{1} Diadem
Jest to spisany normalnie rozdział z textingu, na potrzeby tego opowiadania opisuję to jeszcze raz. Od następnego rozdziału będzie już kontynuacja. Początek jest tylko dłuższy, bo jest opisem tego co było wcześniej.
***
To wszystko zdarzyło się, gdy miałem piętnaście wiosen. Jak zwykle uciekałem przed moją matką, której miałem dość. Ciągle wmawiała mi, że nie powinienem okazywać emocji, wyglądać dostojnie i tak też się zachowywać. A dlaczego? Bo jestem księciem Chanatu Kazachskiego, czyli potocznie zwanego Kazachstanu. Mój zamek, a raczej tej starej krowy i króla znajduje się w środku naszej niby stolicy czyli Turkistanu.
I właśnie tego dnia, uciekłem i schowałem się w moim pokoju. Zobaczyłem na łóżku coś dziwnego. Podszedłem i przyjrzałem się temu. Był to srebrny diadem. Znajdowały się na nim różne świecidełka, a wyglądem przypominał połowę kwiatu, o pięknych figlarnych płatkach.
Przez myśl mi przeszło, że jedna ze służących musiała to przypadkowo zostawić, jednak nie było to prawdą. Dla zabawy nałożyłem diadem, a promień światła padający na sam jego czubek sprawił, że wszystko wokół zawirowało, a po chwili znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Wokół było pełno kwiatów a z nieba leciał srebrny pył. Chwilę później ujrzałem stworzenie o długich blond włosach i zielonych oczkach. Była to wróżka, bardzo mikrej postury. Przelotnie spojrzał na mnie z pogardą i wzniósł się w górę by dołączyć do stada sypiących pyłek wróżek- dziewczynek. Postanowiłem iść za nimi i przyjrzeć się tej intrygującej istotce. Gdy pyłek wróżek zlatywał na ziemie, wiaty, które jeszcze nie zakwitły, otwierały swoje pączki i ukazywały swoje piękno światu.
Nie wiedziałem nic, dlaczego tu jestem i co się stało, więc gdy wróżki wylądowały, podszedłem do blond włosej panienki i zapytałem.
-Gdzie jesteśmy, jestem Otabek, a ty? Co to za miejsce? - zapytałem uśmiechając się lekko do drobnej istotki.
-Diaro - powiedziała poirytowanym głosem i wzniosła się w górę.
-Panienka mi nie odpowie jak sie nazywa?
-Chuj, a nie panienka - nie panienka? - jestem wróżem ślepa larwo - ahh czyli już na starcie jestem skończony.
*Jurji*
On CAŁY dzień za mną łaził i pierdolił jakieś głupoty. Ale nie! Bo Victorowi zachciało się niedługo odprawić rytuał wzmocnienia drzewa i sprowadził do nas człowieka... UGH jak ja go nie trawie, obu ich nie trawie. Pod wieczór udało mi się w końcu zgubić całego tego Otacośtam i uciekłem do domu. Umyłem się pod kroplą rosy i postanowiłem znów, jak co miesiąc, obciąć włosy,by sięgały mi do połowy szyi, bo tak było wygodniej niż mieć włosy długie do dupy. Dosłownie, do dupy. Po tych czynnościach rozebrałem się i położyłem spać. Przykrywszy się płatkiem kwiatu zasnąłem.
Następnego ranka, jak co dzień rano wyruszyłem sypać pyłek. Jednak podczas wykonywania tego jakże wdzięcznego zadania znowu zobaczyłem tego ziemskiego robaka.
Musiałem przystanąć chwilę na ziemi, bo mi spadł kosmyk włosów i musiałem go przyczepić. Miałem wianek na głowie, wsunąłem kosmyk pod niego, ale on niestety zdążył do mnie dobiec. Westchnąłem tylko głośno.
-Mogę się przyłączyć? - zapytał zaspany.
-Nie jesteś wróżką kretynie! Nie masz pyłku!- krzyknąłem. Jurji, spokojnie, licz do dziesięciu...- Nie masz pyłku! Wracaj do swojego świata na śniadanie a nie przeszkadzasz mi w robocie! Jak chcesz niby sypać pyłek jak nie masz skrzydełek idiot?- zapytałem troche spokojniej, ale on dowalił swoim zachowaniem. Najpierw powiedział, ze nie wie. Potem ze swoim zjebanym pokerfacem ułożył ręce na kształt skrzydeł kurczaka i rzekł:
-Już mam - pomachał rękami deliktnie.
Szlag mnie trafi, zaraz mu kurwa coś zrobie.
Nie. Mam dość.
-Japierdole. Czemu ja muszę cię niańczyć? A zapomniałem... przyczepiłeś się do mnie jak rzep psiego ogona! - i odleciałem.
-Hej, ale ja nie umiem lecieć!
-Nie moja wina! - przeleciałem nad nim i posypałem go pyłkiem tak, że świecił się jak kretyn.
-O patrz! Mam pyłek! Jestem wróżką! - kurwa gdzie ja mam nóż...
-Człowiek, nigdy nie będzie wróżką, pogódź się z tym! Wtargnąłeś do naszego świata i myślisz, że jesteś zajebisty. Odpuść sobie... Powagi, człowieku... Ja tu ciężko pracuje. Każdy ma tu swoje zadania, a ja jako wróżka urodzona na wiosnę, mam pyłek, który pomaga w rozkwicie roślin. Dasz mi pracować?!- moje poirytowanie sięgnęło zenitu.
-Chcę popatrzeć jak pracujesz - powiedział z powagą.
-Rób co chcesz - odpowiedziałem i poleciałem. Po skończonej pracy skierowałem się od razu nad jezioro, aby pomyśleć. Usiadłem na kamieniu i wpatrywałem się w tafle wody. Posypałem lilię moim magicznym pyłkiem a ona rozkwitła.
- Na co mi taka moc, która nie sprawi, że ktoś się we mnie zakocha... Czemu każdy wróż, urodził się w lato i przydaje się do bardzo ważnych zadań, jak chronienie królestwa, a ja... a ja muszę sypać kwiatki z dziewczynami. Nie żeby mi się to nie podobało, to wdzięczne zadanie, ale... ja chcę walczyć...- powiedziałem do siebie, a potem zacząłem nucić cichutko.
-Więc czemu nie walczysz?- usłyszałem po chwili i odwróciłem się gwałtownie. Zobaczyłem stojącego tam człowieka. Nigdy nie pamiętam jak on sie nazywa. Jakoś na O... ale chuj, kogo to obchodzi...
-Bo nie mogę!- wykrzyczałem. Byłem okropnie wkurzony. - Widzisz te chude ciało? Widzisz ten brak mięśni i czegokolwiek innego? Do tego mogę wytwarzać tylko pyłek! Nie mam mocy hipnotyzujących czy innych przydatnych w walce! - kopnąłem kamień w wodę i odleciałem. Po drugiej stronie jeziora przystanąłem na ziemi i ruszyłem w stronę lasu na nogach. Bolały niemiłosiernie, bo nigdy nie chodziłem. No, nie licząc pare kroków po domu. Kilka łez spłynęło po moich policzkach, ale brnąłem dalej, czując nowe uczucie pod stopami. Wielokrotnie ratowało mnie posiadanie skrzydeł, ale bardzo szybko nauczyłem się łapać równowagę. Po jakimś czasie doszedłem na polanę i przysiadłem na kamieniu. Spojrzawszy na swoje stopy pomyślałem, ze chodzenie nie jest złe.
Rozejrzałem się. Wiele kwiatów tutaj usychało, co znaczyło, że żadna wróżka tu dzisiaj nie dotarła,by dać możliwość życia dla małych kwiatków. Mimo bólu nóg wstałem i zacząłem kręcić się sypiąc pyłek. Stawiałem delikatnie nogi na palcach i kręciłem się co jakiś czas. Pyłek, który sypałem, stworzył srebrzystą aurę wokół mnie, a promienie słońca dawały jej złoty połysk. I w pewnym momencie potknąłem się i poczułem okropny ból. Skaleczyłem się na kolanie i zdarłem ręce. W tym momencie wiedziałem, że to się źle skończy.
-Wszystko okej? - uniosłem głowę i znowu zobaczyłem jego. Wystawiał do mnie rękę.
Zabieraj te łapę, dotkniesz mnie, to sie źle skończy.
-Twoja noga, jesteś ranny, trzeba to opatrzyć! - powiedział po wcześniejszym "obejrzeniu" mnie.
Sam wstałem i otrzepałem się.
-Chuja se opatrz! I nie chodź za mną - i ponownie odleciałem. Coś jeszcze wymamrotał pod nosem, o tym, że z jego penisem wszystko w porządku i znów ruszył za mną w drogę.
I niestety, po jakimś czasie się zaczęło. Zacząłem słabnąć. Wróżka, która się skaleczy w ręce, traci kapkę swojej życiowej energii i jest "chora". Opadłem zmęczony na gałęzi drzewa...
----------------------------------
Nie wiem czy prędko będzie next bo z pewnych powodów pisanie tego tekstu ... po prostu boli, ok, ale i tak postanowiłam to spisać do końca, bo miałam zaczęte
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro