-Ej, no co! - naburmuszył się - Koniec, nie dostajesz chleba!

Szatyn nadal się śmiał tak samo jak wcześnie, a reakcja bruneta tylko to pogłębiła.

Widząc zachowanie towarzysza, choć udawał obrażenie to tak naprawdę uśmiechał się pod nosem. Nie przyznawał nawet przed samą sobą, ale cieszył się, że już z nim lepiej. Nie chciałby oglądać go znowu takim załamanym tak jak wtedy. Był to widok, który łapał za serce. 



Kącik ciekawostkowy:

Melancholia to dawne określenie na depresję z czasów, gdy nie określano ją tą terminologią

Nie mam pojęcia ile wyjdzie rozdziałów tej książki, bo na razie mamy 38, a jesteśmy dopiero w połowie. Na drodze miłości :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro