Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Желание

        Baza była ciemnym, obskurnym miejscem, umiejscowionym około dwieście metrów pod ziemią i była jedynym miejscem, którego nie używał praktycznie nikt. Wygodniej było po prostu przejść z baraków do namiotu, gdzie zazwyczaj wszystko planowali, niż męczyć się na ciasnych schodach, idąc pod ziemię.

        Dlatego wiedziała, że Kapitana Amerykę znajdzie właśnie w bazie.

        Lubił utrudniać sobie życie. Znała go nie od dziś i doskonale zdawała sobie sprawę z systemu podejmowania przez niego wyborów, który, jej skromnym zdaniem, dawno się zepsuł. Ale nie narzekała – dzięki niemu uratowano cały dywizjon i zniszczono Hydrę praktycznie co do jednego.

        I też dzięki niemu wciąż mogła schodzić po tych schodach.

        Kroki i wszelkie inne dźwięki odbijały się w bazie echem, za którym niezbyt przepadała. Nie znosiła też kierować się w dół po kolejnych stopniach, a jednak robiła to wbrew samej sobie, nie mrucząc na ten temat o dziwo ani słowa. Cóż, wojna zmieniała ludzi i jej to również dotyczyło.

    — Wiedziałam, że znajdę ciebie tutaj.

        Jej głos brzmiał dziwnie w podziemnej bazie. Zawsze miała takie wrażenie, gdy tutaj przychodziła i się odzywała.

    — Miło ciebie widzieć — powiedział Steve Rogers, podnosząc spojrzenie na kobietę. Wciąż pochylał się nad mapą, którą przestudiowali już niezliczoną ilość razy. — Dlaczego nie śpisz?

    — To faktycznie miło mnie widzieć czy chcesz, żebym spadała? — dopytała, podchodząc do stołu, by oprzeć się o niego biodrem.

    — Miło ciebie widzieć — powtórzył, unosząc lekko kąciki ust ku górze.

    — Długo jeszcze będziesz nad tym siedział? — Przekrzywiła lekko głowę w bok i zaplotła ręce na klatce piersiowej. — Obrady skończyły się ponad godzinę temu.

    — Wiem, jeszcze nie straciłem rachuby czasu — westchnął ciężko, co nie uszło jej uwadze. — To po prostu... duża akcja. Chcę być na nią przygotowany w każdym aspekcie.

    — Rozumiem — mruknęła, mimo to kładąc dłoń na samym środku mapy. — Jak byłeś młodszy też musiałeś mieć wszystko przygotowane od „a” do „zet” — przypomniała, patrząc prosto w niebieskie oczy Steve'a.

        Kapitan Ameryka westchnął, prostując się nad stolikiem, bo dobrze wiedział, że nie będzie mógł już dokończyć powtarzania każdego kroku.

    — Nawet do głupiego wyjścia do sklepu — dodała w razie, gdyby chciał odbić jakoś jej słowa.

    — Jakbyś była takiej postury jak ja, to też planowałabyś każdy swój krok — powiedział z uśmiechem. — Można powiedzieć, że to już nawyk.

    — Nawykiem jest sprawdzanie, czy nie jesteś w jakimś zaułku — powiedziała, uśmiechając się szeroko. — Tylko teraz nie muszę się martwić, że ktoś ciebie w nim zabije.

    — Wiesz, nigdy ci tego nie powiedziałem, ale...

    — To upokarzające, że kobieta ratowała ci tyłek? — dokończyła, przekrzywiając lekko głowę w prawą stronę.

    — Nie, nie — zaprzeczył zaraz, kręcąc głową. — Jestem wdzięczny za każdy twój ratunek. Naprawdę.

    — Taka już moja boska rola; ratowanie tyłka Kapitana Ameryki. — Ponownie się uśmiechnęła, wzruszając ramionami, jakby to, co robiła, było niczym.

        Dla Steve'a czyny Natashy Romanoff nie były niczym. Kobieta była jak... młodsza siostra – z tą różnicą, że to nie on troszczył się o nią. Byli przyjaciółmi właściwie odkąd Natasha nauczyła się mówić, a Steve zawsze to wykorzystywał, wspominając, że to on pierwszy miał prawo głosu.

        Natasha była... wyjątkową młodą kobietą. Steve zawsze podziwiał to, że sprzeciwiała się społecznemu systemowi i robiła wszystko, by była traktowana na równi z mężczyznami. I nosiła spodnie. I ścinała włosy do linii broni. I w ogóle była... chłopczycą, na którą mężczyźni zwracali uwagę, a kobiety wytykały palcami, bo nie podążała za kanonem piękna i nie starała się choćby wyglądać jak dama. Nie obchodziło jej to. Wiedziała o swojej wyjątkowości i wykorzystywała to na każdym kroku.

        Nigdy nie opowiadała, jak trafiła do wojska – Steve sądził, że nie miał prawa się tego dowiedzieć. Ale nie narzekał. Nie prosił też Natashy o opowiedzenie tego, bo nie lubił naciskać. Wystarczyło mu, że Peggy Carter jej ufa, że ich przełożony jej ufa, że cały dywizjon jej ufa – a co ważniejsze, że ona ufa jemu.

    — Jak to jest, że Peggy nosi sukienkę, a ty...

    — Nie lubię sukienek — przerwała mu, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Mocno ograniczają mi ruch.

    — Ale Peggy nie ograniczają ruchu — przypomniał.

    — A ja nie jestem Peggy, jakieś jeszcze pytania? — Uniosła prawą brew ku górze, palcami stukając o ramiona w rytmie, który tylko ona znała.

        Ponoć grała na pianinie – ponoć, bo sam Steve nigdy nie słyszał, by coś takiego robiła. Raz zobaczył u niej w salonie instrument, ale właściwie nie był pewien, czy kilku sekundowy rzut okiem był wiarygodny. Nigdy też nie było okazji do zapytania o to, więc milczał w swojej niewiedzy.

    — Jedno — stwierdził, kładąc dłonie na biodrach. — Co ciebie tutaj sprowadza?

        Natasha przeniosła na moment spojrzenie z blondyna na coś, co było na przeciwnej ścianie. Steve znał to pomieszczenie – wiedział, że nie ma tam niczego interesującego.

    — Chcę pójść na tę misję razem z wami — oznajmiła twardo, z powrotem patrząc blondynowi prosto w oczy.

    — Przykro mi, ale nie ma mowy. — Tym razem to on odwrócił spojrzenie, które przeniósł na mapy. Odwrócił je bokiem do siebie i zaczął zwijać, pokazując tym, że temat jest zakończony.

        Natasha położyła gwałtownie dłoń na końcu papieru, nie pozwalając mu dokończyć zwijania go. To spowodowało, że Rogers przewrócił zirytowany oczami.

    — Bo co? — zapytała Natasha, mrużąc oczy. — Bo jestem kobietą? O to chodzi? Sądzisz, że nie poradziłabym sobie w tych górach?

    — Dobrze wiesz, że wcale tak nie myślę — przypomniał Steve, przekrzywiając lekko głowę. — Troszczę się o ciebie, Roma. To ciężka misja.

    — Każda misja jest ciężka — rzuciła ot tak, wzruszając ramionami. — To wojna, Steve. Na niej nie będzie lekko i łatwo.

    — Właśnie dlatego nie chcę, żebyś ryzykowała — odpowiedział ostro, szybkim ruchem wysuwając spod dłoni rudowłosej mapę. — Nie zaczynajmy znowu tej rozmowy, dobrze?

    — Nie, nie dobrze — warknęła, odsuwając się od stolika. — Dobrze wiesz, że się nie ugnę. Jeśli nie z tobą, to zrobie wszystko bez ciebie. Tak samo, jak z wstąpieniem do wojska.

        Steve odłożył mapę z głośnym westchnięciem, zaraz po tym wbijając spojrzenie w rudowłosą.

    — Czy ty właśnie próbujesz szantażować Kapitana Amerykę?

    — Nie wiem. — Rudowłosa wzruszyła ot tak ramionami. — A działa?

        Steve zaśmiał się krótko, kręcąc głową.

    — Co na to Peggy? — zapytał, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

    — Sama mnie do ciebie wysłała — odpowiedziała swobodnie Natasha. — I słusznie.

    — Nie przeceniaj swoich możliwości, agentko Romanoff — przypomniał, unosząc ku górze prawą brew.

    — Niczego nie przeceniam. Właściwie nawet nie zaczęłam o tym mówić — przypomniała, prychając krótko.

     — Ale miałaś taką intencję — stwierdził, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.

    — Więc? — Usiadła na stoliku w bardzo nie kobiecym stylu, łącząc ze sobą blade kostki. — Wracam do elitarnego oddziału Kapitana Ameryki?

        Rogers zmierzył ją wzrokiem, mając nadzieję, że był to bardzo krytyczny wzrok. A potem tylko uniósł kąciki ust.

    — Za dwa dni, piąta nad ranem, przed namiotem — rzucił, obchodząc stół, by skierować się do wyjścia. — Nie spóźnij się. Nie czekamy na nikogo.

        Natasha odwróciła się, śledząc blondyna wzrokiem. Robiła to krótko, bowiem Steve zaczął kierować się po schodkach w górę, znikając jej z pola widzenia.

×××

    — Pamiętasz jak zabrałam cię na kolejkę górską?

        Był to pierwszy raz, kiedy Natasha odezwała się bezpośrednio do Steve'a, a nie całej grupy. Przez większość czasu milczała – odpowiadała tylko na nieliczne zaczepki, po których szybko zmywała uśmiech z twarzy kolegów. Potem, kiedy wyszli już na punkt, z którego mieli startować, tylko milczała. Jedynie śnieg pod grubą podeszwą wojskowych butów mruczał, że Romanoff zachowywała się... jak nie ona.

        Być może Steve również to zauważył.

    — Tak, zwymiotowałem — mruknął Steve, patrząc na tory, po których miał zaraz przejeżdżać ich cel.

        Natasha zdała sobie sprawę, że nie przepada za tak wielką odległością od ziemi.

    — Nie odgrywasz się, co? — dopytała, cofając się o krok i patrząc cały czas w dół; jakby bała się, że stanie tak blisko krawędzi sprawi, że zaraz spadnie, mimo iż nie zrobiła nic, co miałoby ku temu wskazywać.

    — Dlaczego miałbym?

    — Mieliśmy rację. Doktor Zola jest w pociągu — oznajmił nagle Gabe Jones, do którego zaraz dwójka przyjaciół odwróciła się przodem. — Hydra właśnie pozwoliła mu zwiększyć prędkość. Muszą go potrzebować.

        Steve spojrzał krótko na Natashę i zaraz po tym wcisnął na głowę swój niebieski hełm. Rudowłosa kiwnęła tylko w zrozumieniu głową w taki sposób, że właściwie ciężko było stwierdzić, czy faktycznie to zrobiła.

    — Szybciej, pędzą jak szaleni! — oznajmił James Falsworth, słysząc za sobą odgłosy szamotaniny ze sprzętem, którym mieli zjechać po linii na dach pociągu.

    — Będziemy mieć dziesięć sekund! — powiedział głośno Steve, zahaczając tyrolkę o linę. — Później skończymy jak muchy na przedniej szybie!

    — Idealne porównanie — mruknęła Natasha, przewracając oczami.

    — Uważajcie na luki między wagonami — rzucił Falsworth, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Sądząc po jego minie, był tego samego zdania, co Romanoff; a nawet gorszego.

    — Ruchy, muchy! — zawołał Dum Dum, na którego Natasha spojrzała krytycznym wzrokiem.

    — Poważnie? Próbujesz się mu podlizać? — zapytała, stając za Stevem z własną tyrolką w miejscu.

    — Liczy, że Kapitan zwróci na niego uwagę! — rzucił Jim, co z kolei wywołało wśród żołnierzy krótki napad śmiechu.

    — Ruszajcie! — zawołał Jacques Dernier, przerywając tym samym chwilowy wesoły humor.

        Uśmiechy znowu zostały zastąpione sposępniałą miną, a śmiech – szumem wiatru, który roznosił dalej śnieżynki.

        Steve skoczył, mocno trzymając się rączek tyrolki. Natasha, mimo strachu i wszelkich obaw, poszła w ślad za blondynem po otrzymaniu znaku od Jacquesa, zjeżdżając po linie tak samo, jak Kapitan.

        Świst w uszach i zimne powietrze uderzało w twarz Natashy ze zdwojoną siłą. Serce waliło jej w klatce piersiowej zbyt szybko, by oddech mógł nadążyć, a ona modliła się tylko o to, by palce nie odmówiły jej posłuszeństwa.

         Cały zjazd mógł trwać... minutę, może więcej; Romanoff nie była pewna. Patrzyła, jak Steve puszcza tyrolkę i ląduje na dachu pociągu, więc zrobiła to samo, lądując o wiele zgrabniej, niż blondyn. Po tym szybko zaczęła kierować się na przód, by dorównać kroku Rogersowi, a Gabe, idący za nimi, stanął na czatach.

    — Raz kozie śmierć — mruknęła pod nosem, obserwując jak Steve w liczeniu schodzi po schodkach na ścianie pociągu i wchodzi do środka wagonu. — Czy to nie zabawne, że idę tu razem z tobą, a zwerbowałeś mnie do tej misji dwa dni przed jej rozpoczęciem?

    — Roma, pośpiesz się! — powiedział Steve, ignorując jej słowa i wystawiając w stronę kobiety rękę, by pomóc wejść rudowłosej do środka.

        Kiedy tylko młodsza znalazła się w środku pojazdu, zamknęła za nimi drzwi. Wciąż nie czuła się bezpiecznie, ale przynajmniej teraz nie groziło jej wypadnięcie przez wyjście.

        Zrobiło się... ciszej. Natasha zdjęła z pleców karabin, przystawiając go od razu do ramienia i powoli, na ugiętych nogach, zaczęła kierować się za starszym, opanowując przyspieszony oddech.

        Pierwszy do drzwi doszedł Steve, trzymając pistolet w dłoni i trzymając tarczę w pogotowiu. Zerknął przez ramię na przyjaciółkę – jedynej osobie, której tak bardzo ufał – i przeszedł przez niewielki korytarzyk, łączący dwa wagony.

        Natasha nie zdążyła już pójść za nim.

    — Kurwa — warknęła, uderzając odruchowo w drzwi z pięści.

        Widziała przerażony wzrok Steve'a, jak patrzył gdzieś za nią i to sprawiło, że sama się odwróciła. Przez huk zamykanych drzwi nie zauważyła, że ktoś wszedł do środka, ale nie przeszkodziło jej to w rozpoczęciu ostrzału wroga, wskakując za duże, wyglądające na wytrzymałe, skrzynie.

        Nabrała głęboko powietrza w płuca. Ktoś oddał strzał, a to znaczyło, że jedynie przestraszyła swojego przeciwnika. Nienawidziła strzelać do kogoś w ruchu, mimo to wychyliła się zza skrzyni kolejny raz i oddała serię strzałów zaraz, gdy zlokalizowała swój cel. Powtarzała to do momentu, w którym magazynek karabin się wyczerpał i nie było już czasu na zmienianie go, a ona zmuszona była wyszarpać z kabury przy pasku pistolet.

    — Przechodzę na emeryturę — sapnęła, odbezpieczając broń.

        Wyskoczyła zza skrzyń, strzelając kilkukrotnie do agenta Hydry i przeszła na drugą stronę, z powrotem się chowając. Po tym wychyliła się zza większej, uprzednio przeładowując pistolet, i strzeliła w stronę przeciwnika.

        Nie wiedziała, co dzieje się u Steve'a; po wybuchach i strzałach sądziła, że ktoś również stanął mu na drodze. Nie martwiła się jednak – wiedziała, że sobie poradzi. Przecież nie był już takim kurduplem, którego wyciągała z zaułku, ratując przed facetami, którym Rogers śmiał się przeciwstawić.

        Wtedy pistolet się zaciął.

        Spanikowała, być może. Schowała się z powrotem za szkrzynie, przyciskając plecy do ściany wagonu i zacisnęła usta w wąską linię, uderzając przegubem w pistolet. Tak, liczyła, że coś się zmieni i mimo iż wiedziała, że nic takiego się nie stanie, i tak poczuła rozczarowanie.

        Zrobiło jej się niewiarygodnie gorąco i zapewne zaczęłaby odmawiać tę jedną modlitwę, która wryła jej się w pamięć, gdyby nie usłyszała, jak drzwi się otwierając. Za ścianą stał Steve, który uniósł swój pistolet – zapewne widział, że ma problem z własnym. Kiwnęła szybko głową, a on rzucił jej broń, którą zaraz przeładowała.

        Rogers wbiegł do środka, chowając się za tarczą. Natasha zerwała się z miejsca, celując w żołnierza Hydry zaraz po tym, gdy Steve uderzył w skrzynię, która z impetem wjechałaby w mężczyznę, gdyby się nie uchylił. Wykorzystała to, celując prosto w głowę.

        W wagonie znowu zrobiło się cicho.

    — Już go miałam — rzuciła, starając się ukryć ślady paniki w głosie.

    — Wiem — powiedział krótko Steve, normując oddech.

         Jakiś dźwięk, drobny, ledwo słyszalny w gamie dźwięków jadącego pociągu, przyciągnął uwagę Rogersa. Zerknął więc szybko przez ramię – w dymie powstałym przez jego poprzedni wystrzał z broni Hydry zauważył niebieskie, złowrogie światło.

    — Padnij! — wrzasnął, popychając Natashę.

        Natasha zrobiła tak, jak mężczyzna nakazał. Zakryła dłońmi potylicę, słysząc strzał i głuchy huk ciała uderzanego o ścianę. Zerwała się wtedy z miejsca, szybko podnosząc tarczę Steve'a, który teraz leżał pod ścianą, i kryjąc się za nią, gdy strzelała do wysłannika Zoli.

        Potem wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Widziała, jak moc w broni obcego mężczyzny zwiększa się, emanując niebieskim światłem, kątem oka zarejestrowała nawet jak Steve podnosił się z miejsca. Słyszała, że coś mówił, krzyczał, ale słowa były dla niej niezrozumiałe, ginęły w huku i wystrzale.

        Krzyk ugrzązł w gardle Natashy, gdy kurczowo zaciskała palce na metalowej ramie zamontowanej w ścianie pociągu, która ledwo trzymała się reszty wagonu. Wiatr smagał ją po twarzy mocniej, niż kiedy zjeżdżała na linie, targał na wszystkie strony jej włosy i nie pozwalał, by zatrzymała w ciele choć trochę ciepła.

    — Roma! — wrzasnął Steve, na którego wzrok podniosła po chwili. — Trzymaj się!

        W tamtej chwili nawet przez myśl jej nie przeszło, by sarknąć jakimś beznadziejnie głupim komentarzem. Jedyne, co miała w głowie, to nie pozwolić, by palce przestały trzymać się metalu.

    — Złap mnie za rękę!

        Chciała go posłuchać, naprawdę chciała to zrobić.

        Ale nie mogła.

    — Roma, złap mnie za rękę! — powtórzył gorączkowo, samemu wyciągając w jej stronę dłoń. — Natasha, do cholery jasnej!

        Pierwszy raz słyszała, żeby Steve użył takiego słowa w jej towarzystwie. A to znaczyło, że się bał. Cholernie się bał.

    — Nie mogę! — krzyknęła. Słowa cudem przebrnęły przez zaciśnięte gardło. — Nie potrafię!

    — Potrafisz Natasha, potrafisz! — odkrzyknął, zbliżając się nieco do niej. — Po prostu złap mnie za rękę!

        Metal zgrzytnął żałośnie. Ciałem Natashy szarpnęło i chyba tylko to sprawiło, że wreszcie puściła się jedną ręką.

        Ale było już za późno.

    — Przepraszam, Steve.

        Uchwyt z hukiem oderwał się od odstrzelonej ściany wagonu, niosąc ze sobą tylko krzyk Natashy Romanoff.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━

Желание — tęsknota.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━

yep, witam w pierwszym rozdziale :)

w zasadzie nie mam nic do powiedzenia, więc tylko zostawię koszyk i... i pójdę pisać dalej

\______/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro