Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ⓔⓘⓖⓗⓣ

- Znasz ten żart, prawda? - spytał Taehyung, przywiązując przezroczystą żyłkę do skórzanego portfela. Kiwnąłem głową, owszem, znałem, ale nigdy nie robiłem. Po zawiązaniu sprawdził, czy węzeł jest mocny i rozejrzał się po alejce. Gdy nikt nie szedł, Tae wyszedł z krzaków, dał portfel prawie na środek deptaku i wrócił do naszej kryjówki, jakieś pięćdziesiąt metrów dalej.

- Teraz czekamy na jakiegoś przechodnia.

Gdy on wyglądał zza zielonych gałęzi ofiary naszego żartu, ja, kucając za nim, ułożyłem tors na jego plecach, a głowę położyłem na jego ramieniu, niby z nim obserwując, a tak naprawdę przysypiając. Gdy już nastąpił stan otępienia i powoli odchodziłem w świat snu, usłyszałem szept, który mnie wybudził.

- Idzie. Patrz teraz.

Uniosłem leniwie głowę i przetarłem oczy, by widok nie był rozmazany. Szedł jakiś nastolatek, ze słuchawkami w uszach, Tae już był gotowy pociągnąć za żyłkę, ale chłopak nie zwracając uwagi na przedmiot leżący na żwirze, poszedł dalej.

- No to masz ten prank. - prychnąłem cicho, już chcąc wstać, ale starszy złapał mnie za rękę.

- Cierpliwości, młody.

Westchnąłem, wracając do swojej poprzedniej pozycji. Chwilę później szedł dziadek z wnuczkiem. Malucha widocznie zainteresował portfel.

- Hyunnie, zostaw to.

- Ale dziadziu, a jeśli tam są pieniążki na lizaka...

- Jest powód, dla którego to tu leży. - starszy pan rozejrzał się wokół i gdy nas zauważył, mrugnął do nas, ciągnąc wnuczka w stronę wyjścia z parku. Zdziwiony patrzyłem za nimi.

- Pewnie zna ten kawał, ale nie chciał nam psuć zabawy. O, może ten! - szepnął Taehyung, będąc w gotowości do pociągnięcia linki. Mężczyzna około pięćdziesiątki szedł, widocznie się spieszył, ale widząc portfel, przystanął. Na twarzy trzecioklasisty zakwitł chytry uśmieszek. Koreańczyk schylił się po znalezisko, ale ono się przesunęło o kilkadziesiąt centymetrów. Zdziwiony podszedł do uciekającego przedmiotu, znowu się nachylił, ale kawałek skóry znów uciekł mu spod palców.

- Zabawne, że nawet dziś ludzie się na to nabierają. - wyszeptał Taehyung, wyciągając żyłkę do nas. Gdy ofiara żartu była od nas w odległości dziesięciu metrów, spojrzał na nas. Zacząłem się śmiać, ale zamilkłem, bo na twarzy mężczyzny nie było uśmiechu, zażenowania. Była złość.

- Wy mali gówniarze... - rzucił się w naszą stronę, a ja zdziwiony i otępiały stałem tam i się patrzyłem na szarżującego prawie dwumetrowego faceta z niezłym wkurwem na twarzy.

- Wiejemy. - powiedział Tae i pociągnął mnie za sobą. Zerwałem się i ruszyłem za chłopakiem, pędziłem za nim, gdziekolwiek mnie zabierał. Sztywne mięśnie paliły, trudno mi się oddychało, ale adrenalina robiła swoje i biegłem najszybciej, jak się dało. Nie odwracałem się, by nie tracić ułamków sekundy na zobaczenie, jak daleko bądź blisko jest tamten mężczyzna, ale czułem, że depcze nam po piętach, wysportowany, jak na mężczyznę w kwiecie wieku. Nagle chłopak zniknął mi z oczu, wystraszyłem się, że go zgubiłem i zostałem sam przeciwko jakiemuś emerytowanemu sportowcowi. Już miałem się poddać, ale ktoś mnie wciągnął w zaułek, chciałem się uwolnić, ale, jak się okazało, Tae kazał mi być cicho. Wysoki Azjata przebiegł obok nas, nawet nas nie zauważając i pobiegł dalej. Dopiero w tym momencie wziąłem głęboki wdech, uciskało mnie w klatce piersiowej, żebra bolały jak cholera, miałem wrażenie, że ktoś zaciska pierścień wokół moich płuc. Obraz przed oczami robił się coraz jaśniejszy, dźwięk dochodziły jakby z daleka. Zakręciło mi się w głowie, nogi załamały pode mną. Nie zemdlałem, ale mimo to nie wiedziałem, co się dzieje. Nie czułem, bym upadł na ziemię, albo totalnie nie kontaktuje, albo mój "chłopak" mnie złapał.

- Kookie? Halo! Słyszysz mnie? - dźwięk stopniowo do mnie dochodził, głos był jakby z bliska. Bardzo bliska. W uszach wciąż mi szumiało, ale słabiej, niewyraźnie, widziałem zmartwioną twarz Taehyunga tuż przed swoją. Zaczął ściągać mój plecak, starałem się mu to ułatwić. - Przełóż rękę... Ok.

Poczułem, jak kładzie mnie na ziemi i unosi nogi, bym je oparł o ustęp w ścianie. Uklęknął obok mojej głowy i zaczął grzebać w swojej torbie, tymczasem ja zamknąłem oczy i starałem uspokoić bijące serce i mroczki przed oczami.

- Już lepiej? Chcesz się napić? - usłyszałem jego głos już całkiem wyraźnie, kiwnąłem głową i próbowałem się podnieść. Tae pomógł mi się unieść, posadził mnie w wygodnej pozycji, opierając moje plecy o jego klatkę piersiową i podał mi butelkę wody. Ostrożnie upiłem łyk i odetchnąłem. Przestraszyłem się swojej reakcji organizmu, nigdy czegoś takiego nie miałem, nigdy nie zemdlałem. Siedzieliśmy tak przez jakiś czas, pociągając z butelki, wciąż nie czułem się dobrze, ale było mi przyjemnie.

- Kiedyś często z tatą szliśmy do parku i robiliśmy ten żart ludziom. - zaczął Taehyung, upijając jeszcze trochę wody. Czemu on ma taki przyjemny głos? Mógłbym go słuchać i słuchać. -
Ci, co się nabierali, zawsze się śmiali albo wyzywali, ale nie gonili, dlatego byłem pewien, że wszystko będzie w porządku. Nie wiem czemu tak zareagował, przepraszam, Kookie. Odkąd tata odszedł, nie robiłem tego, teraz była okazja, żeby z tobą...

- Twój tata też odszedł? - wypaliłem, po czym się zaczerwieniłem, nie powinienem był tak robić. Zamilkł, wystraszyłem się, że coś źle powiedziałem, już chciałem przepraszać, ale znowu zabrał głos.

- Gdy miałem dziesięć lat, zginął w wypadku samochodowym.

Zamarłem z butelką w połowie drogi do ust. Ja się użalam nad swoim życiem, a on już nie ma ojca. Mój przynajmniej żyje, chociaż okropnie potraktował mnie i mamę. Zrobiło mi się jeszcze bardziej wstyd, poczułem się jak egoista.

- Wracając do domu z delegacji, będąc na autostradzie chciał wyprzedzić jadący na równoległym pasie tir. Kierowca pojazdu, nie wiadomo czemu, nie zauważył wyprzedzającej go osobówki, gdy tata już miał zjeżdżać na ten sam pas, którym jechał ten tir, on przyspieszył. Zderzyli się, zaczęli gwałtownie hamować, co pogorszyło sprawę. Wypadli na pobocze, kierowca przeżył, ale ledwo, dziś jest kaleką. Auto taty przygniótł tir.

Słuchałem tego wszystkiego ze łzami cisnącymi się do oczu, nie mogłem uwierzyć. Chciałem coś powiedzieć, pocieszyć, ale nie wiedziałem jak, poruszałem tylko ustami, jak ryba bez wody.

- Był cudownym człowiekiem, wierzę, że jego dusza czuwa nade mną i moją rodziną.

- Tak mi przykro... - zacząłem, czując, jakie te słowa są puste i żałosne, ale nic lepszego mi nie przychodziło do głowy.

- Luz, już się przyzwyczaiłem. Chociaż brakuje mi jego fizycznej obecności, wspólnych kawałów, wyjść na pola, to jednak go czuję i to daje mi spokój. A ty... To przez to wczoraj płakałeś?

Głupio się czułem, mnie nie dotknęła aż taka tragedia, ale mu opowiedziałem, jak mój tata nas traktował, jak mnie postrzegał, jak odszedł. Nie chciałem tego, ale się rozpłakałem, wyrzucając z siebie całą historię. Historia Tae też się do tego przyczyniła, ale dalej było mi wstyd tych łez.

- Ćśś, nie płacz, Kookie. - szepnął jasnowłosy, kiwając nas lekko. Co jakiś czas cmokał moje ucho i bok szyi, obejmując mnie w pasie. Jednocześnie czułem się beznadziejnie i cudownie, nie chciałem, by widział mnie ze strony takiej pizdy, chociaż wcześniej i tak widział, gdy zostałem pobity i prawie zgwałcony, ale chciałem też, byśmy siedzieli tak jak najdłużej. Dotyk jego miękkich warg uspokajał mnie, jego głęboki głos docierał do moich uszu, jak delikatny dźwięk fortepianu Chopina, którego puszczałem w deszczowe dni. Coraz mniej się opierałem temu uczuciu, wiedziałem, że z miłością się jednak nie da wygrać. Po niedługim czasie udało mi się uspokoić, łzy przestały płynąć, oddech był spokojniejszy. Chciałem tu siedzieć jak najdłużej, ale wiedziałem, że pewnie już mama jest zła, że nie ma mnie jeszcze w domu, na pewno dużo czasu minęło, na dworze już się ściemniało.

- Ja muszę wracać do domu. - powiedziałem i próbowałem wstać, ale jasna dłoń ze szczupłymi palcami mnie powstrzymała. Chłopak wstał, opierając mnie o ścianę, spakował wodę, zarzucił swój plecak na plecy, a mój dał z przodu. Pomógł mi się podnieść i wziął mnie pod ramię. Nie miałem siły się sprzeciwić, nie byłem pewien, czy o własnych siłach dałbym radę dojść do domu, wciąż czułem tę niepewność, jakbym miał znowu zaraz się przewrócić. Po drodze właściwie nie rozmawialiśmy, co jakiś czas pytał tylko, czy dobrze się czuje, czy wszystko jest okej. Czułem przyjemne ciepło w sercu, że tak się o mnie martwi i dba. Nie wyglądało to na udawane, tylko szczere, przynajmniej tak sobie wmawiałem. Gdy stanęliśmy przed moim domem, Tae zadzwonił do drzwi. Mama otworzyła po krótkiej chwili, spojrzała na mnie przerażona, jakbym jej do domu przywlókł dżumę.

- Co się stało? - spytała, łapiąc moją twarz w ręce.

- Źle się poczuł, pomogłem mu wrócić do domu. - głos zabrał Kim, zdejmując mój plecak i dając go do przedpokoju.

- Piłeś? - spytała groźnie moja rodzicielka, uważnie się przyglądając moim oczom, jakby miała w nich wypatrzyć podejrzane procenty.

- Nie nie, to ze zmęczenia. Niech dzisiaj odpocznie. A tak w ogóle jestem Kim Taehyung, chłopak Kookiego. - starszy się ukłonił, moja mama odpowiedziała tym samym.

- Chcesz może wejść na herbatę? - spytała serdecznie, jakby przed chwilą nie oskarżała mnie o bycie pijanym.

- Dziękuje, ale muszę wracać do domu pilnować rodzeństwa. - na jego twarzy zagościł ten cudowny kwadratowy uśmiech, jego oczy się radośnie zwęziły, wyglądał tak niewinnie. - Ja lecę, do zobaczenia jutro. - cmoknął mnie w usta, przez co znowu bym się przewrócił, i znów ukłonił się mamie.

- Dziękuje, za pomoc mojemu synowi i do widzenia! - powiedziała kobieta i pomogła mi wejść, zamykając drzwi. Zaprowadziła mnie na górę, do mojego pokoju, gdzie od razu dosłownie się rzuciłem na łóżko.

- Chcesz coś do picia, jedzenia? - spytała z troską, łapiąc mnie za rękę.

- Przynieś sok, proszę. - wychrypiałem, ściskając jej dłoń i się słabo uśmiechając. Po chwili stała już obok, podając mi mój ulubiony sok pomarańczowy.

- Miły ten Taehyung, nie widać, żeby mu popularność uderzyła do głowy. - zagadnęła, gdy duszkiem opróżniałem szklankę, zwilżając gardło. Odłożyłem naczynie na szafkę i opadłem ciężko na poduszkę.

- Tae jest cudowny. - wyszeptałem, przypominając sobie jego porcelanową twarz anioła. Chyba nawet Yoongi nie jest tak piękny, jak on.

- Cieszę się, skarbie, że jesteś szczęśliwy. A teraz śpij dobrze, dobranoc. - nachyliła się nad moim czołem i je ucałowała, jak kiedyś, gdy ja byłem mały i ona czytała mi bajki przed snem.

- Dobranoc - powiedziałem, już po chwili odchodząc w świat snów.


[3/4]

Trochę dłuższy ups

Czwartego chyba nie bd i to nie, ze nie zdaze, tylko pewnie a raczej na pewno skończy mi się net, który potrzebuje do innej sprawy

Przepraszam, w styczniu dodam kolejny ok?

Buzi i trzymajcie się

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro