Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ȶʏʍ, żɛ ӄǟɨ ռɨɛ քօȶʀǟʄɨ ֆɨę ȶǟʀɢօաǟć .◦°˚°◦✬꧂☆

Fatima znalazła się przed swoją kamienicą, w której miała swoje mieszkanie. Konia odprowadziła do stajni, zbudowanej obok miasta, gdzie mieściły się wszystkie wierzchowce mieszkańców. Została ona zbudowana tam z racji tego, że chciano zostawić więcej miejsca dla ludzi w Hrubieszowie, a konie potrzebowały dużego pastwiska. Na szczęście obyło się przedłużeń i problemów, kiedy miała zanieść swojego zwierzaka przez żelazną bramę, która bezpośrednio łączyła się z murami miasta.

A teraz była tutaj przed wysokim budynkiem mieszkalnym o czterech wejściach do osobnych klatek. Weszła do środka, do niczego nie wyróżniającego się miejsca i zaczęła się pnąc po krętych schodach na górę, gdzie na trzecim piętrze miała swoje mieszkanie. Otworzyła je za pomocą dużego klucza i weszła do środka. 

Mieszkanie nie było dużych rozmiarów, raptem miało z dwa pokoje plus łazienkę. Było bardzo dobrze oświetlone, dzięki dużym oknom. Teraz przez pochmurną pogodę niewiele światła słonecznego wpadało do środka. 

Odłożyła swoją torbę na podłogę i skierowała się w lewo, gdzie mieściła się kuchnia. Kiedy wyjmowała kubek z szafki, usłyszała:

-Widzę, że dobrze wykonałaś swoje zadanie - wymruczał damski głos, stojący tuż za nią. 

Odwróciła się za siebie i wtedy natrafiła na fiołkowe tęczówki blondynki, która uśmiechała się tajemniczo, co nigdy w jej wykonaniu nie wróżyło nic dobrego. Jej długie kosmyki opadały luźno na jej ramiona i niczym nie różniła się od ostatniego razu, kiedy się widzieli. Ubrana była w strój techników. Z pewnością skradła go komuś innemu, bo daleko było jej do bycia technikiem. Ręce założone miała za plecami i nie przejmowała się tym, jak blisko ich twarze się znajdują. Byli niemal równego wzrostu.

Fatima wyminęła ją i stanęła w dalszej odległości od dziewczyny. Źle znosiła jej bliskość, ponieważ zawsze jej każda komórka krzyczała, aby trzymała się z dala od niej, wręcz emanowała przebiegłością i złem. 

I z kimś takim zawarła umowę.

Blondyna na jej jawne odsunięcie, prychnęła tylko krótkim śmiechem. 

-A ja mam nadzieję, że odnalazłaś mojego męża, Harumi - wysyczała.

-Przecież to była prościna, aby go odnaleźć i zabić - zaśmiała się - Możesz być spokojna. Dorwałam ich bardzo szybko. Na twoje szczęście nie spieszyli się z powrotem do swojego kraju. Nawet nie wiedzieli kto im zabił. W końcu przez sen trudno to stwierdzić - parsknęła śmiechem. 

Fatima odetchnęła z ulgą, czując jak kamień z jej serca spadł. Tak bardzo się bała, że nie uda jej się tego dokonać. 

To nie było tak, że cieszyła się na śmierć swojego ukochanego, który był dla niej wszystkim. Po prostu w obecnej sytuacji wiedziała, że śmierć była najlepszym rozwiązaniem. Nie zdołałby go wyciągnąć z więzienia za dezercję, ani sprowadzić go z frontu. Nie miała takiej siły, ani środków. Był bardzo wierzący i nie chciał walczyć w wojnie, pełnej krwi i brutalności. Wolał już wybrać śmierć z własnych rąk, choć wiedział jaki to jest grzech w jego wierze, który również chciałby uniknąć. Mimo wszystko był gotów wybrać mniejsze zło. Fatima go w tym wyręczyła, zlecając morderstwo, którego sama nie była w stanie sprostać, byleby jej ukochany po śmierci zaznał spokoju.

-Dobrze - odpowiedziała krótko, nie zdradzając się z swoich emocji.

Nagle w dłoni Harumi wysunął się sztylet, a ona sama uśmiechnęła się psychopatycznie z szaleńczym błyskiem w oczach. 

Fatima patrzyła to z obojętnością. 

I tak wiedziała, że nie wyjdzie z tego porachunku żywa. Przecież zawarła pakt z diabłem. Nie bała się śmierci, wręcz oczekiwała na jej przyjście. Nic tutaj ją nie trzymała. Chciała tylko spotkać się z mężem po drugiej stronie. Nie mogła się już doczekać tego spotkania, aż w końcu ujrzy jego roześmianą twarz. Przynajmniej żadne z nich nie odebrało nikomu życia, dlatego była poniekąd wdzięczna Harumi, że dokonała tego za nią.

-Nie boisz się? - zdziwiła się blondyna, widząc spokój kobiety.

-Przecież to było oczywiste od samego początku, że mnie zabijesz - odparła - Tacy jak ty się nie patyczkują w zatajaniu śladów 

- Mądra z ciebie kobieta - prychnęła - Mądra, ale już nie przydatna dla nas, a co najważniejsze niewierna - rzuciła ostatnie słowo z lodowatym obrzydzeniem.

A ona myślała, że o tym nie wie, że dobrze ukryła swoją wiadomość. Ponownie jej głupota wyszła na wierzch. Przecież Harumi była wszędzie i nigdzie, potrafiła się idealnie maskować i wtapiać w tłum. Dobrze odgrywała swoją rolę niewinnej dziewczynki przez, co tylko wzbudzała więcej zaufania w osobach postronnych.

Fatima nic więcej nie odpowiedziała. Nawet nie tyle, że nie chciała, co nie mogła przez wbity sztylet w jej gardle. Krew wybuchnęła natychmiast brudząc całą szyję blondynki i zaczynając spływać w szybkim tempie wzdłuż jej ciała. Twarz morderczyni została ochlapana kropelkami szkarłatu. Była tak dobrym zabójcom, że Fatima nawet nie wiedziała, kiedy wykonała krok w jej stronę i zadała cios. Była zbyt szybka, zbyt precyzyjna i zbyt idealna w swoim fachu.

Ciało zachybotało się na boki, a następnie runęło na ziemie, wykrwawiając się. Krew ulatywała, świadomość zacierała się aż następnie nastąpił zgon. Nie trwało to dłużej niż może dwie minuty.

Harumi stała tam, czyszcząc za pomocą szmatki swoją twarz oraz sztylet. Bez emocji patrzyła na martwe ciało, a kiedy skończyła przykryła je prześcieradłem. 

Ktoś inny będzie musiał je pochować. 


☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆


Udało im się skontaktować z centralą, ale wcale nie była to łatwa droga, jak można było pomyśleć. A to wszystko za sprawą Jay'a, który nie potrafił się skupić na swoim zadaniu i z łatwością rozpraszał się co pięć sekund albo przez reklamy, albo przez zagadywanie się z mieszkańcami. Nie raz udawało im się zapobiec kupienia przez niego jakieś duperele czy za dużego sprzętu, na który nie mieli miejsca. Mieli trzymać najpotrzebniejsze przedmioty, a nie nosić ze sobą nowy prototyp silnika parowego. Gdzie oni mieliby to trzymać? Przecież to było ogromne. 

Najgorzej kiedy znaleźli miejsce, gdzie mógł na spokojnie poskładać wszystko do kupy, bo na ich nieszczęście była to specjalna kawiarnia do plotkowania o cudach techniki i wspólnemu tworzeniu. Naprawdę myśleli, że stamtąd nie wyjdą, bo żaden z nich nie rozumiał kontekstu rozmowy, kiedy to przeszli na język swojej grupy. Używali słów, o których nie słyszeli i nie raz mieli wrażenie, że słyszą mieszankę obcych języków w ich rozmowach. 

Ale udało im się doprowadzić Jay'a do celu i to było najważniejsze, bo nie mieli czasu na takie rozdrabnianie  w czasie, gdzie musieli jeszcze pójść na zwiad i popytać okolicznych ludzi, co wiedzą na temat Księgi Wesela i o ich wrogach.  Na razie słyszeli o pożarze ratusza, ale ile to miało związku z ich wrogami? Normalnie rozdzieliliby się jak zawsze, ale teraz ustalili, że nie będą siebie narażać i trzymać się w grupie, gdzie było najbezpieczniej.  

Kai'owi za grosz nie pasowało ciągłe bycie w grupie, ale nie narzekał na to głośno. Zwyczajnie przyzwyczajony był do samotnej współpracy na dłuższą metę i chciał do cholery pogadać z Lloyd'em. Ma wrażenie, że zrobi to dopiero w zaświatach. Choć pomiędzy nimi nie ma niezręczności i jest tak jak zawsze, to szatyn i tak ma wrażenie, że gdzieś te dziwne skrepowanie czai się pod skórą. Może trochę za bardzo przesada i traktuje ten pocałunek za bardzo? Dlatego tym bardziej potrzebuje wysłuchać opinii blondyna, a nie będzie robił tego w grupie. Po pierwsze to temat nie dla obcych uszu, a po drugie nie chce, aby Cole myślał, że wyrywa nawet swojego przyjaciela.

Chwila.

Od kiedy przejmuje się opinią innych, a zwłaszcza opinią od Cole'a?

Może mózg przegrzał mu się po ostatnich dniach upałów. Chciałby powiedzieć, że jak to dobrze, że deszcz zaczął padać, ale nie powie tak, ponieważ nienawidzi go. Woli już skwar i roztapianie się na słońcu niż skórę klejącą się do ubrań. 

Na samą myśl o tym poczuł nieprzyjemne ciarki. Pamiętał czasy, kiedy nie był zdolny do wyjścia w czasie ulew. Teraz dzięki wielu, długich staraniom udało mu się, ale niepokój i tak pozostał. 

-A pójdziemy do uniwersytetu? - spytał Jay, kiedy zakończyli rozmowę z braćmi Garmadon.

Znajdowali się pod wiatą, gdzie w normalnych okolicznościach byliby tu sprzedający z pobliskich wiosek, którzy przyjeżdżają tutaj, by handlować w Hrubieszowie. Teraz stały puste przez zamknięcie bram, dzięki czemu mogli znaleźć chwilę odosobnienia. Pogoda też sprawiała, że ludzie pozamykali się w domach, nie chcąc stać się mokrymi.

Przekazali wszystko co wiedzieli, a nie były to dobre wiadomości. Im więcej wiedzieli, tym bardziej mieli wrażeni, że zagrożenie rośnie. Zawsze było ono takie duże, tylko je powoli odkrywają. 

Kiedy ponownie padły słowa o Obcującym, Wu zmarszczył z zaniepokojeniem brwi. Stało się to po raz kolejny, co nie mogło już zahaczać o przypadek. Najpewniej wiedział coś, co nie chciał lub nie mógł przekazać. Przekazał nam, że na niego mamy uważać najbardziej i w razie czego potraktować go strumieniem wody. 

Ustaliliśmy, że skontaktujemy się z nimi, jak tylko dowiemy się czegoś nowego, a za trzy dni damy krótki sygnał, że żyjemy i nic nam nie jest. 

-Jay powinniśmy - zaczął z westchnieniem Zane.

-No proszę! - przerwał mu błagalnie Jay - Nigdy nie wiadomo kiedy będę mieć okazję znowu tu być!

Mężczyzna westchnął ciężko, zakładając ręce na piersi.

-No prooooooszę!! 

-Dobrze - dał za wygraną, a wyraz twarzy rudzielca rozpromienił się natychmiastowo. Oczy zaczęły mu błyszczeć z ekscytacji - Ale szybko i nie ma zagadywania się z ludźmi ani zatrzymywania się zbyt długo, jasne?

-Tak jest szefie! - rzucił z radością, salutując mu. 

Zaczął pakować wszystkie rzeczy do torby, osłaniając telegraf dodatkową warstwą ochronną, by ten nie zmókł na deszczu. Wszyscy byli gotowi wyruszyć w obraną ścieżkę. Wyszli spod suchej wiaty wprost na ścianę deszczu, która przybrała na sile w czasie ich rozmowy, ale nie zamierzali jej przeczekiwać. Przecież to była tylko woda z nieba, a nie gorący wrzątek. 

Kai nie wyszedł jeszcze spod schronienia. Z kamiennym wyrazem twarzy, spoglądał jak deszcz obija się o bruk i moczy jego towarzyszy. Objął się ciaśniej rękoma, czując momentalnie jak zimno owiewa jego ciało. Lloyd cierpliwie czekał na swojego przyjaciela, wiedząc bardzo dobrze, dlaczego ten nienawidzi deszczu. Patrzył na niego ciepłym, wspierającym spojrzeniem. Miał coś rzucić dla otuchy, gdy został uprzedzony przez Cole'a.

-Co płomyczku? - rzucił, uśmiechając się prowokująco. Jedną dłonią oparł się o bok i patrzył na niego z wyzwaniem - Nie lubimy bycia mokrym?

-Nie wiem o czym mówisz - odparł dumnie. 

Zrobił pewne kroki w przód, wychodząc spod wiaty. Deszcz natychmiastowo zaczął go pokrywać, a postawione włosy do góry zaczęły opadać mu na czoło. 

Gdy tylko wilgoć zetknęła się z jego skórą przeszły go nieprzyjemne dreszcze, na które starał się nie zareagować. Miał tego dosyć, że pomimo tylu latach od pamiętnego wydarzenia, takie rzeczy dalej robiły na nim wrażenia i nie pozwalały zapomnieć. Mimo wszystko był twardy i robił wszystko, by pokonać traumę. Zaczynał od małych rzeczy, by skończyć tu gdzie teraz. Mały on nie wyobrażał sobie stania w deszczu, a teraz przecież to robił. Czasami był z siebie dumny. Do czasu, gdy nie przypominał sobie, że do większych zbiorników wodnych, nigdy nie udało mu się wejść. Ponownie się zasępił. 

-W porządku? - spytał go z delikatnością Cole. Stanął bliżej niego, tak by tylko głównie on mógł usłyszeć jego słowa. Słowa, jak i subtelność bruneta, zaskoczyły Kai'a. Czy to był coś na wzór martwienia się? To nie było pierwszy raz, po tuż po ich bójce, gdy Lloyd powiedział im prawdę, również jego oblicze złagodniało w podobny sposób co teraz. W tym momencie bardziej mu to odpowiadało niż wtedy i był mile zaskoczony. 

-Oczywiście - prychnął dumnie i ruszył dalej, by dogonić Zane'a i Jay'a, którzy wysunęli się na przód. Nie chciał dać po sobie poznać jak zaskoczyło go zachowanie towarzysza.

Dalej pamiętał też słowa Lloyda na temat spoufalania się z Cole'em. 


☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆


Jak to dobrze, że uniwersytet akurat był zamknięty, dzięki czemu Jay mógł sobie go tylko pooglądać zewnątrz i nie wdawał się w niezobowiązujące rozmowy z obcymi. Było przykro patrzeć jaki jest zawiedzony, gdy patrzył na zamkniętą bramę ogromnego budynku, który jako jeden z nielicznych był bardziej przyozdobiony. 

Ale cóż...przynajmniej mogli skupić się na swoim pierwotnym zadaniu. Nie żeby nie próbowali wykorzystywać czasu na zbieranie informacji, ale wszędzie dowiadywali się tego samego: wczoraj wieczór nastąpił pożar ratuszu. Z tego co było wiadome nie był on przypadkowy, a władze miasta dalej próbują ustalić szczegóły. 

Deszcz nadal spadał z nieba, choć można byłoby go teraz nazwać zwykłą mżawką. Spacerowali między kamiennymi budynkami, znajdując się w dzielni bardziej gastronomicznej, sądząc po tego typu lokalach. Mijali migocące szyldy i banery z nazwami. Po ulicach chodzili nieliczy, którzy zawsze nosili przy sobie parasolkę w przeciwieństwie do drużyny, która już była cała przemoknięta.

-Wątpię, aby szary człowiek wiedział o skradzionej kartce z Księgi Welesa - westchnął Lloyd - Po co mieliby informować obywateli i szerzyć panikę, że ktoś nie dość, że się dostał do jednego z bezpieczniejszych miast w kraju to jeszcze okaleczył strażników i wykradł cenny artefakt 

Choć sama Księga Welesa zaginęła na przestrzeni wieków to parę z jej stron tułało się po świecie. Te odnalezione znajdywały się pod ochroną państwa i pilnowały, by nikt nie powołany, nie użył spisanego zaklęcia, a każda kradzież musiałaby pilnie przekazana obecnej władzy.

-Pewnie tą informację już dostarczyli twojej rodzinie, Lloyd - zauważył Kai - Czy to nie jest kolejny taki typu incydent w ciągu dekady?

-Z tego co wiem to tak...Kilkanaście lat temu ukradli zaklęcie przywołania dusz spod Warmii. Do dzisiaj nie znaleziono sprawcę - wyjaśnił blondyn. 

-Może powinniśmy znaleźć tego jedynego ocalałego? - posunął pomysł Jay - Z tego co mówiliście z podsłuchanej rozmowy to ktoś ocalał

-I postradał zmysły - skwitował Cole.

-Musielibyśmy znaleźć szpital i dostać jakoś zezwolenie, by wejść do niego - powiedział w zamyśleniu Zane - Ale to zawsze jakiś trop

-A może wejdziemy tutaj? - zaproponował Kai, zatrzymując się przy jednym z budynków - Myślę, że tutaj mogą coś wiedzieć 

-A dlaczego tak sądzisz? - zapytał sceptycznie Cole, unosząc brew ku górze. 

-Może przez ten szyld? - rzucił z ironią, wskazując palcem nad sobą na oświetlony ogromny szyld z napisem "Wiem wszystko czego potrzebujesz, a w cenie nawet mam alko"

-Facetowi ewidentnie nie starczyło miejsca na cały napis ,,alkohol" - prychnął brunet. 

-Ale uważam, że jest to dobry punkt zaczepienia - przyznał ze spokojem.

-A ja, że jest to zwykły marketing - prychnął, przewracając oczami.

-Oni chcą, abyś tak myślał - odparł Kai - A to jest zakodowana informacja tylko dla inteligentnych!

-To dlaczego ty ją rozczytałeś? - skwitował z kpiącym uśmiechem Brookstone.

-Mimo wszystko nie zaszkodzi wejść - przyznał Lloyd, przerywając tym samym ich wymianę zdań - Nawe na zwykłe wysuszenie od deszczu 

-Myślę tak samo jak Lloyd - zgodził się z nim Zane - Z tego co widzę jest to bar, a tam zawsze przewija się masa informacji 

Zgodnie wszyscy przeszli przez dębowe drzwi z zawieszką ,,Otwarte". W środku panował pomruk, który był rozpraszany przez rzędy żarówek, powsadzane w wielu miejscach, a przez to, że one były to i masa kabli, które były zręcznie pochowane lub zrobione z nich dekoracje. Od razu na wejściu można było zauważyć ladę barową, przy której stała wysokie ciemne krzesła. Za ladą ustawione były alkohole. Po prawej, znajdowały się stoliki, na których stały żarówki zamknięte w formie zniczy. Przestrzeń na siedzenia ciągnęła się jeszcze w lewo. Okna były zasunięte roletami, a w roku stał gramofon, cicho grający spokojną muzykę. Widać, że musieli go udoskonalić od typowych gramofonów. Ten wydawał się mniejszy, ale grał z równą mocą, co jego większy odpowiednik.

W środku nikogo nie było, nie licząc barmana, który z znużeniem trzymał szklankę brązowego trunku i bez żadnego zainteresowania spoglądał na nowo przybyłych. Mężczyzna był po trzydzieści z kilkudniowym zarostem i jasnymi, brązowymi włosami, które wzrostem przypominały te u Cole'a, ale stanowczo mniej zachodziły mu na twarz i bardziej trzymały się tyłu. Na sobie miał strój, który ni jak przypominał stroju typowego barmana. Miał na sobie niebieską koszulę i skórzane ogrodniczki. 

-A dla panów, co będzie? - spytał leniwie, upijając łyk swojego napoju. 

-Specjał od szefa - odparł Kai. 

-Nie wiedziałem, że pijesz trutki na szczury - prychnął.

-A ja, że jako barman nosisz się tak niechlujnie - skwitował, skanując jego sylwetkę.

-Mój bar to i moje zasady - wzruszył ramionami. 

Odstawił na blat już pustą szklankę i podszedł do lady. Reszta w tym czasie usiadła na wysokich krzesłach. Nikt się nie odzywał, jedynymi dźwiękami były odgłosy stukotu szklanek, muzyka w tle i nalewania jasnego napoju każdemu z nich. 

-Wódka o smaku żurawiny - powiedział, widząc ich pytające spojrzenie. 

-Nie trutki? - prychnął szatyn.

-Jak masz na nie ochotę to ci zaraz je dorzucę

Nikt już więcej się nie odezwał tylko popijał w swoim tempie swój napój. Lloyd czując gorzki smak alkoholu, skrzywił się. Nie umknęło to uwadze pozostałym. Jay kilka razy poklepał go po plecach dla dodania otuchy.

-Panowie to po jaką informację przychodzą? - zapytał, jakby od niechcenia mężczyzna.

-A skąd taka pewność, że po informację jesteśmy, a nie żeby zapić smutki? - odpowiedział takim samym tonem, co drugi rozmówca, a następnie napił się alkoholu, nie skrzywiając się przy tym nawet na sekundę. To nawet nie było dla niego mocnym trunkiem.

-Myślisz, że pracuje tutaj nie od dziś? - parsknął, kpiącym śmiechem - Znam życie i zasady tego miasta na wylot. I wiem, że kiedy pada to wszyscy szybko biegną do swoich domów, by zobaczyć czy czegoś nie zostawili na deszczu, a następnie grzeją swoje tyłki pod ciepłą pierzyną, a nie chodzą po barach, a więc... po jaką informację tutaj jesteście? - wziął butelkę Whisky z półki i nalał ją sobie do szklanki.

Kai spojrzał na Zane'a, by szukać u niego potwierdzenia na dalszą kontynuację rozmowy. Przywódca krótko skinął głową na znak zgody.

-Co wiesz o skradzionej kartce z Księgi Welesa?

-Tutaj nie ma nic za darmo - uśmiechnął się chytrze - Na samym rozlewaniu alkoholu ja tu nie zarabiam

-Ech... - wzdycha szatyn, przewracając oczami, choć przecież to była oczywiste, że będzie chciał coś w zamian - Ile chcesz?

-Kai - zawołał przyjaciela Lloyd, spoglądając sceptycznie - Nie sądzę, aby to był dobry pomysł, abyś to ty z nim negocjował o cenach 

-Popieram, Lloyda! - odezwał się Jay - Jesteś beznadziejny 

-Oh no weźcie! - oburzył się szatyn - Więcej wiary we mnie - rzucili mu spojrzenie, spod wysoko uniesionych brwi - Ja to załatwię, jeszcze zobaczycie! - odparł dumnie. 

-Dobra ty tam - zwrócił się do mężczyzny, popijającego powoli alkohol, który na czas ich rozmowy, oparł się o półkę z procentami.

-Ronin - powiedział spokojnie.

-Kai, jak już musimy się przedstawić - prychnął.

-400 będzie 

-200 - rzucił stanowczo

-Powiedziałem 400

-A może 300?

-400

-350! - zaczął się powoli denerwować.

-No dobra niech ci będzie. 450 

-Zgoda! - warknął.

Jay uderzył się w czoło, nie mogąc uwierzyć, co ten odwalił. Znowu.

-Kai ty jesteś kurwa debilem! - zawołał ze złością Cole - Naciągnął cię na 50 złotych więcej!

-Wiedziałem, że tak to się skończy - załamał się Lloyd. 

-To przez wasz brak wiary tak to się skończyło - wymamrotał.

-A nie chcesz czegoś w zamian zamiast tych pieniędzy? - zaproponował Zane.

-Hmm...- zamyślił się - Koń, by mi się przydałby - uśmiechnął się chytrze.

-O nie! - zaprotestował ostro szatyn - Od mojego Flame'a odwalić się

-A 350 jednak nie będzie? - zapytał z nadzieją Lloyd.

-Wasz koleżka już wytargował się na 450, więc dlaczego cenę miałbym zmienić? - zakpił.

-Kai, wspominałem ci już jak cię bardzo nienawidzę? - odezwał się Cole.

-Tak, Cole wspominałeś - odpowiedział poirytowany - Codziennie na dzień dobry i na dobranoc mi to mówisz całując mnie w czółko. Coś jeszcze?

Brunet wymamrotał kilka niezrozumiałych słów pod nosem i już więcej się nie odezwał, odwracając głowę w przeciwnym kierunku niż on sam. 

-Dobra, damy ci tyle, ale pod warunkiem, że dostaniemy odpowiedzi na wszystkie pytania, a nie tylko na jedno - ostrzegł go Zane. 

-Niechaj będzie 

Białowłosy wyciągnął z torby potrzebną sumę i podał ją Roninowi, który nim ją schował do przedniej kieszeni, przeliczył kwotę.

-Co chcecie wiedzieć

-Karta z Księgi Welesa - tym razem pałeczkę w rozmowie przejął Zane - Gdzie mieściła się w tym mieście i co się z nią stało

-Była w ratuszu. Skradli ją wczorajszej nocy - usiadł na krześle przed mężczyzną, odstawiając szklankę - Przez ten incydent powiększyli ochronę i przeszukują okolice w celu jakikolwiek śladów. Osobiście wątpię, aby znaleźli cokolwiek skoro większość spłonęła, a świadkowie nic nie widzieli 

-Ktoś wydrapał im oczy, racja? - podsunął niepewnie Lloyd. Na samą myśl o tym robiło mu się nieprzyjemnie, a jego wyobraźnia nie pomagała, tworząc brutalne obrazy do słów.

-Widzę, że ktoś tu co nie co wie - mruknął, z delikatnym uśmiechem Ronin.

-To był nas punkt zaczepienia - odparł Kai. 

-Nie ma możliwości, aby dostać się do tych świadków spod ratusza? - zagadnął Zane.

-Jeden umarł od zakażenia...- wyjaśnił z wolna - Następny postradał zmysły, kolejni nie żyją, a następny nie chce widzieć się z nikim. Chce świętego spokoju i nawet władze przepędza. Nie ma co nawet próbować na waszym miejscu 

-Wiesz kto jest złodziejem? - zadał następne pytanie, nie przejmując się tym, że właśnie stracili źródło możliwej informacji.

-Ja...- zmieszał się i zamilknął na chwilę. Nalał sobie trunku do szklanki i opróżnił ją jednym, szybkim łykiem. Odstawił ją z głośnym hukiem, zaciskając mocno palce na szkle - Niestety wiem, ale...to nie jest coś za czym chcecie iść 

-Słuchaj, to już jest nasza decyzja - rzucił twardo Kai.

-Żeby nie było, że nie chciałem ostrzec - prychnął wyniośle - To była dziwna istota. To nawet nie był człowiek, choć go przypominał

-Mnie ciekawi zaś, skąd ty tyle rzeczy wiesz - odparł leniwie Cole, rzucając nieufne spojrzenie Roninowi - To trochę niepokojące, nie uważasz?

-A ty głupi jesteś czy co - obruszył się - Dosłownie mam szyld, mówiący o tym, że sprzedaje informacje, a skoro je sprzedaje to muszę dużo wiedzieć. A skoro dużo wiem to węszę tu i tam. Prosta logika, jak widać niezbyt prosta dla niektórych niezbyt mądrych jednostek - zakpił.

-Hola, hola - przystopował gwałtownie Kai - Jestem jedyną osobą w tym gronie, która może nazywać Cole głupim debilem, nie rozumiejącym zasad logiki

-Ja również mam też do tego prawo! - dołączył się Jay, unosząc delikatnie rękę do góry.

-Kretyni żaden z was nie ma do tego prawa! - krzyknął zdenerwowany brunet, wstając z tych emocji z krzesła. Jego poirytowanie wzrosło, kiedy widział te niewinne i udające, że nic nie rozumieją uśmieszki.

-Chłopaki, spokój - rozkazał opanowany Zane - Jak nie to wyrzucę was na deszcz w celu ochłonięcia 

Wszyscy momentalnie zamilkli, a Cole usiadł z powrotem na siedzeniu. Dało się u niego zauważyć wcześniejsze wzburzenie, które jeszcze nie opadło. Jak zwykle spokojni byli z całej grupy tylko Lloyd i Julian.

-A tak wracając - zabrał ponownie głos Ronin - Byłem wtedy na miejscu, gdy to się wydarzyło. Gdzie akcja tam i ja jestem. Dlatego widziałem, jak ptak wydostaje się z budynku, a następnie ląduje między zaułkami. Pobiegłem tam i ...- urwał chwilowo, powracając myślami do tych wydarzeń - Nie było już ptaka, a chyba kobieta? Było ciemno, dobra! - dodał ostatnie zdanie, gdy zobaczył zdumione miny chłopaków. Już po raz kolejny słyszeli takie określenie - Potem usłyszałem rozmowę z tą niby kobietą, jak gada z chłopakiem. Niezbyt go widziałem, stał bardzo w cieniu, ale mimo to czułem ciarki na plecach. Z ich rozmowy wynikało, że współpracują ze sobą, a ta kobieta skradła kartkę. Ustalili, że najszybciej będzie do Prudnika, jeśli przejdą przez góry Egalta

-Na pewno nie przypominasz sobie żadnych znaków szczególnych jeśli chodzi o tego chłopaka? - zadał pytanie Zane.

Ronin zamyślił się i dopiero po chwili odpowiedział:

-Mówię, że ciemno było. Środek nocy, więc nic nie widziałem, a i tak byłem bardziej skupiony na ten, aby nie zauważyli mnie niż przyglądaniem się, jak paskudnie mogą wyglądać - orzekł z irytacją.

-To wszystko co wiesz? - spytał po raz kolejny.

-Jestem święcie przekonany, że ten ptak zamienił się w kobietę. Nie wiem czym oni są, ale... ta atmosfera przypominająca odór śmierci była nie do zniesienia - odpowiedział z wolna, wyraźnie zaniepokojony tym, czego był światkiem. 

-Ustalcie co chcecie - kontynuował, wstając z krzesła - Ale jak dla mnie nie szedłbym w kierunku gór Egalta, wręcz przeciwnie - ruszył w stronę zaplecza, ale nim całkowicie przeszedł przez próg, stanął łapiąc się za framugę drzwi - Możecie sobie pogadać tutaj do woli. Nikogo nie ma 

-A skąd mamy mieć pewność, że nie będziesz poosłuchiwać? - zasugerował nieufnie Cole.

-Macie taką pewność, że nie chce wiedzieć w jakiej sprawie ją szukacie, co wiecie jeszcze na temat upira i wszystkiego innego co z tym związane - fuknął - Po raz pierwszy w swoim życiu nie chce mieć żadnej wiedzy. Zbyt bardzo szanuje swoje życie, by zginąć za informację, które przyniosą mi więcej szkód niż pożytku - po tych słowach zniknął za drzwiami, którymi trzasnął. 

Nim zaczęli jakąkolwiek rozmowę, oddalili się bardziej od barku dla większej pewności, że mężczyzna ich nie usłyszy.

-Więc jaki mamy plan? - spytał niezbyt głośno Lloyd.

-Jak dla mnie powinniśmy przejść przez góry prosto za ich śladami - przedstawił pewnie swoje stanowisko Kai.

-Ciężko mi to przyznać...-zaczął niechętnie Cole - Ale sądzę tak samo jak Kai - szatyn spojrzał na niego, nie ukrywając zdziwienia - O bogowie, nie patrz tak na mnie - wymamrotał, widząc w jaki sposób na niego patrzy. Założył ręce na piersi i przeniósł spojrzenie w innym kierunku 

-Przepraszam, ale nigdy nie sądziłem, że będziemy po jednej stronie barykady - rzucił zdumiony.

-Cały czas jesteśmy po jednej stronie - westchnął ciężko.

-Ja uważam, że nie powinniśmy przechodzić przez góry, a obejść je w taki sposób, by dostać się do Prudnika - powiedział Lloyd - Nie idźmy tak jak nam zagrają. Zobaczmy co się stanie, gdy obierzemy inny kierunek niż oni tego chcą

-Ja znam te góry, jak i tamtejsze jaskinie - oznajmił brunet - Miałem tam jechać z przyjaciółmi przed wybraniem się tutaj z wami. To będzie szybsza trasa niż obejście ich. Mogę prowadzić, a musimy ich dorwać jak najszybciej i nie tracić śladów, jakie nam zostawiają - ściszył jeszcze bardziej głos - Polują na mnie i na Kai'a. Posuwają się do wszystkiego i nie wiemy co się stanie, jeśli nie pójdziemy gdzie chcą. Wiemy, że są cholernie niebezpieczni. Kto wie czy w końcu nie stwierdzą, że pieprzą to, zabijają was, a nas zabierają cholera gdzie wie?

-Moim zdaniem powinniśmy wyczekiwać odpowiedniego momentu na atak - stwierdził szatyn - Dajmy im poczucie, że mają nas w sidłach, zbierajmy więcej informacji na ich temat, a później zaatakujemy w najlepszym momencie

-Ale to jest niewiadoma, co zrobią, gdy pójdziemy inaczej - zauważył Jay - Powinniśmy właśnie zobaczyć jak zareagują, gdy zmienimy obrany kierunek. Nie wiemy też - spojrzał ukradkiem za siebie w stronę Ronina, który nadal stał za drzwiami i był niewidoczny - Czy on nie jest z nimi...Dlaczego mamy mu ufać? Na razie wszyscy, którzy podali nam jakiekolwiek informacje o naszych wrogach to współpracowali z nimi, a następnie ginęli z ich rąk 

-Zane jest przywódcą - uciął dyskusję Garmadon, a wszyscy odwrócili wzrok na wspominaną osobę, milcząc natychmiastowo - Niech on zdecyduje 

Na odpowiedź nie musieli długo czekać.

-Idziemy przez góry Egalta - odparł jakby nieswoim głosem, bardzo mechanicznym i niepodobnym do siebie. 

Jay i Lloyd nie ukrywali swojego zdziwienia, wymalowanego na twarzach. Byli pewni, że myśli w podobny sposób co oni. Sam Zane również wyglądał w podobny sposób, co ich dwójka. Zmarszczył swe lico na zagubionej twarzy i nic więcej nie dodał, choć reszta czekała na dalsze wyjaśnienia, dlaczego tak postanowił. Nic nie padło dalej, a on sam złapał się za czoło, czując jak zaczyna mu się kręcić w głowie.

-W porządku? - spytał zmartwiony Cole, widząc nienajlepszy stan przywódcy.

-Tak - powiedział już pewniej - Ruszamy z samego rana

Nikt z nim nie dyskutował na ten temat.


Kącik ciekawostkowy:

W 1887 roku Emil Berliner, wprowadzając kilka ulepszeń oraz przeróbek do projektu Edisona, stworzył swój własny gramofon. Został wyposażony w napęd mechaniczny nakręcany korbką, który utrzymywał obroty talerza na niezmiennej prędkości 78 obrotów na minutę.

Nie wyobrażam sobie żyć bez muzyki, a oni musieli sobie radzić :0

Pewnie kwestia przyzwyczajenia czy coś xd 

Nie sądziłam, że wyjdzie mi tak długi rozdział (ok 44 000 słów). Już dawno żadnego takiego nie było, więc mam nadzieję, że się cieszycie ^^





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro