Don't sugar-coat me, cause I feel like suicide
- Na-Soo jesteś pewna, że chcesz oddać mi ten dom? - spojrzał na nią odkładając kolejne pudło. Dziewczyna nalegała aby ten przeprowadził się tu najlepiej od zaraz a nawet załatwiła mu transport i kartony, dlatego chcąc bardziej czy mniej zgodził się. Jednak z chwilą gdy przekroczył próg ogromnej posiadłości poczuł się nieswojo, chłodny wiatr obwiał jego kark, a na jego dłoniach pojawiła się gęsia skórka mimo, że miał na sobie sweterek, a na zewnątrz było grubo ponad 30 stopni.
- Oczywiście, że tak. Przecież nie mógłbyś do końca życia mieszkać z nami. To świetna okazja - prychnęła podchodząc do okna.
Stukot jej szpilek było słychać w całym pomieszczeniu mimo, że nadal znajdowały się tam meble zmarłego mężczyzny. I chociaż bywali tu niemal codziennie, Jimin za każdym razem czuł jakby minęło co najmniej sto lat od ich ostatniej wizyty tutaj.
- Zrób z tymi meblami co zechcesz. Nigdy mi się nie podobały, jak w jakimś jebanym laboratorium. Biel, biel i biel -zaśmiała się szyderczo przejeżdżając dłonią po aksamitnej zasłonie.
- Nie są złe. Minimalistycznie - uśmiechnął się lekko. - Zostaniesz tu ze mną? Do wieczora?
- Chyba mi nie powiesz, że się boisz. Lamus - wywróciła oczami. - Nie mam na to czasu, i tak już jestem spóźniona - mruknęła wyciągając dłoń na której miała zegarek ze swoich markowych spodni. - Bardzo spóźniona. Tak więc, ja lecę, a ty baw się dobrze. Tylko nie daj się zjeść -znowu stukot szpilek, krótkie muśnięcie policzków, a później trzask zamykanych drzwi.
Jimin wziął głęboki oddech przykucając przy tym przy kartonach. Na całe szczęście nie musiał sam wnosić wszystkich do środka, jego kręgosłup obolały po ponad 10 godzinach pracy prawdopodobnie następnego dnia odmówiłby całkowicie współpracy. Małym nożykiem otworzył pierwsze z pudełek, wtedy usłyszał drugi trzask drzwi. Pierwotnie nie zwrócił na nie wcale uwagi, jednak kiedy uświadomił sobie, że nikt nie mógł ich zamknąć z lekkim lękiem wstał, podszedł do nich. Były zakluczone
- Jestem tu od parunastu minut a już wariuje. Weź się w garść Jimin -trzepnął sam siebie w twarz wracając po tym do salonu.
Znowu kucnął przy kartonach powoli wyjmując z nich swoje książki. Było ich bardzo dużo, większość poświęconych kwiatom, roślinom i ogrodom, a także kilka powieści jego ulubionej autorki beletrystyki. Właściwie to był jedyny pisarz, którego książki nie czytał a pochłaniał. I właśnie wyjmował kolejną, kiedy dźwięk stukotu obcasów od butów rozebrzmiał w całym pokoju.
- Na-Soo? Zapomniałaś czegoś? - spytał spoglądając w korytarz. - Na-Soo? - to nie z niego dochodził dźwięk. - Na-Soo! To nie jest śmieszne - wykrzyczał słysząc jak ktoś kręci się na górze i wtedy sobie coś uświadomił. Jego siostra miała szpilki. Szpilki wydają inny odgłos. Jego siostra nie zakluczyła drzwi.
Biegiem ruszył do drzwi łapiąc przy tym kluczę. Szarpał się z zamkiem dobrą chwilę, jednocześnie czując stukot coraz bliżej i bliżej, i bliżej. To było za nim i właśnie kiedy miał wrażenie, że już go ma w swoich rękach udało mu się otworzyć drzwi. Z płaczem wybiegł na zewnątrz. Omal rozwalił furtkę wpadając na kuriera.
*
- Jest Pan pewny, że nikogo tu już nie ma? - Park z podejrzeniem spojrzał na funkcjonariusza policji. Jego dłonie były skrzyżowane mniej więcej w połowie jego klatki, zresztą jak zwykle gdy był przestraszony lub zestresowany.
- Nie ma i być nie mogło - pokręcił głową miły staruszek zakładając po tym czapkę na głowę.
Zgłoszenia w okolicy takiej jak te zdarzały się bardzo rzadko, zwykle przez to, że wszystkie domy miały własne ubezpieczenia w prywatnych firmach ochroniarskich, jednak Jimin nie zdążył jeszcze takowego wykupić, bo stare przepadło przez śmierć Mina, dlatego zdany był tylko na policję. Ta i tak przyjechała z dość sporym opóźnieniem, podczas gdy przerażony Jimin siedział przed furtką.
- Ktoś tu był. Jestem pewny -powiedział chłopak marszcząc brwi. -Przecież nie wymyśliłbym sobie tego.
- Wie Pan co, ja nie chcę być nachalny, ale kojarzę Pana z telewizji - czapka mężczyzny ponownie zniknęła z jego dłoni. - Może powinien Pan odpocząć? Szczególnie po tej tragedii. Więcej sypiać. Jestem pewny, że mieszkanie w domu gdzie nie tak dawno zginął człowiek jest conajmniej trudne. Szczególnie gdy to miał być pański przyszły szwagier.
- Czyli sugeruje Pan, że mam omamy? I ubzdurałem sobie to wszystko? -prychnął. Co jak co, ale nie spodziewał się czegoś takiego po służbie publicznej, na którą idą również ich podatki! Chociaż.. czego jeszcze mógłby się spodziewać? Przecież nie byli prywatną firmą, a samo powolne podejście do zgłoszenia chłopaka, który wręcz błagał o natychmiastowy przyjazd było skrajnie nieprofesjonalne. - Przecież w tym domu mógł być zabójca! Albo złodziej!
- Ale nie było żadnego - uśmiechnął się znowu przybierając profesjonalny wyraz twarzy. - Zostawię Panu wizytówkę do dobrego psychiatry. Tak na wszelki wypadek - podał mu mały świstek papieru.
- Nie będę go potrzebował - pokręcił głową odkładając go na bok. - Jestem zdrowy na umyśle. I wszystko jest dobrze.
- Nie śmiem w to wątpić. Proszę na siebie uważać. Miłego dnia -granatowa czapka z powrotem wylądowała na nieco siwej już głowie. Jimin znowu usłyszał stukot butów, tym razem był znowu inny, a chłopak był pewny, że jest prawdziwy.
Przecież widział policjanta i nie było opcji, żeby go sobie wymyślił.. Nie. On sobie nic nie wymyślił i z pewnością nie da sobie wmówić, że oszalał. Zawsze był zdrowy na umyśle i zdrowy pozostanie. A to co się zadziało musiało być tylko kwestią przemęczenia lub przewrażliwienia. Dlatego spokojnie wrócił do swoich kartonów starając wyrzucić wszystko z głowy. Założył słuchawki, puścił relaksacyjną muzykę. Układał spokojnie książki, ścierał małe kurze, poprawiał ułożenie poduszek. Zawsze podobał mu się wystrój mieszkania blondyna, dlatego nie miał zamiaru robić tu jakichś gruntownych remontów, wyrzucać wszystkich szaf, kupować nowych dywaników. Było tu nawet ładnie, niezbyt ekstrawagancko jak u jego siostry. Zawsze mu to przeszkadzało, ale co mógł powiedzieć, jeśli pomieszkiwał tam tylko dzięki jej dobremu sercu.
Ułożył swoją ulubioną paprotkę w honorowym miejscu, na stoliku do kawy. Wysypał obok kilka ziarenek, uwielbiał jej zapach szczególnie rano, dlatego nie istniała siła, która byłaby w stanie go od tego powstrzymać.
A może istniała tylko chłopak jej nie zauważał? Bo ktoś z pewnością tkwił w cieniu, oglądał, obserwował. Ściany zawsze miały oczy i uszy. Zawsze był ktoś czyhający aby się ujawnić, zaatakować. Bo zawsze było coś co nie pozwalało zgubionej duszy zaznać zbawienia, dlatego ta wędrowała po ziemi szukając wybawienia. A może ofiary, która to wybawienie miała jej dać. I niewidzialne krople krwi skapywały na śliczne deski na podłodze, chociaż czasami dochodziło do tego rozkładające się ścięgno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro