ѕιℓєи¢є ѕρєє¢н
~*~
Powiem wam szczerze, że zapisanie się do liceum Amorego w południowej części Montany było najgorszym błędem, jaki kiedykolwiek mogłem zrobić. A może nie: największą pomyłką było to, że nie sprawdziłem tej szkoły dokładnie. Zapewne zobaczywszy chociaż jedno zdjęcie tej budy, uniknąłbym tego całego syfu. Bo tak, Amory to był jeden, Wielki syf (piszę z wielkiej litery, abyście byli w stanie sobie wyobrazić ten ogrom).
Najlepszym sposobem na chociaż chwilowe wyrwanie się z przesiąkniętych strachem lekcji było wyjście do toalety. Z czasem więc, moja frekwencja w szkole zaczęła w dużej mierze polegać na obecności w kiblach, tak bardzo obleśnych i porypanych, że żadna litera nie jest w stanie tego określić. Problem był w tym, że w toalecie naprawdę trzeba było przebywać, ponieważ po korytarzach kręcili się woźni. Dosyć brutalni woźni.
Ta szkoła była wyciągnięta rodem z horroru o nawiedzonym psychiatryku. Z jednej strony wiesz, że tego potrzebujesz, z drugiej zaś, gdy już poradzisz sobie z chorobą, nie masz możliwości wyjścia.
Dzisiaj więc kolejny raz usprawiedliwiłem się nagłą potrzebą pęcherza i jak najszybciej pognałem do łazienki. Mimo wyglądu jak melina, ceniłem sobie to miejsce; tylko tam było spokojnie. Niby na korytarzu również było cicho, ale przez przerażone spojrzenia uczniów, wymieniane co chwila, modliłeś się o to, by usłyszeć chociaż jeden wrzask. Tamta cisza była zapowiedzią czegoś złego. Ta zaś koiła.
Zdziwiłem się, gdy przy umywalce stał ktoś jeszcze. Niewątpliwie był to chłopak, młodszy ode mnie może o rok. Miał ciemnobrązowe, zachodzące na kark, włosy. Był chudy, aż nadto i biały niczym ściana (znaczy te tutaj były zgniłozielone od wilgoci). To napewno nie była normalna bladość, ponieważ widać było, że chłopak ma śniadą karnację. Dłońmi kurczowo trzymał się blatu, tak bardzo, że aż pobielały mu kłykcie. Wyglądał na chorego lub kogoś bardzo przestraszonego.
—Hej, wszystko dobrze, młody?–Zapytałem cicho, bo u nas mówiło się szeptem. Ściany mają uszy. Lub raczej ci, co są za nimi.
Chłopak wzdygnął się, lecz na mnie popatrzył. Miał zielone oczy z nienaturalnie rozszerzonymi źrenicami; trochę tak, jakby coś wziął. Miał mokre policzki. Nie licząc tego, miał naprawdę niebanalną urodę.
Na moje pytanie pokiwał powoli głową, na co postanowiłem się zbliżyć. Ten zaś, powstrzymał mnie ruchem ręki- wyciągnął ją przed siebie, dając mi do zrozumienia, że mam się trzymać z daleka. Palec drugiej położył na swoich ustach w geście uciszenia.
—Chce ci pomóc, dzieciaku. Jak masz na imię?–Zaciskał powieki za każdym razem, gdy do niego mówiłem. Trochę tak, jakby go to bolało.
Chłopak odwrócił się w stronę lustra, przez co przez chwilę pomyślałem, że go czymś uraziłem. Jednakże ów chuchnął na nie, a na stworzonym zamgleniu zaczął kreślić jakieś koślawe litery.
”Nie odzywaj się”–Zdołałem przeczytać. Rzucił na mnie okiem w lustrze, a gdy pokiwałem głową na znak, że rozumiem, powtórzył czynność. –”Eren”.
Chciałem coś powiedzieć, ale zganiłem siebie w myślach. Wyciągnąłem jakieś karteczki samoprzylepne i zapisałem:
—”Ja jestem Levi”
Udało mi się przybliżyć na taką odległość, by Eren mógł to bez problemu przeczytać. Ta sytuacja była tak niedorzeczna, że aż śmieszna. W końcu po to była nam mowa, aby się porozumiewać, prawda?
Chciałem, aby chociaż trochę mi zaufał, więc powymienialiśmy się nic nieznaczącymi liścikami. Nie rozumiałem, dlaczego brązowowłosy ani razu już na mnie nie spojrzał, chyba, że w lustrze. Może go krępowałem? Najprawdopodobniej. Nasza konwersacja polegała bardziej na tym, że to on pytał, a ja odpowiadałem. Nie chciał pisać o szkole czy rzeczach prywatnych. Dowiedziałem się natomiast, że lubi tenisa; obiecałem, że udzielę mu parę lekcji, ponieważ byłem w tym dobry.
Mimo mojej długiej nieobecności, nikt się tym nie zainteresował. Większość pracowników wiedziało, że niekoniecznie idziemy do toalety w celu załatwienia swoich potrzeb. Możnaby powiedzieć, że między uczniami a nauczycielami powstała cicha umowa; jeżeli jesteś w łazience, to nikt nie będzie się ciebie czepiał.
W sumie to nie miałem pojęcia, dlaczego tak mało osób korzystało z tego niemego kontraktu.
Między nami w końcu musiało paść pytanie, co Eren tu robi. Ponieważ chłopak nie chciał odpowiedzieć, zapytałem, czy jest uczniem tej szkoły.
—”Byłem”–Nakreślił powoli, czym mnie zaniepokoił. Wyrzucili go? Odszedł? Niemożliwe, przecież tej szkoły się nie opuszcza. Już miałem napisać, co ma na myśli, lecz Eren kontynuował–”Byłem za głośny”
—”I za to cię wyrzucili?”
Zielonooki pokiwał przecząco głową.
—”Uciszyli mnie”
Zmarszczyłem brwi, a chłopak najwidoczniej musiał to zobaczyć, ponieważ dopisał odpowiedź na moje nieme pytanie "ale w jaki sposób?":
—”Mogę ci pokazać”
Zawahałem się, gdy to przeczytałem. Ta rozmowa zbaczała na nieciekawe, mroczne tematy. Chłopak coraz bardziej mnie przerażał, przez co chciałem jak najszybciej uciec i wrócić na lekcje.
Widząc, jak bacznie oczekuje mojego przyzwolenia, powoli pokiwałem głową na tak, sztywniejąc z napięcia.
Zwymiotowałem, gdy w szeroko otworzonych ustach zobaczyłem dziurę po wyrwanym języku.
______________________
Kochani, postanowiłem pozostać przy straszniejszych tematach, mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, jak i tego, że tak naprawdę nie ma tutaj Ereri, tylko jest ich przypadkowe spotkanie. Mam nadzieję, że wam się spodobał, classys~
~Olek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro