Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ȶʏƈɦ, ӄȶóʀʐʏ ʐǟɮɨʝǟʝą ɮɛʐ աǟɦǟռɨǟ .◦°˚°◦✬꧂☆

Barman, gdy tylko usłyszał lodowate słowa wypowiedziane wprost do jego ucha, poczuł jak jego ciało oblewa zimny dreszcz. Serce zaczęło pompować krew, a adrenalina krążyła w żyłach, gotowa do wyzwolenia organizmu do niebotycznych osiągnięć. Wszystko w nim krzyczało, by uciekał z dala od tego drapieżnika, który nie odrywał wzroku od swojej ofiary i ze spokojnej obserwował, jak ten zaczyna się szamotać. To wszystko było na daremno, ponieważ przyciskał go do ziemi mocnym uściskiem, a sztylet wycelowany w jego bices zaczął mimowolnie ranić skórę tworząc kilka ostrych zadrapań. Blondyn syknął, ale nie przestawał próbować uciec. 

-Widzę, że ktoś tutaj mnie zna- odezwał się po raz kolejny, a w jego głosie można było usłyszeć nuty kpiny, niemalże prychnął. 

To było dosyć głupie pytanie. Oczywiście, że w tych szarych strefach, gdzie kwitł czarny rynek i roiło się od szemranych typów, jego pseudonim obił się szerokim echem. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że ta nieco śmieszna ksywka ,,Płomyk" nosiła za sobą porażkę dla i śmierć dla nich. Dlatego starali się mu nie podpaść, dobrze wiedząc, że jeśli ich dorwie będzie do koniec. Słyszano, od tych co mieli styczność z Płomykiem, że zawsze wypowiada te ,,Sparzyłeś się kiedyś ogniem?", co mogło oznaczać, że on chce, abyś wiedział, że zostałeś pokonany przez właśnie niego. Czasami w tych samotnych misjach nie ma nawet okazji wypowiedzieć swojej ksywki, dlatego wypowiadał te słowa, a jeśli wypowiadał to znaczyło, że miał cię w garści.

Barman nie odpowiedział mu zbyt pochłonięty paniką.

Nagle najemnik wstał z ziemi, wypuszczając tym samym chłopaka. Ten był zdziwiony, ale nie omieszkał wykorzystać sytuacji, która mogła więcej się nie wydarzyć. Najwyraźniej z niewiadomych mu powodów jednak mu daruje, chociaż jest to co najmniej dziwne, skoro powiedział to co powiedział. Nie miał czasu przeanalizować tego dokładniej. Po prostu chciał uciec stąd jak najdalej. 

I właśnie wtedy, gdy on zerwał się na równe nogi z niesamowitą prędkością to i z taką ponownie runął na ziemię. Płomyk podciął mu nogi przez co stracił równowagę. Od upadku zaczęło mu się kręcić w głowie, ale nie zamierzał zrezygnować z wolności. Dzielnie czołgał się po brudnej ziemi w stronę zamkniętych drzwi. 

A Kai niczym kot powoli zbliżał się do niego. Nieśpiesznie stawał kroki, by zagrodzić chłopakowi przejście i znaleźć się tuż przed drzwiami. Widział tą gasnącą nadzieję w oczach barmana, gdy zrozumiał, że najemnik się nim zwyczajnie bawił. Choć sam on, by tego tak nie ujął. Raczej nazwałby to formą kary czy nawet nauczki. Zawsze robił to w większym czy mniejszym stopniu swoim celom w zależności od ich przewinień. Bo dlaczego na przykład lokalny psychol czy seryjny morderca miałby umrzeć szybką i bezbolesną śmiercią? Dla niego było to zbyt mała kara i choć odgórnie nakazywano mu pozbywać się szybko celów to jeszcze nie powstała ustawa, która, by zapobiegała gnębieniu przestępców przez najemników. Dlatego podnosiły się głosy, głównie z strony łowców, że powinno coś takiego wejść. Burzą się na takie coś, ponieważ czasami najemnicy uprzykrzają życie tym, którzy robią im to samo. Tutaj też głównie łowcom, którzy opluwali ich ciężką pracę. Kolejna cegiełka w tym całym murze nienawiści. 

A gnębił tego barmana z prostego powodu. 

Podniósł rękę na jego kompana, członka jego drużyny i nawet jeśli nie lubił się z Cole'em to nie mógł pozwolić, by ktoś na jego warcie próbował mu zrobić krzywdę. Już na pierwszy rzut oka widać, że chciał go porwać. Celów na to było dużo. Niewolnictwo, sprzedaż ciała do badań naukowych czy jako prostytutkę. Gdyby działał z dobroci serca to nie zostawiłby go leżącego na brudnej ziemi i nie ciągnąłby go do stajni. Do stajni, by dorwać konia i uciec z nim hen daleko. No tak, w teorii bardzo prosty plan, gdyby nie wszedł mu w parę Kai wraz z resztą towarzyszy, którzy czekali aż on upora się z celem. Szatyn chciał to zrobić sam z tego względu, by inni nie patrzyli na to co się dzieje z chłopakiem. Nie każdy najemnik działa tak samo i aprobuje takie same rzeczy. A on chciał dać upust swoje irytacji.

Gdy Cole nie zjawił się punktualnie na miejscu zbiórki zaczęli działać natychmiastowo. I tym razem pytając o bruneta, ludzie byli chętniejsi do odpowiedzi niż poprzednio. Szybko wytropili barmana trzymającego Brookstone'a i idącego w kierunku stajni. Reszta szybko schowała się za budynkiem, a Kai bezszelestnie wszedł do środka, nie mając nawet czasu na ubranie swojego służbowego stroju. Tylko ciemność skrywała jego tożsamość.

-Nie możesz mnie zabić- wycharczał spanikowany - Nie możesz, nie możesz! 

Płakał, a może się śmiał. Trudno było to stwierdzić. 

Nie odrywał od niego wzroku pełnego obrzydzenia i pustki. Włączył się w tryb pracy, który powodował, że widział przestępców jako zwykły kawałek mięsa mogący mówić. Ileż to razy wysłuchiwał podobnych lamentów od największych zbrodniarzy, którzy nagle zapragnęli litości której nie mieli dla swoich ofiar. Był świadkiem. Zawsze był świadkiem ich zbrodni. Było to ostateczne potwierdzenie zarzutów. 

Przed oczami przewinęło mu się te wszystkie dramatyczne sytuacje, których był świadkiem. Widział płaczące, nagie kobiety sprzedane jako prostytutki, niekochane dzieci, będące zwykłymi workami do wyżycia dla swoich rodziców oraz czy kawałki ciał w piwnicach, które były posiłkiem dla kanibala. 

To było niemal jak prezent, że mógł bezkarnie powybijać tych wszystkich psycholi i zobaczyć nikły uśmiech wdzięczności tych wszystkich ofiar. To była największa nagroda za jego trud pracy.

-Faktycznie nie mogę - odparł bez cienia gwałtownych emocji.

Nie mógł go zabić bez odpowiedniego nakazu likwidacji czy dowodów na jego zbrodnię. To racja, ale istniały tysiące gorszych rzeczy niż śmierć. 

Kucnął przed, a on odruchowo chciał się wycofać, widząc ten jego niebezpieczny błysk w oku, który przeraził go jeszcze bardziej. Kto wie, może zobaczył w tych oczach wszystko to czego był Kai w swoim życiu świadkiem. W końcu oczy to zwierciadło naszej duszy 

-Ale mogę zrobić coś innego

Chwycił boleśnie jego płowe włosy do góry i z całej siły uderzył nią o ziemię tyle razy dopóki chłopak nie stracił przytomności. Z nosa polała się krew

☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆

Polał się strumień lodowatej  wody na młodego chłopaka, będącego przywiązanego do drzewa. Jego dłonie ciasno przylegały dookoła pnia za pomocą sznura. Na jego twarzy, a dokładniej w okolicach nosa była rozmazana krew. Huczało mu w głowie, pulsującej bólem. Był cały mokry i ten nagły szok termiczny spowodował jego nagłe wybudzenie. W pierwszych chwilach nie mógł sobie przypomnieć nic i nie rozumiał sytuacji. Rozglądał się zdezorientowany dookoła, dostrzegając, że znajduje się w jakimś lesie. Było bardzo wczesny ranek, dlatego gaj, a może las, trudny było stwierdzić dla barmana, wydawał mu się jeszcze ponurym i nieprzystępnym miejscem. Przypomniał sobie momentalnie wszystko, gdy dwójka osób odzianych w czarne stroje wbijała w niego wyczekujące spojrzenie. Ich twarze były zakryte i tylko niebieskie, jak i brązowe tęczówki były widoczne. Niebieskooki trzymał dwie manierki opróżnione z wody. Momentalnie zbladł i tylko na chwilę zapomniał o bólu głowy i nosa. 

Szarpnął dłoniami i wtedy zdał sobie sprawę, że są zakneblowane. 

Strach zawitał na jego obliczu. 

Jeden z nich, a dokładniej Kai, który był wyższy od Jay'a już otwierał usta, by zadać pytani, kiedy to chłopak mu przerwał.

-Nic nie zrobiłem! Ja tylko chciałem mu pomóc był pijany!

-Pijany od narkotyku - prychnął rudzielec, rzucając manierki z wodą na ziemię-  Śmieszne

-A jak chciałeś mu pomóc? - założył ręce na piersi.

-Przewieźć go do szeptuchy - odpowiedział szybko.

-Szeptucha jest bliżej baru niż stajnia. Przeniosła się tam, by móc szybciej reagować na różne sytuacje dziejące się tam 

-Jestem tutaj nowy. Pominąłem kierunki. Ciemno było- mówił coraz szybciej spanikowany. Zaczął się trząść, ale trudno było stwierdzić czy to z zimna czy z strachu. Słońce wstawało leniwie, dlatego jeszcze nie ogrzewało wszystkiego wokół siebie swoim ciepłem.

-Skoro byłeś niepewny to dlaczego nie zapytałeś kogoś? A ty przypadkiem nie byłeś w pracy? Raczej byś poprosił kogoś o zaprowadzenie go do szeptuchy

Zadawali na przemiennie pytania i demontowali jego wyjaśnienia.

-Kończyłem wtedy...

-Ale dlaczego do stajni chciałeś go zaprowadzić?

-Konia tam miałem...

-I co dalej byś zrobił?

-Pojechałbym

-Do kogo? Po co? W jakim celu?

Zagryzł wargę i rozbieganym wzrokiem starał się nie patrzeć na nich. Szukał rozwiązania z tej beznadziejnej sytuacji. W głowie miał pustkę.

Nastała wymowna cisza. W tle śpiewały ptaki. 

-Możemy inaczej porozmawiać jak chcesz- wypowiedział Kai, a pod tą spokojną fasadę czaiła się groźba, przypomnienie o ich pierwszym spotkaniu. 

Przełknął głośno ślinę. 

-Znasz mnie- ciągnął dalej- A skoro mnie znasz musisz się obracać w niezłym towarzystwie

-A skąd taki wniosek? - wydusił całkowicie blady, zdezorientowany tym, że wysunął taki wnioski. Był prawdziwy, ale nie rozumiał czym się zdradził, ani skąd wie o tym. Czyżby śledził go od dłuższego czasu? Jeśli tak było to naprawdę wpakował się w niezłe tarapaty, a jego zleceniodawca nie będzie zadowolony i to za mało powiedziane. Będzie cholernie niebezpiecznie niezadowolony. Szybko zaczął analizować swoje wcześniejsze wypowiedzi i czyny, by znaleźć to co konkretnie go zdradziło. Wtedy sobie przypomniał i miał ochotę sobie strzelić za taką głupotę. Sam mu podał na tacy taką sugestię, że obraca się w czarnej strefie. Przecież gdyby nie działał nielegalnie to by nie słyszał o słynnym zdaniu Płomyka. Przecież to logiczne. Nie miał już jak się wybronić. Stracił każdą możliwość - Nieważne...- rzucił cicho. 

Żadne z nich nic nie powiedziało. Cisza się przedłużała na niekorzyść barmana, który z każdą mijającą sekundą czuł się coraz bardziej nieswoje i przerażony. Miliony nieprzyjemnych scenariuszy kiełkowały w jego umyśle i rozwijały się w dramatyczne wersję. Serce dudniło mu w klatce piersiowej powodując nieznośny ból głowy i zimne poty, które i tak nie robiły mu różnicy, bo nadal był mokry. 

W końcu Kai zabrał głos. Było widać, że to on tutaj rządzi w tej rozmowie i nadaje jej rytm. Jay  stał i obserwował ruchy bardziej doświadczonego kolegi, który doskonale wiedział jak złamać przesłuchiwanego. Liczyła się tutaj odpowiednia technika i zdolności manipulacyjne czy zachowania spokoju. Jeśli się znało szatyna prywatnie, najpewniej wyśmiało by się stwierdzenie, że Kai potrafi potrafi być cierpliwy. I faktycznie, chłopak był bardziej narwany po pracy niż na służbie, ponieważ na niej stawał się całkowicie inną osobą. Szanował swoją profesję i swoje życie, czy życie ofiar. Przecież gdyby działał pod wpływem impulsu to już dawno by umarł. Idealnym przykładem było ostatnie spotkanie z Leszym. Dał się ponieść emocją i wszyscy znaleźli się w niebezpieczeństwie. Musiał utrzymywać nerwy na wodzy, a przynajmniej starać się tego dokonywać. 

-Jak myślisz ile przeciętny najemnik ma ukrytych noży?

-Nie wiem...

-To nie jest odpowiedź- rzucił niby to luźno, ale nikomu nie umknęła groźba w tym zdaniu

-Dwadzieścia?

Mimowolnie Kai uśmiechnął się na to, choć pod maską nie było tego widać.

-Dokładnie

Zrobił krok do przodu, kucnął tak, że teraz ich twarze znalazły się na jednym poziomie. Blondyn uciekał wzrokiem przed tymi brązowymi tęczówkami. Nie podobało mu się to jak najemnik na niego patrzył. Nie jak na człowieka, a jedynie na źródło informacji. 

- A wiesz ile ja potrafię schować?

-T-trzydzieści?

-Czterdzieści - odpowiedział zimnym, cichym głosem - Czterdzieści ostrza gotowe zatopić się w twojej skórze. Szkoda byłoby nie wykorzystać ich wszystkich. Nie sądzisz?

Cisza. 

Brak odpowiedzi. 

Jest zbyt wstrząśnięty.

Oczami wyobraża sobie jak Płomyk zatapia te wszystkie sztylety w jego ciele i jak szkarłat wylewa się z ran, zmieniając wszystko na swój unikatowy kolor.

Kręci swoją głową na boki w energiczny sposób, jakby to miało mu pomóc otrząsnąć się z pierwszego osłupienia. I dziwnym trafem pomaga, bo już zaraz zbiera swoje rozbiegane myśli do kupy. Zaczyna się zastanawiać nad kolejnym krokiem i sposobem ucieczki, która w żaden sposób nie wygląda realnie. Najważniejsze, co może zrobić w tej sytuacji to nie dać się przestraszyć, a nawet jeśli to czuje to nie dać po sobie to pokazać. 

Dlatego też bierze głęboki wdech i wypuszcza powoli powietrze. Przybiera kamienną maskę, mając nadzieję, że żadne emocje nie przebiją się przez nią. Nadal jest przestraszony i boi się co się stanie dalej z nim. Porusza dłońmi, ale nadal są ciasno zakneblowane. 

-Nie możecie mnie torturować. To wbrew kodeksowi- mówi odważnie.

Kai widząc jego postawę wybucha głośnym śmiechem. Wstaje na równe nogi, nadal śmiejąc się i kładzie rękę na ramieniu Jay, który widząc jego reakcję prycha śmiechem. Szatyn uwiesza się na ciele towarzysza, który stara się nie upaść przez ciężar ciała Kai'a, kręcącego głową na boki. Powoli się uspokaja. 

Chłopak zagryza z całych sił wargę, by uspokoić zbierającą panikę. Zachowanie Płomyka było niczym śmiech u szalonego mężczyzny. Wzbudzało niepokój. 

-To prawda, że nie możemy cię torturować - odzywa się nadal rozbawiony - Ale chyba zapomniałeś o pewnym wyjątku...-zabawny ton zniknął w oka mgnieniu - Jeśli misja jest szczególnej wagi, a informacje posiadane przez osobę trzecią są potrzebne, by osiągnąć sukces, zezwala się na używanie brutalnych środków takie jak naruszenie cielesne inaczej zwane torturami 

-Nie odważylibyście się - fuknął. 

-Tak masz rację. Nie chciałbym, aby ten tutaj - wskazał na rudzielca kciukiem, na którym się nadal się opierał o jego ramię - Babrał się w takich sprawach. Znając jego niezdarność zabiłby cię po jednym cięciu

-Ej! - zaprotestował- Wiesz, co? Spadaj - odpędził Kai'a od siebie i założył ręce na piersi. Szatyn ponownie zbliżył się do zakładnika, ale tym razem zadbał o to, by ten patrzył na niego z dołu i poczuł dobitniej swoje beznadziejne położenie.

-Ale ja dałbym sobie radę bardzo dobrze...

-Wiesz, że gdy się pomylisz czeka cię olbrzymia kara! Utrata tożsamości i taka kara pieniężna, że się posrasz. Naprawdę naraziłbyś swoich bliskich na taką głupotę? -prychnął.

Chwycił jego policzka w swoją dłoń, mocno ściskając. W drugiej ręce, nie wiadomo skąd i kiedy pojawił się dwudziestocentymetrowy sztylet z płaskim rękojeściem wymierzony w jego szarą tęczówkę.

Kamienna maska opadła. 

Nie była zbyt silna, by powstrzymać ukazujący się strach na jego obliczu. Zaczął oddychać niespokojnie. Tym razem oprócz przerażenia była widoczna jawna nienawiść do Kai'a, gdzie na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia. Ot co, kolejne wrogie spojrzenia, pragnące dla niego jak najgorzej. Żadna nowość. Da się do tego przyzwyczaić. Nie żeby kiedykolwiek się tym przejmować. 

- A kto powiedział, że mam jakiś bliskich? - odparł kpiąco. 

Kłamstwo. Oczywiście, że miał, ale on nie musi o tym wiedzieć. 

- Zabiję mnie jeśli coś wam powiem - burknął z ledwością. Trudno było mówić, kiedy go trzymano za policzka. 

- Co za różnica czy zginiesz teraz czy później? - prychnął - Ja ci mogę zagwarantować szybszą śmierć, no chyba, że mnie zdenerwujesz...

Barman przełknął głośno ślinę.

Szatyn w końcu go wypuścił i oddalił się na miejsce obok Jay'a. 

-Zacznijmy od czegoś prostego...Jak cię zwą?

-Siemek Ząbek - odparł po chwili z niechęcią. 

-A mieszkasz gdzie...?

-Tutaj, tutaj mieszkam 

-Kogo miałeś uprowadzić i w jakim celu?

Tutaj zawahał się z odpowiedział i zaczął nerwowo się kręcić na ziemi. Ciągnął swe dłonie, a liny boleśnie zaciskały mu się na nadgarstkach. Reszta cierpliwie, lecz wyczekująco czekała na wyjaśnienia.

-Przecież on mi nie daruje...- wyszeptał.

A lepiej było dla niego powiedzieć teraz wszystko co wie, bo na ten moment znajduję się w nieciekawym położeniu. Gdy się dowiedzą tego co chcą wypuszczą go, a on będzie miał szansę na ucieczkę. Jeśli w ogóle da się uciec przed czymś takim.

-Kto taki? - dołączył się zniecierpliwiony Jay. Kai uniósł dłoń do góry. Ten gest znaczył, by zaczekał z pochopnością, co nie zadowoliło chłopaka.

-Powiedział, że mam nic nie mówić...

-Groził ci?

-Może nie zupełnie...Ale to taki typ, że patrzysz na niego i wiesz, że coś ci zrobi, gdy nie spełnisz zadania

Kai głośno westchnął. 

-Po prostu powiedz wszystko, co wiesz

-A co z tego będę miał?

-Może brak wpierdolu?

Siemek zaśmiał się krótkim, nerwowym śmiechem. 

-Racja...Przepraszam...Nie miał mu nigdy zrobić krzywdy. Tak mówił mi, że potrzebuje go żywego i całego. W sensie dwóch miałem dorwać. 

-Kogo jeszcze? Podajże imiona

-Cole'a Brookstone'a i Kai'a Tong'a

Jay'a i Kai'a zamurowało po usłyszeniu tej informacji. Nie sądzili, że chciano uprowadzić ich dwóch i wywołało to u nich dysonans. Szatyn otrząsnął się z tego i powrócił do chłodnej niewzruszonej maski, która na szczęście dobrze zatuszowała pierwsze niedowierzanie. 

-Pierdolisz...-syknął rudzielec. 

Drugi trzepnął go w ramię, aby się zamknął. Jay coś mruknął do siebie niezrozumiałego dla osób postronnych, ale już potem się nie odzywał. 

-To gdzie trzymasz drugiego?

-Że Kai'a?

-Czyli jednak przyłapałem cię na uprowadzaniu Cole'a. Ciekawe...Ale tak. Gdzie Kai?

Jak to dziwne było mówić o sobie w trzeciej osobie.

-Nie dało się go złapać. On był dosłownie wszędzie i nie podchodził do baru. W sumie nigdy tego nie robi. Jak coś już pije to, gdy przyniesie swój towar lub od zaufanych osób. Straszny z niego dziwak. Podobno gustuje w facetach. Ktoś coś widział ostatnio i tak się plotka rozniosła

Wziął głęboki wdech i złapał się za nasadę nosa. Jak ciężko było się teraz powstrzymać od uderzenia go prosto w twarz. Kątem oka widział też, jak Jay powstrzymuje się od zaśmiania się. Jego oczy wyrażały rozbawienie, co jeszcze bardziej podirytowało szatyna. Ale nie miał zamiaru dać się ponieść emocjom komuś takiemu. 

-Nie obchodzą mnie plotki, a czyste fakty. Sprężaj się - warknął. 

-A tak. Przepraszam... - wystraszył się - Jemu nic nie jest. Naprawdę nie miałem im zrobić krzywdy. Mój zleceniodawca zabronił mi tego

-Kim on jest?

-My...my go zwiemy Obcujący z wiłami 

Kai słyszał już tą nazwę, ale nie znał zbytnio szczegółów. W końcu to nie jego profesja, by je znał, ale było to na tyle gorący temat, że wyszło po za grono łowców. Sam z paroma na ten temat rozmawiał, ale tylko powierzchownie. Jedynie później Zane lub Cole, gdy w końcu się obudzi i bardziej to wytłumaczy. Miał wrażenie, że tylko on nie wie wszystkiego na ten temat, ponieważ wystarczyło tylko spojrzeć na Jay'a i już można było stwierdzić, że orientuje się bardzo dobrze. Jego zrezygnowana mina z cichym jękiem rozpaczy mówiła wszystko za siebie. A Lloyd to już musi wiedzieć skoro jest szkolony na obie profesje aż dziwne byłoby gdyby nie wiedział. Później zapyta o to.

-Czyli ten cały Obcujący z wiłami chciał Kai'a i Cole'a z jakich ci nie znanych powodów - Siemek energicznie pokiwał potwierdzająco głową - Gdzie mieliście się spotkać po tym jakbyś ich uprowadził?

-W lesie dworskim. Nazywamy go tak, ponieważ właścicielem jest jakiś mieścuch mieszkający w wielkim dworku...No dokładniej pod Świętym Dębem, gdy tylko miało mi się udać ich porwać

-Ciekawe jak taka szycha skontaktowała się...- spauzował Jay, by zmierzyć wzrokiem z góry na dół przemokniętego Siemka, którego na nowo rozbolała głowa od tego ciągłego stresu. Miał tylko nadzieję, że nie będzie miał jakiś poważniejszych urazów - Z kimś takim

-Sam przyszedł do mnie z tą ofertą - burknął cicho, czując się urażony. 

Rozumiał, że był nic nie wart, ale nie trzeba było mu to wypominać. 

-Kiedy ma się obudzić? - spytał Kai.

-Że kto?

-Cole - syknął - Chyba, że komuś coś jeszcze dosypałeś

-Nie, już nikomu...- speszył się - A ile upłynęło czasu?

-Jakieś pięć godzin temu

Siemek poruszył się niespokojnie na tą informacje. Niepokój wkradł się na jego oblicze. Stracił na długo nieprzytomność. Co się dziwić skoro szatyn nie oszczędzał go, waląc jego głowę o posadzkę w stajni. 

-Narkotyk działa od sześciu do siedmiu godzin- odparł rzeczowym tonem.

-Skutki uboczne?

-Chwilowe otępienie i nudności - wyjaśnił niepewnie. 

-"A z tym otępieniem to norma u Cole'a"- zamigał Kai w stronę Jay'a, który parsknął na to śmiechem. 

-"Ale by ci dał za to po mordzie" - odpowiedział mu w tym samym języku.

-"Już się boję" - przewrócił oczami.

-"Doigrasz się kiedyś"

Chłopak patrzył na nich zdezorientowany, widząc jak machając do siebie rękoma i tworząc z nich różne kombinacje gestowe. Nic nie rozumiał i nie wiedział co one znaczą. Z początku nie wiedział co się dzieje, a dopiero później zdał sobie sprawę, że używają własnego języka migowego, by przeprowadzić rozmowę, która nie jest dla jego uszu. 

W obu gildiach wymagano nauki języka migowego jako środka komunikacji w sytuacjach kiedy nie można było się odezwać z wielu różnych przyczyn. Uczono się go już od samego początku, by jak najlepiej nim mówić płynnie. I choć różniły się niektórymi słowa czy gestami to obie frakcje miały niemal identyczny język. Nie licząc sloganu, który zawierał masę wyzwisk oraz przekleństw, czy to na najemników czy na łowców. Zależy kto go używał w danym momencie i kogo chciał obrazić, by ta osoba nawet o tym nie wiedziała. Dlatego też, gdy Jay zmieniał profesję to szybko nauczył się oficjalnego migowego najemników, gorzej tylko było z potocznymi sformułowaniami, ale wystarczyło spędzić czas z Kai'em, który klnął często na potęgę w każdy możliwy sposób, by nauczyć się raz, dwa. Jeżeli chodzi o zwykły język migowy dla osób, które straciły słuch to jest dostępny dla każdy, ale różni się na każdy sposób od tego używanego przez łowców i najemników. 

-,,Myślisz, że wszystko od niego wyciągnęliśmy?" - zapytał zaraz Jay, patrząc przenikliwym spojrzeniem spod zmarszczonego czoła na więźnia, który śledził ich ruchu. Kiedy napotkał się z wzrokiem najemnika, odwrócił wzrok i wbił go w ziemię. Uważał to za ostrzeżenie, aby nie interesować się za bardzo ich rozmową, którą i tak nie rozumiał. Było to dla niego zwykłe machanie rękoma w powietrzu. A nie chciał dostać w mordę za rzekome podsłuchiwanie. Nie uważał, by mógł mu coś zrobić, nie wyglądał na agresywnego, ale za to Płomyk już tak. 

-,,Jakbyśmy czegoś potrzebowali to się go zapytamy później" - podszedł do Siemka i sprawdził czy, aby na pewno więzły wokół jego nadgarstków są wystarczająco ciasne. Chłopak spiął swoje całe ciało nagłą obecnością Kai'a, który nawet tego nie zauważył. Zwyczajnie powrócił do Jay'a - ,,Raczej nie ucieknie, ale na wszelki wypadek pilnuj go"

-No nieeeeee!- jęknął - To takie nudne

-Nie prosiłem cię o zdanie, Nowy - prychnął wyniośle - ,,Idę obgadać z Zanem'em co będziemy robić następne i zobaczyć czy nasz śpiący książulo przypadkiem się nie obudził" - zaczął iść w kierunku, gdzie siedział przywiązany Siemek

-Mówiłem ci tyle razy, że nie ,,Nowy", a Blitz. Jak ten piorun! - odparł zrozpaczony - Nowy to byłem jak zaczynałem

-A ja ciągle mam wrażenie, że było to wczoraj. Mówiłem ci już co sądzę o tej twojej ksywce - rzucił spokojnie, oddalając się z każdym krokiem- Siedź tu grzecznie i spokojnie jak nasz kolega Siemek. Bierz z niego przykład, dobrze?

Jay założył ręce na piersi w istnie naburmuszony sposób i usiadł z głośnym klapnięciem na ziemię na przeciwko barmana. 

-Że chujowa ta ksywka bla bla- wymamrotał niedbale do siebie - Ale twoja jest jeszcze gorsza

Kiedy Kai znalazł się po za zasięgiem wzroku Siemka, oparty o drzewo Zane, który znajdował się tam przez cały czas i przysłuchiwał się toczącej rozmowie, dołączył do niego i razem skierowali się z wyjścia z gaju, gdzie czekali tam już na nich ich konie. 

Siemek nie słyszał dodatkowych kroków. Prawdę powiedziawszy nie słyszał żadnych oddalających się kroków. Jakby Kai rozpłynął się w powietrzu, gdy tylko zniknął mu z pola widzenia. 

Rudzielec oparł głowę o rękę i zaczął intensywnie wpatrywać się w Siemka z głośnym mruczeniem. On oparł się bardziej o drzewo i również zaczął patrzeć na chłopaka tylko bez tej całej intensywności, a bardziej zmęczonym głosem. Kiedy Kai zniknął poczuł się bardziej rozluźniony, na ile można być w takiej sytuacji. 

-Pilnowanie więźnia jest cholernie nudne! - oznajmił głośno, wyrzucając ręce w górę, a później opadając tułowiem na trawę - A on zawsze mi to daje, czaisz? Tyle lat pracować, a takie gówniane zadania - prychnął. 

Barman nie odpowiedział nic na to, zmieszany tym wszystkim.

Gwałtownym ruchem podniósł się do siadu tureckiego, trzymając w palcach małego szarego kamyka i zastanawiając się nad czymś. 

-I co ja z tobą mam począć - wymamrotał, wyrzucając kamyka przed siebie. Skałka trafiła w sam środek czoła Siemka, który syknął na to z bólu. Cios nie był jakiś mocny, ale Kai musiał mu nabić jakiegoś guza, wyczulonego nawet na najdelikatniejszy dotyk. 

-Przepraszam - wyrzucił z siebie autonomicznie, a później zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Uderzył się prosto w czoło. Kai uczył go, aby lepiej nie być miłym dla przestępców nawet tych, którzy niewiele złego zrobili. Wszystko wykorzystają na swoją korzyść i zrobią, by uciec. A kiedy wyczują twoją dobroć i współczucie, mogą zrobić coś o czym nawet nigdy nie myśleli, że zrobią. Nawet osoby, które nie zabijały nigdy, nagle będą do tego zdolne - Eeee kurwa znaczy spierdalaj, czy coś

-No ja bym to chciał gdybym mógł - westchnął cicho. 

Rudzielec zaczął przeczesywać rękoma trawę w poszukiwaniu jakiś kamieni dla zajęcia sobie czasu. Oczywiście był skupiony na pilnowaniu otoczenia i nasłuchiwaniu głosów, ale miał wystarczającą podzielną uwagę, by chcieć zająć się jeszcze czymś innym. 

-Matka jest z ciebie pewnie dumna, co?- spytał Jay po dłużej chwili ciszy. W ręce trzymał kilka kamieni, siedząc z jedną nogą zgiętą na, której miał oparte rękę. 

-Nie mam mamy - fuknął. 

Miał tylko młodszego brata i nikogo po za tym. 

-Spooko ja też - odparł spokojnie, machając przy tym dłonią.

Zbiło go to z tropu. Nie spodziewał się takiej deklaracji jeszcze rzuconej w tak niezobowiązujący sposób. 

-Żarcik - parsknął śmiechem Jay, widząc jego zdezorientowaną minę - A może nie? Któż to wie? - rzucił, łapiąc się za brodę z zamyślonym wyrazem i spoglądając w górę. Słońce jawiło się coraz wyżej. 

Siemek westchnął męczeńsko. Jednak za wcześnie się cieszył z tego chwilowego spokoju. Myślał, że będzie on w ciszy siedział, może chodził dookoła i nie będzie wchodził w nim żadne interakcje. Jednak jak zwykle Dola nie była po jego stronie i kpiła sobie z niego. 

Zapragnął na nowo zemdleć, by choć na chwilę zapomnieć w jakie bagno się wplątał. Nie miał nawet pewności czy dożyje dnia jutrzejszego. Miał przeczucie, że to są jego ostatnie godziny życia. Jak nie Płomyk go zabije to jego pracodawca. Obydwoje wyglądają na takich, którzy zrobili by to bez wahania.

Oczekiwanie na śmierć jest naprawdę przerażające.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro